Rozdział XI. Stare znajomości
Przedostatni rozdział z kalendarza. Przez to, że ominęłam dwa rozdziały (jak już pisałam - sprawy osobiste) postaram się to jakoś wynagrodzić. Mam nadzieję, że uda się jeszcze w grudniu😅
________________________________________
Zatrzymaliśmy się po drodze. Pani Lina wysiadła, żeby zadzwonić do trenera drużyny Klasztoru. Chciała zapytać, co mamy zrobić z dowcipnisiem.
Chłopaki patrzyli na niego z grobowymi minami.
- Ja mam go dosyć, jest beznadziejny - zdenerwował się Todd.
Nagle Willy zaczął krzyczeć. Rzucił się prędko na Scotta. Maluch pomazał mu jego ulubioną figurkę markerem. Zaraz po tym usłyszeliśmy też krzyk Todda. Okazało się, że jemu porysował po nowym komiksie.
Dowcipniś zaczął chichotać, a wtedy uruchomiła się Celia.
- Przeproś! - krzyknęła. - Przeproś wszystkich natychmiast. Bo jeśli nie to cię odeślemy, nie będziemy się cackać - zagroziła mu.
Ona mu zaczyna matkować. Ale jej słowo ma na niego ogromny wpływ. Po słowach Hills od razu przeprosił chłopaków.
Willy i Todd wciąż się trochę złościli. Mark stanął przed małym, zasłaniając go.
- Panowie, przecież przeprosił. Dajcie spokój. No już odpuść Willy i ty też Todd - bronił Scottiego bramkarz.
- Dobra, jak kapitan mówi, żeby odpuścić to ja odpuszczam - mruknął Todd.
Wstałam z miejsca, chcąc podejść i uspokoić wciąż złą Celię. W tym momencie do busa wróciła trenerka.
- Już czas na nas - powiedziała.
- Ekstra - ucieszył się Mark. - Odjazd na całeeegooo aaaa - poleciał do przodu jak długi. Mogłam go złapać, ale zamiast tego instynktownie odsunęłam się do tyłu.
- Przepraszam - szepnęłam.
Okazało się, że Scott związał mu sznurówki obu butów do siebie. Będzie ciężko.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Po jakimś czasie telefon pani Liny dał znać, iż dostała wiadomość. Natychmiast ją sprawdziła.
- To od Seymoura - poinformowała nas. - Napisał, że Ray Dark uciekł i tworzy nową drużynę.
- Co?! - krzyknęłam, chcąc wstać z miejsca, lecz zatrzymał mnie pas bezpieczeństwa. - Jaką drużynę?! Kto chciałby jeszcze z nim współpracować?!
- Drużyna nazywa się Akademia Królewskich reaktywacja - dodała.
- Że co?! - podniosłam głos ponownie. Spojrzałam szeroko otwartymi oczami na Juda. On był równie zaskoczony, co każdy z nas, a może nawet bardziej.
- Ten wariat chce wystawić kolejną drużynę! - zezłościł się Kevin.
- Akademia Królewska reaktywacja? - zastanawiał się głośno Bobby.
Jeszcze mi powiedzcie, że ta reaktywacja jest z tymi samymi członkami Akademii Królewskiej. Jak oni po tym wszystkim co się wydarzyło mogą jeszcze mieć do tego psychopaty zaufanie. Nie tylko moi i Juda dawni koledzy z zespołu, ale w ogóle cała ta szkoła. Jak bardzo niepoukładane w głowie trzeba mieć.
Sharp zacisnął zęby wściekły.
- Zmiana planów! Jedziemy do nich - zadecydował Mark, w ogóle nie konsultując tego z trenerką.
Ja się z nim zgadzam. Dark znowu zwiał służbom, a teraz bezkarnie sobie ponownie wtargnął w świat piłki nożnej i nikt z tym nic nie robi. Dorośli nie zachowują się jak dojrzali ludzie.
- Słuchajcie ten Ray Dark był viceprezesem Szkolnej Ligi Piłki Nożnej co nie? - spytała Tori.
- Owszem. Był też trenerem Akademii Królewskiej - wyjaśnił wciąż zły Jude. - Swego czasu grałem w tej drużynie.
- To dlatego Aina też się tak denerwuje? - dopytywała Victoria.
- Bo ja też w niej jakiś czas byłam - odparłam twardo, również wściekła.
- Kojarzę tego człowieka. Dlaczego chcecie mu przeszkodzić?
- Bo on zrobi wszystko, żeby wygrać. Dosłownie wszystko - zdenerwował się Evans.
- Ten facet uwielbia manipulować innymi i wykorzystuje ludzi bez skrupułów - dodał Sharp.
Robiłam się coraz bardziej wkurzona. Czemu go nie złapali. Jak on mógł im uciec, jak on znowu to zrobił?! Czemu nie mogą go odnaleźć?!
- Okropny gość - skomentowała ruda.
- Okropny?! Tori on jest psychopatą. Po tym co mi zrobił... - zaczęłam ciężko, szybko oddychać.
Rozpięłam pas, żeby moje ciało miało więcej swobody.
- Aina? Znowu? - zapytał z niepokojem Mark, klekając przy mnie.
Pokiwałam lekko głową, mając już świeczki w oczach.
- Oddychaj powoli - powiedział spokojnie, głaszcząc mnie po ramieniu. - Będzie dobrze, powstrzymamy go - uspokajał mnie przyjaciel.
Mój oddech zwolnił, spojrzałam na niego. Będzie dobrze. Powtarzałam sobie to w głowie ciągle. Już parę razy stanęliśmy mu na drodze. Możemy zrobić to ponownie. Znowu poczułam się swobodnie.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się do Marka. - Usiądź lepiej, bo coś ci się stanie.
Chłopak odwzajemnił uśmiech i wrócił na swoje miejsce.
- Żeby wygrać mecz podał doping wszystkim chłopakom w drużynie - kontynuował Jude.
- Nazywał to Boską Wodą, bo po niej grali jak bogowie - westchnął Nathan.
- Popełnił błąd. Sprawa dopingu wyszła na jaw. Złapali go - dodała Nelly.
- Co z tego skoro znowu im uciekł? - znowu się zdenerwowałam. - I na pewno ma jakiś plan.
- Zatrzymamy go, więc nie denerwuj się - rzekł Sharp spokojnym głosem.
On też jest wściekły. Może nie widzę tego w jego oczach, które zasłaniają gogle, ani twarzy, ani nawet tonie głosu, ale to wiem. Chce zachować spokój, żeby mnie nie denerwować. Jak oni wszyscy. Zaczęli mnie trochę traktować jak jajko. Muszę coś ze sobą zrobić. To nie są napady paniki. Czuję, że to jest związane z tym...czymś. Ostatnio w ogóle nie mogłam tego demona...odpalić. Czy sama z siebie, czy pod wpływem emocji - nie mogłam skorzystać z tej energii.
- Aaaaaahhh - usłyszeliśmy krzyk Jacka.
- Jack, co się stało? - spytał zaalarmowany Mark.
Wallside siedział do nas tyłem.
- Teraz to już Scottie przesadził - odwrócił się do nas twarzą. - Sami zobaczcie, co mi zrobił.
Mały namalował mu na twarzy wąsy i bardzo kobiece usta w kształcie serca.
Wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
Dowcipniś czasem wie jak i kiedy rozluźnić atmosferę.
- A ja się tylko na chwilkę zdrzemnąłem - powiedział smutny. - Co jest, z czego wy się właściwie śmiejecie?
Scott pobiegł do przodu zadowolony z markerem w ręce, by podziwiać swojego dzieło. Zabawę przerwała Celia, która naprawdę powoli zaczyna mnie irytować tym zachowywaniem się jak matka. Dobrze, jeśli go temperuje, gdy zrobi coś naprawdę podłego, jak niszczenie ludziom rzeczy lub robienie im krzywdy. Ale rysunek z twarzy się przecież zmyje, poza tym rozbawił całą resztę zespołu. Z tym, żeby usiadł na miejsce i zapiął pasy miała akurat rację, lecz z całą resztą nie.
- No tak to ja rozumiem - uśmiechnął się Mark.
- Co ty powiesz? - burknęła Hills, siadając spowrotem na miejsce.
A spod niej nagle doszedł nas odgłos...pierdzenia.
⚽️
Zatrzymaliśmy się przy sklepie, żeby kupić coś do jedzenia. Niektórzy byli wciąż w środku, a reszta siedziała już w busie - w tym ja.
- Ci z Akademii Królewskiej, naprawdę byli tacy dobrzy? - poruszył ponownie temat Shawn.
Znieruchomiałam, zatrzymując kanapkę przed swoją buzią. Jest ciekawy, nie było go wtedy z nami. Choć nie ukrywam, że dopóki nie dotrzemy na miejsce nie miałam ochoty słuchać o tym znowu.
- Taaak - potwierdził Kevin. - Byli niesamowici. Jak zaczynaliśmy, nie mogliśmy się nawet zbliżyć do bramki. To trwało...Bardzo dużo trenowaliśmy i wreszcie daliśmy im radę. Wyobrażasz sobie jacy byliśmy dumni?
Popatrzyłam na Dragonfly'a poważnie. Doskonale pamiętam jak to wszystko przebiegało.
- Skoro już raz z nimi wygraliśmy, wygramy znowu, więc nie ma się czego bać - powiedział do mnie różowowłosy. - Spokojnie. Moim zdaniem nie ma co sobie nimi zawracać głowy.
- Mhm - burknęłam. - Idę się przewietrzyć.
Zauważyłam kawałek od busa chłopaka podbijającego piłkę. Skąd ja go kojarzę?
Podeszłam bliżej, ale w tym momencie zza rogu wyłonił się Mark i zaczepił nieznajomego.
- Cześć, może chcesz z nami trochę pokopać?
Pytam po raz kolejny, czemu on zagaduje kompletnie obcych ludzi tak otwarcie?
Nieznajomy od razu na dźwięk jego głosu kopnął w Marka piłką.
- Koleś, ale ty wolny - rzucił pół łysy chłopak. - Ale długo tu do nas jechaliście. Ile można czekać?
Jakbym gdzieś już widziała jego twarz.
- Jesteś z Akademii Królewskiej? - spytała groźnie trenerka. - To ty przysłałeś fałszywy e-mail. Chodziło ci o to, żebyśmy przyjechali.
- O co chodzi? Fałszywy e-mail? - zapytał Mark.
- Cóż przeczytałam go uważnie. Maila, który dziś przyszedł nie napisał Hillman. Zadzwoniłam do niego - wyjaśniła pani Lina. - Więc powiesz nam, dlaczego bawisz się w takie podchody? - spytała oszusta.
- Nazywam się Caleb Stonewall. Przyjechalibyście, gdybym przysłał wiadomość pod swoim nazwiskiem? Przysłałem wiadomości pod fałszywym nazwiskiem, bo wiedziałem, że się zainteresujecie - powiedział dumnym głosem. Był widocznie zadowolony ze swojej intrygi.
- Czego chcesz? - warknęłam. W końcu go rozpoznałam. Już za moich czasów był uczniem Akademii, ale nie miał wtedy nic wspólnego z drużyną. Parę razy zwróciłam mu uwagę na korytarzu, kiedy gnębił innych.
- Aina Lyrne - zacmokał. - Nasza dawna piłkarska królewna.
- Caleb - syknęłam. - Dawny i aktualny dręczyciel. Czego ty chcesz?
- Zależy mi na tym, żebyście odwiedzili Akademię Królewską - spojrzał w kierunku Juda. - Ja cię znam. Jesteś Jude Sharp. Wiecie co? Jest tu ktoś, kto chciałby was bardzo zobaczyć.
- Ciekawe, kto taki - zacisnął pięści strateg.
- Wasi koledzy z Akademii - uśmiechnął się szyderczo.
Naprawdę myślałam, że chociaż oni po tym wszystkim będą mieli więcej oleju w głowie.
- Co takiego?! - zdenerwował się Sharp. - To niemożliwe. Drużyna doświadczyła tyle zła od Raya Darka. Nikt z nas nie posłuchałby go znowu. Nie wierzę.
Przed oczami pojawił mi się finał Raimon kontra Królewscy. Te belki wtedy. Przecież byli tego świadkami...
- Jak ci nie wstyd tak kłamać? - zarzucił mu Kevin.
- Ja kłamię? To chyba raczej wy żyjecie złudzeniami - zadrwił Caleb.
- Kto to jest? Pokaż ich, przekonajmy się! - wykrzyczał Jude.
- Trochę cierpliwości. Jak wam powiem nie będzie zabawy prawda? Poczekajcie aż sami zobaczycie.
Nie chcę tam wracać.
⚽️
Zabraliśmy Caleba do naszego busa. Musiał pokazać nam jak dostać się do ich siedziby, która najprawdopodobniej nie mieściła się już w poprzednich budynkach. Jego instrukcje wywiodły nas do portu.
Chce nas wszystkich utopić?
- To nie szkoła, to ocean - skomentował sytuację Mark.
- Co wy tu macie? Drużynę delfinów? - zakpił Dragonfly.
- Ale jesteście niecierpliwi. Patrzcie.
Nagle spod wody wynurzyła się wielka łódź. Cofnęłam się parę kroków do tyłu. To była ogromna łódź podwodna. Z jednej ściany zaczęły wysuwać się schody, a gdy dotknęły ziemi na ich szczycie ukazał nam się on.
- Dark! - warknęłam, zaciskając pięści.
- Minęło trochę czasu. Witam Lyrne, Sharp.
- Co ty tutaj robisz?! - wykrzyczał wściekły Jude. - Jaką krzywdę wyrządzisz nam tym razem?!
- Nawet, gdybym ci wyjawił swój plan, nie zrozumiałbyś. Nie doceniasz mojego poświęcenia dla Akademii Królewskiej. Gdybyś ode mnie nie uciekł...nie, gdybyście oboje ode mnie nie uciekli, dostrzegalibyście znaczenie moich działań.
- Ty psycholu! - rzuciłam się w jego kierunku, ale Mark szybko złapał mnie w pasie, unieruchamiając w miejscu.
- Co cię łączy z Akademią Aliusa? - spytała Raya groźnie trenerka.
Dark zmierzył ją wzrokiem.
- No proszę, czyżby to była Aquilina Schiller? Czy też trenerka Lina? Jeśli się zastanawiasz, czy przejąłem moc Wielkiego Aliusa to muszę powiedzieć - tak.
- Jakiego Wielkiego Aliusa? - mruknął Kevin.
Też nie mam pojęcia, co tu się dzieje. Musimy odkryć wszystko.
- No dobrze. Przywitajcie się z kolegami z dawnej drużyny - rzekł szyderczo i zaczął znikać we wnętrzu łodzi.
W tym momencie wyrwałam się Markowi. Wbiegłam na schody prowadzące do środka jaskini zła.
- A ty dokąd co?! - wykrzyczał Sharp. Obejrzałam się przez ramię. Biegł tuż za mną, ale nie wiem, czy to pytanie było skierowane do mnie, czy do Darka.
- Aina! Idę z wami! - krzyknął Evans.
⚽️
Ray wprowadził nas na murawę. Szliśmy za nim w ciszy. Obserwowałam uważnie otoczenie. Bałam się, co może tu na nas czekać. Nagle mężczyzna zatrzymał się w miejscu.
- Gotowi? - rzucił ochrypłym głosem. - Zaraz spotkacie kolegów z drużyny, którzy zrozumieli swój błąd i padli na kolana, błagając mnie o przebaczenie. Wili się jak robaki - nachylił się do nas, psychopatycznie się uśmiechając.
Patrzyłam na niego twardo, wciąż jeszcze nie wierząc w to co mówi.
Uniosłam głowę do góry. Na dwóch metalowych belach stali David i Joseph. Nie wierzę w to co widzę.
- Kopę lat - rzucił Samford, kiedy obaj zeskoczyli do nas.
Caleb zaczął klaskać.
- Jakie to wzruszające.
- Dobrze, pewnie musicie pogadać. Zostawię was na chwilę. Tylko się nie kłóćcie - odparł Dark, rzeczywiście nas opuszczając.
Nie wiedziałam, co mam zrobić. Iść za nim? Z drugiej strony nie chciałam zostawiać chłopaków. Musiałam się dowiedzieć, co tu się dzieje.
- Co z wami? - powiedziałam bezradnym głosem.
- Dlaczego?! - nie hamował się Jude. - Dlaczego się z nim związaliście?!
- Bo on jest silny - odrzekł spokojnie Joseph.
- Bo jest silny? A co to tylko on jeden jest silny? Mało to jest silnych ludzi na świecie? - gestykulował żywo w ich stronę Mark.
- A co z uczciwością? Co tam siła, uczciwość jest ważniejsza - próbował im wytłumaczyć ich były kapitan.
- Gadanie. To ty nas rzuciłeś, by grać w Raimonie. Już nie pamiętasz? - zadrwił David. - A ty. - Wskazał na mnie palcem. - Jeszcze wcześniej.
- Nie wiecie, co on mi robił...
- Chciał zrobić z ciebie kogoś potężnego - wtrącił się King.
- Mylisz się Joe. Robił coś...przez to-
- Myślałem, że się przyjaźniliśmy. - zawahał się chwilę. - A ty tak po prostu odeszłaś.
Przyjaźń?
- Gdyby tu została. Mógłbyś już z nią nie rozmawiać - bronił mnie Evans.
- Bzdura.
- Ja was nie opuściłem. Ja tylko...byłem na siebie wściekły. Nie potrafiłem obronić swojej drużyny przed złem, więc odszedłem! - tłumaczył się Jude.
- Jasne, już ci wierzę. Po prostu chciałeś pobić Zeusa, przyznaj się - wyrzucił mu Joseph. - Tobie zależy tylko na jednym, na sławie - atakował Sharpa.
- Czuliście się samotni i wróciliście do Raya Darka. Zapomnieliście, co wam zrobił? Proszę chłopaki, chodźcie ze mną - błagał ich strateg, podchodząc do nich.
Odtrącili go.
- Nic nie rozumiesz. Wiesz jak powoli narastała w nas złość, kiedy leżeliśmy w szpitalnych łóżkach? Pewnie o tym nie pomyślałeś - zdenerwował się David.
Chłopaki przywołali historię jak poznali Caleba. Wpadł do nich przez okno do sali szpitalnej. Niby uświadomił im wtedy wszystko.
- Targały nami emocje - wyjaśnił King.
- Nie wiesz, jak to jest. Odszedłeś do Raimona i wygrywałeś. Odnosiłeś zwycięstwo za zwycięstwem. A my zostaliśmy tutaj z poczuciem porażki! - powiedział groźnie David.
- Przecież Jude nie zrobił tego dla siebie! - krzyknęłam.
- Jude pobił Zeusa, żeby się zemścić za was! Wyluzujcie i przestańcie gadać głupoty! - zdenerwował się Mark, ale Sharp go uciszył.
Podszedł kilka kroków do przodu i ukłonił się przed nimi, przepraszając.
Co on wyrabia? On to wszystko zrobił dla nich. To też nie było wcale takie łatwe, jak to ujmują. Czemu on ich przeprasza...
Caleb rechotał głośno. Zaraz dostanie w zęby.
- Czy ty ich właśnie przeprosiłeś? Wielki Sharp się pokłonił.
- Zaraz zamknę ci gębę - syknęłam do niego, a on spojrzał na mnie wyzywająco.
- Bardzo żałuję. Nie pomyślałem o waszych uczuciach. Skupiłem się jedynie na tym, czego sam pragnąłem. Przepraszam z całego serca i proszę, proszę odejdźcie od Raya Darka - powiedział, wciąż pochylony Jude.
- Na to jest już za późno! - kopnął w niego piłką David.
Sharp odleciał kawałek do tyłu, upadając twardo na ziemi.
- Jude! - zawołał Evans, podbiegając do niego.
- Oszalałeś?! - pisnęłam, odwracając się do tyłu, żeby sprawdzić, czy chłopak się podnosi.
- Dlaczego? - spytał ich bezsilnie strateg.
- Bo wstydzimy się tamtej porażki i to się nie zmieni - wyjaśnił David, ponownie kopiąc w niego piłką.
- Jude... - próbował pomóc mu Mark.
- Nie wtrącaj się. To sprawa między nimi a mną - powiedział twardo Sharp.
- Chyba sobie żartujesz Jude - odparłam niedowierzając, ale on mnie totalnie zignorował.
- Więc odmawiacie? Chcecie jednak zostać przy Rayu Darku?
- Owszem. Tylko dzięki niemu możemy czuć się silniejsi - potwierdził Joe, a Samford ponownie zaatakował byłego kolegę.
- Mów sobie, co chcesz - warknął David, przymierzając się do kolejnego strzału. - To piłka nas opuściła, kiedy kochaliśmy ją ponad wszystko! - strzelił jeszcze mocniej niż poprzednim razem.
Dosyć tego dobrego.
Moje ciało wyzwoliło lekkie fioletowe światło. Wbiegłam na tor lotu piłki i przekierowałam ją spowrotem na Davida, kompletnie się nie przejmując tym, że kiedyś byliśmy w jednym zespole. Przesadził i poniesie tego konsekwencje. Chłopak odleciał o wiele dalej niż Jude po jego uderzeniach. Jęknął głośno z bólu. Pozostali spojrzeli najpierw na niego, a później na mnie całkowicie zszokowani. Patrzyłam na Caleba i Josepha pustymi oczami, moja twarz nie wykazywała żadnych emocji, za to oni wyglądali na lekko przestraszonych.
- To moje pierwsze i ostatnie ostrzeżenie - powiedziałam beznamiętnie. - Opamiętajcie się.
Odwróciłam się do nich plecami. Popatrzyłam na Marka i Juda. Moja warga zaczęła drżeć. Udawałam twardą, ale byłam sobą przerażona. Kiedy David tak upadł zdałam sobie sprawę, co mogłam mu zrobić. Chłopaki posłali mi uspokajające spojrzenia.
- Darkowi nie chodzi o football. Jemu zależy na bogactwie i władzy - odezwał się w końcu Evans. - Zwykle gram dla przyjemności, ale teraz muszę grać, żeby coś udowodnić. Zapomnieliście, o co chodzi w footballu, więc...pomyślałem, że...trzeba wam to przypomnieć. - wytłumaczył spokojnie. - I dziś wam to pokażemy! Zobaczycie, czym jest prawdziwy football!
Odwróciłam się spowrotem.
David zdążył się podnieść z ziemi. Joe patrzył na nas ze zmarszczonymi brwiami. Caleb zaśmiał się pod nosem.
- Już czas, żebyś i ty posmakował porażki Evans - wygłosił Samford. - Wygramy, bo tym razem mamy tajną broń - zagroził i oświadczył napastnik Królewskich.
Zmarszczyłam brwi. O czym on do cholery mówi? Wypili Boską Wodę?
- Powoli, nie wyciągaj jeszcze asa z rękawa. Niech się trochę podenerwują - powstrzymał go Stonewall.
Zaczęli sobie tak po prostu odchodzić.
Nasza drużyna dołączyła do nas zaraz po ich wyjściu.
Jest nieciekawie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top