8 | zapomniane zło

W tym miejscu niemal wszędzie pachniało stęchlizną, a ciemnoszary dym unosił się nad wilgotną ziemią, powodując uciążliwe uczucie znużenia. Głowy obu chłopaków kiwały się na boki, a po pewnym czasie ich nogi zaczęły stawać się jak z waty. Dopiero w momencie, gdy przekroczyli próg obitego dechami wejścia para opadła, a ich ciała zaczęły przyzwyczajać się do panujących warunków. Dabi miał poniekąd wrażenie, jakby przenieśli się do epoki kamienia łupanego. W tunelu wisiały zakurzone, pokryte pajęczynami pochodnie, a podłoga nie była niczym innym, jak ubitą, śmierdzącą gliną. Stwierdził jednak z zadowoleniem, że przynajmniej teraz ten ohydny dym przestał utrudniać mu widok. Nie lubił być czymś ograniczany. Czy to przez ludzi, czy to przez jakieś zjawiska. Lubił i pragnął mieć zawsze kontrolę nad tym, co się wokół niego działo.

Po kolejnych dziesięciu minutach marszu, splunął na ziemię i zwrócił się twarzą do swojego towarzysza, mierząc go groźnym spojrzeniem.

— Na pewno dobrze idziemy? — mruknął w końcu, mając serdecznie dość przeciskania się przez coraz to nowe, wąskie korytarze. — Po cholerę tak długo łazimy, ha?

— Środek ostrożności — wyjaśnił na spokojnie Taikia, wzruszając lekko ramionami. Zdawał się w ogóle nie przejmować ostrym tonem młodego mężczyzny. Cóż, jego badziewny humor towarzyszył mu niemal na co dzień, więc się przyzwyczaił i po prostu przestał zwracać na niego uwagę. A współpracowali ze sobą już niemal rok. — Nie martw się, jeszcze tylko troszkę. Nóżki bolą, co?

— Zamknij ryj — odburknął, wsuwając dłonie do kieszeni spodni i wyjątkowo nie grożąc mu spaleniem żywcem. Nawet sam Akio zdawał się być tym faktem mile zaskoczony. Przeszli jeszcze kilka korytarzy, aż wreszcie zatrzymali się przed ogromnymi, żelaznymi drzwiami. Z perspektywy chłopaka z bliznami, wydawały się być one wręcz z innego świata. Miał nawet wrażenie, że przenoszą się pomiędzy jakimiś odległymi wymiarami.

— To tutaj — zaznaczył wreszcie młodszy i odsunął się na bezpieczną odległość, wsuwając dłonie do kieszeni szarych spodni. — Uważaj, żeby niczego nie uświnić błotem. Podobno nie znoszą brudu — dodał jeszcze, po czym cicho odchrząknął. — Ja zostanę i będę czekał tutaj, bo dalej musisz przejść sam.

— Ha? Niby dlaczego? — Dabi od razu odwrócił się w jego stronę, marszcząc podejrzliwie brwi. Czyżby tamten coś kombinował bez jego wiedzy? Powoli zaczął zastanawiać się, czy ta miła wycieczka nie była jednym z najgorszych, możliwych błędów, jakie mógłby kiedykolwiek popełnić. Niestety, nie miał więcej czasu na przemyślenia, gdyż jego zmysły cały czas wyostrzały się, aby pojąć, co też takiego dzieje się w pobliżu.

— Uh, nie patrz tak na mnie, stary. Przecież czytałeś instrukcję, nie? Więc lepiej wykonujmy jego polecenia. Nie mamy do końca pojęcia, do czego jest zdolny.

— Co? A zresztą... Niech będzie — Wywrócił oczami, jednak już dłużej nie protestował. Nacisnął mocno na odrobinę zardzewiałą klamkę i powoli wszedł do środka pomieszczenia. Od razu rozejrzał się niezbyt dyskretnie wokół, analizując wszystko, co tylko rzuciło mu się w oczy.

Zmarszczył brwi, dostrzegając coś, czego nigdy nie potrafiłby sobie nawet wyobrazić. Dziwne żyjątka, kształtem przypominające zdeformowane ciała, znajdowały się bowiem w szklanych komorach pod ścianą i nawet jego zdaniem, wyglądały dosyć przerażająco. Obok blatu z próbkami kręciło się zaś dwóch mężczyzn. Jeden z nich był wysoki, ubrany w nowiusieńki, czysty garnitur, a drugi pochylał się nad czymś w ubrudzonym, podziurawionym stroju roboczym. Wyglądał wręcz, jakby właśnie skończył tarzać się w błocie.

Dopiero, kiedy niższy odwrócił się w jego stronę, Dabi ze zdziwieniem zorientował się, że jest to... Nastoletni chłopiec. Mógł być może trzy, cztery lata młodszy od niego, ale na oko uznał, że jest w wieku Nakamury i Tanaki. Jego przestraszone, bursztynowe oczy analizowały w skupieniu jego osobę, a drobne, poranione ciało trzęsło się ze strachu. Młody złoczyńca powoli zaczynał odczytywać jego nieme sygnały, które za wszelką cenę chciał mu przekazać za pomocą mimiki. Tamten chłopiec błagał go o ratunek. Wiedział to.

Nie zrobił jednak nic, a jedynie odchrząknął cicho, zwracając na siebie uwagę mężczyzny w odświętnym ubraniu. Niemal od razu nawiązali kontakt wzrokowy.

— Och, już jesteś. Myślałem, że ciekawość będzie cię tak zżerać, że troszkę powęszysz tu i ówdzie — zagaił, jednak jego głos brzmiał dziwnie błogo, co trochę otrzeźwiło umysł krematora. — Jednak to twój wybór, nie będę nalegał.

— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Fumio — odpowiedział na odczepnego, chcąc dać mu jasno do zrozumienia, że nie ma zamiaru prowadzić z nim mdłych i nic nie znaczących rozmów. Obchodził go tylko interes ze zaproponowanej mu dwa miesiące temu współpracy.

Brązowowłosy zaśmiał się głośno i zatoczył dłońmi krąg, nadal nie spuszczając wzroku z młodego mężczyzny przed sobą. Jego uśmiech był tak niepokojący, że nawet Dabi poczuł dziwny dreszcz na plecach, jednak za wszelką cenę starał się go ignorować. Nie powinien panikować. Nie teraz, gdy cel był niemal na wyciągnięcie ręki.

— Ależ już w nim jesteś, mój drogi! — zawołał z entuzjazmem i po raz kolejny zarechotał, wbijając swoje palące spojrzenie w stojącego obok, przerażonego całą sytuacją nastolatka. — No, Yuu. Wracaj do siebie. Dokończymy później, dobrze? Bądź grzeczny i słuchaj tatusia.

Chłopak od razu pokiwał głową, a potem posłał ostatnie, znaczące spojrzenie krematorowi, po czym zniknął za szklanymi drzwiami, prowadzącymi w tylko jemu znaną stronę. Jego wzrok jednak na długo pozostał w pamięci Dabiego, gdyż zdawał się mówić tylko jedno: Już jesteś martwy.

— Ugh, zamknij się... — wymamrotał wreszcie sam do siebie, ponownie wbijając swój wzrok w dziwne stworzenia za szybą. Okropnie go one niepokoiły, jednak nie miał zamiaru powiedzieć tego głośno. Nie chciał wylądować na straconej pozycji i zdradzić komukolwiek, co aktualnie czuje. A było tego naprawdę sporo. Od nienawiści, do dziwnego niepokoju, wręcz strachu.

— Chodź ze mną, młody. Pozwól, że pokażę ci to, co chciałeś zobaczyć od samego początku — rzucił mężczyzna, kiwając lekko dłonią, aby tamten ruszył za nim. Tak też Dabi zrobił.

— Znowu mam łazić, jak jakiś idiota? — rzucił retorycznie, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc. Wizja kolejnych kilkunastu minut spędzonych na wędrówce naprawdę odbierała mu wszystkie chęci. Nawet przez myśl mu przeszło, że powinien wracać na górę.

— Niezupełnie. To całkiem niedaleko. Mimo wszystko ten sektor nie został wybudowany tak, jak chcieliśmy. No, nic — powiedział Fumio, zerkając na towarzysza przez ramię. Uśmiechnął się szeroko, a potem znów wbił wzrok przed siebie. Bardzo dobrze wiedział, że swoim zachowaniem zaczyna niepokoić przybysza. Cieszyło go to na swój sposób.

"Nie żyjesz."

Dabi od razu potrząsnął głową, starając po raz kolejny pozbyć się tego upartego głosu ze swojego umysłu. Czuł się dziwnie z tym, że pierwszy raz od długiego czasu zaczynał się bać. Czym przedtem był dla niego strach? Na pewno niczym ważnym, ponieważ nie przypominał sobie, aby zdarzało mu się zaprzątać nim myśli.

— Kim jest tamten dzieciak? — spytał po dłuższej chwili ciszy, gdyż naprawdę chciał wiedzieć i choć na moment przestać myśleć o tym, co działo się w jego głowie. Poza tym... Kogo, jak kogo, ale pedofilów bądź ludzi wykorzystujących słabsze dzieci nie lubił najbardziej. Mimo wszystko, jak każdy zbrodniarz, miał zasady, których się trzymał i wolał, aby nikt w jego pobliżu ich nie łamał.

— Och, tamten młodziak? To brat mojego kuzyna. Spędza tutaj swoje małe wakacje... Bezterminowe. Sprząta i tak dalej — Odchrząknął, wyraźnie nie chcąc mu już niczego więcej wyjaśniać. — Przejrzałeś dokumenty, które ci wysłałem?

— Tak.

— I jak? Zgadasz się na ten układ?

— Zastanowię się dopiero po tym, jak zobaczę to cholerstwo, o którym wspominałeś w tych głupich papierach — zaznaczył, patrząc na niego wymownie.

— Jasne, nie ma problemu — odparł luźno i podszedł do jednych z wielu drzwi. Wpisał kod, jednak zrobił to w taki sposób, aby Dabi nie mógł go zapamiętać. Był bardzo ostrożny, gdy kogoś wprowadzał do laboratorium po raz pierwszy. — I jeśli mógłbym prosić... Niczego nie dotykaj.

— A co ja, pięcioletnie dziecko? — fuknął i stanął za nim, rozglądając się wokół. Panował tutaj półmrok, więc nawet nie był w stanie powiedzieć, czy są na tym korytarzu sami. Coś ciągle nie dawało mu spokoju, jednak nie miał pojęcia, co takiego.

— Uh, nie ważne. Zamknij jadaczkę. — Machnął lekceważąco dłonią i wreszcie wszedł do jednego z pomieszczeń. Dabiemu nie pozostało więc nic innego, jak ruszyć za nim.

Ten pokój wielce nie różnił się od tego pierwszego. Był jednak troszkę mniej wyposażony i bardziej zacieniony, co nieco utrudniało dojrzenie wszystkich szczegółów. Pierwszą rzeczą, jaką zauważył, było niewielkiej wielkości terrarium z... Czymś glutowatym w środku. Przekręcił głowę i zrobił krok w przód, podchodząc nieco bliżej, aby móc uważniej przyjrzeć się tej dziwnej istocie. To, że obiekt był żywy, wywnioskował po jego nieznacznych, leniwych ruchach.

— Jak widzisz, to coś żyje — odchrząknął Fumio, jakby czytając mu w myślach i zerknął na niego w sposób, jak się patrzy na dzieciaka, który prawie nic nie wie o życiu. — Nazywamy go symbiont.

— Po cholerę tobie takie gówno? — warknął i odsunął się gwałtownie od szyby, gdy żyjątko nagle rzuciło się agresywnie na szkło. — Rany... Co z tym cholerstwem nie tak?

— To silnie zmodyfikowana forma życia, jednak nie jest przystosowana do funkcjonowania w warunkach naszej ziemi. — Zamilkł, kiedy Dabi spojrzał na niego, jak na kretyna. — Och, jakby ci to... Potrzebny mu jest żywiciel. Nie przeżyje bez kogoś, kto robiłby mu za... Swego rodzaju taksówkę — kontynuował, zataczając dłońmi krąg. — Dlatego właśnie zorganizowałem to wszystko. Potrzebuję obiektów, które będą zdolne utrzymać symbionta przy życiu.

Dabi odchrząknął i po raz kolejny wbił swój wzrok w obślizgłą istotę za szybą. Teraz już nie był taki pewny, czy chciał z tym człowiekiem współpracować. A co, jeśli nie dotrzyma obietnicy i go wystawi? W tym świecie już nikomu nie wolno było ufać. Poza tym... Skoro szukał naiwniaków, którzy mogli służyć za żywe terraria dla jego pożal się Boże pupilków, to nie miał gwarancji, że on również nie stanie się jednym z tych nieszczęśników.

— Czego ode mnie oczekujesz? — spytał po dłuższej chwili ciszy, nadal nie patrząc na mężczyznę obok. Chciał tym zaznaczyć, jak bardzo nie obchodzi go jego osoba. Wiedział, że powinien się w taki sposób zachowywać, aby nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest tym wszystkim zaniepokojony. — Że niby miałbym ci chwytać dzieciaki, abyś mógł nimi karmić to coś?

— Dokładnie. — Skinął głową, a potem oparł swoje dłonie na biodrach. — W liście wspominałem ci również o sztormie, nie? Jeśli z obiektów wyłonimy tego najsilniejszego i skompletujemy całość naszyjnika, zdobędziemy coś więcej, niż tylko żałosną władzę nad światem.

— Co masz przez to na myśli, ha?

— Och, jaki ty jesteś niepojętny... Przecież wszystko ci napisałem — jęknął, ale zdecydował się kontynuować. — Więc może jeszcze raz. Masz przy sobie kruszec, prawda?

Czarnowłosy skinął głową i z zabrudzonej kieszeni wyjął kawałek ciemnego kamienia. Gdy mężczyzna wyciągnął rękę, oddał mu go powoli, uważnie obserwując jego twarz.

— Masz. Przecież wiesz, że zrobiłem wszystko wedle umowy — podkreślił i cofnął się nieco, tak na wszelki wypadek.

— Mamy więc teraz pięćdziesiąt procent mocy... — mruknął Fumio ni to do siebie, ni to do niego. Potem odwrócił się na pięcie i podszedł do jednej z wielu gablot. Otworzył szklane drzwiczki i położył zdobyty kamień obok drugiego, który znalazł się tam już dużo wcześniej, po czym znów zamknął schowek. Uśmiechnął się szeroko. — Dobrze się spisałeś. Zdobyłeś mój szacunek, brawo.

— Ugh, przestań pierdzielić. Gadasz zbyt dużo — fuknął, wsuwając dłonie z powrotem do kieszeni. — Czego teraz ode mnie chcesz? Mów, nie mam na ciebie zbyt wiele czasu.

— Mówiłem ci już, czego od ciebie chcę. Pomocy w zdobyciu obiektów. To nic wielkiego, a wiem, że masz do nich odpowiednie dojście. — Mrugnął do niego porozumiewawczo, a Dabi od razu domyślił się, że chodzi o Soyu. Skrzywił się więc nieznacznie i wywrócił oczami.

— Ale ty wiesz, że na mieście jest głośno o tych szczeniakach z UA? Musisz się pospieszyć, aby być tym, który ich dostanie.

— Oczywiście. Będzie to bardzo łatwe.

— Łatwe?

— Tak, bo mam ciebie. Wiem, że potrzebujesz mojej pomocy, aby wyjść z cienia i być szanowanym. Ja mogę ci to zapewnić, nie? W zamian oczekuję od ciebie tylko tej jednej, drobnej rzeczy.

— A ta nowa grupa z tym "Twarzo-Rękim" kretynem? — Wyciągnął swoje dłonie i zrobił palcami cudzysłów w powietrzu.

— Och, nimi również się zajmiemy. A konkretnie ty.

— Ha? — Odwrócił się gwałtownie w stronę rozmówcy i przywołał nieco błękitnego płomienia. — Niby czemu miałbym to zrobić? Nie piszę się na takie gówno, jasne? Nie było tego spisanego w umowie. Po cholerę...

— Chcesz za wszelką cenę odzyskać wspólników, czyż nie tak? — Słysząc to zamilkł gwałtownie, jakby dotknięty magiczną różdżką i przez dobrą chwilę się nie odzywał. Cholera, Fumio umyślnie trafił w jego czuły punkt, gdyż wiedział, że w takim układzie Dabi nie będzie mógł odmówić. Młody złoczyńca dopiero potem prychnął z irytacją, przejeżdżając językiem po zębach. To było nie fair. Gość wiedział o nim prawie wszystko, a on nie miał nawet pojęcia, jakie prawdziwe nazwisko nosi. Znał tylko jego przeklęte imię. — Tak myślałem.

Kremator przesunął palcami po oszklonym terrarium, a potem wyprostował się, przyglądając się w skupieniu mężczyźnie, który stał tuż przed nim.

— Co się tak ciągle na mnie gapisz, skurczysynu? — Odchrząknął ciemnowłosy, przekręcając głowę w bok i prychając cicho, zaczął przyglądać się jakimś losowym przedmiotom z drugiego końca sali. Liczne nożyczki, skalpele, waty i rurki przyprawiały go o mdłości. Miał nawet wrażenie, że wylądował w jakimś szpitalu bądź utknął w zatęchłym pomieszczeniu z psychopatycznym mordercą. Naprawdę nie zdziwiłby się, gdyby któraś z tych jego teorii okazała się prawdziwa. — Nie wiem, czy chcę...

— Teraz już wiesz, dlaczego masz przyprowadzić dla mnie moją siostrę?

Od razu zmarszczył brwi, teraz już zupełnie nie rozumiejąc, co chodzi tamtemu po głowie. Po co właściwie go tutaj ściągnął, skoro nie miał zamiaru rozmawiać o brudnych interesach? Kim była jego siostra i czego on od niej, do cholery, chciał? To wszystko stawało się coraz bardziej dziwne, a on nawet nie wiedział, jak powinien dać mu sygnał, że nie ma zamiaru mu dalej pomagać. To zaszło już za daleko, wiedział o tym. Do tego w powietrzu wyczuwał ogromne zagrożenie i nie chciał bardziej ryzykować, jednak ku swojemu nieszczęściu nawet nie przyłożył się do tego, aby zapamiętać drogę powrotną na powierzchnię. A może... Może Akio specjalnie błądził po korytarzach, aby utrudnić mu jej zakodowanie? Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że było to bardzo możliwe. Nawet kilka razy miał wrażenie, że dwukrotnie mijali jakiś charakterystyczny punkt w tunelu. Że też wcześniej nie zwrócił na to należytej uwagi... Jeśli tak sprawy wyglądały, wychodziło na to, że Taikia współpracował z tym fanatykiem genetyki i jego jedynym zadaniem było zdobycie zaufania, aby następnie Fumio potrafił go do czegoś użyć. Ale do czego? Nie miał pojęcia i chyba naprawdę nie chciał wiedzieć. Cholera, a mama we wczesnym dzieciństwie powtarzała, aby nie ufać innym ludziom.

— Siostrę? — spytał, nie chcąc dać mu do zrozumienia, że zwietrzył podstęp z jego strony. Musiał poczekać na dogodną chwilę, aby przystąpić do ataku i ucieczki. Szczerze mówiąc, to wolał już być zastrzelonym przez któregoś ze strażników, niż zostać żywicielem jakiegoś tam cholernego pasożyta.

Nie miał jednak pojęcia, że Fumio doskonale wie, że przejrzał już jego zamiary.

— Tak. Spójrz. — Uśmiechnął się drapieżnie, ukazując młodemu złoczyńcy dobrze znaną mu twarz na hologramie. Dabi starał się ukryć swoje zaniepokojenie tym, co zobaczył, jednak jego ciało zareagowało automatycznie. Spojrzał nerwowo na przypisy wokół sylwetki dziewczyny, czytając każdą frazę po kolei.

"Obiekt badań, numer piąty."

"Użytkownik mrocznej energii."

"Pozycja niebezpieczna."

Podobnych informacji do tych powyższych było jeszcze o wiele więcej, jednak bardzo szybko odwrócił wzrok, po raz kolejny wbijając go w mężczyznę. Oczekiwał jakichkolwiek wyjaśnień z jego strony. Po jakiego grzyba w tym laboratorium znajdowały się informacje o jego dawnej znajomej?

— Co to jest, do cholery? — mruknął, kiedy tamten nadal zdawał się świetnie bawić patrząc na jego dezorientację. Szczerze mówiąc, Dabi okropnie nie lubił dowiadywać się o czymś ostatni. Jeszcze gorzej było, gdy ktoś jawnie bawił się nim i sprawdzał jego każdą, niemal najmniejszą reakcję. Czuł się przez to gorszy, a tego najbardziej nienawidził. Nienawidził być od kogoś słabszym pod jakimkolwiek względem. — Bawi cię to, pokurczu?

— Oczywiście, że nie. — Brązowowłosy w jednej chwili spoważniał, a kpiący uśmiech zniknął z jego twarzy. — Przypatrz się teraz dobrze, jasne?

— Po cholerę..?

— Zamknij się i słuchaj. Chcesz odzyskać kogoś ważnego i rozgłosu wśród przestępców, nie? Więc przestań pieprzyć i na chwilę się skup.

Choć kremator miał ochotę odpowiedzieć mu jakąś ripostą zdecydował, że tym razem mu odpuści. Resztki zaufania do Fumio opuściły go już zupełnie, jednak sam w tym ogromnym labiryncie korytarzy nie miałby jak i dokąd uciec, gdyby tamten psychol nagle go zaatakował. Musiał pozostać czujnym aż do samego końca i wyciągnąć od niego jak największą liczbę informacji, którymi mógłby się z kimś podzielić. Pytanie jedynie... Z kim?

— Tylko szybko — rzucił jeszcze i podążył wzrokiem za niebieskim światełkiem obserwując, jak powoli układa się ono w literki, cyferki i inne znaki.

— Spokojnie, nie pali się... Ale dobrze, na razie będę się streszczał. A więc to są nasi kandydaci do testów — wyjaśnił, wyświetlając przed nimi odpowiednie do przypisu postacie. — Izuku Midoriya. Katsuki Bakugo i Aya Tanaka. Każdy z nich ma inny potencjał behawioralny, którego pragnę użyć w moim projekcie. Oczywiście, dla każdego dzieciaka z osobna, przygotowałem coś specjalnego. Będą się u mnie świetnie bawić.

— A co z pozostałymi? — spytał, podświadomie chcąc wybadać, jak bardzo niebezpieczna jest ta misja. Zauważył bowiem, że ich numery nie zaczynały się od cyfry jeden. Czyżby ktoś był poddawany eksperymentom wcześniej? W takim razie, co się z nim stało? Chciał dowiedzieć się od niego jak najwięcej na ten temat, jednak czuł, że musi bardzo uważać z pytaniami. Nie miał bowiem pojęcia, co może się zaraz wydarzyć i wolał być gotowy na wszystko.

— Nie żyją.

W pomieszczeniu na krótki moment zapadła głucha cisza, przerywana jedynie ich ciężkimi oddechami.

— Co ty kombinujesz? O nie, nie pomogę ci. Wybij to sobie z głowy. Jesteś jakiś popieprzony! — zarzucił mu wreszcie, naprawdę tak uważając. Miał dosyć udawania, że w ogóle go to nie rusza. Chciał stąd wyjść i to jak najprędzej. — Jak już mówiłem. Nie. Pisałem. Się. Na. Takie. Gówno. — podkreślił zupełnie poważnie i odwrócił się z zamiarem szybkiego opuszczenia tego przeklętego miejsca. Naprawdę pragnął wyjść na powierzchnię i zapomnieć o wszystkim, co tutaj widział. Nie miał zamiaru mieć cokolwiek wspólnego z tym psychopatycznym fanatykiem organizmów.

— Już się zbierasz? No, trudno. Miałem nadzieję, że choć troszkę wykażesz mi swojej uwagi przed... — urwał na moment, cofając się gwałtownie o dwa kroki w tył. Ciężkie drzwi od razu zasunęły się za nim, dzieląc pokój na połowę, a Dabi dostrzegając to, zacisnął dłonie w pięści i zaczął przeklinać w duchu własną głupotę. Przecież mógł się tego domyślić, gdyż zazwyczaj właśnie tak kończyło się poszukiwanie wspólników w tym brudnym fachu. Mógł pozostać niezależny i na pewno lepiej by na tym wszystkim wyszedł.

Choć serce młodego złoczyńcy waliło niczym młot, jego twarz nadal pozostała niewzruszona. O nie, nie da temu kretynowi powodu do drwin. Niech tylko poczeka...

Nie udało mu się nawet skończyć myśli. Szyba terrarium rozsunęła się bezpośrednio przed nim, a on chcąc gwałtownie się odsunąć, zachwiał się, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Przeklął w duchu. Naprawdę to wszystko było pułapką? Dlaczego wcześniej nie zebrał się w sobie i nie uciekł? Sam już teraz nie wiedział. Być może tak bardzo zależało mu na odzyskaniu Soyu, że kompletnie stracił czujność. Niedobrze. Bardzo niedobrze.

— Ty... — wysyczał, choć nie łudził się, że tamten go usłyszy. — Nie chcę mieć jednego w dupie!

— Spokojnie, kochany. To raczej nie będzie cię bolało — zapewnił go nadzwyczaj spokojnie, podchodząc do panelu sterowania, który był wbudowany w ścianę niedaleko szyby. — Resztę szczegółów wyjawię ci po udanym zabiegu.

— Co ty pieprzysz? — Fumio wciąż słyszał jego głos przez głośniki nad swoją głową. Gdyby nie one, nawet nie zorientowałby się, że tamten coś powiedział. Tak bardzo grube i pancerne było szkło w tamtym pokoju.

— Odpręż się i daj z siebie wszystko! — Puścił mu oczko, a potem roześmiał się. — Byłeś naprawdę naiwny, Dabi... Poszło zbyt łatwo, jak na jednego z najbardziej groźnych, seryjnych morderców Tokio, nie sądzisz? Chyba naprawdę zależy ci na tamtym chłopaku. Pytanie tylko, czy słusznie.

Dabi nie słyszał już niczego więcej. Całą swoją uwagę poświęcił bowiem kreaturze, która właśnie przyczepiła się do jego nogi. Chciał czym prędzej użyć quirku i jakoś ją odgonić, jednak z przerażeniem zauważył, że niebieski płomień... Znikł, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Czyżby Fumio również o to zadbał? Cholera, niezły był w tym, co robił.

Młody złoczyńca czuł się teraz poniekąd tak, jakby tonął, bo choć bardzo chciał wziąć głęboki oddech, coś zdawało się mu to uniemożliwiać. Czy był ten obślizgły symbiont? Czy może jego ciało nie wytrzymywało złączenia? Sam już nie wiedział. Pulsujący ból w skroniach był tak nie znośny, że skrzywił się mimowolnie, wsuwając palce w soje włosy. Bolało. Okropnie bolało, a jego wzrok stał niemal zupełnie zamglony. Ledwie cokolwiek widział. Ostatnim, panicznym ruchem wyciągnął przed siebie rękę, jakby szukając kogoś, kto mógłby mu pomóc. Nie chciał umierać. Jeszcze nie teraz. Miał przecież tyle do załatwienia i nie powinien tego wszystkiego ot tak sobie zostawiać. Chciał walczyć. Naprawdę pragnął uwolnić się od tego czegoś i zrobić krok w przód, jednak jego ciało stale odmawiało mu posłuszeństwa. Kiwał się więc na chudych nogach, a już po chwili wylądował na zimnych kafelkach, będąc w stanie jedynie ruszać prawą dłonią.

Fumio w tym czasie wciąż stał za szybą, wpatrując się w bladą twarz chłopaka bez żadnych emocji.

— To... To na pewno w porządku? — zerknął przez ramię, nawiązując kontakt z niższym od siebie, młodym chłopakiem, który właśnie stanął w progu. Akio wbił wzrok w Dabiego, po czym znów spojrzał na Tanakę. — Nie jest nawet przygotowany. Nie powinieneś ryzykować jego życiem, gdyż możesz stracić tego pionka i twój plan nie ujrzy światła.

— Nie przesadzaj. Da sobie radę, jego ciało póki co walczy. Potem pójdzie już z górki, ponieważ jego potencjał jest ogromny. Będzie w stanie przetrzymać naszego skarba na kilka miesięcy, zanim odda go któremuś z obiektów — rzucił i wcisnął mały, czarny pilot w ręce białowłosego, po czym poklepał go po ramieniu. — Oczywiście im szybciej zajmie się robotą, tym dla niego lepiej. Może symbiont całego go nie pożre. Dobrze się spisałeś, Taikia. I masz rację. Z tym śmierdzielem nasz plan będzie bardzo łatwy do wykonania. Zwłaszcza, że mamy kilka czynników, które możemy wykorzystać. — Spojrzał znacząco na fotografię Soyu, która była przyczepiona do szyby, a na jego usta wpłynął kolejny, kpiący uśmiech. — I jak, Nakamura? Pomożesz nam w jego wykonaniu, prawda? Och, wiem, że zrobisz wszystko, aby go ratować. — Zaśmiał się ochryple, po czym odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić w tylko sobie znaną stronę. — Pilnuj go, jasne? Gdy się przebudzi, ma czekać na mnie w sektorze piątym. A teraz idę dokończyć eksperyment z moim młodszym kolegą. Mam nadzieję, że znów nie będę musiał wyciągać go z wentylacji...

Akio stał jeszcze dobrą chwilę w miejscu patrząc, jak mężczyzna znika za najbliższym zakrętem. Zaraz potem zagryzł wargę i pochylił głowę, nie będąc w stanie dłużej patrzeć na to, co działo się za szybą. Naprawdę źle czuł się z tym, że musiał okropnie nagiąć zaufanie Dabiego, jednak nie miał na ten moment innego wyjścia.

— Oby ten typ naprawdę cię kochał. — Westchnął, kładąc spoconą dłoń na szkle. Przymknął oczy, a potem oderwał ją, zostawiając po sobie wilgotny odcisk na szybie. — Inaczej... Inaczej... Już po tobie.

___________

Tak, zawarłam mały wątek z Venoma, więc niech fani Marvela się nie czepiają hah

Mam nadzieję, że nie wyszło najgorzej i udało wam się mniej więcej zorientować w akcji. Naprawdę starałam się dobrze opisać, jednak wyszło, jak wyszło, bo niestety nie umiem w takie rzeczy.

Następny rozdział raczej też będzie należał do tych cięższych, jednak mam nadzieję, że jakoś go przetrwacie ;>

Do następnego, kochani! Za wszystkie błędy przepraszam. No i za to, że niektórzy nie będą mogli teraz zasnąć xd

Plus Ultra!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top