our pact °hyunsung°

Po zebraniu swoich rzeczy pożegnałem się ze znajomymi, po czym opuściłem studio taneczne, by wrócić do domu. Wielkimi krokami zbliżała się noc, dlatego uznałem, że to odpowiedni moment, by zakończyć trening. Rozejrzałem się wokół i ruszyłem w drogę powrotną, przeczesując zmierzwione włosy.

Słońce już jakiś czas temu zaczęło ukrywać się za horyzontem, dlatego lada chwila miały zapalić się latarnie uliczne. Chodniki oraz ulice były praktycznie puste, co nieco mnie zdziwiło, jednak nie zamierzałem zawracać sobie tym głowy. Wsunąłem dłonie do kieszeni i powoli szedłem przed siebie, ciesząc się przyjemną temperaturą oraz kojącą ciszą, która mnie otaczała. Właśnie tego mi było potrzeba po kilkugodzinnym treningu.

Postanowiłem, że pójdę dłuższą drogą, by skorzystać z tak ładnej pogody, dlatego ruszyłem w stronę parku, przez który zamierzałem przejść. O tej porze dnia był wyjątkowo ładny oraz magiczny, dlatego rozglądałem się z zachwytem, wdychając zapach kwiatów, jakie mnie otaczały. Bez powodu poczułem się po prostu szczęśliwy. Moje ciało wypełniała euforia, a ja nie mogłem przestać się uśmiechać.

Kochałem właśnie takie momenty, gdy mogłem się po prostu rozluźnić i cieszyć najdrobniejszymi rzeczami. Podobało mi się moje życie, niczego mi w nim nie brakowało, chociaż wcześniej było naprawdę ciężko. Teraz doceniałem wszystko o wiele bardziej, zachwycając się wszystkim.

Moje rozmyślanie przerwał cichy hałas, w którego stronę od razu się odwróciłem wystraszony. W pobliżu nikogo nie było, a przynajmniej tak myślałem, dopóki nie zobaczyłem wiewiórki leżącej na ziemi pod drzewem. Przechyliłem głowę w bok, widząc, że zwierzątko się nie podnosi, co odrobinę mnie zmartwiło. Od razu domyśliłem się, że to maleństwo musiało spaść z drzewa i stąd ten nagły hałas.

Podszedłem powoli i niepewnie do rudego zwierzątka, które spojrzało na mnie ogromnymi, czarnymi oczkami, ale nie ruszyło się ani o milimetr. Nieco bałem się, że mnie podrapie, ugryzie albo po prostu ucieknie, jednak wyciągnąłem dłoń, by delikatnie pogładzić istotkę po głowie oraz grzbiecie. O dziwo nic się nie stało, dlatego wypuściłem powietrze z ust z ulgą.

— Komuś spadło się z drzewa, hm? Nic ci nie jest, maleństwo? — szepnąłem cicho, po czym najostrożniej, jak mogłem, wziąłem tego malucha na ręce, by unieść go na wysokość twarzy. — Powinienem zabrać cię do weterynarza. — mruknąłem pod nosem, jednak wtedy wiewiórka podniosła się do siadu i przechyliła głowę w bok. — Chociaż chyba nic ci nie jest. — dodałem zdziwiony, widząc, że normalnie się rusza.

Chwilę jeszcze gładziłem zwierzątko po pleckach, by stanąć równo na nogach. Nieco martwiłem się, jednak nie chciałem go więcej stresować, dlatego odłożyłem go na najbliższą gałąź, do której byłem w stanie dosięgnąć. Nie mogłem tak po prostu zabrać tej wiewiórki ze sobą, więc uśmiechnąłem się smutno i ostatni raz pogłaskałem ją po głowie.

— Uważaj na siebie następnym razem. — poleciłem, po czym zaśmiałem się i ruszyłem dalej. — Kompletnie zwariowałem, rozmawiałem z wiewiórką. — parsknąłem pod nosem, idąc przed siebie, dopóki nie poczułem, czegoś dziwnego na nodze, co przemieszczało się w górę.

Wystraszony spojrzałem w tamtym kierunku, by odkryć, że mój rudy przyjaciel, z którym przed chwilą się pożegnałem, właśnie wspinał się po mnie, by usadowić się na moim ramieniu. Przez chwilę myślałem, że naprawdę oszalałem. Przecież dzikie zwierzęta tak nie robiły i wątpiłem, że tej wiewiórce udało się aż tak przyzwyczaić do ludzi. To było niemożliwe, prawda?

Nie wiedziałem, co zrobić, jednak postanowiłem postępować zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Mimo że wiewiórka była naprawdę urocza, to nie powinienem jej zatrzymywać. Chwyciłem ją ponownie w dłonie, by odnieść na drzewo, tym razem starając się ułożyć ją na wyższej gałęzi. Powinna zostać w parku, tam gdzie jej dom.

Jeszcze przez chwilę upewniałem się, że nie pójdzie za mną po raz kolejny, po czym odwróciłem się na pięcie. Chciałem już się znaleźć w domu, toteż tempo stawianych przeze mnie kroków było dość duże. Jednak widocznie nie stanowiło to przeszkody, dla wiewiórki, która dogoniła mnie i ponownie wspięła się po mnie.

— Chcesz iść ze mną? — parsknąłem rozbawiony, gdy wczepiła się w moje ramię. — Nie ma sprawy, skoro chcesz. — westchnąłem, by ruszyć dalej, starając się zignorować zwierzątko, które łaskotało mnie swoją kitką po szyi oraz policzku.

Nie wiedziałem, jak zajmować się wiewiórką, jednak nie zawracałem sobie tym głowy. Miałem w domu jakieś orzeszki, więc jedzenie było załatwione przynajmniej do następnego dnia. Musiałem poczytać, co tak właściwie one jadły i jak powinienem się opiekować takim zwierzątkiem.

Owszem, uważałem to za cholernie dziwne, że ta wiewiórka przyczepiła się do mnie, jednak czemu miałbym nie popłynąć z prądem? Chciałem jakieś zwierzątko, dlatego skoro los dał mi szansę, postanowiłem z niej skorzystać i przygarnąć tego malucha. Poza tym ten rudzielec sam się do mnie przyczepił.

— Jak dać ci na imię? Cholera, nawet nie wiem, jakiej płci jesteś. — parsknąłem pod nosem, zerkając na mojego towarzysza, który spojrzał na mnie, by przeskoczyć na drugie z moich ramion. — Jak ja mam to sprawdzić? Nie będę ci patrzył pod ogon. — westchnąłem zrezygnowany, żeby spojrzeć na swój dom, do którego pozostało mi dosłownie kilka kroków.

Otworzyłem drzwi, po czym wszedłem do środka, by zdjąć buty i przekręcić klucz w zamku. Nie miałem nawet ochoty jeść, dlatego od razu usiadłem na kanapie z laptopem i wiewiórką, która cały czas siedziała na moim ramieniu. Postanowiłem nieco poczytać o tym, jak powinienem zająć się moim nowym pupilem, który po chwili zszedł z mojego ramienia, by usiąść na moich kolanach i patrzeć w ekran laptopa.

Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, gdy wolną dłonią zacząłem lekko gładzić malucha na moich kolanach. Dziwiło mnie jej zachowanie, jednak nie chciałem w to wnikać, nie mając do tego najzwyczajniej w świecie głowy. Nie znałem się na wiewiórkach, więc może to było normalne zachowanie? Nie wiedziałem.

Wreszcie postanowiłem dowiedzieć się, jakiej płci jest zwierzątko na moich kolanach, dlatego dość niechętnie to sprawdziłem, by przekonać się, że był to samiec. Miałem wrażenie, że wiewiór patrzył na mnie, jak na wariata, gdy ponownie usadowiłem go na swoich kolanach, przez co zamrugałem dwukrotnie. Zdawało mi się, że oceniał mnie i to niekoniecznie pozytywnie. Przeszły mnie lekkie dreszcze.

— Więc… jak by cię tu nazwać. — mruknąłem z zastanowieniem, gdy on wszedł na klawiaturę, przypadkowo naciskając klawisze. — Hm, może Ji? — zaproponowałem, wpatrując się w to, co udało mu się wpisać w wyszukiwarce, i wybierając dwie litery, by imię nie było zbyt długie.

Nie wyglądało na to, by mu się nie spodobało, dlatego z uśmiechem wziąłem go na ręce i ułożyłem na ramieniu. Postanowiłem, że pora coś zjeść, a przynajmniej nie chciałem, żeby Ji był głodny, dlatego przeszukałem szafki, by znaleźć łuskane pestki słonecznika. Garść ziarenek znalazła się na blacie, gdzie ułożyłem pupila, który od razu obwąchał je i zaczął zapychać sobie policzki. Udało mi się znaleźć nawet zwykłe orzeszki ziemne, które również mu podałem.

— Jesteś uroczy. — westchnąłem, oglądając wiewióra, którego policzki stawały się coraz większe.

Mimowolnie zachichotałem, po czym zrobiłem również coś dla siebie. Mój wzrok co chwilę uciekał do Ji, który siedział na blacie i wcinał pozostawione mu ziarna oraz orzeszki, ponieważ ciężko było mi uwierzyć, że był on tam naprawdę.

Kto by pomyślał…

××

— Wróci-huh? — mruknąłem pod nosem, gdy wszedłem do domu, a do moich uszu dotarł dźwięk telewizora, którego wcale nie włączałem tego dnia.

Powoli zdjąłem buty, które miałem na sobie i chwyciłem miotłę stojącą niedaleko, żeby po cichu ruszyć w stronę salonu. Brałem pod uwagę opcję, że ktoś włamał mi się do domu, dlatego skradałem się, żeby upewnić się co do moich podejrzeń. Lekko wychyliłem się zza ściany, by sprawdzić, czy ktoś znajdował się w pokoju dziennym, a moje serce zatrzymało się, gdy na dywanie dostrzegłem rudowłosego chłopaka, który w najlepsze oglądał jakąś bajkę, wpychając w siebie chipsy.

Zmroziło mnie, ponieważ faktycznie ktoś włamał się do mojego domu i bezczelnie oglądał w nim telewizję, zjadając MOJE chipsy. Dziwiło mnie jedynie, że zasłony były zasunięte, przez co w salonie panował półmrok, jednak to nie było moje największe zmartwienie. W szoku wpatrywałem się w intruza, który nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi i zastanawiałem się co robić.

I gdzie był Ji? Czy ten ktoś zrobił mu krzywdę?

Wreszcie wziąłem głęboki oddech i mocniej zacisnąłem palce na miotle, by wkroczyć do salonu. Bałem się, jednak nie miałem innego wyjścia, jak pozbyć się włamywacza.

— Kim jesteś i co tu robisz? — zapytałem twardo, biorąc zamach miotłą, by być gotowym do ataku.

Chłopak powoli oderwał się od telewizora i obrócił głowę w moim kierunku z wyraźnym zaskoczeniem. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który kompletnie mnie zdezorientował. Czemu nie był wystraszony, skoro go nakryłem?

— Już wróciłeś, Hyunjin! — zaśmiał się wesoło, po czym podniósł się i podszedł do mnie dość szybko.

— Nie zbliżaj się! Masz natychmiast opuścić mój dom, słyszysz? — energicznie machnąłem miotłą, by nie mógł się do mnie zbliżyć. — Wynocha, póki nie zadzwoniłem po policję. — ostrzegłem, celując w niego szczotką.

— Hej, ale spokojnie, Jinnie. — parsknął rozbawiony, a ja zrobiłem zamach, by uderzyć go, jednak on zrobił unik, odskakując w tył. I to nie byle jak, ponieważ wzbił się praktycznie pod sufit, przez co przedmiot o mało nie wyleciał mi z dłoni. — No co ty? Nie poznajesz mnie? — zaśmiał się, gdy udało mu się wylądować na panelach.

Przerażony cofnąłem się w stronę okna, nie odrywając wzroku od intruza, który przyglądał mi się z rozbawieniem. Nie podobało mi się jego zachowanie, dlatego chciałem się go pozbyć. Jak on w ogóle dostał się do środka, skoro miałem podwójne zamki, a drzwi były zamknięte, gdy wróciłem?

— Nie, nie, nie! Nie odsłaniaj! — zawołał, widząc, że chwytam za zasłonę, jednak ja pociągnąłem za nią, przez co do pomieszczenia wpadło światło słoneczne.

Nagle pojawił się dym, jak podczas występów magików, a zamiast rudowłosego chłopaka na ziemi siedziała wiewiórka. Moja wiewiórka. Otworzyłem w szoku usta, przyglądając się stworzonku, które ruszyło w moim kierunku, jednak wtedy ponownie zasłoniłem okno, a ono zmieniło się w chłopaka. Powtórzyłem to jeszcze kilka razy, nie dowierzając własnym oczom, dopóki on nie złapał mnie za nadgarstek, zatrzymując mnie tym samym.

— Stop, wystarczy. — sapnął, po czym odetchnął głęboko. — No to co? Teraz wiesz kim jestem? — uniósł jedną brew, a ja wpatrywałem się w niego bez słowa, nie wiedząc, co się w ogóle działo.

— To jest naprawdę popierzony sen. — mruknąłem pod nosem, cofając się, by znaleźć się, jak najdalej od chłopaka, którego do tej pory miałem za moją wiewiórkę.

Rudowłosy zaśmiał się cicho, a ja dostrzegłem coś, czego nie zauważyłem do tej pory. W świetle telewizora błysnęły jego kły, które były nienaturalnie długie, przez co moje dłonie zaczęły się pocić, a serce gwałtownie przyspieszyło. To musiał być naprawdę chory sen.

— Czemu masz tak długie kły? — szepnąłem słabo, na co niższy przestał się śmiać, a wlepił spojrzenie w podłogę.

— Wybacz, że dowiadujesz się o tym w taki, a nie inny sposób. Jestem wampirem, który w świetle słonecznym zmienia się w wiewiórkę, którą ty przygarnąłeś. — podrapał się po karku z nieśmiałym uśmiechem. — Ale nie bój się! Nie piję krwi, wcale nie jest taka dobra. — zaśmiał się nerwowo, a ja szukałem spojrzeniem mojej miotły, co on chyba zauważył. — Posłuchaj… gdybym chciał zrobić ci krzywdę, zrobiłbym to od razu. — zauważył.

— Chyba nie sądzisz, że ci tak po prostu zaufam? — parsknąłem, obserwując go nieufnie, na co on westchnął ciężko.

— Hyunjin, cały czas jestem twoją wiewiórką. Nie zrobiłbym ci krzywdy, przysięgam. — mruknął, po czym sam odsłonił okno, przez co zmienił się.

Po trzech dniach dowiedziałem się czegoś, co powinienem wiedzieć od samego początku. Nie wiedziałem, jak mam przyjąć tę wiadomość, dlatego po prostu obserwowałem wiewióra, który wdrapał się po mnie, by zasiąść na moim ramieniu. Gdy już się tam znalazł, pochylił i dał mi całusa w policzek, przez co westchnąłem ciężko.

— Co ja mam z tobą zrobić, Ji? — westchnąłem ciężko, by wziąć go na ręce i odłożyć ostrożnie na kanapę.

Następnie zasłoniłem okno, zakładając ręce na klatkę piersiową, i wlepiłem wzrok w rudowłosego chłopaka. Na jego twarzy malowały się skrucha oraz niepewność, które sprawiły, że zmiękłem.

— Mogę odejść, jeśli tego chcesz. — szepnął cicho, nie patrząc na mnie, a wpatrując się w swoje dłonie.

Widziałem, że był zestresowany i przygnębiony, przez co nie miałem serca go wyrzucać. Zagryzłem dolną wargę, kłócąc się z samym sobą. Z jakiegoś powodu wierzyłem mu, że mnie nie skrzywdzi. Przecież miał do tego już naprawdę wiele okazji, a ich nie wykorzystał.

Przeklnąłem samego siebie w myślach, ponieważ już wiedziałem, że nie zmienię zdania. Polubiłem go. Co prawda cały ten czas uważałem go jedynie za wiewiórkę, jednak to niewiele zmieniało w moich uczuciach do niego. Wciąż był moim Ji, który nie opuszczał mnie na krok, będąc uczepionym mojego ramienia.

— Zamierzałeś mi w ogóle o tym powiedzieć? — spytałem cicho, siadając obok niego, chociaż zachowałem między nami bezpieczną odległość.

— Prawdę mówiąc to nie. Nie chciałem, żebyś kazał mi się wynosić, bo polubiłem cię. — przyznał niepewnie, przy czym zerknął na mnie, a ja przetarłem twarz dłońmi.

Gdybym nie wrócił tego dnia nieco wcześniej, możliwe, że nie dowiedziałbym się o tak istotnym fakcie. Chociaż z drugiej strony nie bardzo mogłem mu się dziwić, ponieważ moim pierwszym odruchem było wygonienie go. Pokręciłem głową zrezygnowany, załamując ręce.

— Czy jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć? — zerknąłem na niego, a on zagryzł dolną wargę.

Jakoś miałem złe przeczucie...

— Powiedzmy, że pewien wampir bardzo mnie nie lubi, więc może chcieć zrobić ci krzywdę, ale spokojnie! Od tego jestem, by cię ochronić. — zaśmiał się nerwowo, przez co oczy prawie wyskoczyły mi z orbit.

To już musiał być naprawdę kiepski żart. Nie dość, że moja wiewiórka okazuje się wampirem, to dodatkowo dowiaduję się, że jestem w niebezpieczeństwie. Z tego wszystkiego aż rozbolała mnie głowa. Nigdy więcej brania zwierząt z parku czy ulicy.

— Cudownie, wprost genialnie. — jęknąłem żałośnie, opadając na oparcie kanapy.

— Więc… nie wyganiasz mnie? — spytał niepewnie, a ja przeniosłem na niego zmęczone spojrzenie i machnąłem tylko ręką. Teraz już wolałem się go nie pozbywać.

— Nie, nie wyganiam, ale lepiej, żebyś nie miał przede mną kolejnych tajemnic, bo nie będę się wahał. — fuknąłem, by obserwować, jak jego twarz rozświetla szeroki uśmiech w kształcie serca.

××

Opuściłem sklep całodobowy, żegnając się uprzejmie z kasjerką i poprawiłem reklamówkę z przekąskami w ręce. Tak się złożyło, że naszło nas na maraton filmowy o drugiej w nocy, dlatego wybraliśmy się do sklepu, chociaż ludzie widzieli tylko mnie, ponieważ Jisung stwierdził, że woli być wiewiórką.

— Już możesz wyjść. — westchnąłem do Ji, który po chwili wydrapał się spod mojej bluzy i ponownie rozsiadł się na moim ramieniu.

— Kupiłeś te kwaśne żelki? — spytał ciekawsko, zerkając na mnie, a ja zaśmiałem się cicho.

— Tak, kupiłem dwie paczki. — potwierdziłem, za co dostałem buziaka w policzek. — Mogłem kupić trzy. — mruknąłem rozbawiony i ponownie skupiłem się na drodze powrotnej.

Wokół panowała idealna cisza, a mrok rozświetlały latarnie uliczne, które rzucały żółte światło na ulicę. Byliśmy tylko my dwaj, chociaż nie powinno mnie to dziwić, skoro zbliżała się trzecia. Właśnie dlatego Ji postanowił też swobodnie ze mną rozmawiać.

— Hyunjin… ktoś za nami idzie. — szepnął cicho, przez co spiąłem się lekko i zacisnąłem mocniej dłoń na rączce reklamówki, przyspieszając. — To nie jest człowiek. — dodał po chwili, a ja przypomniałem sobie o jego słowach sprzed miesiąca.

Oblał mnie zimny pot.

— No, no, no. Widzę, że znalazłeś sobie kolejnego człowieka, Jisungie. To co się stało z ostatnim niczego cię nie nauczyło, prawda? — usłyszałem za sobą kpiący głos oraz śmiech, dlatego spojrzałem na wiewiórkę, która również wlepiła we mnie spojeznie. — Nieładnie tak ignorować dawnych znajomych, Jisungie. — zaświergotał, po czym poczułem nagłe pchnięcie, przez co wylądowałem na ziemi z zakupami.

— O nie, nie, nie. Łapy precz od niego. — warknął Ji, zmieniając swoją postać i chowając mnie za sobą.

— Ojoj, jaki groźny. — parsknął, po czym rzucił się na niego, co ja obserwowałem z niemałym przerażeniem. Widziałem, że mój przyjaciel nie radził sobie. — Hm, dalej nie pijesz krwi, co? Jesteś taki słaby. — zaśmiał się, chwytając go i odrzucając na kilka metrów, przez co boleśnie przeturlał się po asfalcie.

Zagryzłem dolną wargę, analizując jego słowa i myśląc intensywnie. Więc jeśli wampir nie pił krwi, był osłabiony i dlatego Jisung nie radził sobie w walce z nieznajomym. Cholera jasna.

— Muszę przyznać, że poprawił ci się gust. Tamten chłopak był śliczny, ale nie tak, jak ten. — przyznał, podchodząc powoli do mnie, a ja zacząłem się cofać. — Jak on tam miał? Minho? Miał bardzo słodką krew. — zarechotał, chwytając mnie za podbródek. — Ciekawy, czy ty też taką masz. — uśmiechnął się, ukazując swoje długie, lśniące kły, które oblizał.

— Już mówiłem. Łapy precz od Hyunjina. — zawołał wściekły rudowłosy, z trudem podnosząc się i odpychając go ode mnie. — Nie pozwolę ci go skrzywdzić. — sapnął.

— To samo mówiłeś ostatnim razem, a chwilę potem tamten uroczy brunet był już martwy. Nie jesteś  w stanie go obronić. — parsknął z politowaniem i otrzepał marynarkę z niewidzialnego kurzu.

Wlepiłem wzrok w Ji, który ciężko dyszał, spoglądając z furią na czarnowłosego wampira. Widziałem, że był wściekły, a temat tamtego chłopaka naprawdę go rozjuszył. On sam mi o nim nie wspomniał ani razu, dlatego domyśliłem się, że był to naprawdę drażliwy temat dla niego.

— Tym razem go obronię. — szepnął cicho, a jego czekoladowe oczy błysnęły czerwienią.

— Ji… — złapałem go za łokieć, by zwrócić jego uwagę na siebie. — Napij się mojej krwi, jeśli ma ci to pomóc. — spojrzałem mu w oczy z determinacją, a on rozchylił usta w szoku, kręcąc gwałtownie głową.

— Nie, nie, nie. Nie mogę, nie powinienem. — odmówił wręcz od razu, na co napastnik zareagował śmiechem.

Widocznie miał niezły ubaw.

— Któż by się spodziewał. Han Jisung kolejny raz odmówił i kolejny raz straci człowieka. — parsknął z kpiną, a ja zacisnąłem usta w cienką linie.

Nie zamierzałam ginąć tej nocy.

— To nie była prośba ani pytanie, Ji. Masz się napić. — warknąłem, odsłaniając przedramię i ciągnąc mocno Hana za szyję w dół, by jego kły przebiły moją skórę, na co syknąłem cicho.

Chłopak chwycił moją rękę, ale zassał się lekko, by napić się trochę krwi. Szybko zlizał ją z mojego przedramienia, gdy uznał, że tyle mu starczy, a jego źrenice powiększyły się do tego stopnia, że jego oczy stały się czarne. I choć ufałem mu, to przeraziłem się na ten widok. Wpatrywałem się w niego nieco zaniepokojony, cofając dłoń, ponieważ nie wiedziałem, co zrobi dalej.

Wampir powoli podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się lekko, po czym obrócił się w stronę czarnowłosego, by ruszyć na niego. Sam oddaliłem się, chowając się za ścianą, by nie widzieć tego wszystkiego. Wolałem nie mieć koszmarów po nocach. Zająłem się uciskaniem dwóch ran na mojej ręce, by przestała sączyć się z nich krew. Może nieco przesadziłem z siłą z jaką nabiłem swoją skórę na jego kły.

— Ała. — syknąłem pod nosem, ignorując odgłosy walki, o której nawet nie chciałem w tamtym momencie myśleć.

Oparłem się o ścianę i powoli po niej zjechałem w dół, patrząc na bluzę, na której zaczęły pojawiać się ciemne plamy. Nie sądziłem, że rany są aż tak głębokie, ale niewiele mogłem w tamtym momencie zrobić. Nie miałem zamiaru wracać do domu bez Jisunga, dlatego nie ruszałem się z miejsca, mając nadzieję, że uda mu się wyjść z tego cało.

Nawet nie brałem pod uwagę innej opcji. Jisung stał mi się bardzo bliski przez ten miesiąc, był jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Nie wyobrażałem sobie codzienności bez niego, dlatego zagryzałem boleśnie dolną wargę, wsłuchując się w odgłosy walki. Na każdy jęk czy krzyk mojego przyjaciela wzdrygałem się.

Sam nie mogłem mu w żaden sposób pomóc, poza podaniem mu swojej krwi, a przecież już to zrobiłem. Czułem się bezradny, przez co zachciało mi się płakać. Bo co jeśli mu się nie uda? Co stanie się ze mną?

Nawet nie zauważyłem kiedy wszystkie ogłosy ucichły.

— Hyunjin? — wzdrygnąłem się, gdy po jakimś czasie usłyszałem za sobą głos, dlatego wychyliłem głowę zza ściany i spojrzałem na Jisunga, który koślawo szedł w moją stronę.

Miał kilka ran na rękach oraz otarcia na twarzy, jednak na pierwszy rzut oka był cały, dlatego odetchnąłem z ulgą. Niestety jego ubrania były w nieco gorszym stanie. Chłopak kucnął przy mnie i wbił spojrzenie w moje przedramię, krzywiąc się lekko. Pomógł mi wstać i ruszyliśmy powoli przed siebie.

— Chodźmy do domu. — westchnął cicho, na co kiwnąłem głową, nie oglądając się za siebie. Nie chciałem.

××

Syknąłem cicho pod nosem, gdy Ji powoli oczyszczał moje rany, by je opatrzyć. Robił to z ogromnym skupieniem, co sprawiało, że moje usta delikatnie wygięły się w uśmiechu. Był całkiem uroczy, gdy tak wystawiał lekko język, koncentrując się na tym, co robił, jednak dość szybko zbeształem się za takie myśli.

— Wydaje mi się, że powinniśmy zająć się twoimi obrażeniami, a nie moimi. — zaśmiałem się słabo, a rudowłosy podniósł na mnie swoje zdziwione spojrzenie, po czym uśmiechnął się łagodnie w moim kierunku.

— Nie martw się moimi ranami. One same znikną do rana, ostatecznie jestem wampirem. Jestem, prawie, nieśmiertelny. — zaśmiał się cicho i odsunął się, kończąc swoją pracę.

— Hm? Jak to prawie? To jak można cię zabić? — spytałem ciekawsko, naciągając rękaw bluzy na opatrunek.

— A co? Planujesz się mnie pozbyć? — uniósł brew rozbawiony, a ja wywróciłem oczami, prychając pod nosem.

— Być może. — wzruszyłem ramionami, po czym obaj położyliśmy się na dywanie, by odetchnąć z ulgą. To była ciężka noc. — Ji… Nie chcę poruszać tak drażliwego tematu, ale o jakim chłopaku on mówił? — zerknąłem na niego kątem oka, by zobaczyć, jak jego uśmiech znika.

Miałem ochotę przywalić sobie samemu w twarz, ponieważ doskonale zdawałem sobie sprawę, że to był dla niego bolesny temat. Powinienem był poczekać aż sam postanowi mi o tym opowiedzieć, ale było już za późno, skoro zadałem to pytanie. Mogłem jedynie mieć żal do samego siebie.

— Nie jesteś pierwszym człowiekiem, z którym się zaprzyjaźniłem. Przed tobą byłem dość… blisko z Minho. Miał dwadzieścia pięć lat. — westchnął ciężko, zamykając oczy. — Poznałem go w parku tak, jak ciebie. Chciał dać mi orzeszki, dlatego od razu do niego przyszedłem i jakoś tak wyszło, że codziennie przychodził, by mnie dokarmiać. Zaprzyjaźniliśmy się, a ja po dwóch miesiącach stwierdziłem, że powiem mu kim tak naprawdę jestem. Spodziewałem się, że ucieknie, ale on był wręcz zachwycony. — zaśmiał się smutno pod nosem. — Byliśmy… byliśmy bardzo blisko. Pewnego wieczoru wyszliśmy na spacer i wtedy wpadliśmy na tego chujka, a ja nie byłem w stanie go obronić. Poranił mnie, przez co nie mogłem się nawet ruszyć i oglądałem, jak go zabija. A Minho patrzył mi w oczy do samego końca i powtarzał, że to nie moja wina… — głos chłopaka załamał się lekko, a ja podniosłem się do siadu, by spojrzeć na niego i odkryć, że po jego policzkach spływały małe kropelki słonej cieczy.

Poczułem się potwornie.

— Przepraszam, nie powinienem był pytać… — szepnąłem, po czym po prostu przytuliłem go, chcąc dodać mu nieco otuchy.

Nie musiał mówić tego na głos, jednak ja zdawałem sobie sprawę, że tamten chłopak znaczył dla niego naprawdę wiele. Więcej niż zwykły przyjaciel. Było mi przykro z powodu cierpienia mojego przyjaciela, jednak poczułem też nieprzyjemne ukłucie w sercu.

Czy to… zazdrość?

Szybko pokręciłem głową, by nie myśleć o tym. To zdecydowanie nie był najlepszy moment na rozmyślenia na temat moich uczuć do rudowłosego. Nie kiedy ledwo uszliśmy z życiem, a on opowiadał mi traumatyczną historię.

— Nie przepraszaj. I tak w końcu opowiedziałbym ci o tym. — mruknął przygnębiony, a ja nieco się podniosłem, by spojrzeć na jego zapłakaną twarz.

Ze smutnym uśmiechem zacząłem ścierać łzy z jego policzków, nie mogąc na nie patrzeć w spokoju. Zdecydowanie wolałem, gdy Ji był głośny i wesoły. Jego płacz sprawiał, że moje serce kurczyło się z bólu. A najgorsze było to, że właściwie to była moja wina, ponieważ to ja zapytałem go o tamtego chłopaka.

— Nie lubię, gdy płaczesz. — szepnąłem niezadowolony, przesuwając opuszkami palców po jego poranionych policzkach. W końcu nachyliłem się i delikatnie musnąłem wargami jego czoło. —  Czemu nie chciałeś napić się mojej krwi od razu? — westchnąłem, zmieniając temat, a on odwrócił wzrok.

Chwilę wpatrywał się gdzieś w przestrzeń, widocznie zamyślony, dlatego nie pospieszałem go. Możliwe, że potrzebował czasu, by coś sobie poukładać w głowie. Cierpliwie wpatrywałem się w niego, cały czas trzymając jego policzki w swoich dłoniach, przez co moje serce mimowolnie wariowało. Były tak miękkie…

Nagle wziął głębszy wdech, po czym przeniósł na mnie swoje spojrzenie.

— Nigdy nie chciałem być wampirem. Chciałem popełnić samobójstwo, ale mi nie wyszło. Znalazł mnie inny wampir, który stwierdził, że będzie mi w ten sposób lepiej i zniszczył mi życie do reszty. Początkowo cały czas piłem krew, zabijałem niewinne osoby, ale szybko opamiętałem się. Zrozumiałem, że jestem tylko krwiożerczym potworem, który nie powinien istnieć. Brzydziłem się sobą, nie chciałem już tego robić. — westchnął ciężko, na co zmarszczyłem brwi. — Poza tym nieświadomie zawarłeś ze mną w ten sposób pakt. Skoro dobrowolnie dałeś mi się napić swojej krwi, to jestem od teraz twoim sługą. — wzruszył ramionami, a mi opadła szczęka.

Tego się kompletnie nie spodziewałem. Kto by pomyślał, że danie wampirowi napić się swojej krwi może mieć takie skutki? Kto by w ogóle pomyślał, że one naprawdę istnieją?

— Że też od razu sługą… nie możemy zacząć najpierw od chłopaka? — mruknąłem zanim zdążyłem się zastanowić nad moimi słowami, po czym szybko zasłoniłem usta z przerażeniem. — Cholera, ja nie miałem tego na myśli! — zawołałem, widząc zaskoczenie w jego mieniących się oczach.

Poczułem się wyjątkowo głupio. Jisung był moim przyjacielem, a znaliśmy się ledwo miesiąc. Co prawda nie miałem wpływu na swoje uczucia, jednak mogłem trzymać język za zębami. Zjebałem na całej linii.

— Możemy, jeśli tego chcesz, ja nie zamierzam narzekać. — zaśmiał się po chwili, a jego dłoń znalazła się na moim karku, za który przyciągnął mnie do siebie. — Jesteś uroczy. — mruknął z lekkim uśmiechem, po czym poczułem delikatne muśnięcie na swoich ustach, przez które kompletnie się rozpłynąłem, od razu odpowiadając na nie.

Może jednak dobrze, że wymsknęło mi się to i owo, skoro skończyłem w ramionach wampira, który najwyraźniej nie miał w planach zaprzestania całowania mnie?

Zaśmiałem się mimowolnie pod nosem, jednak ponownie chwyciłem jego policzek w dłoń, zaś drugą wsunąłem między miękkie, rude kosmyki, za które zacząłem ostrożnie pociągać. W brzuchu czułem wir miłości, który działał na mnie, jak gaz rozweselający.

— Czemu się tak chichrasz? — parsknął rozbawiony Han, odsuwając się ode mnie na kilka centymetrów.

— Bo jestem szczęśliwy. — prychnąłem, by następnie zacząć obsypywać jego uroczą buzię drobnymi całusami, na które reagował delikatnym śmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top