Rozdział V. Władcy miłości i pogromca niedźwiedzi

- Gdzie Axel? - zapytał nas Erik. - Dogoniliście go?

Scisnęłam mocniej dłoń Marka.

- Poszedł sobie - wyjaśnił Evans.

Podbiegł do nas wkurzony Kevin.

- Dlaczego go nie zatrzymaliście?

- Próbowaliśmy - kontynuował bramkarz. - Ale on zdecydowanie nie wróci.

- Jesteś kapitanem, a ty jego byłą! Mogliście-

Puściłam rękę przyjaciela.

- Myślisz, że mi jest łatwo?! - przerwałam napastnikowi jego pretensje.

- Słuchajcie to nie koniec. To początek czegoś nowego w naszym życiu - szukał pozytywów w tym wszystkim Mark. Wieczny optymista.

Nagle nasza trenerka dostała wiadomość.

- Ciekawe. Mam wieści prosto z Hokkaido. Jest tam drużyna z gimnazjum Alpine i niezły napastnik, Shawn Froste.

⚽️

Weszliśmy wszyscy do busa. Celia szukała informacji o tym całym Shawnie. Stukała przez jakiś czas w ten swój laptop, ale udało jej się coś znaleźć.

- Chyba już wiem - odezwała się w końcu.

- Co? Poluje na niedźwiedzie? - zapytał z przekąsem Kevin.

- W jednym meczu zdobył samodzielnie dziesięć goli? - spytał Jude.

A ten jak zwykle.

- To może i na niedźwiedzie poluje - głośno myślał się Erik.

Zaczęłam się zastanawiać jak ja wytrzymam tyle czasu z tymi facetami, przebywając z nimi bez przerwy.

- Znalazłaś może coś bardziej konkretnego na jego temat? - dociekała Nelly, odsuwając głowę Marka, którą wcisnął pomiędzy nią a Hills.

- Nie, raczej same plotki. Nie ma żadnych zdjęć, ani filmików - odpowiedziała niebieskowłosa.

- To ciekawe. Dlaczego on, ani jego drużyna nie brali udziału w Turnieju Strefy Footballu? - zastanawiał się Sharp.

- Nie ważne. Musisz zobaczyć jak gra. Przekonać się na własne oczy - powiedział, jak zwykle podekscytowany Mark.

Jeśli chodzi o piłkę nożną nic nie jest w stanie zatrzymać jego zapału.

⚽️

Ruszyliśmy w drogę, nie mamy czasu do stracenia. Dziewczyny siedziały we trzy. Jack spał na tyłach, a Mark z Nathanem siedzieli obok siebie na drugiej kanapie, również śpiąc. Ja siedziałam za nimi, opierając się plecami o szybę. Wyglądałam za okno, patrząc w gwiazdy. Ciekawe, co robi teraz Axel...
Odkąd ruszyliśmy nie mogłam wybić go sobie z głowy. Wracałam do niego myślami, mimo prób skupienia się na czymś innym.

- Znaleźliście mojego ojca? - powiedziała podniesionym tonem Tori.

Wzdrygnęłam się. Wystraszyła mnie.

Pan Weteran szybko zaparkował na najbliższym parkingu. Celia migiem włączyła najnowsze wiadomości. Dowiedzieliśmy się, że prezydent jest cały, zdrowy i ukryty w bezpiecznym miejscu.

Wróciliśmy do pojazdu.
Rozłożyliśmy oparcia, żeby chociaż spróbować w miarę wygodnie przespać tę noc.

Postanowiłam wyciągnąć z torby koc, gdyby w nocy zaczęło mi być zimno. I wodę, ponieważ często budzę się w nocy spragniona.

- O, wzięłaś koc? - spytał Nathan, zaglądając mi przez ramię. - Ja nawet o tym nie pomyślałem.

- Czasem marznę w nocy, śpiwór mi wtedy nie wystarczy - wyjaśniłam, chcąc udać się na którąś kanapę, póki pozostali jeszcze się nie położyli. Rozejrzałam się, zastanawiając, gdzie mi będzie najwygodniej.

- Może pójdziesz spać do Juda? - rzucił Swift, widząc moją konsternację.

Coś za często o tym wspomina ostatnio. Chyba lubi sobie u mnie zbierać wielkie, czerwone minusy.

Pozostali przestali wykonywać swoje czynności, żeby sprawdzić moją reakcję. No to ich trochę zawiodę, ponieważ z mojego obojętnego wyrazu twarzy nie wyczytają w tym momencie nic.

- Jak tak bardzo ci się podoba to sam idź do niego spać - powiedziałam spokojnie.

- To twój narzeczony - zaśmiał się. - Mówiłaś, że ci czasem zimno w nocy.

Spojrzałam na Juda, licząc na jakąkolwiek pomoc z jego strony, ale on się tylko przyglądał całej sytuacji, rozkładając ręce.

- I co z tego? - warknęłam.

- Będziesz miała kim się ogrzać. Trenuj bycie żoną.

Przekroczył granice.

- Zaraz ty będziesz marznąć - zaczęłam spokojnie. - Na zewnątrz! - krzyknęłam, a on natychmiast zaczął się ode mnie odsuwać. Ruszyłam za nim w pogoń.

A później potknęłam się o czyjąś koszulkę, leżącą na podłodze.

Wpadłam z impetem prosto na Juda.

Los sobie ze mną pogrywa.
Polecieliśmy na kanapę. Przygniotłam go swoim ciałem.

- A nie mówiłem, że mogą potrenować bycie małżeństwem - zaśmiał się Nathan.

Natychmiast próbowałam podnieść się z Sharpa, wciąż chcąc dać nauczkę obrońcy.
Zamiast tego zostałam chwycona za nadgarstek i pociągnięta spowrotem.
Tym razem jednak to Jude był nade mną, mocno przyszpilając mnie do tymczasowego łóżka.

Spojrzałam na niego groźnie.

- Sharp, co ty wyprawiasz? Puść mnie! - szarpałam się, próbując się uwolnić.

Cholera, jest silniejszy.

- Straciliśmy napastnika, nie możemy stracić obrońcy - powiedział poważnie.

Spojrzałam na niego zdziwiona.

- Głupi jesteś? Nie znasz mnie? Przecież nic mu nie zrobię, wypuść mnie.

Strateg dłuższą chwilę przyglądał mi się badawczo, jakby chciał ocenić, czy mówię prawdę.

- Jude, to boli... - mruknęłam cicho zła.

Chłopak puścił mnie, pozwalając mi wstać. Całkowicie zepsuli mi humor. Chciałam stąd wyjść, pobyć sama.

- A ty dokąd? - zatrzymała mnie trenerka. - Jedziemy dalej.

- Świetnie - odbruknęłam.

⚽️

Gdy otworzyłam oczy było jasno. Nie mogę powiedzieć, że się nie wyspałam, lecz najlepszy sen w moim życiu to nie był. Rozejrzałam się zaspana. Nikogo nie było. No prawie. Słyszałam kogoś ciche chrapanie. Przetarłam oczy. Wstałam, żeby zobaczyć kto wciąż smacznie śpi. Obstawiam Marka.

I nie myliłam się, ale w busie była też Silvia i Tori.

- Hej - mruknęłam, wciąż nie do końca rozbudzona.

- Czeeeść - odpowiedziała przeciągle ruda.

Spojrzałam na nią podejrzliwie.

- Co?

- Nic, nie sądziłam, że masz dwóch na raz. Ten blondyn, no i narzeczony Jude - powiedziała dziwnie zadowolona.

- Nie masz o niczym pojęcia, więc lepiej mnie nie denerwuj - warknęłam, wstając z tymczasowego łóżka. - Mark, wstawaj - szturchnęłam go.

- Idziemy się spotkać z moim tatą - ucieszyła się Tori.

⚽️

Spotkanie z prezydentem nie wniosło zbyt wiele. Przynajmniej Victoria zobaczyła się z ojcem. I wygląda na to, że jest on po naszej stronie.

Po wszystkim wyruszyliśmy dalej, lecz nie zajechaliśmy zbyt daleko.

- To ciągłe siedzenie w busie nie jest zdrowe. Czas na mały trening - oznajmiła uśmiechnięta trenerka.

Była jakaś taka zadowolona?

- No tak - otrzasnęła się Celia. - To dla was - pokazała nam okładkę zeszytu. - Rozrysowałam wam plan treningu.

Tylko Mark wyglądał na zadowolonego. Pozostali nie buchali optymizmem.

- Wiecie co? - Pani Lina wyrwała zeszyt Hills. - Dziś nie będzie żadnego planu. Po prostu wyjdźcie i róbcie co chcecie.

Ta kobieta zaskakuje mnie coraz bardziej.

- To najlepszy pomysł, jaki w życiu słyszałem - powiedział niezbyt przekonany Kevin.

I tak zaczęliśmy trening wśród natury. Każdy zajął się czymś innym. Bobby trenował z Erikiem wśród drzew, odbiór i strzały na ślepo. Jack z Toddem biegali po ziemistym terenie pod górkę. Nathan zadręczał się poprzednimi porażkami, więc trenował szybkość. Kevin oraz Jude wykorzystali wodospad do treningu, a ja nie wiedziałam, co mam robić. Moim głównym problemem jest wciąż to fioletowe coś. Siedziałam więc naburmuszona, obserwując z Tori, co robi Mark.
A ten huśtał się po lesie na drążku przyczepionym do liny. Wyglądało to tak komicznie, że nawet udało mu się wywołać uśmiech na mojej twarzy.

- Co on robi? - zapytał Nathan.

- Nie wiem, ale chyba udoskonala Rękę Majina - powiedziała radośnie Tori.

- Kręci się wśród drzew - dodałam.

- A ty przypadkiem nie powinnaś też trenować? - zasugerował mi Swift, zakładając ręce.

- A czy według ciebie to odpowiedni teren? - spojrzałam na niego spod byka. - Szkoda niszczyć przyrody... - westchnęłam.

- Racja.

- Czemu to nie odpowiedni teren? - dopytała Victoria.

- Jest we mnie coś...niepokojącego - odparłam, nie wiedząc jak to ubrać w słowa. Poza tym jeszcze nie do końca jej ufałam. - Nie chcesz tego widzieć.

- Dlaczego?

- Obyś się nie dowiedziała dlaczego - odpowiedziałam, wstając z ziemi.

Mark szybkimi obrotami powrócił do nas spowrotem.

- Próbuje wirować szyyybcieeeeeej! - krzyczał, lądując przed nami. - Ale są efekty uboczne - chwiał się na nogach.

Tori postanowiła spróbować pokręcić się z Evansem. Zostaliśmy z Nathanem sami, obserwując tę dwójkę zażenowani.

- To ma nam pomóc wygrać? - spytał załamany Swift.

Poklepałam go po ramieniu, odwracając się na pięcie.

- Chodź jeść, oni też zaraz przyjdą. Dziewczyny coś przygotowały - uśmiechnęłam się.

⚽️

Powoli jadłam drugą kulkę ryżu, kiedy chłopaki wsuwali już nie wiem, którą porcję. Nie byłam zbyt głodna, nie straciłam za wiele energii, ponieważ nie trenowałam. Ciekawe, czy Axel się dobrze odżywia. Mam nadzieję, że nie zadręcza się tym wszystkim...

Chłopaki rozwodzili się nad tym, gdzie jest nasza trenerka i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nagle się pojawiła. Może jest wiedźmą?

- Pewnie chcecie się ochłodzić po obiedzie. Niedaleko jest jezioro, możecie tam popływać - ogłosiła ku radości drużyny.

Jak się okazało jezioro nie było jeziorem, a gorącymi źródłami. Chłopaki przebierali się w domku, a my z dziewczynami miałyśmy to zrobić w busie.

- A gdzie jest Tori? - rozglądała się Silvia.

Przewróciłam oczami. Ona chyba lubi podążać własnymi ścieżkami.

- Poszukam jej - westchnęłam.

Przeszłam parę kroków i zauważyłam ją przy drewnianym domku, w którym przebierali się chłopcy.

Czy ona chce... Co za laska.

Rzuciłam się biegiem ku niej, ale nie zdążyłam powstrzymać jej zapędów.
Otworzyła szeroko drzwi i krzyknęła beztrosko:

- Siemka chłopaki, gotowi na kąpiel?

- Tori! - krzyknęłam oburzona, zasłaniając dziewczynie oczy. Sama unikałam patrzenia w ich stronę. - A to niby ja jestem lekkomyślna i nieprzewidywalna! - odciągnęłam ją na bok. Następnie puściłam, posyłając niedowierzające spojrzenie.

- No co?

- Idź do busa się przebrać - rozkazałam ostrym tonem.

- Dobrze mamo - mruknęła.

Za to ja cofnęłam się parę kroków. Zasłoniłam dłonią oczy i na ślepo próbowałam zamknąć chłopakom drzwi.

- Nie przeszkadzajcie sobie. Ja tylko... - próbowałam wybadać drugą ręką klamkę.

- Poradzimy sobie - zaśmiał się zażenowany Erik.

- To ja...pójdę sobie.

⚽️

W końcu nie przebrałam się w strój kąpielowy. Założyłam tylko krótkie, luźne spodenki w kolorze czarnym. Przynajmniej, jeśli je zachlapię to nie będzie widać. Usiadłam na skale, zanurzając w wodzie tylko stopy.
Pozostali wyglądali na rozluźnionych. Choć Tori była naburmuszona. Wiem, że to głównie przez moją wcześniejszą interwencję. Spoglądałam na zachód słońca z towarzyszącym mj przyjemnym uczuciem w środku. Może Axel ogląda go w tym samym momencie co ja, to samo zachodzące słońce, ale w różnych miejscach...

Po pewnym czasie zrobiło się chłodno, więc wyszliśmy z wody. Poszliśmy się przebrać. Tym razem obyło się bez incydentów z udziałem Victorii. Później rozpaliliśmy ognisko.

To było moje pierwsze ognisko.

Wcześniej nie miałam okazji wziąć udziału w żadnym. Nie miałam zbyt wielu przyjaciół. W Kirkwood nie było takich wydarzeń, w Królewskich tym bardziej. A wcześniej...miałam tylko Marka i Juda. Zabawne, że się wtedy nie poznali. Teraz słuchając opowieści Todda i Jacka poczułam taką szczerą radość. Ogień przyjemnie ogrzewał moje ciało, a jego blask oświetlał moją twarz. Rozejrzałam się. Pomarańczowe światło tańczyło po buziach pozostałych, promienie iskrzyły się w ich oczach, które z uwagą obserwowały naszych kolegów.

- I on mówi: "no nie" - opowiadał z przejęciem Todd.

- Ale chodziło mu, że tak. Tylko nie był pewien - kontynuował Jack. - Wtedy-

- Ten on to była ona - dokończył drugi.

Wszyscy zaczęli się głośno śmiać. Ja też parsknęłam cicho pod nosem.

- Może teraz ktoś inny coś opowie? - zaoferował duży.

- Mogłabym zaproponować jakaś grę, ale jest już dość późno, więc może innym razem - uśmiechnęłam się, stając obok nich.

Wcale nie chciałam tego kończyć. Mogłabym tak siedzieć całą noc. Głównym motywem moich słów był fakt, że powinni wypocząć, wyspać się porządnie. Na tyle, na ile się da w takich warunkach.

Zgasiliśmy ognisko.

- Chyba czas spać - potwierdziła Nelly, rzucając jakąś kulkę, która rozłożyła się w sporych rozmiarów, różowy namiot. - To namiot dziewczyn - wyjaśniła.

- A my śpimy tutaj - wskazał na wnętrze busa Mark i wszedł do środka, a za nim reszta chłopaków.

- Ja teeż - rzuciła beztrosko Tori.

Dziewczyna się nie poddaje.

- Na pewno nie - Wraz z Silvią przechwyciłyśmy ją szybko.

- Ale czemu? Przecież Aina spała raz z Markiem na obozie - wyjęczała Tori.

- Kto ci to powiedział? - zapytałam groźnie.

- No cóż - podrapała się po głowie. - Celia poka-

- Pokazałaś jej zdjęcia? - spytałam przyjaciółkę z wyrzutem.

- Wybacz - uśmiechnęła się zażenowana.

- Do namiotu - mruknęłam stanowczo.

⚽️

Położyłyśmy się do śpiworów. Dłuższy czas milczałyśmy. Jednak słyszałam po oddechu, że dziewczyny nie spały.

- Słuchaj Tori - zaczęła Nelly. - Mogę cię o coś zapytać?

- Jasne, że tak.

- Czy ty...eee...lubisz Marka? - wydukała.

- No pewnie. To niesamowity chłopak.

Czyli mi się nie przewidziało. Evans ma kolejną adoratorkę. Ale czemu Nelly...Nie.
Nie mówcie mi, że ona... też?

Ja nie wiem jak on to robi, przecież często jest taki dziecinny... Chociaż prócz tego jest bardzo wytrwały, angażuje się nawet ponad swoje możliwości i siły, jeśli w coś wierzy. Jego przyjaciele są dla niego ważni.

- Jeeej. Chodzi o to, czy coś do niego czujesz - wyjaśniła bez ogródek Celia.

Byłam ciekawa, co odpowie.

- To chyba nie jest ważne prawda? Jesteśmy drużyną. I oby to była przyjaźń na zawsze - odpowiedziała Victoria.

- Chcesz mi odebrać najlepszego przyjaciela? - zaśmiałam się.

- A właśnie, Aina. Mam do ciebie mnóstwo pytań - Tori przekręciła się na bok, żeby widzieć moją twarz.

- Już się boję - mruknęłam.

- Bo ja trochę nie rozumiem twoich relacji z Markiem, Judem i Axelem.

Westchnęłam.

- Mark to mój najlepszy przyjaciel. Znamy się od dziecka. Dzięki niemu zaczęłam grać w piłkę, w sumie to razem zaczynaliśmy - uśmiechnęłam się, przypominając sobie tę chwilę.

Byłam przed domem. Nagle nad naszym płotem przeleciała piłka, wpadając prosto pod moje nogi. Podniosłam ją, a wtedy zobaczyłam chłopca niepewnie zaglądającego przez kraty bramy. Gdy zauważył, że na niego patrzę uśmiechnął się szeroko. Prosił o oddanie jego własności. Miałam wtedy znikomy kontakt z rówieśnikami, więc w mojej młodej główce zrodził się plan. Otworzyłam mu bramkę, zaprosiłam do środka i...powiedziałam, iż odzyska piłkę, jeśli mnie dogoni. Dobiegliśmy aż do sadku, gdzie kwitła wiśnia. Później tak jakoś mnie zachęcił do pogrania z nim. Opowiedział mi jak ją znalazł przed paroma dniami. Piłka nożna po prostu dała mi pierwszego prawdziwego przyjaciela.

- No dobra. A Axel i Jude? - dociekała dziewczyna.

- Z Judem też znam się od dziecka, nasze rodziny...No mają wspólne interesy. Zaręczyli nas bez naszej zgody, zabezpieczając to prawnie. Dowiedziałam się niedawno. Z Axelem byłam przed tym jak dołączyliśmy do Raimona, on wiedział przede mną. Zerwał ze mną...Ostatnio prawie się ułożyło. Teraz odszedł - wyjaśniłam, zamykając oczy.

- Rzeczywiście to skomplikowane... - mruknęła. - Czyli kochasz Axela?

- Tak mi się wydaje - rzuciłam, bo powoli zaczynała mnie męczyć ta rozmowa.

- A Jude i Mark?

- Co Jude i Mark? - westchnęłam, nie rozumiejąc jej pytania.

- No, nic do nich nie czujesz?

Miałam ochotę walnąć się w czoło. Czy ona myśli, że byłabym w stanie kochać trzech chłopaków na raz, kiedy nie umiem sobie poradzić nawet z jedną relacją.

- Nie. Lubię Juda, a Marka kocham jak kocha się swojego kota, czy psa - odwróciłam się do niej plecami, żeby dać jej do zrozumienia, że na tym kończymy naszą rozmowę.

Nie mogłam długo zasnąć. Dziewczyny poszły spać od razu po naszej rozmowie. Mnie przez Tori dręczył teraz natłok różnych myśli. Postanowiłam wyjść się przewietrzyć. Na dachu busa zauważyłam dwie sylwetki. Było ciemno, więc nie mogłam dostrzec do kogo należą. Weszłam na pojazd, a wtedy dostrzegłam, że był to Mark i Bobby.

Usłyszeli mnie, kiedy do nich dołączyłam. Obejrzeli się za siebie, a gdy mnie zobaczyli posłali mi lekkie uśmiechy.

- Ty też nie możesz spać? - spytał obrońca.

Pokiwałam przecząco głową, siadając obok nich.

- Myślisz o Axelu? - spytał niepewnie Mark.

- Możemy zostawić moje życie miłosne w spokoju? - powiedziałam przesadzonym milutkim głosem. - Może odwrócimy sytuację. Nigdy nie rozmawialiśmy na takie tematy.

- Co chcesz wiedzieć? - spytał Bobby.

- Czy poza piłką nożną jest coś, a raczej ktoś kogo też kochacie? - powiedziałam beztrosko.

Chłopaki zmieszali się trochę, ale wyglądali jakby się nad czymś głęboko zastanawiali.

- Szczerze mówiąc, chyba jeszcze nie spotkałem dziewczyny, w której mógłbym się zakochać - przyznał obrońca, patrząc z uśmiechem w gwiazdy. - Może gdzieś tam jest.

- Serio? Nawet w dzieciństwie? - dopytywałam pobudzona, że podchwycił temat.

- Może w przedszkolu, ale nie pamiętam - zaśmiał się.

- A ty Mark? - przesiadłam się na przeciwko nich, żeby widzieć ich twarze.

Chłopak milczał, ale ja ciągle gapiłam się prosto w jego oczy, oczekując odpowiedzi.

- T-teraz chyba nie - wydusił w końcu. - Nie skupiam się na tym, piłka nożna-

- O tym słyszę codziennie - przerwałam mu. - No weź, jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi - próbowałam go przekonać.

Patrzył na mnie z lekkim grymasem, następnie uciekł wzrokiem w niebo.

- Nie wiem, teraz nie - odparł z powagą.

- Teraz?! - powiedziałam trochę za głośno. - To znaczy kiedyś ktoś był? I ja o tym nie wiem? Po moim wyjeździe, czy przed? - zasypałam go pytaniami podekscytowana, przysuwając się do niego. Spojrzał na mnie zszokowany moim nagłym wybuchem energii.

- Przed - rzucił oszołomiony.

- I ja nie wiem? - wyrzuciłam ręce do góry. - Kto to? Znałam ją?

- Raczej nie - podsumował Mark. - Byłem dzieckiem, było minęło.

Naburmuszyłam się. Jak mogłam nie wiedzieć? Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu.

- A ty Aina? - Bobby, który przysłuchiwał się naszej rozmowie bez słowa, ponownie dołączył do rozmowy. - Jak byłaś młodsza, podkochiwałaś się w kimś?

Zatkało mnie trochę na to pytanie. Muszę szybko coś wymyślić.

- W Jungkooku z BTS? - zaśmiałam się nerwowo.

- Kłamiesz - szturchnął mnie, rozbawiony obrońca.

- W sumie to nie kłamię - wymamrotałam.

- A ktoś z kim realnie miałaś kontakt?

Dosłownie na sekundę wzrok uciekł mi na twarz Marka, ale prędko spojrzałam gdzieś indziej. Mam nadzieję, że Bobby tego nie zauważył.

- No był ktoś taki. Ale nie powiem kto i kiedy - wstałam na równe nogi. - Chodźmy już spać.

⚽️

Wróciliśmy do spania dość późno.
Z samego rana obudził nas głośny gwizdek.

- Pora wstawać, musimy jechać dalej! - krzyknęła trenerka.

I tak w dość szybkim tempie, zebraliśmy się, żeby jechać do celu. Otaczały nas malownicze krajobrazy. Wiedzieliśmy, że jesteśmy blisko, gdy za oknem widzieliśmy już tylko biel śnieżnej krainy.
Jack i Todd zaczęli się telepać z zimna. Pozostali także pocierali swoje ręce.
Mi również zrobiło się zimno. Opatuliłam się kocem, lecz to mi mało pomogło.

Pan Weteran nagle się zatrzymał. Przy drodze stał jakiś chłopak, cały się trząsł. Mark zaprosił go do busa. Oddałam mu swój koc, co było dla mnie wielkim poświęceniem.

Poszłam przysiąść się do Marka. Rozpięłam jego bluzę szybkim ruchem, zanim jeszcze zdążył zarejestrować co się dzieje i owinęłam się rękami wokół niego.

- Możesz mnie zapiąć w swojej bluzie? - spytałam błagalnie.

- Rozciągniesz ją...

- Zamarzam - rzuciłam smutno, wysuwając wargę do przodu.

Spojrzałam na niego błyszczącymi oczami, rozdygotana.

- No dobra - mruknął Evans.

- Co oni teraz robią? - wyszeptała do dziewczyn podejrzliwie Tori, ale i tak to usłyszałam.

- Aina jest zmarzluchem - zaśmiała się zażenowana Celia.

- I dlatego-

- Zna go od dziecka, więc nie krępuje się w jego towarzystwie. Nawet robiąc coś takiego - przerwała jej Silvia miłym głosem.

Zmarszczyłam brwi. Spodziewałam się, że jeszcze czasem moimi działaniami wywołuję w niej zazdrość. Oczywiście nie celowo. Ale czy wtedy powiedziała by coś takiego i to takim tonem? Przeszło jej już?

Wszyscy zagadywali autostopowicza. Brzmiał mądrze.

Nagle wpadliśmy w zaspę. Kierowca powiedział, że trzeba popchnąć. Chciał wysiąść, jednak zatrzymał go nieznajomy szarowłosy.

- Ja bym nie wysiadał. Na zewnątrz jest władca gór.

- Że niby kto? - dopytał Mark.

I w tym momencie naszym busem zaczął ruszać wielki, brązowy niedźwiedź. Tak, niedźwiedź. Złapałam się jeszcze mocniej Marka.

Nie wiemy, w którym momencie nieznajomy wyszedł. Potrzęsło jeszcze chwilę, niedźwiedź padł, a chłopak wrócił do busa.

- Najlepiej będzie jak od razu ruszymy - oznajmił, jak gdyby nigdy nic.

Pogromca niedźwiedzi. Czy on może być tym, którego szukamy? Shawn?

Wydostaliśmy się ze śnieżycy. Szarowłosy wysiadł po drodze, na szczerym polu. Dziwny jest, no ale jak sobie chce.

Tylko, jeśli on to ten napastnik, to popełniliśmy poważny błąd. Choć być może się jeszcze spotkamy na miejscu.

Nie mogłam się doczekać aż tam dotrzemy. Byłam już cała przemarznięta. Przynajmniej odzyskałam swój koc. Puściłam w końcu Marka, owinęłam się przykryciem, zwijając w kłębek.

- Jude, ogrzewanie będzie cię kosztowało fortunę - zażartował Nathan.

A ten znowu swoje. Czemu on to robi do cholery.

- Nathan, czemu to robisz? - pociągnęłam nosem.

- Nie mów, że będziesz chora? - zaniepokoiła się Silvia.

- Nie, to tylko z-

Kichnęłam.

- Z zimna...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top