04 | skrzydła mroku
Dabi szybkim krokiem oddalił się od stojących nieopodal akademików, coraz bardziej zagłębiając się w ciemność. Raz po raz zerkał jednak za siebie, próbując upewnić się, czy aby na pewno nikt za nim nie podża. Musiał być bardzo ostrożny, gdyż nie mógł sobie teraz pozwolić na schwytanie. Zbyt wiele poświęcił, aby móc z tego wszystkiego tak nagle zrezygnować.
Po dłuższej chwili spuścił nieco głowę, wpatrując się w ziemię. W skupieniu obserwował, jak jego ciemne, ciężkie buty odgarniają wysoką trawę, żłobiąc w niej głębokie, dosyć rozległe ślady. W pewnym momencie zatrzymał się jednak na krótką chwilę, gdyż jak na złość zaczęła boleć go głowa. Mruknął coś cicho pod nosem, starając się opanować kotłujące się w nim, dosyć sprzeczne emocje. Nie chciał ich. Naprawdę ich nie chciał. Uczucia kojarzyły mu się jedynie z bólem, złością i rozpaczą.
Mimowolnie zacisnął oczy, wzdychając głęboko, gdyż w głowie znów pojawiły mu się dobrze znane obrazy. Przeludniona stacja kolejowa i wyciągająca się w jego stronę smukła, dziewczęca dłoń. Choć tak bardzo chciał o tym zapomnieć, wciąż doskonale to pamiętał. Ostatnio stwierdził nawet, że była to swego rodzaju uciążliwa klątwa w postaci niechcianego wspomnienia, którego za nic nie potrafił wybić sobie z głowy.
— Szlag by to wszystko... — Odchrząknął, ściągając nieznacznie brwi i oblizując spierzchnięte wargi. — Cholerna, przeklęta wiedźma...
Czuł, że nie powinien o niej myśleć. Zupełnie tak samo, jak nie powinien zawracać sobie głowy znienawidzoną rodziną i innymi, tego typu bzdurami, gdyż jego serce zajmowała jedynie złość i pragnienie zemsty, którego za nic nie potrafił powstrzymać. Choć kiedyś jeszcze próbowałby z nim walczyć, teraz nawet nie czuł ku temu żadnej potrzeby. To uczucie było dla niego poniekąd satysfakcjonujące i niewypierane, z każdym dniem rosło w siłę.
Gdy już myślał, że ma spokój, nagle w jego głowie pojawił się kolejny obraz. Tym razem jednak był to widok płaczącej matki, skulonego, młodszego brata i pochylającego się nad nimi ojca.
— Przepraszam, mamo... — wyszeptał ochryple, mimowolnie zaciskając dłonie w pięści. — Tak bardzo cię przepraszam...
Nienawidził ich; tak bardzo nienawidził bohaterów. Co mu w ogóle strzeliło do głowy, aby przychodzić w tak okropne, powodujące mdłości miejsce?
Odchrząknął głośno i splunął na trawę tuż obok jednego z czujników, po czym zwinnie przełożył nad nim nogę, oddalając się od tego miejsca jak najdalej mógł. Choć naprawdę miał ochotę spalić żywcem wszystkich, którzy się tutaj znajdują, wiedział, że to jeszcze nie ten czas, aby wyjść z cienia. Musiał tylko jeszcze trochę poczekać i dostać wreszcie to, czego chce. Potem powinno już pójść z górki.
Kolejny raz zatrzymał się dopiero w dobrze znanym mu miejscu. Przeczesał swoje ciemne włosy, po czym prychnął, opierając się plecami o najbliższe drzewo.
— Akio Taikia — mruknął, zerkając w stronę muru, odgradzającego szkołę od reszty tego zepsutego świata. Chciał jeszcze przez moment zwyzywać ją w myślach, jednak słysząc dosyć głośny szelest za sobą, spiął się nieco. Mimo tego nie odwrócił się. Nie miał na to po prostu siły ani ochoty. — Przestań bawić się w cholernego nietoperza i pokaż mi ten twój przebrzydły ryj.
Białowłosy, już bez zbędnego ociągania, wychylił się nieznacznie ze swojej kryjówki na drzewie, a spostrzegając, że Dabi stoi pod murem sam, zdecydował się zejść na ziemię. Już po chwili zatrzymał się tuż obok niego, obserwując go dyskretnie. Przez to, że znał dwudziestolatka już dosyć długo, wiedział, że nie lubi, gdy się w niego wgapia i wolał nie narażać się na porządny ochrzan z jego strony. W końcu czasem nawet dochodziło między nimi do rękoczynów i tamten potrafił porządnie go stłuc.
— Och, jesteś... — Do uszu starszego dotarł irytująco znajomy głos, przez co nieznacznie rozluźnił spięte mięśnie i w końcu odwrócił się w stronę chłopaka, mierząc go na pozór pustym wzrokiem. Mimo to odetchnął cicho z ulgą, gdyż teraz nie musiał obawiać się zatrzymania. — Coś długo ci to zeszło, stary... A chociaż masz sztorm?
— Th? — Dabi na krótką chwilę przestał go słuchać, przez co potrząsnął lekko głową, mrucząc coś cicho pod nosem. Zaraz potem jednak znów skupił na nim swój przenikliwy wzrok. — Uh, po prostu sklej pewną część ciała i siedź już cicho — odburknął wreszcie i wywrócił oczami, sięgając dłonią do kieszeni spodni. Wyciągnął z niej czarny, połyskujący kamień. — Mam to, czego chciałem. Teraz już możemy spadać, zanim jakiś stary grzyb nas przyłapie. Jutro i tak mamy sporo do zrobienia, aby móc przejść do drugiej części planu... A zresztą, po co się produkuję. I tak coś spierdzielisz, przez co trzeba będzie wiać.
Białowłosy wywrócił oczami, słysząc jego słowa, jednak zaraz potem przekrzywił głowę nieznacznie w prawo, przyglądając się temu, co trzymał w ręce. Kamień? Tyle zachodu o głupi kawałek skały? Mimo, że chciał, nie skomentował tego, obawiając się reakcji towarzysza. Cóż; w końcu poparzenia na jego bladej skórze nie wzięły się znikąd.
— Przestań pieprzyć — mruknął w końcu, odsuwając się nieco na wypadek tego, gdyby Dabi wpadł na świetny pomysł przypalenia mu włosów. — Nigdy niczego nie...
Zamilkł, gdyż w jednej chwili rozległ się alarm i oślepiło ich jasnoczerwone światło. Taikia czym prędzej odwrócił się, w panice podnosząc do góry prawą stopę. Zaklął cicho, gdyż spostrzegł, że przez to wszystko stracił czujność i wdepnął wprost we włącznik alarmu.
Dabi w tym samym czasie skamieniał na moment, a potem zmierzył towarzysza nienawistnym spojrzeniem. I on jeszcze śmiał wątpić w to, że jest niezdarą? Tyle się napracowali, aby tutaj po cichu wejść, a teraz co? Mają ich złapać? Niedoczekanie.
— Jasne, jasne... A teraz rusz swoje niezdarne dupsko i rozłóż skrzydła — fuknął, a gdy tamten posłał mu nierozumiejące spojrzenie, w jednej chwili zrobił krok do przodu i zacisnął palce na jego szyi. Zaraz potem wbił czujny wzrok w jego oczy, mocno zaciskając zęby. Akio, widząc jego groźną minę, przełknął ślinę i spuścił nieco wzrok w taki sposób, aby nie patrzeć w jego rozżarzone, błękitne tęczówki. — Nie będę kolejny raz powtarzał, psie. Jeśli zaraz nas stąd nie wyciągniesz, zabiję cię nim nawet zdążysz mnie błagać o litość. Rozumiesz mnie?
Pod wpływem tej groźby nie miał wyboru, więc pokiwał szybko głową, rozkładając swoje czarno białe, dosyć dużego rozmiaru skrzydła. Po chwili przygryzł lekko wargę, gdyż głosy strażników i nauczycieli zaczęły się robić coraz bardziej wyraźne. Byli blisko.
— Tylko proszę, uważaj na nie — mruknął jeszcze, nieznacznie pochylając się do przodu, aby Dabi bez większych problemów mógł wdrapać się na jego plecy i mocno uchwycić się ciemnej, skórzanej kurtki.
— Przecież zawsze jestem delikatny, Taikia — mruknął, unosząc prawą nogę i przerzucając ją nad plecami młodszego w taki sposób, aby nie spaść. W końcu śmierć przez upadek z wysokości nie była dla niego jakoś szczególnie satysfakcjonująca i przede wszystkim nie zadowoliłaby jego osoby.
Akio zachwiał się niebezpiecznie, gdyż ciężar chłopaka za nic nie pomagał mu zachować odpowiedniej równowagi. Mimo tego już po chwili udało mu się rozstawić szerzej nogi i czym prędzej zerwać się do biegu. Jego biało czarne skrzydła rozłożyły się szerzej niemal natychmiastowo, będąc już zupełnie gotowymi do lotu. Zacisnął jeszcze zęby, po czym skoczył do przodu, bezproblemowo wzbijając się w okryte ciemnością niebo.
***
Gdy tylko stopy młodszego dotknęły ziemi w sporej odległości za murem, starszy niemal od razu zeskoczył na ziemię, otrzepując spodnie z niewidzialnego pyłu. Cóż; trudno mu było wyjaśnić ten odruch, ale po prostu czuł ogromną potrzebę, aby to zrobić. Zaraz potem skinął lekko głową w stronę towarzysza i oboje bardzo szybko przemknęli wąskimi uliczkami wprost do zamieszkanego przez nich schronu, nie odzywając się do siebie ani słowem. Choć czarnowłosym szarpała odraza i złość, nie miał póki co ochoty wyżywać się na młodszym od siebie koledze. Najwyżej potem to zrobi, gdy się będzie nudził.
Ruina, w której zatrzymali się na te kilka dni nie była miejscem często odwiedzanym przez ludzi, a do tego była położona na uboczu, przez co nie musieli obawiać się policji. Znaleźli się na terenie opuszczonej posesji bardzo szybko i obaj już po chwili kroczyli w stronę swoich pokoi.
— Spierdzielaj do swojego pokoju. Wrócę do ciebie za moment — warknął jeszcze, otwierając jedno z pomieszczeń. Odetchnął głośno, na krótką chwilę zatrzymując się w progu i zerkając na Akio kątem oka.
— Jasne, jasne... Ale pamiętaj, że jutro czeka nas obława — powiedział białowłosy, rozkładając nieznacznie swoje skrzydła. Zaraz potem przeczesał palcami jasną grzywkę, obserwując czujnie niebieskookiego.
— Tak, wiem — mruknął w odpowiedzi, zatrzaskując za sobą z hukiem drzwi. Gdy to zrobił, tynk z brudnego sufitu niemal od razu posypał mu się na głowę, jednak zignorował to, czym prędzej siadając na podłodze. Oparł brodę na kolanach, wbijając swój tępy wzrok w naprzeciwległą ścianę. Odchrząknął cicho, starając się pozbyć wydzieliny, zalegającej mu w gardle, a po chwili nieznacznie odchylił głowę do tyłu. Uniósł do góry rękę i przesunął palcami po swoich bliznach, uśmiechając się sam do siebie. — Nienawidzę... Nienawidzę cię, ojcze.
Zacisnął drugą dłoń w pięść, a na jego skórze kolejny raz pojawiły się niebieskie płomienie. Złość i żal szarpały nim tak okropnie, że miał wrażenie, iż nie minie chwila, a zaraz spali wszystko wokół. Wstał więc powoli z podłogi i próbując pozbyć się tego uczucia, zaczął chodzić nerwowo po pokoju. Gdy zdał sobie sprawę, że to nic nie da, podszedł do stojącego w rogu pomieszczenia stołu i chwytając go obiema rękami, przesunął na środek pokoju. Zaraz potem wystawił przed siebie prawą dłoń i warknął cicho, uwalniając niszczycielskie płomienie. Już po chwili kurz unosił się w całym pomieszczeniu, a po doszczętnie spalonym meblu pozostał jedynie popiół. Dopiero po chwili, gdy emocje opadły, rozejrzał się wokół siebie, dostrzegając coś tuż pod zabitym dechami oknem. Było to średniej wielkości, czerwone pióro. Pióro Hawksa.
Mężczyzna jeszcze przez chwilę na nie patrzył, po czym znów wbił swój tępy wzrok w ścianę, prychając cicho pod nosem.
— Dabi? Dabi! — Do jego uszu z trudem dotarł zaniepokojony głos wspólnika, który teraz zaczął dobijać się do drzwi pokoju. — Nic ci nie jest? Co się tam stało?
On mu jednak nie odpowiedział. Znów wbił spojrzenie w szkarłatne pióro, leżące na zbutwiałym parkiecie i uśmiechnął się jeszcze szerzej, wyciągając po omacku kamień z kieszeni. Podniósł dłoń, w której go trzymał i umieścił na wysokości swojej twarzy, przyglądając mu się badawczo.
— I co? Ty też mnie zostawisz, Soyu? — wychrypiał, a jego oczy po raz kolejny zapłonęły niebieskim, a zarazem dzikim blaskiem. — W porządku. Wy, bohaterowie, jesteście naprawdę siebie warci.
Już postanowił. Osiągnie swój cel i zniszczy wszystko, co tylko stanie mu na drodze.
_____________
Przepraszam, chyba nie umiem w uczucia Touy'i... Ale i tak mam nadzieję, że nie wyszło aż tak źle i udało mi się was w jakimś stopniu zaciekawić ;)
Przeczytałeś/aś? Zostaw gwiazdkę i komentarz dla motywacji! Możesz również zaobserwować mój profil, aby być na bieżąco z aktualnościami i nowymi książkami!
Za wszystkie błędy przepraszam!
Do następnego!
Plus Ultra!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top