XIX. Zaległe porachunki
I mamy już niedzielę😎
________________________________________
Przez ostatnie dni nie spotkałam się z matką. Nawet nie wiem, czy ona w ogóle wraca do domu. Gdy przychodzę - to jej nie ma, a jak wychodzę rano do szkoły też jej nie zastaję. Z dobrych wiadomości - moja ręka jest już cała. Zostały tylko strupy.
Aktualnie, jak zwykle po lekcjach zebraliśmy się w domku klubowym.
- Dziwnie wyszło, że trafiliśmy akurat na Kirkwood - westchnął Mark, przyglądając się Axelowi wiążącemu buty.
Ja go zaraz uduszę. Prosiłam ich wczoraj o coś, a oni dalej wałkują temat.
- Gdybym przeniósł się do innej szkoły, a później miał grać przeciwko szkole Raimona, miałbym bardzo mieszane uczucia - podsycał temat Kevin. - To by było niezręczne.
- Trzeba trzymać emocje na wodzy. Przecież to tylko football - powiedział beznamiętnie Axel, wstając z krzesła.
Jestem przekonana, że tylko tak mówi i na zewnątrz udaje twardziela. Dopóki będzie dobrze grał nie mam się czym przejmować.
Chłopaki trenują. Dzisiaj też już gram. Potrzebuję tego. Ja również muszę się rozwijać.
Po jakimś czasie Erik, Bobby, Jude i Kevin postanowili przećwiczyć zagrania, więc podeszłam do dziewczyn.
- Piłka nożna zbliża ludzi - usłyszałam, gdy do nich dotarłam.
- Czasami trochę im tego zazdroszczę - wyznała Silvia, spoglądając melancholijnie w kierunku chłopaków.
- To czemu nie mówisz? Ja z nimi gram, ty też możesz - uśmiechnęłam się, sięgając po wodę.
- Już teraz za wami nie nadążę - przyznała.
- Mogę cię podszkolić.
- Narazie nie ma na to czasu, może kiedyś - westchnęła zielonowłosa.
- Okej.
Drużyna skończyła trening. Rozdałyśmy im napoje. W między czasie dołączyła do nas Nelly z wiadomościami z grupy A.
- Do finału przeszło - tu zrobiła pauzę - Liceum Zeusa.
- Oni są mocni - skomentował Mark.
- Tak daleko zaszli - dodał Jude.
- Jakby nie patrzeć marzyłeś o tym Jude. Wystarczy tylko awansować do finału. Trzeba się spiąć i pokonać Liceum Kirkwooda - wygłosił Evans.
- Tak, trzeba to wygrać - powiedział Sharp.
- Ha! Słyszeliście? Rozjedziemy Kirkwood! - wykrzyczał Mark.
Westchnęłam, gdy usłyszałam te słowa. Oczywiście, że chcę, by Raimon wygrał. Chociaż ludzie z Kirkwood wiele dla mnie zrobili. Przyszłam tam prosto z Królewskich, po niemiłych doświadczeniach z Darkiem. Można powiedzieć, że wyciągnęli moją psychikę z bagna. Pozwolili ze sobą trenować, przyjęli jak swoją, pomimo tego, iż wiedzieli skąd przyszłam. Nie doświadczyłam od nich jednak gorszego traktowania. Tam poznałam Axela. Sentyment pozostał.
- Zamyśliłaś się? - pociągnął mnie za rękaw Jude.
Przytaknęłam głową.
- Idziemy z Axelem i Markiem na plac zabaw, żeby omówić parę spraw. Chodź z nami.
- Dobrze.
⚽️
Sharp z Blazem usadowili się na ławce przy drzewie. Ja przystanęłam sobie obok Marka. Jude przedstawiał styl gry Kirkwood. Nie wiem, po co chciał, żebym tu z nimi przyszła. Sam dużo wie.
- Musimy przeprowadzać błyskawiczne ataki - wyjaśnił były kapitan Królewskich. - Mam prośbę. Obserwuj, kiedy przechodzimy z obrony do ataku - zwrócił się do Axela.
- Spoko - odparł naburmuszony białowłosy z założonymi rękami.
Zauważyłam, że praktycznie odkąd dowiedział się z kim gramy tkwi w takiej pozycji zamkniętej. Prawie się nie odzywa. Postukałam Marka palcem w bok. Spojrzał na mnie pytająco, a ja ruchem głowy oraz rąk przekazałam mu, żebyśmy się gdzieś wszyscy wybrali, by pocieszyć trochę Axela. Od razu zrozumiał przekaz.
- Wiecie co? Powinniśmy sobie zrobić małą przerwę. Ruchy! - wykrzyczał i zaczął biec.
- Mark! Dokąd lecisz?! - krzyknął za nim Jude.
- Nie marudź, chodźcie - rzuciłam cicho.
⚽️
Wylądowaliśmy przed sklepem ze słodyczami. Kiedy pokazywałam bramkarzowi, żebyśmy się gdzieś udali nie miałam konkretnie tego miejsca na myśli. Chociaż nie będę mu odejmować, wpadł na dobry pomysł. Co jest lepsze na pocieszenie od jedzenia? No nic.
- Sklep ze słodyczami? - zapytał skołowany Sharp.
- Przecież lubicie słodycze prawda? - rzucił oczywistym tonem Evans.
- No pewnie - odpowiedzieli jednocześnie białowłosy i Jude.
Mark wszedł do środka, od razu rozpoczynając rozmowę ze sprzedawczynią oraz znajdującymi się tam dziećmi. Przyjrzałam się im uważnie. Ta dziewczynka to przecież ta sama, z którą grał nad rzeką, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
- Jestem w szoku. Nie miałem pojęcia, że takie miejsca jeszcze gdzieś istnieją - przyznał z zachwytem pan doskonały strateg.
- Ja też. To jak podróż do dzieciństwa - powiedział już zadowolony Axel.
- Wchodzicie? - spytałam chłopaków.
- Ja bym się chyba czegoś napił - odpowiedział mi Blaze.
- Widziałem za rogiem ławkę przy automacie do napoi - wskazał palcem uliczkę Sharp. - Pójdziemy usiąść. Dołączcie, jak kupicie, co macie kupić.
- Dobrze - zgodziłam się.
Poszli w umówione miejsce, a ja weszłam do sklepu. Mark wybierał już słodycze. Podeszłam do niego.
- Znalazłeś coś dobrego? - uśmiechnęłam się do chłopaka, ale nie zdążył odpowiedzieć.
- Pamiętam panią - podeszła do mnie wspomniana wcześniej dziewczynka. - To pani była z tym panem, który pokonał tamtych panów.
Zaśmiałam się na jej słowa.
- To ja - kucnęłam do niej, by znaleźć się na tej samej wysokości. - I nie jestem pani, jestem Aina.
- Dziękuję - rzuciła mi się na szyję, czym absolutnie mnie zszokowała.
Kątem oka zauważyłam, jak Mark spojrzał na nas z szerokim uśmiechem.
- Nie ma sprawy - wydusiłam. - W zasadzie, ja nic wtedy nie zrobiłam.
Maddie odsunęła się ode mnie i promiennie uśmiechnęła. To rotopiło moje czasem lodowate serce.
- Jesteś taka urocza - pogłaskałam ją po głowie. - Pozwól, że zapłacę za twoje słodycze. Ustaw się w kolejkę, a ja szybko coś sobie wybiorę.
Dziewczynka pokiwała energicznie głową, ustawiając się w kolejce wraz z resztą dzieci.
Nagle do sklepu wpadło kilku osobników. Zaczęli się awanturować. Gdy odwróciłam się w ich kierunku i ujrzałam z kim mam doczynienia zamarłam.
- Tak nie wolno robić! - krzyknęły dzieciaki, czym zaalarmowały mnie do działania.
- A co mnie to? - rzucił jeden z braci.
Podeszłam do nich, stając tak, by zasłonić widok na Marka i dzieciaki.
- Wciąż nie nauczyliście się kultury - warknęłam.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy. Dziewczyna zdrajcy - zaśmiali się psychopatycznie.
Axel
Wyjąłem picie z automatu. Otworzyłem puszkę.
- Sklep ze słodyczami. To cały nasz Mark - skomentował Jude, gdy chciałem się napić.
- Hm?
- Jest taki szczery i prostolinijny. To wyjaśnia, dlaczego jest tak bardzo zakochany w piłce nożnej - wyjaśnił mój kolega, uśmiechając się przy tym wesoło.
- Tak - przyznałem mu rację z uśmiechem na ustach.
- Wyjdźcie, jeśli nie potraficie się zachować! - usłyszałem krzyk Ainy, co natychmiast dało mi do zrozumienia, że dzieje się coś niedobrego. Spojrzałem porozumiewawczo na Juda, wyrzuciłem szybko picie do kosza i pobiegłem w kierunku sklepu.
Aina
- Ależ chłopcze! Jak ty się zachowujesz - powiedziała starsza sprzedawczyni, ganiąc zachowanie braci.
- To my decydujemy, kto jest pierwszy - rzucił wywyższająco fioletowłosy.
- Decydować to wy możecie u siebie w domu. To jest sklep - podeszłam do nich jeszcze bliżej zdenerwowana. - Zaczęliście nękać dzieci i staruszki? - wysyczałam.
- Nic się nie zmieniłaś - rzucił drugi z braci, ten z różowymi włosami - Wciąż pyskata.
- Słuchaj no - popchnęłam go palcem w ramię. - Gdyby nie świadkowie, już dawno zdarłabym wam te cwane uśmieszki z twarzy.
- Szukacie guza? - wtrącił się Mark, ciągnąc mnie za rękę do tyłu. Nie udało mu się odsunąć od nich mojej osoby.
- A co? Też nam grozisz ty pryszczu? Nas jest aż trzech, a ty jesteś sam.
- Nie jest sam - warknęłam.
- Co nam może zrobić taka słodka dziewczynka - zaczął jechać ręką po moich włosach fioletowowłosy.
Nie wiem, w którym momencie znalazł się tutaj Axel i Jude, ale pierwszy z nich złapał Thomasa, który głaskał moją głowę za dłoń. Z kolei drugi zasłonił mnie swoim ciałem. Nie mam pojęcia, co w nich wstąpiło. Poczułam się, jak dama w opałach ratowana przez rycerzy. Zdecydowanie nie lubię tej roli.
- Axel Blaze, cóż za niespodzianka - wyrwał swoją dłoń fioletowowłosy.
- Nie widzieliśmy się odkąd uciekłeś tchórzu - dodał kolejny z braci.
- Kim oni są? - zapytał zaskoczony Mark.
- Bracia Murdock - wykrzyknęli dumnie.
- To trzej napastnicy Kirkwood - wytłumaczył Jude.
- Więc to wy pryszcze jesteście z drużyny Raimona, którą rozłożymy w półfinale. Ha! Nie macie żadnych szans - wywyższał się Thomas.
- Przychodzimy, żeby wymierzyć ci sprawiedliwość Blaze! - wykrzyczeli we trzech.
Szybko zostawiłam pieniądze za słodycze Maddie sprzedawczyni. Koniec końców sobie nie zdążyłam nic wybrać. Popchnęłam delikatnie moich przyjaciół, żeby wyprowadzić ich ze sklepu. Nie będziemy denerwować starszej pani naszymi konfliktami. Trojaczki wciąż nie odpuszczały.
- Chcemy utrzeć nosa Axelowi i pomścić naszą szkołę. Ta podłość, której się dopuścił, nie ujdzie mu na sucho.
- Dokładnie.
- O, ja.
- Zapytaj Blaza, on ci wszystko wyjaśni! - znowu zaczęli krzyczeć na raz.
- He? - odwrócił się Mark w kierunku Axela. - Ale niby o co?
Zacisnęłam pięści. Mam ochotę im przyłożyć. Nic nie wiedzą. Nic. A szczekają najwięcej.
- Rok temu, dzięki umiejętnościom tego pajaca Liceum Kirkwood awansowało do Finału Mistrzów Turnieju Strefy Fussballu - wyjaśnił Thomas.
- Ale przez jego tchórzostwo zostaliśmy zdyskwalifikowani i nawet nie pozwolono nam wyjść na boisko! - oskarżył chłopaka Tyler.
- Zniszczyłeś nasze marzenia o mistrzostwie - dodał Marvin.
- Bo nie pojawiłeś się na meczu zdrajco! - wyzywali Axela bracia.
Blaze spuścił głowę. Oni próbują wpędzić go w poczucie winy. Położyłam mu dłoń na ramieniu, żeby podnieść przyjaciela na duchu.
- Nie, to nie tak! - zaczął bronić Axela Mark. - Wy nic nie wiecie!
- Cicho Mark - powiedziałam delikatnie.
- Mieliśmy cię za bohatera, ale ty w ostatniej chwili zwiałeś, bo spękałeś przed prawdziwym wyzwaniem! - kontynuował rzucanie obelg Thomas.
- Nie! Axel nigdy by tego nie zrobił! - wciąż bronił go kapitan.
- Mark! - krzyknęłam ostrzegawczo, domyślając się do czego zmierza. Ten nic sobie z tego nie zrobił.
- Nie przyszedł na tamten mecz bo-
- Dosyć! - krzyknął Axel.
- Ale Axel...
- To już przeszłość. Nie można cofnąć czasu - wyjaśnił płomienny napastnik, wciąż patrząc się w ziemię.
Bracia Murdock wyjęli z torby piłkę.
- Skoro już tutaj jesteś, udowodnij, że zasługujesz na miano piłkarza! Co ty na to panie Blaze?
- Raczej nie. Nie mam nastroju - burknął Axel, odwrócił się i zaczął odchodzić.
- Coo takiego? Znowu chcesz uciec przed wyzwaniem? Wiedziałem, że będziesz się bał - wykrzyczał Thomas, przymierzając się do strzału - Zawsze byłeś tchórzem Blaze! - kopnął piłkę z całej siły.
Podbiegłam i wyskoczyłam do niej, odbijając ją spowrotem do właściciela. Specjalnie chybiłam. Jeszcze posądziliby mnie o eliminacje przeciwnika. Wtedy Raimon miałoby kłopoty.
- Ty mała larwo! - obraził mnie fioletowłosy. - Ty też uciekłaś razem z tym tchórzem, co również czyni cię zdrajcą.
- Dosyć, nie zamierzam tego dłużej słuchać! Nie pozwolę wam obrażać moich przyjaciół! Zmuszę was do przeprosin! - Mark zdenerwował się nie na żarty. Bardzo rzadko wpada w taką furię, ale jak już wpada to ciężko go zatrzymać i przemówić mu do rozsądku. To nie wróży nic dobrego.
- Mark nie! - próbował uspokoić go przerażony Blaze.
- O czym on mówi? - rzucił jeden z braci.
- Nie mam pojęcia, o co temu małemu pryszczowi chodzi - odpowiedział mu drugi.
- Jak to? Jako napastnicy nie chcecie zmierzyć się z bramkarzem rywala? - rzucił wyzywająco Mark.
- Może i tak - przyznali zadowoleni.
- Cały czas chwalicie się, że jesteście lepsi niż Axel. W takim razie powinniście bez trudu strzelić mi bramkę!
- Mark przestań, proszę cię - stanęłam przed nim. - Nie rób tego.
- Muszę, Aina. Będę bronił waszego honoru i całej drużyny - wyjaśnił.
- Możesz to robić podczas meczu, nie teraz - podniosłam głos. - Nie wiesz, co robisz. Proszę - powiedziałam błagalnie.
- Potraktujcie to, jak małe rozeznanie. My wam pokażemy, na co stać naszego bramkarza, a wy nam siłę swoich strzałów - wtrącił się Jude. Co on wyprawia?
- Jude, oszalałeś? - rzuciłam groźnie.
- Chcecie ze mną walczyć, czy nie?! - powiedział wyzywająco Mark.
- W przeciwieństwie do Axela, bracia Murdock nigdy nie cofają się przed walką, więc wchodzimy w to! - zgodził się Thomas.
- Świetnie! Chodźcie z nami! - rzucił Evans i odwrócił się, chcąc zaprowadzić ich na boisko.
Patrzyłam przerażona to na odchodzącego chłopaka, to na Axela i Juda. Żaden się już nie sprzeciwiał zamiarom Marka. Co z nimi nie tak? Blaza jeszcze rozumiem, raz zaprotestował, nic to nie dało, więc uznał, że nie ma sensu. Ale Jude, który sam ich jeszcze podpuszcza?
Westchnęłam i rozpędziłam się, skacząc na plecy niespodziewającego się niczego bramkarza.
- Co ty wyprawiasz? - krzyczał, próbując mnie z siebie zrzucić. Bezskutecznie. Owinęłam się o niego rękami i nogami z całej siły.
- Nigdzie nie idziecie!
- Zejdź - rozkazał.
- Nie - zaprotestowałam.
- Świetnie. Będę cię niósł, nie ma problemu - złapał za moje nogi, żeby lepiej usadowić mnie na swoich plecach.
Nie przewidziałam tego.
⚽️
Ostatecznie zeszłam z pleców Marka. Nie dało się go zatrzymać. Nie chciałam chłopaka dodatkowo męczyć.
Zawodnicy ustawili się na boisku. Pierwszy z piłką ruszył Thomas. Wyskoczył w powietrze i... co to ma być.
- To Ogniste Tornado! - wykrzyczał Jude.
- Nie! On wiruje w drugą stronę! - wyjaśnił Blaze.
- To Odwrotne Tornado! Ogniste Tornado nie może nawet się z nim równać - przechwalał się Thomas.
A jednak Markowi udało się je zatrzymać. Tylko, że ci dwaj pozostali oszuści użyli tego samego ruchu, posyłając w kierunku bramkarza kolejne dwie piłki.
- To nieprzepisowe zagranie! Nie można grać trzema piłkami! - zbulwersował się kapitan.
- A co? Z trzema sobie nie radzisz?
- To jest football, a nie bilard! Tu się gra jedną piłką! - oburzył się Mark.
- Sugerujesz, że to by cokolwiek zmieniło pryszczu? - zaśmiali się złowieszczo bracia
- Może to sprawdzimy?
Jeśli teraz nastąpi to, o czym myślę to Evans może mieć naprawdę duży problem. Właśnie dlatego nie chciałam, żeby brał w tym udział. Jeśli mu się nie uda, weźmie wszystko za bardzo do siebie. Poza tym może stać mu się krzywda, to nie są żarty.
- Dosyć tego! Natychmiast przestańcie! - usłyszałam głos Nathana.
Odwróciłam się w kierunku schodów. Wraz z nim przybyło kilka członków drużyny.
- Mark musisz przerwać tę walkę! - rozkazał obrońca.
- Jaką walkę? - spytał zdziwiony kapitan.
- Co ci strzeliło do głowy? - zapytał Bobby.
- Jesteś naszym jedynym bramkarzem - wyjaśnił Swift.
- Ale tu nikt nie walczy - tłumaczył się Evans.
- Sam słyszałem! Mówiłeś, że chcesz z nimi walczyć i byłeś wściekły i w ogóle jakoś tak się bardzo nerwowo i agresywnie zrobiło! - wyjaśniał Sam zdenerwowany.
-Ale Sam, ja zawsze tak mówię, więc o co biega?
- No nie! - wściekła się Silvia. - Ale nas nastraszyłeś.
- No właśnie. Już miałam wzywać karetkę, a to tylko dziecinne utarczki - znikąd pojawiła się Nelly i dodała swoje trzy grosze.
- To wcale nie jest dziecinne - zawstydził się bramkarz.
- Mark, pamiętaj, że reprezentujesz naszą szkołę. Gdyby coś ci się stało zawiódłbyś całą masę ludzi. Włączając w to twoich szacownych rywali z Liceum Kirkwood - wygłosiła przemowę córka dyrektora.
- My tylko przyszliśmy się z wami przywitać - odparł łagodnym głosem Tyler. - To ten mały pryszcz zaczął nagle do nas fikać.
- Po pierwsze, nie prawda - wtrąciłam się. - A po drugie, tak Mark, to jest dziecinne. Powinniście wyjaśnić sprawę w trakcie oficjalnego meczu. Nie przed nim. Zdajesz sobie sprawę, ile ryzykujesz? Czy ty choć raz możesz mnie posłuchać?
Mark spojrzał na mnie skołowany.
- Skoro mamy większą widownie...Zaprezentujmy się! - napastnicy Kirkwood ruszyli w kierunku bramki - Bracia Murdock wkraczają do akcji, przygotuj się!
No nie. Nie ma szans, że im na to pozwolę. Chyba ich upuścili w dzieciństwie.
Bracia zaczęli wykonywać swoją technikę.
- Szlag! - przeklęłam i rzuciłam się biegiem w kierunku bramki.
- Aina! - krzyczeli za mną.
Spojrzałam z przerażeniem na lecący atak, przyspieszając. W ostatniej chwili zdążyłam rzucić się na Evansa, odpychając go na bok, by za moment poczuć przeszywający mnie niewyobrażalny ból w okolicach brzucha. Potem wszystko działo się jak przez mgłę. Nie straciłam przytomności, ale też nie do końca zarejestrowałam, kiedy zostałam odrzucona w powietrze, ani w którym momencie wpadłam w siatkę.
- Aina! - usłyszałam kilka przerażonych głosów wołających moje imię. Niestety, nie byłam w stanie się podnieść. Nawet nie mogłam ruszyć żadną kończyną. Odpowiedzieć im też nie mogłam. Po prostu leżałam i starałam się wytrzymać ból.
- Aina, co ty zrobiłaś... - usłyszałam przerażony szept Marka, który przyklęknął przy mnie, nie wiedząc co robić.
Po chwili zobaczyłam nad sobą dużo różnych twarzy. Całkowicie mnie to przytłaczało w tym momencie. Chciałam podnieść rękę, żeby na nich machnąć, gestem pokazać, że mają się rozejść, ale nie mogłam.
- Odsuńcie się! - powiedział jakiś bardzo znajomy głos. Przekręciłam głowę, żeby zlokalizować jego właściciela. Mój były trener... - Bardzo boli?
- Tro-Trochę - wychrypiałam.
- Wezwijcie karetkę - rozkazał.
- Nie trzeba - zaprotestowałam. Czułam, że odzyskiwałam możliwość mówienia.
- Trzeba sprawdzić, czy nic ci nie jest. Co ty sobie myślałaś?
- Nie mam ochoty słuchać reprymend. Poradzę sobie. Niech ich trener zabiera. I lepiej, żeby mi się nie pokazywali na oczy do meczu, bo następnym razem nie będę się powstrzymywać - rzuciłam jeszcze słabym głosem, ale wściekła.
Mężczyzna westchnął.
- Poradzicie sobie z nią? - zwrócił się nie wiem do kogo.
- Tak - odpowiedziała mu Nelly.
- Zabierzcie ją do szpitala - rzucił na odchodne. - A wy! Pogadamy sobie później. Idziemy! - powiedział groźnie do trojaczków.
- Dobrze pana znowu widzieć - wyznał szybko Axel.
- Z dumą obserwuję twój udział w Turnieju. Cieszę się, że postanowiłeś jednak wrócić do sportu. Tak trzymać - odpowiedział mu i widziałam jak odchodzi.
Próbowałam się podnieść do siadu. Udałoby mi się to, gdyby nie ból brzucha.
- Ała! - syknęłam głośno.
- Co ty sobie myślałaś?! - zwrócił się do mnie wściekły Axel.
- Jesteś nieobliczalna. Dziwię się, że po takim czymś dalej jesteś w stanie tyle mówić - dodał równie zły Jude.
- Aina, życie ci nie miłe? - podeszła do mnie Silvia - Dasz radę wstać?
- Nie wiem.
- Ty naprawdę jesteś szalona - dodał Sam.
- Dziewczyno, ty się kiedyś zabijesz - dorzucił Nathan.
Wszyscy nagle zaczęli się mnie czepiać. W tym momencie nie jestem w stanie znieść tylu głosów na raz. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Patrzyłam po nich nieobecnym wzrokiem.
- Cicho - przerwał im Mark.
- Za bardzo ją osaczacie. Idźcie - rozkazała Nelly poważnym tonem.
Bez słowa sprzeciwu, zdecydowana większość opuściła boisko. Prócz Raimon została jeszcze Silvia, Mark, Axel i Jude.
- Po co zostaliście? - zwróciłam się do wymienionych wyżej dwóch ostatnich osobników.
- Zdajesz sobie sprawę, że to, co zrobiłaś było kompletnie nieodpowiedzialne? - zapytał z pretensjami Jude.
- A to, co ty zrobiłeś było odpowiedzialne? Sam ich namawiałeś. I ty Axel. Wiedziałeś, co może się stać.
- To była decyzja Marka - bronił się Blaze.
Spróbowałam jeszcze raz podnieść się do siadu. Tym razem mi się udało. Z lekkim bólem, ale się udało.
- I była do dupy! - krzyknęłam. - Nazywacie mnie nieodpowiedzialną, lekkomyślną, ale on jest jedynym bramkarzem w tym zespole! Załóżmy, że to jego trafiłaby ta piłka i niefortunnie upadł by inaczej niż ja. Gdyby złamał rękę, nogę, żebra, uderzył się w głowę. Stracilibyście bramkarza, ale żeby zagrać z honorem, a nie poddawać się od razu mógłby nim zostać ktokolwiek. Tylko co z tego, skoro to on jest sercem tej drużyny! Myślicie, że możecie żyć bez serca?
Odpowiedziała mi głucha cisza. Patrzyli na mnie zasępieni, jakby powoli łapało ich poczucie winy. Dziewczyny spoglądały w moim kierunku dość zmartwione.
- Nie musiałaś tego robić - wydusił Mark.
- Ty też nie musiałeś, a jednak zrobiłeś - warknęłam. - Ja nie gram z wami w meczach, mogę podejmować nierozsądne decyzje. Ty jesteś kapitanem. I powinieneś je podejmować rozsądnie.
- Dobra, dosyć tego - powiedziała groźnie Nelly. - Jedziemy do szpitala, z każdą minutą waszej paplaniny tobie może się coś dziać. Dasz radę wstać?
Powoli przyklęknęłam na jedno kolano, żeby z tej pozycji spróbować wstać. Zaczęłam powoli się podnosić, ale czułam niestabilność. Nogi mi się telepały, nie mogłam złapać równowagi. Mark podszedł do mnie i widziałam, co chciał zrobić, ale nie po to go ratowałam, żeby mnie teraz nosił na rękach, nadwyrężając je.
- Nie dotykaj mnie.
- Ale nie wstaniesz sama.
- My jej pomożemy, wy lepiej stąd idźcie - rzuciła groźne Nelly. - Jeśli to, o czym mówi jest prawdą to powinniście się poważnie zastanowić nad swoim postępowaniem.
- Nikt jej nie kazał się rzucać pod strzał - mruknął Axel.
- Chciała chronić Marka! Przecież nie narażała zdrowia dla siebie, tylko dla niego i drużyny! - broniła mnie Silvia. - Więc czemu jesteś dla niej taki oschły? Przestańcie ją atakować!
Dziewczyny pomogły mi wstać. Prowadziły mnie powoli w kierunku samochodu Nelly.
Naprawdę ciężko było mi stawiać kroki, ale wydaje mi się, że jestem po prostu poobijana. Wsiadłam ostrożnie do auta i pojechałyśmy we trzy do szpitala.
Wszechwiedzący
- Przecież wiesz, że to nieprawda! - krzyczy wciąż rozdrażniony Mark.
- Przestań. Te nadęte bufony mają rację. Bez względu na powód odejścia zdradziłem kolegów z drużyny. Nie dziwię się, że całe Kirkwood mnie nienawidzi - tłumaczy spokojnie Blaze swojemu kapitanowi.
- Przestań Axel - rzucił stanowczo Jude.
Blaze tylko na to westchnął.
- Powtarzam Ci, to nieprawda! Przecież ty nie uciekłeś od footballu! Oni nie mają powodu, żeby cię tak traktować! Sam dobrze wiesz, jak to było Axel! - wciąż dyskutuje żywiołowo bramkarz.
- Tak, ale Mark - Blaze otwiera szeroko oczy ze zdziwienia, a następnie spuszcza wzrok i uśmiecha się szczerze.
Evans oparł się plecami o budynek.
- Martwię się o Ainę... - mruknął kapitan.
- Nic jej nie będzie. Wbrew pozorom twarda z niej sztuka - wyjaśnił z uśmiechem Jude, klepiąc bramkarza po ramieniu.
- To moja wina - powiedział Axel. - To wszystko zaczęło się ode mnie.
- Ona sama podejmuje decyzje. Myślisz, że zdołałbyś ją od którejś odwieść? - wyjaśnił Sharp.
- No...chy-
- Nie dałbyś - wtrącił się Mark. - Jak ona sobie coś postanowi, to nie ma odwrotu.
Aina
Wyszłam ze szpitala jeszcze tego samego dnia. Zrobili mi różne badania oraz USG. Poza stłuczeniami i ogromnym siniakiem na brzuchu na szczęście nic mi nie jest. Nie jestem taka krucha. Przez krótki czas będę miała po prostu lekkie problemy z chodzeniem. Najpierw pojechałyśmy do mnie do domu. Mama nie odbierała telefonu, nie było jej tam. Silvia postanowiła zabrać mnie do siebie na noc. Nie zgodziłam się, ale nalegała.
Powiedziała, że musi się mną ktoś zająć. Zgarnęłam więc potrzebne rzeczy i udałyśmy się do niej. Powinnam radzić sobie sama. Matki prawie nie mam. Jest, kiedy chce zniszczyć mi życie albo w coś zaplątać "dla dobra firmy". Chłopaka nie mam i na razie żadnego na horyzoncie nie widać. Muszę być samowystarczalna.
Czułam się jak kaleka, bo dostałam kule. Byłam przez to wolniejsza, dlatego musiałyśmy wyjść wcześniej z domu.
Czekałyśmy na murawie na drużynę. W końcu się pojawili. Wyglądali na zdenerwowanych, pełnych determinacji oraz bardzo skupionych. Ten ostatni mecz dzieli ich od wymarzonego finału Turnieju Strefy Footballu. I pomyśleć tylko, jak zaczynali. Nie mieli nawet pełnego składu, a tu proszę. Tyle wydarzyło się po drodze.
Mecz rozpoczęło Liceum Kirkwood. Gładko przeszli Kevina. To samo stało się ze zdeterminowanym Axelem. Jude z Maxem i Timim próbowali uratować sytuację. Ku zaskoczeniu wszystkich Thomas wybił piłkę do góry, wzbicając się za nią do Odwrotnego Tornada. Ostatnio Markowi na spokojnie udało się je zatrzymać. Teraz jednak miał z tym ogromne problemy. Mam złe przeczucia. Długo walczył, ale piłka ześlizgnęła mu się z rąk, uderzając go przy okazji w twarz i wpadła do bramki. Jak to się stało?
Niedobrze.
________________________________________
3545 słów
Widzimy się we wtorek! 👋🏻
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top