happily ever after °hyunin°
Wiele osób marzyło, by należeć do rodziny królewskiej. Te wszystkie przywileje, luksusy, szacunek oraz władza wydawały się być spełnieniem marzeń każdego człowieka. Ostatecznie nie trzeba było ciężko pracować, a miało się wszystko, prawda?
Jeongin był kompletnie innego zdania i najchętniej oddałby komuś swój tytuł, by mieć święty spokój. Nigdy nie chciał być księciem ani następcą tronu, a jednak nikt go nie pytał o opinię. Denerwowały go wszystkie zasady oraz nakazy, których było więcej niż można było się spodziewać. Czuł się, jak w złotej klatce, która niby zapewniała mu wszystko, co niezbędne, jednak ograniczała go w bolesny sposób.
Na jego barkach pewnego dnia miała spocząć ogromna odpowiedzialność, nie tylko za siebie i rodzinę, ale także za królestwo oraz poddanych. Czy tego chciał? Zdecydowanie nie, wolałby być zwykłym, prostym chłopakiem ze wsi. Nie musiałby wtedy na siłę żenić się z księżniczką, której nawet nie znał. Właśnie to przerażało go bardziej niż możliwość przypadkowego wywołania wojny.
Nie chciał ślubu z rozsądku, co więcej - nie chciał się żenić w ogóle. Nie interesowały go kobiety, jednak tę informację postanowił zachować jedynie dla siebie, wiedząc, że konsekwencje wyjawienia tego sekretu mogłyby być naprawdę nieprzyjemne. Jak zareagowałby król na wieść, że jego pierworodny był zainteresowany mężczyznami?
Na samą myśl czuł, że po jego kręgosłupie przebiegł lodowaty dreszcz, zaś ciało pokryła gęsia skórka. Nie mógł pozwolić, by ktokolwiek się o tym dowiedział, ponieważ wtedy wszystko byłoby jeszcze gorsze, a przecież bez tego jego życie było piekłem.
Dziewiętnastolatek westchnął zrezygnowany pod nosem i przerzucił stronę nudnej książki, która opowiadała o dziejach jego kraju. Wiedział, że jako przyszły król musiał znać historię królestwa, którym miał władać, jednak kompletnie go ona nie interesowała. Zdecydowanie wolał zagłębiać się w lekturach o tematyce miłosnej, które mógłby czytać godzinami.
Uwielbiał książki, w których główni bohaterowie odnajdywali prawdziwą miłość. Zawsze wierzył, że i jemu będzie to dane, jednak z czasem płomyk nadziei, jaki rozjaśniał jego smutne serce, zaczynał gasnąć. Jako książę nie mógł poślubić byle kogo, mało tego, jego ojciec podobno już mu wybrał żonę, a to praktycznie doprowadzało go na skraj załamania.
Wszyscy widzieli w nim jedynie następcę tronu, który miał się ożenić, spłodzić następnego władcę i rządzić krajem. Nikt nie przejmował się tym, co Jeongin tak naprawdę czuł i czego pragnął. Nikt, oprócz jego najlepszego przyjaciela, który obserwował nieszczęśliwego Yanga od boku i ciężko wzdychał. Niestety niewiele mógł dla niego zrobić, co sprawiało, że czuł się wręcz potwornie.
Nagle do pokoju ktoś zapukał, jednak zanim książę zdążył cokolwiek odpowiedzieć drzwi otworzyły się, a do środka wszedł sam król. Starszy mężczyzna z kilkoma siwymi pasemkami uśmiechnął się, widząc syna nad książkami i dumnym krokiem podszedł do biurka, przy którym siedział zrezygnowany Jeongin. Wydawał się być ślepy na jego cierpienie.
— Możesz na chwilę przerwać lekturę? Nowy, nadworny malarz wyczekuje cię w sekretnym ogrodzie, by sporządzić twój portret. — oznajmił spokojnie, choć jego głos był twardy i stanowczy. Nie zamierzał przyjmować sprzeciwu.
Chociaż czy Jeongin kiedykolwiek mu się przeciwstawił?
— Tak, ojcze. — westchnął cicho dziewiętnastolatek, po czym zaznaczył białym piórem stronę, na której skończył czytać.
Dziwiło go miejsce, do którego miał się udać, ponieważ sama jego nazwa wskazywała na to, że owy ogród jest sekretem. Wiedziała o nim jedynie rodzina królewska, najbliższa straż oraz ogrodnik, który dbał o rośliny w nim rosnące. Dlaczego malarz miałby go malować akurat tam?
W każdym razie nie zamierzał kwestionować decyzji ojca, dlatego opuścił zaraz po nim swoją komnatę, by ruszyć powoli korytarzami na zewnątrz. W połowie drogi dołączył do niego Minho, będący jednym z aspirujących rycerzy. Poza tym był on jego najlepszym, a właściwie jedynym przyjacielem.
— Gdzie idziesz? — zapytał swobodnie, ponieważ znali się od najmłodszych lat.
— Czas na kolejny, bezużyteczny portret. A ty co masz w planach, hyung? — spojrzał zmęczony na starszego, który poprawił pochwę z mieczem. Był ubrany dość zwyczajnie, ponieważ w zwiewną, białą koszulę, na którą zarzucił granatową pelerynę, czarne, skórzane spodnie, które idealnie przylegały do jego szczupłych nóg i wysokie, wiązane buty. Niby nic niezwykłego, a wyglądał rozbrajająco.
— Chyba wybiorę się do miasta, dawno mnie tam nie było. — odparł z lekkim uśmieszkiem, a jego oczy zaszły lekką mgłą. Dla Jeongina wszystko było już jasne.
— Czyżbyś zamierzał szukać tamtego chłopaka? — zaśmiał się cicho, szturchając go lekko, gdy obaj opuścili pałac.
— Być może? Odkąd wpadliśmy na siebie w tym lesie nie mogę przestać o nim myśleć. Był taki uroczy. — westchnął rozmarzony na wspomnienie o tajemniczym, jasnowłosym chłopaku, po czym szybko pokręcił głową. — No nic, pora na mnie. Trzymaj się, Innie. — uśmiechnął się do przyjaciela i udał się w stronę stajni, za to Jeongin niechętnie ruszył do ogrodu.
Zazdrościł Minho, że miał więcej swobody niż on sam. Mógł być zakochany w kim tylko chciał, a to, z kim będzie, było tylko i wyłącznie jego decyzją. Nikt nie wymagał od niego, że ożeni się z księżniczką. Chciałby mieć podobny wybór, co starszy.
Westchnął smutno, przechodząc między krzewami oraz ozdobnymi drzewkami, by odnaleźć ścianę, którą porastały róże. Chwilę zajęło mu odszukanie drzwi, ale wreszcie pchnął drewnianą powłokę, by dostać się do sekretnego ogrodu, na środku którego stało wielkie, stare drzewo z huśtawką. Nie bywał tam zbyt często, chociaż chciałby, ponieważ miejsce było prześliczne.
Jego oczom od razu rzucił się młody chłopak, który leżał pod drzewem i ze skupieniem czytał jakąś książkę, uśmiechając się pod nosem. Niedaleko dostrzegł wszelakie przybory malarskie, same farby, sztalugę oraz płótno. Ciemnowłosy nawet nie zauważył, że Jeongin zjawił się na miejscu, co dało księciu szansę na przyjrzenie się nowemu malarzowi.
Zdawał się być w zbliżonym wieku do niego, co odrobinę go zaskoczyło, jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czarne, lśniące kosmyki opadały na idealne, jasne czoło, docierając aż do ukrytych pod wyrazistymi wachlarzami gęstych rzęs oczu, które błyszczały, śledząc tekst. Pod jednym z węgielków Jeongin zauważył nawet małą, ciemną kropkę, która sprawiła, że uśmiechnął się mimowolnie. Osobiście uważał takie skazy za wyjątkowo urokliwe.
Powoli przesunął wzrok po jego jasnej, nieskazitelnej twarzy, dochodząc do wniosku, że nigdy nie widział piękniejszej osoby. Choć był zwykłym malarzem, to urodę miał niepowtarzalną, wręcz szlachetną. Najbardziej jego uwagę zwróciły pełne, różane usta, które wyginały się w delikatnym uśmiechu. Młody mężczyzna wydawał się być nierealny, a jednak naprawdę tam był.
Wreszcie postanowił dać znać o swojej obecności, dlatego podszedł do ciemnowłosego i kucnął przy nim. Szybko zainteresował się książką, jaką trzymał swoimi długimi, smukłymi palcami. Doskonale znał ten tytuł oraz autora, a to sprawiło, że uśmiechnął się wesoło. Ktoś oprócz niego lubił romanse.
— Świetny wybór lektury. — skomentował delikatnie, a malarz podskoczył wystraszony, o mało nie wypuszczając książki z dłoni. — Oj, wybacz. — zaśmiał się cicho.
— Wasza wysokość, proszę mi wybaczyć. Zaczytałem się. — sapnął wystraszony chłopak, od razu podnosząc się i kłaniając rozbawionemu Jeonginowi.
— Spokojnie, nie szkodzi i nie dziwię ci się. Historia jest bardzo wciągająca. Zakończenie może cię zaskoczyć. — machnął dłonią z uśmiechem, po czym usiadł na huśtawce, obserwując zestresowanego czarnowłosego, który wszystko ustawiał. — Nie stresuj się aż tak, nie gryzę ani nic podobnego. — parsknął rozbawiony.
— Pierwszy raz mam namalować kogoś z rodziny królewskiej. — przyznał dość nieśmiało, spoglądając na niego znad płótna i lekko przygryzł dolną wargę. Bał się, że jeden zły ruch bądź słowo, a miałby spore problemy.
— No cóż, jesteś nowym, nadwornym malarzem, będziesz musiał się przyzwyczaić. Ja to jeszcze nic, z moim ojcem może być ciężej. — wzruszył lekko ramionami, po czym wykonał polecenia zestresowanego mężczyzny, ustawiając się do portretu.
— Pocieszające. — mruknął zdruzgotany, po czym zaczął powoli rysować sam szkic. Wolał nie iść na żywioł, skoro miał do czynienia z samym księciem. Po pierwsze chciał zarobić, a po drugie nie chciał mieć problemów.
Pierwsza godzina zleciała dość szybko, ponieważ Jeongin najzwyczajniej w świecie zagłębił się w swoich myślach, za to malarz zajął się szkicem, który chciał wykonać bez najmniejszego błędu. Parę razy, ku jego zgrozie, musiał podejść do księcia, by przyjrzeć się jego twarzy, jednak dość szybko wycofywał się, starając się zaznaczyć każdy szczegół jego buzi. Było to wyjątkowo stresujące, jednak dawało mu to motywację do dania z siebie wszystkiego.
Dopiero po tych sześćdziesięciu minutach coś zaczęło mu przeszkadzać, choć początkowo nie wiedział, co to takiego. Przyjrzał się jeszcze raz twarzy dziewiętnastolatka i dopiero wtedy zrozumiał, co mu tak nie pasowało. Oczy księcia zdawały się nieobecne, wręcz matowe, za to od niego samego emonowała ponura aura. Jeongin był najzwyczajniej w świecie nieszczęśliwy, a Hyunjin dostrzegł to dopiero po dokładnym przyjrzeniu mu się.
Z natury był on osobą wyjątkowo wrażliwą i empatyczną, dlatego nie był w stanie w spokoju przyglądać się komuś tak smutnemu. Bał się, że może przekroczyć granicę, co równałoby się kłopotom, jednak nie mógł nic nie powiedzieć, mimo że naprawdę się starał. Nie potrafił być obojętny na cudze cierpienie, za co zaczął się wyklinać
— Wybacz mi moją śmiałość, książ-... — zaczął, jednak Jeongin szybko mu przerwał, kręcąc gwałtownie głową.
— Proszę, jesteśmy w podobnym wieku, nie mów do mnie per książę, mam dość. — sapnął, uśmiechając się słabo. — A ty jak masz na imię? I o co chodzi? — poprawił się na huśtawce, ponieważ czuł, że jego ciało drętwieje.
— Hyunjin. — szepnął zdziwiony zachowaniem przyszłego króla, ale nie zamierzał mu się sprzeciwiać. — Nie jest nikim, kto powinien się tym interesować, jednak nie daje mi to spokoju. Czy wszystko w porządku? Wydajesz się bardzo nieszczęśliwy. Szczerze powiedziawszy, nigdy nie widziałem tak smutnych oczu, jak twoje. — podrapał się delikatnie po karku, za to Jeongin zaniemówił.
Miał wrażenie, jakby ktoś uderzył go w twarz, a jego ciało ogarnął przeraźliwy chłód. Całe swoje życie starał się ukrywać emocje, jakie nim targały i był pewny, że robił to dobrze. Jakim cudem nieznający go chłopak dostrzegł to, co tak naprawdę czuł przez cały ten czas? Czemu on jako jedyny to zobaczył i postanowił zapytać się czy wszystko w porządku?
Wpatrywał się w ciszy w lekko zestresowanego Hyunjina, którego serce w szaleńczym tempie obijało się o żebra, i nie wiedział, co miałby mu odpowiedzieć. W jednej chwili poczuł się przytłoczony tym wszystkim, a jego oczy wypełniły się szczerymi, gorącymi łzami żalu, smutku i cierpienia. Nie minęła sekunda i tafla goryczy pokryła jego rumiane policzki.
— Nie, nic nie jest w porządku. — odparł słabo, po czym zajął się szybkim ścieraniem łez, których wcale nie ubywało.
Tym razem to Hyunjin zaniemówił, ponieważ nie spodziewał się takiej reakcji z jego strony. Przez myśl mu nie przeszło, że książę wybuchnie płaczem na jego pytanie i, szczerze, poczuł się wręcz okropnie. Nienawidził, gdy ktoś płakał, dlatego sięgnął do kieszeni skórzanych spodni, by wyjąć z niej białą chustkę, którą podał roztrzęsionemu chłopakowi.
— Jeśli tylko tego chcesz, możemy o tym porozmawiać. Nikomu nic nie powiem. — kucnął przed nim, wkładając miękki materiał w dłonie Jeongina, który zdziwiony i zapłakany spojrzał mu w oczy, przez co serce Hwanga ścisnęło się. — Widzę, że bardzo cierpisz. — westchnął, patrząc na niego ze szczerym współczuciem.
Mimo łez, Yang uśmiechnął się delikatnie, nie odrywając wzroku od kucającego przed nim chłopaka. Minho był jedyną osobą, która wiedziała, co czuł, i martwiła się o niego. Zachowanie oraz słowa malarza były dla niego miłą niespodzianką. I może był naiwny lub głupi, ale postanowił mu zaufać. Potrzebował porozmawiać z kimś z zewnątrz, a teraz miał ku temu świetną okazję.
— Dziękuję. — szepnął cicho, ocierając policzki chustką od Hyunjina, który uśmiechnął się blado do księcia i po prostu usiadł na ziemi. — Jesteś pewny, że chcesz tego wysłuchiwać? Na pewno masz własne problemy. — spojrzał na niego niepewnie.
— Gdybym nie był pewny, nie zaproponowałbym rozmowy. Ciężko patrzy się na kogoś tak nieszczęśliwego. Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, byś poczuł się lepiej, to chętnie to zrobię. — wzruszył delikatnie ramionami, po czym oparł się dłońmi o trawę. Był gotowy spróbować mu pomóc, nie zważając na nic ani na nikogo. Ktoś tak piękny, jak Jeongin, nie mógł być smutny.
— Skoro tak mówisz… — zamruczał zamyślony dziewiętnastolatek, po czym przesiadł się na ziemię i oparł plecami o pień drzewa, by było mu wygodniej.
Następne dwie godziny spędzili na szczerej rozmowie, która przyniosła Jeonginowi niewyobrażalną ulgę. Miał wrażenie, jakby ktoś zdjął z jego ramion kilkutonowy ciężar, dzięki czemu mógł swobodniej oddychać. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mu to wszystko ciążyło, a Hyunjin był zadowolony, widząc, że książę czuł się lepiej. Chociaż tyle mógł dla niego zrobić.
— Naprawdę nie chcę tego tronu. — westchnął niezadowolony, bawiąc się listkiem mięty, która rosła tuż obok niego.
— Z tego co wiem to masz brata, prawda? Jest tylko trochę młodszy. — słusznie zauważył, chociaż niewiele to zmieniało.
— Niby tak, ale jako że jestem starszy, to ja mam przejąć tron. Szkoda tylko, że nikt nie pyta mnie o zdanie. — wymamrotał obrażony, a Hyunjin zaśmiał się delikatnie. — Hm? Powiedziałem coś zabawnego? — spytał szczerze zagubiony.
— Nie, po prostu cieszę się, że jesteś w nieco lepszym nastroju, książę. — uśmiechnął się lekko do Jeongina, który wywrócił oczami.
— Myślałem, że wyjaśniliśmy sobie kwestię nazywania mnie księciem. — zmarszczył niezadowolony nos. — Właściwie to ile masz lat? Troszkę głupio, jeśli cały ten czas powinienem był nazywać cię hyungiem. — zauważył, a Hwang ponownie się zaśmiał.
— Tak, jestem starszy, ale to nic. Mam dwadzieścia lat, ale skoro ja nie muszę nazywać cię księciem, to ty nie musisz nazywać mnie hyungiem. — wzruszył lekko ramionami i przeciągnął się. — Może dokończymy ten portret, hm? Król nie będzie zadowolony, jeśli go nie skończę. — zmarszczył brwi.
— Tak, masz rację, wybacz. — zachichotał młodszy, po czym wrócił na swoje miejsce, by Hyunjin mógł kontynuować swoją pracę.
×××
Jeongin siedział w sekretnym ogrodzie od dobrej godziny i w spokoju czytał nową książkę, uśmiechając się lekko pod nosem. Zdawał sobie sprawę, że powinien być na lekcji tańca, jednak nie uważał, by było mu to potrzebne. Jego matka już dawno nauczyła go tańczyć, dlatego odmawiał stawiania się na zajęciach, na co król załamywał ręce.
Nikt nie miał pojęcia, gdzie zniknął młody książę, jednak nikt się też tym zbytnio nie przejmował. Miał on w zwyczaju przepadać gdzieś na kilka godzin i wracać, dlatego wszyscy byli spokojnie. Chociaż na dworze była jedna osoba, która doskonale wiedziała, gdzie szukać buntującego się księcia. I był nią nie kto inny, jak Hwang Hyunjin, który dość mocno zaprzyjaźnił się z dziewiętnastolatkiem po ich pierwszym spotkaniu, od którego minęły dwa miesiące.
Nie spodziewał się, że tak zbliży się do księcia, jednak wcale nie narzekał, ponieważ był on wyjątkowo uroczą osobą. Miał cudowne poczucie humoru, był szczery, miły, a w dodatku mieli tysiące wspólnych tematów. Hyunjin miał wrażenie, jakby znał go od zawsze i nie było to jednostronne, dlatego czuli się przy sobie nadzwyczaj komfortowo. A Minho, widząc to, zacierał z uśmiechem ręce, ponieważ to wyglądało, jak początek każdej historii miłosnej, o jakiej opowiadał mu Yang.
Młody malarz z uśmiechem dotarł pod ścianę, którą porastały róże i bez wahania pchnął drzwi, by wejść do ogrodu. Tak, jak się spodziewał, zastał tam Jeongina, który szybko podniósł na niego wystraszony wzrok. Przez chwilę bał się, że ojciec bądź strażnicy go znaleźli, a naprawdę nie miał ochoty uczyć się walca.
— Hyunjin. — uśmiechnął się szeroko na widok czarnowłosego i szybko odłożył książkę, by przytulić się do niego na powitanie. — Jak zwykle, wiedziałeś, gdzie szukać. — zaśmiał się cicho z twarzą w zagłębieniu jego szyi.
— Jesteś przewidywalny, mój drogi książę. — parsknął rozbawiony Hwang i czule potarł plecy młodszego. — Z czego tym razem zwiałeś? — uniósł brew, odsuwając się niechętnie.
— Taniec. — odparł bez zająknięcia, po czym ponownie usiadł na ziemi, by po chwili oprzeć głowę na ramieniu przyjaciela. — Mam dość tego, przecież nie potrzebuję astronomii ani tańca, by być królem. — wymamrotał niezadowolony.
— Umiesz chociaż tańczyć? — zaczepił go złośliwie starszy. — Wiesz, królewskie bale to głównie taniec i w ogóle. — dodał.
— Za kogo ty mnie masz? Oczywiście, że umiem, dlatego nie rozumiem, czemu dalej mam lekcje tańca. — oburzył się, posyłając mu gromiące spojrzenie, na co Hyunjin zaśmiał się lekko.
— Może tak naprawdę nie umiesz? — dalej się z nim droczył. — Mama mnie kiedyś nauczyła walca, przekonajmy się, czy dajesz sobie radę. — zaproponował z błyskiem w oku, a Jeongin na chwilę zaniemówił.
— W sumie to czemu nie. Tylko nie zdziw się, świetny ze mnie tancerz. — rzucił dumnie, po czym obaj wstali. — Znaj mą łaskę, pozwolę ci prowadzić. — uniósł brew, wywołując perlisty śmiech czarnowłosego.
— Cóż za łaska, chwała ci książę. — parsknął, kładąc dłoń na talii młodszego, którego przeszedł elektryzujący dreszcz. — Nie podepcz mi palców. — dodał złośliwie, zaś Jeongin wywrócił oczami i chwycił jego dłoń, drugą rękę kładąc na bark wyższego.
Po chwili obaj poruszali się zgodnie z nuconym przez Hwanga rytmem, patrząc sobie w oczy i uśmiechając się. Czuli się wyjątkowo swobodnie, dlatego pozwalali sobie na drobne złośliwości oraz żarty, które tylko sprawiały, że atmosfera stawała się coraz lżejsza i przyjemniejsza. Mogliby w ten sposób spędzić prawdopodobnie cały dzień i noc - tańcząc i śmiejąc się. Nie przeszkadzały im nawet delikatne wypieki na ich twarzach ani szybciej bijące serca. Zupełnie nic się nie liczyło.
Hyunjin miał wrażenie, że w oczach niższego ktoś skrył całą galaktykę. Lśniły one tak jasno, że nie był w stanie oderwać od nich wzroku nawet, gdyby chciał. Wiedział, że nie powinien był myśleć w ten sposób o Jeonginie, jednak to był silniejsze od niego. Młodszy był tak delikatny, piękny i dobry, że nie mógł nic poradzić na to, że jego serce wręcz wariowało przy nim. Nie kontrolował swoich uczuć, a te rozwijały się z każdym kolejnym dniem.
Choć tego nie wiedział, to nie było to jednostronne, ponieważ kolana Yanga miękły, gdy był tak blisko młodego artysty. Nie podobało mu się to, co się z nim działo, jednak był bezradny. Wiedział, dokąd to wszystko zmierzało, a to napawało go strachem. Bo co, jeśli naprawdę zakochałby się w nowym przyjacielu? Byłby jeszcze bardziej nieszczęśliwy. Zarówno odrzucenie, jak i odwzajemnienie uczuć byłoby bolesne, ponieważ nie mógłby z nim być.
Zrezygnowany Jeongin westchnął i oparł swoje czoło na ramieniu Hyunjina, który szybko zauważył zmianę w jego nastroju. Ich przyjaźń trwała zaledwie dwa miesiące, jednak on poznał księcia na wylot. Wiedział kiedy był smutny, zmęczony, szczęśliwy i zły, nie był w stanie go oszukać. Tylko on potrafił czytać z niego, jak z otwartej księgi.
— Co cię tak gnębi? — spytał troskliwie, nieco zaciskając palce na jego talii, by zwrócić na siebie jego uwagę.
— Wszystko. — odparł dość ogólnikowo, ponieważ wiedział, że nie był w stanie go okłamać. Nie chciał, by Hyunjin dowiedział się o uczuciu, jakie zaczęło się w nim rodzić.
— Mój książę ma gorszy dzień? — wywinął dolną wargę, na co Yang zaśmiał się słabo. Zaraz został przyciągnięty do wyższego, który przerwał taniec, by po prostu go do siebie przytulić z całej siły. — Jestem tu, Innie, jestem tu dla ciebie. — zapewnił cicho.
— Wiem, Jinnie, wiem. — zamruczał zadowolony, wtulając się w niego i zaciągając słodkim zapachem lawendy. — I dziękuję ci za to. — dodał po chwili ciszy, po czym delikatnie osunął się w jego ramionach, chcąc chłonąć jego czuły dotyk oraz kojący zapach.
Po chwili obydwaj siedzieli na huśtawce, tuląc się do siebie i po prostu milcząc. W tamtym momencie słowa nie miały żadnej wartości, w przeciwieństwie do ich obecności oraz dotyku. Jeongin potrzebował, by ktoś go porządnie wytulił, a Hyunjin wręcz musiał mieć w ramionach swój najcenniejszy skarb. Obydwaj potrzebowali siebie nawzajem, szczególnie w tamtej chwili.
— Życie jest niesprawiedliwe. — westchnął cicho książę, a malarz uśmiechnął się smutno pod nosem. W jego słowach było aż zbyt wiele prawdy…
— Masz rację, jest potwornie niesprawiedliwe. — zgodził się, powoli gładząc miękkie, ciemne kosmyki młodszego, który wtulił się w jego bok. — Jednak niewiele możemy na to prowadzić. Najważniejsze, że udało nam się spotkać. — westchnął ciężko, po czym odchylił głowę do tyłu, by spojrzeć w błękitne niebo, po którym mozolnie sunęły białe obłoki.
Znowu między nimi zapadła głucha cisza, jednak żadnemu ona nie przeszkadzała. Jeongin skupił się na nieco przyspieszonym biciu serca artysty, a Hyunjin zagłębił się w swoich myślach na temat wtulonego w niego chłopaka. Jak bardzo świat musiał go nienawidzić, że to akurat on stał się obiektem jego westchnień? Nie dość, że chłopak to przyjaciel i książę w jednym.
Nie, życie zdecydowanie nie było sprawiedliwe, a już szczególnie dla nich.
W tym samym czasie Minho delikatnie rozczesywał grzywę karego ogiera, który spokojnie stał, wpatrując się w swojego właściciela. Zamierzał ponownie wybrać się do miasta, by dalej szukać tajemniczego blondyna. Minęły dwa miesiące, jednak on dalej go poszukiwał, nie chcąc się poddać.
Wpadli na siebie w lesie, zupełnie przypadkiem, i zamienili ze sobą kilka słów, jednak to wystarczyło, by Lee wiedział, że musi go znaleźć. Chłopak go oczarował, mimo że rozmawiali zaledwie kilka minut, chciał go lepiej poznać. Niestety przez te osiem tygodni nie widział go ani razu, co zaczynało go niepokoić. Bo co jeśli był on tylko snem?
Dwudziestotrzylatek z westchnieniem odłożył szczotkę i wyprowadził konia ze stajni, by na niego wsiąść, a następnie ruszyć przed siebie. Przez myśl mu przeszło, by szukać w lesie, skoro w mieście go nie było, jednak to mogłoby zająć naprawdę wiele czasu. Niemniej jednak zależało mu, dlatego był w stanie się poświęcić.
— Co się ze mną dzieje? — westchnął z niedowierzaniem i dokładnie rozglądał się, gdy wierzchowiec powoli szedł przed siebie między drzewami. Momentami nie rozumiał samego siebie.
Rozluźnił uchwyt na lejcach, by usiąść nieco wygodniej i uważnie obserwował otoczenie. Las był wyjątkowo piękny o tej porze roku, jednak nie w głowie mu było podziwianie natury. Musiał odnaleźć tajemniczego blondyna, który zawrócił mu w głowie, nie chcąc opuścić myśli szlachcica.
Przez długi czas nie dostrzegł niczego ani nikogo, dlatego jego entuzjazm nieco opadł. Zastanawiał się, czy był jakikolwiek sens w przeszukiwaniu lasu, jednak wtedy kątem oka dostrzegł ruch. Szybko zatrzymał konia, by spojrzeć w tamtym kierunku, a w oddali ujrzał drobną sylwetkę, która powoli sunęła przed siebie, czasem się schylając z jakiegoś powodu.
— To on. — szepnął bez chwili wahania, po czym ruszył w tamtym kierunku, nieco poganiając ogiera i zatrzymał się dopiero przy jego zgubie. — Wreszcie ponownie się spotykamy. — zauważył z uśmiechem, gdy blondyn spojrzał się na niego zdziwiony.
— Czyżbyś wyczekiwał tego spotkania? — uśmiechnął się lekko, a jego orzechowe oczy błysnęły z rozbawieniem.
— Być może, kto wie? — mruknął Lee, po czym zeskoczył z konia, by móc stanąć z chłopakiem twarzą w twarz. — Dowiem się, jak masz na imię? — przechylił lekko głowę w bok, niczym ciekawski kot.
— Być może, kto wie? — przedrzeźnił go, po czym zaśmiał się cicho i ruszył przed siebie, jednak Minho wcale nie zamierzał odpuszczać. — Dowiesz się, jeśli również mi zdradzisz swoje imię. — rzucił, nie odwracając się do niego i szedł dalej.
— Minho. — odparł bez wahania, chwytając za lejce, by iść za nim. Nie był w stanie oderwać wzroku od jego osoby, za to na twarz cisnął mu się szeroki uśmiech. Cieszył się, że go wreszcie odnalazł, chociaż nie wiedział czemu.
Szli między drzewami, a blondyn co jakiś czas kucał, by zerwać pojedynczo rosnące tam kwiaty. Panowała między nimi idealna cisza, choć Lee cały czas czekał aż nieznajomy zdradzi mu swoje imię. Ostatecznie on mu się przedstawił, a to był warunek do tego.
— Jisung. — odezwał się cicho po kilku minutach spaceru i spojrzał w oczy swojego towarzysza. — Mam na imię Jisung. — powtórzył, jednak tym razem uśmiechnął się delikatnie i dość szybko odwrócił wzrok, gdy jego policzki zaszły uroczym różem.
Brunet szybko doszedł do wniosku, że żadne imię nie pasowałoby mu bardziej. Z jakiegoś powodu wydawało mu się, że sprawiało, że chłopak był jeszcze piękniejszy, a myślał, że to niemożliwe. Również uśmiechnął się pod nosem, jednak, w przeciwieństwie do Jisunga, cały czas wpatrywał się w niego, chcąc zapamiętać każdy szczegół jego twarzy.
Słyszał szybkie i głośne bicie własnego serca, które próbowały wyrwać się z piersi z radości, że wreszcie go odnalazł. Miał nadzieję, że od tego momentu będzie go widywał częściej. Naprawdę bardzo tego chciał, a wręcz marzył o tym.
– Po co ci te wszystkie kwiaty, Jisungie? — wskazał na naręcze roślin, jakie niósł blondyn, a ten wzdrygnął się, wyrwany z zamyślenia.
— Zobaczysz. — zachichotał lekko, patrząc przed siebie połyskującymi radośnie oczami.
Po chwili opuścili las i znaleźli się na polanie z małym źródełkiem, do którego Minho od razu podprowadził konia, by mógł się napić. Pogładził go delikatnie po grzbiecie, po czym przeniósł wzrok na blondyna, który usiadł w cieniu, chwytając za kolejne kwiaty. Bez wahania dosiadł się do niego, zafascynowany obserwując pracę smukłych palców chłopaka.
— Właśnie po to. — odparł, gdy splatał ze sobą kolejne łodyżki, aż powstał pierwszy wianuszek, który z uśmiechem ułożył na głowie wyższego. — Hm, pasuje ci. — zaśmiał się wesoło, za to Lee wpatrywał się w niego, jak zaczarowany.
Czuł, że tracił głowę dla Jisunga, a tak niewiele robił.
×××
— Jeongin, słoneczko ty moje, z łaski swojej nie utrudniaj mi pracy. — jęknął załamany Hyunjin, gdy młodszy cały czas się wiercił, gdy on próbował go namalować.
— Niewygodnie mi, poza tym nie mam humoru na pozowanie. — wymamrotał niezadowolony książę, patrząc ze smutkiem na swojego przyjaciela.
Starszy westchnął cicho pod nosem, po czym odłożył wszystkie przybory, by podejść do niego. Doskonale widział, że Jeongin nie był w humorze, jego oczy wręcz błagały go, by go po prostu przytulił, dlatego objął jego ciało ramionami i wtulił w swoje. Tylko tak mógł poprawić jego samopoczucie.
— Musisz namalować ten portret? — burknął pod nosem, wtulając się w niego z całej siły i zamykając oczy, gdy on zaczął powoli gładzić jego plecy. Mimowolnie odprężył się w jego ramionach, czując się tam po prostu szczęśliwy.
— Niestety muszę, słońce, to rozkaz twojego ojca. — przyznał łagodnie i wplótł palce jednej dłoni w miękkie włosy Yanga, który aż zadrżał z przyjemności. — Weź sobie kilka poduszek z łóżka, żeby ci było wygodniej, hm? Postaram się pospieszyć. — odsunął się niechętnie i czułe pogładził blady policzek dziewiętnastolatka, który zaraz stał się czerwony.
Po chwili malarz wrócił do pracy, starając się ją wykonać tak szybko i dokładnie, jak tylko mógł. Wiedział, że jego przyjaciel nienawidził pozowania, jednak nie chciał też namalować byle czego. Każdy portret Jeongina miał być idealny, nieważne ile miałby siedzieć nad poprawkami i dodawaniem wszystkich szczegółów. Był bardzo wymagający wobec samego siebie, gdy chodziło o księcia.
Ze skupieniem pociągał pędzlem po płótnie, co jakiś czas mocząc go lekko w wodzie bądź farbie. Choć zrobił to niechętnie, nieco zmienił wyraz twarzy Yanga na bardziej zadowolony, ponieważ w rzeczywistości był dalej przygnębiony. Oczywiście zamierzał się tym zająć, jednak najpierw chciał mieć chociaż większość portretu zrobioną. Szczegółami mógł zająć się na spokojnie w domu.
— Hyunjin… — zaczął cicho, więc wspomniany przeniósł na niego uważne spojrzenie, w myślach powtarzając, jaki on był piękny. — Chodźmy gdzieś. — spojrzał mu prosto w oczy, a on już wiedział, że nie będzie w stanie mu odmówić.
— W porządku. Chcesz się udać do konkretnego miejsca? — westchnął i uśmiechnął się delikatnie, okładając pędzel na bok, by wstać.
— Nie, chcę po prostu znaleźć się, jak najdalej stąd, z tobą. — również wstał ze swojego miejsca, by powoli podejść do Hyunjina z wyczekiwaniem w oczach.
— Więc jedziemy na przejażdżkę. — zaśmiał się delikatnie starszy i kilka minut później siedzieli na swoich koniach, opuszczając mury pałacu, co sprawiło, że Jeongin odetchnął z ulgą.
Nie miał pojęcia dokąd prowadził go Hwang, ale ufał mu, dlatego z uśmiechem rozglądał się wokół. Okolica była naprawdę urokliwa, mimo że nastała jesień. Wszystko przybrało piękne kolory złota i czerwieni, sprawiając, że świat wydawał się być magiczny. Jeongin wręcz nie był w stanie przestać zachwycać się przyrodą, która go otaczała.
Przemieszczali się powoli i w ciszy, chociaż wcale im to nie przeszkadzało. Młody książę z zachwytem podziwiał las, a oczarowany artysta wpatrywał się w wniebowziętego przyjaciela. Naprawdę nie był w stanie pojąć, jak ktokolwiek mógł być tak piękny i delikatny, jak on.
Miał sobie za złe, że zaczął darzyć młodszego uczuciem głębszym niż zwykła sympatia, jednak było już za późno, by się wycofać. Zakochał się w swoim przyjacielu, który nie miał o niczym pojęcia. Chociaż może tak było lepiej? Jeongin był księciem, który miał poślubić księżniczkę, a on był zwykłym malarzem. W dodatku mężczyzną.
Westchnął cicho pod nosem, czując, jak jego serce ściska się z żalu i przeniósł wzrok na drogę. Chciał mieć go tylko dla siebie, ale było to niemożliwe, dlatego musiał to jakoś przeboleć. Ostatecznie co on mógłby mu dać?
Skręcił delikatnie, upewniając się, że młodszy jedzie za nim i uśmiechnął się słabo, gdy dotarli na miejsce. Nie było to nic specjalnego, ponieważ była to kolejna polana, jakich było mnóstwo w tym lesie, jednak dla niego to miejsce miało wielkie znaczenie. To tutaj jego ojciec oświadczył się mamie, która zmarła niedługo po jego narodzinach. Na drzewie wciąż były wyryte ich inicjały.
— Gdzie jesteśmy? — spytał ciekawsko Jeongin, gdy zauważył, że Hyunjin zeskoczył z konia. Bez wahania zrobił to samo i ruszył za nim do drzewa, by przyjrzeć się korze.
— To bardzo ważne dla mnie miejsce, Innie. Tu zaczęła się jedna z najpiękniejszych, miłosnych historii. — szepnął, dotykając delikatnie pnia, gdzie wyryte były inicjały jego rodziców. Przez moment miał ochotę zapłakać, jednak powstrzymywał się.
— Co masz na myśli? — mruknął młodszy, kompletnie nie rozumiejąc zachowania i słów przyjaciela.
— To tutaj tata spotkał po raz pierwszy mamę i też tutaj się jej oświadczył. — uśmiechnął się lekko. — Nie znałem jej, ponieważ zmarła niecały rok po moich narodzinach, jednak tata opowiadał, jak silna i szczera miłość ich łączyła. Uczucie, które zdarza się raz na milion. — szepnął, gładząc czule korę, po czym po prostu usiadł na ziemi i spojrzał z uśmiechem na księcia, który szybko do niego dołączył.
— Hyunjin, przykro mi, że nie zdążyłeś jej poznać… — zaczął cicho, jednak on szybko mu przerwał, kręcąc głową.
— Jest w porządku, dawno się z tym pogodziłem, nie martw się o mnie. — zaśmiał się lekko i wyciągnął do niego ramiona, by mógł się w nie wtulić.
— Jestem pewny, że ty też znajdziesz prawdziwą miłość, Jinnie. — wymamrotał cicho Yang, układając się wygodnie w jego ramionach, za to Hwang powstrzymywał zarówno śmiech, jak i płacz.
— Już znalazłem. — westchnął, niewiele nad tym myśląc i dopiero po chwili dotarło do niego, co tak naprawdę powiedział.
A Jeongin miał wrażenie, jakby całe powietrze opuściło jego ciało. Chciał, by jego przyjaciel był szczęśliwy, jednak z drugiej strony nie wiedział, czy zniesie widok Hyunjina z kimś innym, kto nie był nim. Poczuł, że jego serce na chwilę się zatrzymało, gotowe pęknąć na pół.
— Ah tak? Znam tego szczęściarza bądź szczęściarę? — zapytał, próbując ukryć drżenie głosu, jednak Hyunjin znał go zbyt dobrze.
Doskonale wyczuł wszystkie emocje, jakie zawładnęły w tamtym momencie Jeonginem, dlatego delikatnie chwycił jego policzek. Zmusił młodszego do spojrzenia na siebie i uśmiechnął się słabo, gładząc miękką skórę. Raz kozie śmierć, prawda?
— Myślę, że znasz go najlepiej na świecie. — mruknął, wpatrując się w jego oczy. — Właściwie to znasz go całe życie. — dodał, przy czym wzruszył lekko ramionami, a dziewiętnastolatek zamarł na jego słowa, które zaczął szybko analizować.
— Chyba nie masz na myśli… — sapnął w szoku, za to jego oczy powiększyły się przynajmniej dwukrotnie, ponieważ zaczęło do niego docierać to, co powiedział.
— Ciebie? Tak, mam na myśli ciebie. — przyznał śmiało, chociaż w duszy drżał ze strachu i stresu. Nie wiedział, jak Yang zareaguje na jego wyznanie, jednak nie mógł się powstrzymać.
Między nimi zapadła głucha cisza, która pierwszy raz nie była komfortowa, zwłaszcza dla Hyunjina. Bał się, że niepotrzebnie wyznał mu uczucia, a młodszy go po prostu odtrąci, co nie bardzo by go zdziwiło, jednak z oczywistych względów nie chciał tego. Nie mógł go stracić, nie wybaczyłby sobie tego.
— Wiesz… — zaczął nieśmiało młodszy, układając wygodnie dłonie na jego torsie i uśmiechając się lekko. — To dobrze, że to akurat ja, bo chyba bym nie zniósł widoku ciebie z kimś innym w ramionach. — westchnął, a jego policzki pokrył uroczy rumieniec.
— Daj spokój, nigdy w życiu nie chciałbym trzymać w nich nikogo innego. — zaśmiał się cicho starszy i objął policzek swojej miłości dłonią. — Mam rozumieć, że kocham cię z wzajemnością? — szepnął z szerokim uśmiechem, przyglądając się oczom Jeongina, w którym tańczyły gwiazdki oraz iskierki radości.
— Jak najbardziej. — odparł równie cicho i zadrżał, gdy poczuł na swoich ustach miękkie, słodkie wargi Hyunjina, który nie zamierzał marnować ani sekundy dłużej.
Oczywiście był to pierwszy pocałunek młodego księcia, dlatego odwzajemnił go dość nieporadnie, jednak żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Był uroczy, słodki i pełen miłości, a to sprawiało, że był więcej niż idealny. Zapierał im dech w piersiach, zaś w brzuchu budził stado motylków, które przyjemnie ich łaskotały.
Pod wpływem chwili Hyunjin wsunął swoje smukłe palce we włosy Jeongina, który mimowolnie przechylił nieco głowę w bok. Pogłębili pocałunek, czując, że ich serca znacznie przyspieszają, a z ust młodszego wyrwało się delikatne westchnienie spowodowane rozkoszą, jaka go ogarnęła.
Mieli wrażenie, jakby tym pocałunkiem łamali zasady, jednak nie obchodziło ich to, póki trzymali się nawzajem w swoich ramionach. Liczyła się tylko ich bliskość oraz słodkie uczucie, które połączyło ich na dobre. No, po chwili znaczenia nabrał też brak tlenu w ich płucach, przez który musieli się od siebie odsunąć.
— Kocham cię, Jeongin, tak strasznie cię kocham. — wydyszał lekko Hwang, wpatrując się w oczy swojej miłości, zaś on zachichotał cicho, po czym wtulił się w jego tors.
— Ja ciebie też, Hyunjin. — wymamrotał szczęśliwy, jak jeszcze nigdy i po prostu zamknął oczy, chcąc nacieszyć się tą chwilą.
Starszy oparł tył głowy o pień drzewa i mocniej owinął drobne ciało Jeongina ramionami, składając drobne pocałunki na czubku jego głowy. Jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy, nie mówiąc o tym, że pierwszy raz obdarzył kogoś tak głębokim i szczerym uczuciem. Czuł, że ze szczęścia mógłby przenosić góry albo nawet latać.
— Hyunjin… — szepnął po jakimś czasie, podnosząc smutny, szklisty wzrok na niego. — Co my teraz zrobimy? — jęknął żałośnie, nie mogąc powstrzymać łez, które zaczęły spływać po jego policzkach.
— Nie mam pojęcia, słońce, nie mam bladego pojęcia. — przyznał szczerze i zaczął ścierać łzy z policzków drobniejszego. — Kocham cię i nie zamierzam zrezygnować z ciebie. — mruknął, uśmiechając się słabo, by delikatnie ucałować czoło zapłakanego chłopaka.
— Ja również nie zamierzam. — westchnął przez łzy. — Ojciec nas nie zaakceptuje. — wymamrotał pod nosem i nieco się podniósł, by położyć głowę na ramieniu ukochanego.
— Jakoś to będzie, coś wymyślimy, Innie, nie martw się na zapas. — zapewnił go, muskając ustami jego skroń.
×××
— Chciałeś mnie widzieć, ojcze? — westchnął Jeongin, stawiając się w sali balowej, gdzie trwały przygotowania do hucznego przyjęcia.
Mężczyzna powoli podniósł wzrok na swojego syna znad kartki papieru i uśmiechnął się lekko. Bal był planowany od dawna, a miał odbyć się za niecałe dwa dni. Podobno miało zjawić się wiele wysoko urodzonych osób, jednak Jeongin nawet nie wiedział jaka była ku temu okazja.
Był nieco zirytowany, ponieważ miał wybrać się z Hyunjinem na kolejną przejażdżkę, a został wezwany do ojca. Chciał ponownie wtulić się w ukochanego i oddać się jego miękkim, uzależniającym wargom, które zawsze z niebywałą czułością muskały te jego. Na samą myśl robiło mu się ciepło i miał ochotę się uśmiechać.
— Owszem, chodzi o zbliżający się bal. Poznasz na nim swoją przyszłą żonę i mam nadzieję, że do twoich dwudziestych urodzin uda się wam nawiązać relację. — oznajmił dumnie, zaś Jeongin miał wrażenie, że traci grunt pod nogami.
— Ojcze, nie sądzisz, że ślub powinno brać się z miłości… a nie z rozsądku? — zaczął cicho, chcąc po prostu uciec stamtąd, jak najdalej się dało.
— Mój drogi, niedługo zostaniesz królem, a król musi mieć żonę, by spłodzić następcę tronu. Księżniczka, którą ci wybrałem, jest odpowiednią partią. — uśmiechnął się pobłażliwie.
Nie chciał już tam być.
— Czy to wszystko? — wycedził zdenerwowany dziewiętnastolatek, który zaraz opuścił salę, gdy jego ojciec skinął głową.
Rzucił się biegiem w stronę stajni, gdzie sam przygotował swojego konia do jazdy. Ignorował pytania służby, która zmartwiła się jego zachowaniem i po prostu wsiadł na wierzchowca, by czym prędzej opuścić mury zamku. Jego wzrok przysłaniały słone łzy, jednak doskonale wiedział, gdzie jechać. Tylko on, Hyunjin i jego ojciec wiedzieli o tym miejscu, więc uznał je za bezpieczne.
— Szybciej, szybciej. — ponaglił swoją klacz, która potulnie przyspieszyła, mknąc przez las.
Jeongin starał się jakoś trzymać, dopóki nie dotarli na miejsce, gdzie opadł na trawę i zaczął głośno szlochać. Nie wierzył, że mógł mieć aż takiego pecha w życiu. Gardził swoim tytułem oraz koroną, która na niego czekała. Nie chciał tego wszystkiego, jeśli musiał rezygnować z Hyunjina, który był dla niego całym światem.
Klęczał na ziemi, rwąc z rozpaczy trawę i zdzierając sobie gardło przez głośne łkanie. Oddychanie stało się o wiele trudniejszą czynnością, a gruba tafla słonych łez nieustannie pokrywała jego twarz. Nie był w stanie nawet myśleć przez ból, który zaciskał swoje łapy na jego sercu oraz gardle. Nienawidził swojego życia.
Po kilku minutach nieco się uspokoił, jednak dalej rzewnie płakał w swoje dłonie, nie chcąc uwierzyć w to, co się działo. Zaniepokoiło to nawet jego klacz, która powoli podeszła do niego i trąciła głowę chłopaka, fucząc cicho. Nie był on jednak w stanie nawet się podnieść, dlatego tylko położył dłoń na jej pysku, gładząc ją powoli.
Oboje doskonale słyszeli, jak kopyta konia w zastraszająco szybkim tempie uderzały o ziemię, zbliżając się w ich kierunku. Zwierzę oczywiście się tym nie przejęło, jednak Jeongin spiął się delikatnie. Niby domyślał się, kto zmierzał do niego, jednak z drugiej strony bał się spojrzeć mu w oczy. Co miał mu powiedzieć? Że za dwa dni pozna swoją żonę?
Wreszcie koń zatrzymał się metr od niego, a jego jeździec zeskoczył na ziemię, by podejść do roztrzęsionego chłopaka. Nic nie powiedział, za to klęknął przy nim i mocno do siebie przytulił, nie chcąc na niego naciskać. Wiedział, że wcześniej czy później, sam mu powie, co się stało, dlatego skupił się na uspokajaniu go.
— Już dobrze, jestem przy tobie. — szepnął Hyunjin, kołysząc się z płaczącym w jego ramionach Yangiem. — Nie płacz, słońce. — westchnął i otarł jego policzki chustką, którą wyjął z kieszeni.
— Jinnie… — zapłakał w jego tors, zaciskając kurczowo palce na koszuli czarnowłosego. — Ja tak nie mogę dłużej. — dodał słabo.
— Co się stało, kochany? — szepnął i zaczął składać czułe pocałunki na jego twarzy, którą wziął w swoje dłonie. — Co takiego powiedział ci król? — spojrzał głęboko w jego zaczerwienione oczy zatroskany.
Jeongin wpatrywał się w niego, roniąc kolejne łzy i siąkając nosem. Czuł się wręcz potwornie, chciał zostać przy nim już na zawsze, jednak wiedział, że było to niemożliwe, dopóki był księciem.
— Na balu mam poznać moją przyszłą żonę. — odwrócił wzrok w bok, hamując z trudem szloch.
To wszystko wina tego, że był księciem i żył w pałacu. Gdyby nie to, mógłby być wolny, prawda? Mógłby być z jego ukochanym i nikt nie miałby prawa ich rozdzielać.
Hyunjin momentalnie pobladł na twarzy, a jego oczy stały się matowe. Słowa młodszego uderzyły go z niewiarygodną siłą, sprawiając, że stał się nieco otępiały. Miał wrażenie, jakby ktoś mocno uderzył go w twarz.
— Przyszłą żonę… — powtórzył, a jego głos się lekko załamał.
— Hyunjin, ja nie chcę się żenić. Chcę być z tobą. — załkał załamany, czym przebudził Hyunjina, który ciężko przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, co zrobić. — Błagam, powiedz coś. — szarpnął nim delikatnie.
— Ja… nie wiem, co miałbym powiedzieć, Innie. — wydusił z siebie, czując, że sam zaraz się rozpłacze, jak dziecko. Nie mógł stracić swojego ukochanego.
Usiadł na trawie, po czym wciągnął młodszego na swoje kolana, by mógł wygodniej w niego wtulić. Czuł, że musiał coś wymyślić, ponieważ nie zamierzał nikomu oddawać miłości swojego życia, a już na pewno nie jakiejś księżniczce, która go nawet nie znała. Wiedział, że to sprzeciw wobec króla, jednak kompletnie go to nie interesowało.
Powoli gładził plecy trzęsącego się przez płacz chłopca i intensywnie myślał, by znaleźć jakieś rozwiązanie z tej sytuacji. Jeongin wiele razy rozmawiał z ojcem na temat przymusowego ślubu oraz objęcia tronu, jednak on był głuchy na przemyślenia syna. Rozmowa odpadała, dlatego zostało jedno wyjście.
— Ucieknijmy. — rzucił nagle, przez co Yang zdziwiony podniósł głowę, by na niego spojrzeć. — Ucieknijmy stąd, co ty na to? Będziemy mogli być razem. — szepnął, chwytając policzki dziewiętnastolatka w swoje dłonie.
— Hyunjin… jesteś geniuszem! — zawołał z szeroko otwartymi oczami i uśmiechnął się przez łzy. — Mój brat może objąć tron zamiast mnie, on w przeciwieństwie do mnie tego pragnie. — mruknął zamyślony, po czym zaśmiał się wesoło, a jego smutek zniknął, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.
— Oczywiście, że jestem geniuszem. Myślę, że powinniśmy uciec jeszcze przed balem. Tylko nie wiem gdzie. I może być trochę ciężko, pewnie będą nas szukać. — westchnął Hwang, marszcząc nos.
— Znam kogoś, kto nam chętnie pomoże. — oznajmił szybko książę, gdy do głowy przyszedł mu jego najlepszy przyjaciel. Minho mógł pomóc im się ukryć, to na było pewne, ponieważ wspierał go we wszystkim i wiedział, co ich łączyło.
×××
— Ale jesteście tego stuprocentowo pewni, tak? — dopytywał się jeszcze, gdy pomagał im zapakować na powóz najważniejsze rzeczy.
— Tak, pytasz o to setny raz, hyung, nie martw się tak. — zaśmiał się cicho Jeongin, po czym przytulił mocno przyjaciela, wzdychając cicho z ulgą.
Był środek nocy, zaś bal miał odbyć się następnego dnia, dlatego uznali, że to idealny moment na ucieczkę. Yang postanowił zostawić po sobie jedynie krótki list pożegnalny, po czym spakował nieco ubrań oraz złotych monet, by wraz z pomocą Minho i Jisunga uciec z ukochanym.
Ciężko było opisać to, jakim wsparciem i pomocą okazała się ta dwójka, której relacji nie dało się nawet nijak przypisać do żadnej kategorii. Lee pomógł im wydostać się z pałacu, zaś Han przygotował powóz, w którym na nich czekał w środku lasu. Wszystko było dobrze zaplanowane. Blondyn miał ich wywieźć prawie na granicę królestwa, skąd pochodził, by mogli zamieszkać w domu, w którym on się wychowywał, a teraz stał pusty.
Mieli nadzieję, że tam ich nikt nie znajdzie i szczerze powiedziawszy była na to mała szansa. Bo tak naprawdę królowi nie zależało na Jeonginie, a na tym, by ktoś przejął władzę po nim, co mógł zrobić młodszy z synów. Wątpili, że będą się wysilać podczas prób odnalezienia go.
— Macie wszystko? — upewnił się Jisung, trzymając lejce i zerkając przez ramię na wchodzącą pod plandekę dwójkę.
— Tak. — uśmiechnął się lekko Hwang, po czym czule objął nieco poddenerwowanego Jeongina, który zaraz schował się w jego ramionach.
— Uważajcie na siebie. — szepnął troskliwie Minho, czochrając włosy przyjaciela, po czym podszedł do Hana, który uniósł pytająco brew z uśmiechem. — Wracaj szybko. — poprosił, również uśmiechając się i delikatnie ucałował wargi młodszego, który zalał się mocnym rumieńcem.
— Nienawidzę cię. — wymamrotał zawstydzony, po czym sam się nachylił, by skraść starszemu kolejny pocałunek. — Komu w drogę, temu czas. — westchnął, po czym ruszyli, a Minho stał w tym samym miejscu i przyglądał im się, dopóki nie zniknęli z pola jego widzenia.
Sama podróż miała zająć góra dwa dni, nie licząc postojów, jednak pasowało im to, ponieważ oznaczało to, że znajdą się daleko od zamku. Tak daleko, że nikt nie będzie ich szukał. Jisung większość czasu nucił pod nosem, rozmawiając z zakochanymi, którzy nie opuszczali swoich ramion. Szczerze powiedziawszy, nawet nie zauważyli kiedy te dwa dni minęły.
I tak, jak można było przewidzieć, o nieobecności księcia cały pałac dowiedział się następnego popołudnia. Poszukiwania ruszyły natychmiastowo, jednak były on powierzchowne i niedbałe. Nijak nie zdziwiło to Jeongina, który wiedział, że tak będzie. Za to cała czwórka przyjaciół była wyjątkowo zadowolona z tego powodu. O to przecież chodziło.
Jisung dowiózł ich do drewnianego domku, który stał w środku lasu, po czym pomógł im go uprzątnąć. Stwierdził również, że oprowadzi ich po okolicy, by nie zgubili się i nawet załatwić Hyunjinowi pracę u swojego dawnego przyjaciela. Dopiero wtedy uznał, że może wracać do Minho, który czekał na niego, każdego dnia wychodząc na dziedziniec w lesie, gdzie się rozstali.
— Więc… — zaczął cicho Jeongin, gdy Han odjechał i spojrzał na swojego ukochanego z nieśmiałym uśmiechem.
— Udało się. — zaśmiał się wesoło dwudziestolatek, biorąc policzki młodszego w swoje dłonie. — Kocham cię, mały. — mruknął w jego wargi, które następnie zaczął z zapałem całować.
— I ja kocham ciebie. — sapnął między pocałunkami, zarzucając mu ręce na szyję, by wtulić się w niego.
Starszy przesunął delikatnie dłonie na jego biodra, by zacisnąć tam palce i zaczął powoli stawiać kroki do tyłu. Nie odrywali się od siebie ani na chwilę, stopniowo pogłębiając pocałunek, który sprawiał, że im obydwu zaczęło robić się coraz cieplej. Wreszcie mogli być razem, bez obaw i zmartwień. Nikt nie mógł im przeszkodzić.
Powoli opadli na miękkie łóżko w ich nowej sypialni, a Jeongin uśmiechnął się lekko pod nosem, pociągając za ciemne kosmyki ukochanego. Cichy jęk opuścił jego usta, gdy wargi starszego powoli przeniosły się na jego szyję, jednak nie przerywał mu. Za bardzo mu się to podobało.
— Hyunnie… — zamruczał cicho, przy czym lekko odchylił głowę do tyłu.
— Tak? — malarz jeszcze raz ucałował szyję byłego księcia, by spojrzeć głęboko w jego skrzące się oczy.
— Dziękuję, że mnie uratowałeś. — szepnął ze szczerym uśmiechem, który zaraz został odwzajemniony.
— Dziękuję, że pozwoliłeś mi się uratować. — zaśmiał się delikatnie, po czym zaczął czule gładzić jego policzki. — Jesteś pewny, że nie pożałujesz? — zmartwił się odrobinę.
— Wolę żyć życiem prostego chłopaka u twego boku niż spędzić swoje dni w złotej klatce, nie znając miłości ni szczęścia. — odszepnął z pełną powagą i przymknął oczy, gdy poczuł, jak starszy opiera swoje czoło na tym jego.
×××
*cztery miesiące później*
Poszukiwania zakończyły się po czterech tygodniach, a zakochani mogli odetchnąć z ulgą, nie martwiąc się już o nic. Nikt nie szukał księcia, ponieważ on nie chciał zostać znaleziony. Tak przynajmniej wszyscy byli szczęśliwi - jego brat miał zostać królem, a Jeongin mógł spędzić swoje życie z Hyunjinem.
Król nie rozpaczał po odejściu syna, zaś list, który po sobie pozostawił, wrzucił do kominka po przeczytaniu go. W głębi duszy rozumiał jego decyzję, jednak nie zmieniało to faktu, że nie akceptował jej. Tym bardziej, że jego miłością okazał się być mężczyzna, w dodatku malarz.
— Jisungie. — zaświergotał Lee, powoli podchodząc do blondyna, który plótł kolejny wianuszek, tym razem dla samego siebie. — Ja tu jestem. — zauważył z pretensjami, po czym wydął lekko dolną wargę niezadowolony, niczym kot, który nie otrzymywał wystarczającej ilości uwagi od właściciela.
— Nie da się nie zauważyć. — westchnął Han, zerkając na obrażonego bruneta i wywrócił oczami. Znowu miał humorki. — Oj, no już. — nachylił się lekko nad starszym, po czym cmoknął go czule w policzek.
— W usta miało być. — fuknął, po czym ponownie zrobił dzióbek.
— Gorzej niż z dzieckiem. — skomentował rozbawiony, ale delikatnie ucałował miękkie wargi ukochanego, który zaraz zgarnął go w ramiona. — Ej, bo zniszczysz mi wianuszek! — zawołał, próbując ratować swoją koronę z kwiatów.
— Znowu krzyczycie. — westchnął rozbawiony Jeongin, podchodząc do przyjaciół z talerzem, na którym było kilka kawałków ciasta, które sam upiekł. Praca u piekarza wiele go nauczyła, a on to wykorzystywał.
— Minho mi nie pozwala dokończyć wianuszka. — poskarżył się, gdy starszy usiadł za nim i objął go zarówno nogami, jak i rękoma. — Ależ z ciebie przylepa. — pokręcił głową rozbawiony, jednak wtulił plecy w jego tors.
— Kochasz to, nie narzekaj. — wymamrotał, machając dłonią, by sięgnąć po kawałek ciasta, który na szczęście jego ukochany mu podał, kręcąc z politowaniem głową.
— Już jestem! — wszyscy podskoczyli, gdy zaraz koło nich pojawił się Hyunjin, który od razu zgarnął roześmianego Jeongina w ramiona. — Wybaczcie, był ruch w karczmie. — sapnął zmęczony i zdziwiony zerknął na wianuszek, który znalazł się na jego głowie.
— Nie przejmuj się, praca to praca. — machnął dłonią Han, po czym krzyknął, by posłać mordercze spojrzenie Lee. — Zwariowałeś? Gryź ciasto, a nie mnie, dzikusie. — zawołał oburzony, ponieważ starszy postanowił zatopić zęby w jego delikatnej szyi.
Między nimi zapadła chwilowa cisza, którą przerwał głośny śmiech całej czwórki. Każdy z nich miał swoje własne, szczęśliwe zakończenie, jak to w bajkach zawsze się zdarzało. Mieli siebie nawzajem, a to liczyło się najbardziej. Mogli być sobą. Mogli kochać, kogo chcieli. Mogli żyć tak, jak marzyli.
A żyli długo i szczęśliwie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top