03 | dziki płomień

Późnym wieczorem, tuż przed ciszą nocną, Soyu Nakamura chciał choć na krótki moment wpaść do pokoju swojej przyjaciółki aby sprawdzić, jak się czuje. Po tej całej akcji, jaka miała miejsce w szkole, był zupełnie rozbity. Co takiego musiało wydarzyć się między nimi w przeszłości, że blondyn zareagował w tak agresywny sposób? Może Aya coś mu zrobiła? Nie, to niemożliwe. Za nic nie potrafiłaby zrobić komuś krzywdy... Między innymi przez to, co przytrafiło jej się w życiu. Znał ją przecież od kilku dobrych lat i choć mieli przed sobą parę tajemnic czuł, że gdyby zrobiła komuś coś złego, powiedziałaby mu o tym... W przeciwieństwie do niego.

Pokręcił głową, wzdychając głośno. Może jednak powinien dać jej trochę czasu, aby sama uporała się ze swoimi myślami? Przed wejściem do akademika wyraźnie mu powiedziała, że chciałaby zostać na moment sama. Chyba powinien to uszanować... Tak, uszanuje jej decyzję. Najwyżej później do niej zajrzy.

Po tym namyśle skręcił na schody, czym prędzej zbiegając po nich na dół, aż znalazł się na parterze. Wyszedł na zewnątrz, próbując choć trochę ochłonąć i zebrać myśli. Zaraz potem naciągnął kaptur na głowę czując, jak chłodne powietrze lekko muska jego skórę na szyi. Noc była wyjątkowo zimna, jak na tę porę roku, jednak nie zwracał na tę temperaturę większej uwagi. Odszedł kawałek od dormitorium i gdy upewnił się, że jest poza strefą monitoringu, wyciągnął paczuszkę papierosów z kieszeni ciemnej bluzy. Od razu wsunął jednego z nich do ust, sięgając dłonią po swoją zapalniczkę. Czym prędzej wydobył ją z kieszeni i pstrykając zawleczką, zapalił papierosa. Zaraz potem zaciągnął się dymem, po chwili wypuszczając go ze swoich ust. Odetchnął, na moment przymykając oczy. Od razu poczuł się lepiej.

— Cholerni bohaterowie... — mruknął, przesuwając dłonią po bliźnie na lewym policzku. Westchnął głośno, kolejny raz wypuszczając ciemnoszary dym na chłodne powietrze. — Dosłownie wszystko potrafią zepsuć.

Nagle usłyszał za sobą dziwny, wrogi szelest. Nie czekając długo, odwrócił się gwałtownie, zaciskając dłonie w pięści, a na jego skórze niemal od razu pojawiły się czarne drobinki. Mimo, że czuł, iż może to być któryś z nauczycieli, wolał nie tracić czujności.

— Uh, czyli jednak mnie zauważyłeś... No, nieźle, całkiem nieźle. Nie straciłeś ikry, widzę... — W ciszy rozbrzmiał czyjś zachrypły szept. Soyu znów się odwrócił, próbując dojrzeć cokolwiek w otaczającej go ze wszystkich stron ciemności. Przez szaleńczo bijące serce nie był pewny, z której strony dobiega ten głos.

— Pokaż się, tchórzu! — warknął na pozór odważnie, wymachując w powietrzu pięściami. Mimo, że trochę się bał, nie zamierzał zdradzać tego tajemniczemu przeciwnikowi. — No, dawaj! Wyłaź, bo... — Nagle urwał, dostrzegając tuż przed sobą znajomą, męską sylwetkę, która wyłoniła się z cienia. Nie, to niemożliwe...

— No, co? Nie przywitasz się ze starym kumplem? — wycharczał mężczyzna, a pojedyncze, niebieskie płomienie zatańczyły na jego skórze. Zrobił kolejny krok w stronę Nakamury, lekko kiwając się na boki. Jego oddech był dosyć nierówny i zachrypły. Wyglądał wręcz jak groźne, wygłodniałe zwierzę, które już za moment może rzucić się na swoją ofiarę.

— D-Dabi? — zająknął się Soyu, mimowolnie robiąc krok do tyłu. Przygryzł nerwowo wargę, obserwując mężczyznę, który dopiero teraz oświetlił swoją osobę jasnoniebieskim blaskiem. Zabliźniona twarz była wykrzywiona w lekkim, a zarazem niepokojącym uśmiechu. Oczy ciemnowłosego były przepełnione gniewem i lekkim szaleństwem. — J-jak? Jak tutaj wlazłeś, patałachu?

W odpowiedzi otrzymał obojętne i niedbałe wzruszenie ramionami. Po chwili Nakamura musiał się jeszcze bardziej cofnąć, gdyż pokryta bliznami dłoń wyciągnęła się w jego stronę.

— A co, martwisz się, że UA nie będzie was odpowiednio chronić, hmm? — Pokryty ranami mężczyzna zrobił jeszcze jeden krok w jego stronę, po czym zatrzymał się, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Po jego twarzy widać było, że z czegoś zrezygnował.

— Wal się i zostaw mnie w spokoju! — warknął, odwracając się na pięcie z zamiarem szybkiego odejścia. Nie chciał z nim wchodzić w dłuższą dyskusję, gdyż już dawno zamknął ten rozdział w swoim życiu i ani myślał do niego wracać. Niestety, w tym momencie popełnił straszliwy błąd. Nim zdążył się zorientować, błękitne płomienie liznęły jego skórę, zmuszając go do zatrzymania się w miejscu. Przełknął ślinę, dopiero teraz uświadamiając sobie, w jakich kłopotach się znalazł.

Chciał się odwrócić, jednak jasne płomienie uniemożliwiły mu wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Mógł tylko stać i kątem oka obserwować, jak uśmiechnięty od ucha do ucha Dabi zbliża się do niego, pstrykając palcami. Zagryzł wargę, próbując czym prędzej wymyśleć jakiś sensowny plan działania. Jak postąpiłby w tej sytuacji dwa lata temu? A co na jego miejscu zrobiłaby Aya?

— Uh, zmieniłeś się — rzucił wyraźnie zniesmaczony mężczyzna, zatrzymując się od niego w odległości nie mniejszej niż dwa kroki. Na jego twarzy widniał teraz dziwny grymas. — I pomyśleć, że pozwoliłem ci odejść... Ale byłem głupi.

— Nie podchodź, skurczysynu! — warknął jeszcze, obserwując jego lekko zamgloną sylwetkę tuż za wciąż płonącym, jasnoniebieskim ogniem. — Bo nie ręczę za siebie!

— Oh, przecież cię znam. Nie zrobisz mi krzywdy. — Roześmiał się nieprzyjemnie, z nutką szaleństwa w głosie. Dźwięk był tak nieprzyjemny, że Soyu mimowolnie zadrżał. — Ale podziwiam twoją waleczność. Ta cecha wciąż u ciebie przeważa, czyż nie?

— Czego chcesz? — Zdecydował się zapytać, jednak nie był pewny, czy Dabi usłyszał go przez ten głośny trzask szalejących płomieni. — I radzę ci to czym prędzej zgasić, kretynie. Tu niedaleko jest monitoring. Wpadniesz.

— Dzięki za troskę, kochany — rzucił ironicznie, stając w lekkim rozkroku. — Wy, bohaterowie, jesteście coraz bardziej obrzydliwi... Jestem ciekawy, jak się czujecie... Chociaż nie. Jednak nie chcę tego wiedzieć...

Znów się roześmiał, jednak jego głos odrobinę zadrżał. Nieznacznie, ale jednak.

— Przestań się śmiać w ten sposób, działasz mi na nerwy... — mruknął o wiele głośniej, gdy niebieskie płomienie przestały unosić się tuż przed jego twarzą. Odwrócił nieco głowę, jednak nie zobaczył Dabiego tam, gdzie stał poprzednio. Zagryzł wargę, próbując obrócić się w drugą stronę. Niestety, nim zdołał wykonać upragniony ruch, poczuł czyjś oddech tuż na swoim karku. Zaraz potem został popchnięty na najbliższe drzewo, przez co boleśnie uderzył plecami o jego pień. Wydał z siebie zduszony jęk, obserwując płonące dzikim ogniem tęczówki ciemnowłosego. — Co...?

Zakrztusił się śliną z wrażenia, gdyż stojący przed nim mężczyzna gwałtownie wyciągnął ręce przed siebie.

— Pamiętaj... Życie to nie bajka i nie jest możliwe, abyś od tak sobie został bohaterem — syknął groźnie, chwytając chłopaka mocno za szyję i przysuwając usta bardzo blisko jego ucha, znów cicho się zaśmiał. Soyu przebiegł nieprzyjemny dreszcz po plecach. Kolejny raz przełknął z trudem ślinę. — I sam dobrze wiesz, że nie możesz uciec od swojego przeznaczenia. Czyż nie jest tak, Flesh?

— O-odczep się i nie waż nigdy więcej mówić do mnie w ten sposób. — Zebrał się na odwagę i splunął na jego zabliźnioną twarz. Złoczyńca jednak ani się nie skrzywił, gdyż nie było to dla niego nic nowego. Uśmiechnął się jedynie, a na jego skórze znów zatańczyły pojedyncze płomyki. Ścisnął mocniej szyję Soyu, odrobinę podwyższając temperaturę swojej dłoni. Jeśli miał być szczery, to nie chciał zrobić mu wielkiej krzywdy. Wolał go jedynie uświadomić, że on tak szybko nie odpuszcza. Zwłaszcza, gdy mu na kimś zależy. Mimo, że jego serce już od dawna było spowite mrokiem, było kilka osób, za które mógłby oddać nawet swoje życie. Choć nigdy nie przyznałby tego głośno, tak właśnie było... Cóż, dla przypadkowych osób wydawał się być zimnym draniem, jednak jego wnętrze było delikatniejsze, niż można było przypuszczać. — Cholera... D-Dabi...

Nakamura syknął głośno, jednak bardzo szybko zorientował się, że nie może chwycić go za dłonie. Zamiast tego przysunął więc rękę do klatki piersiowej złoczyńcy, próbując za wszelką cenę go dotknąć. Nie był jednak świadomy, że czujne, błękitne tęczówki tylko czekały na ten ruch. Dabi w jednej chwili chwycił go za ramię i z całej siły przekręcił jego rękę tak, że dłoń, pokryta czarnymi drobinkami, dotknęła piersi Soyu. Chłopak w jednej chwili wybałuszył oczy, wypuszczając ze świstem powietrze. Nie, tylko nie to...

— Mam cię, bohaterze... — wymruczał z lekkim obrzydzeniem, puszczając go. Zaraz potem wyprostował się i uśmiechem patrzył, jak ciało Nakamury upada na ziemię. Czarnowłosy od razu skulił się na trawie, próbując zapanować nad nagłą sennością. — Ale nie zasypiaj, kochanie... Jeszcze z tobą nie skończyłem.

Czym prędzej pochylił się nad nim i chwytając mocno za włosy, uniósł go siłą tak, aby twarz była na wysokości tej jego. Mocniej szarpnął za ciemne kosmyki, a szyderczy uśmiech nie potrafił zejść z jego twarzy. Soyu skrzywił się nieznacznie, czując obrzydliwy smród gnijącego ciała. Z trudem powstrzymał odruch wymiotny.

— Przestań... Do cholery... — wymamrotał słabym głosem, próbując pozostać jak najdłużej przytomnym. Nie chciał teraz odlecieć, gdyż mimo wszystko mu nie ufał. Kto wie, co mógłby z nim w tym czasie zrobić? Przecież był nieprzewidywalny! Niestety, ledwo mógł nabrać powietrza do płuc, nie mówiąc już o udanej próbie wyszarpnięcia się z jego żelaznego uścisku. Do tego trujący zapach spalenizny bijący od pochylającego się nad nim mężczyzny, dodatkowo go osłabiał. Po chwili przymknął powoli oczy, nie mogąc dłużej znieść tego czujnego, wywiercającego w nim sporą dziurę spojrzenia. — Dość... Przestań. Proszę.

Dabi wywrócił oczami, jednak zdecydował się puścić chłopaka. Nie mógł go zabić. Nie teraz, gdy wreszcie miał co do niego plan, który miał zamiar zrealizować w najbliższym czasie. Miał dość ukrywania się w cieniu. Musiał jedynie znaleźć jakąś odważną grupę przestępczą i bez trudu mógłby spróbować po raz kolejny się z nim zabawić. Udało mu się poprzednio, więc dlaczego nie miałoby udać się i tym razem?

Odchrząknął głośno, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Wciąż jednak obserwował czujnie Nakamurę, aby być w stu procentach pewnym, że nie wywinie mu teraz żadnego numeru. Mimo, że wiedział, jak działa quirk chłopaka, musiał być czujny. Bardzo czujny. Gdy jednak zorientował się, że czarnowłosy nie potrafi podnieść nawet ręki, nie mówiąc już o ataku, rozluźnił spięte mięśnie.

— Nie uciekniesz od tego, rozumiesz? Ani ty ani tym bardziej ona. Daję tobie... A w zasadzie wam... Kilka dni na podjęcie właściwej decyzji. Potem nie będę się powstrzymywał i zabiję was bez wahania... Naprawdę od przeszłości i przeznaczenia nie zdołacie uciec — powiedział jeszcze, chichocząc nieprzyjemnie. Potem posłał mu jeszcze szeroki, szyderczy uśmiech, po czym kolejny raz, niczym zjawa, rozpłynął się w ciemności.

Soyu zagryzł wargę, przyciskając ciepłe czoło do chłodnego trawnika. Wciąż nie potrafił się nawet podnieść, więc nadal leżał na ziemi, zaciskając powieki. Jak mógł dać się w taki sposób podejść? Dlaczego stracił czujność? Sam już do końca nie wiedział. Może po prostu w głębi duszy wiedział, że mężczyzna miał rację?

Odetchnął głęboko. Prawdziwa walka z przeszłością właśnie się zaczęła.

___________________

No i mamy następny rozdział! Mam nadzieję, że mimo wszystko ktoś z was na niego czekał!

Przeczytałeś/aś? Zostaw po sobie ślad, choćby w postaci "💙" Będę ci bardzo wdzięczna!

Do następnego, kochani!

Plus Ultra!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top