Rozdział IX. Niewinność i przeszłość
Delikatne treści...odważniejsze, ale nie aż tak.
Wiek "zgody" w Japonii do tego (lub zeszłego) roku wynosił tylko trzynaście lat. Podnieśli do szesnastu. Tutaj przyjmijmy jednak polskie realia.
________________________________________
Byliśmy już w dużej odległości od Hokkaido. W tym regionie było przynajmniej ciepło...
Zatrzymaliśmy się w sklepie po jakieś picie.
Złapałam pierwszą lepszą puszkę z napojem gazowanym. Szłam z nią w kierunku kasy i prawdę mówiąc nie wiem, kiedy się zatrzymałam.
Być może wtedy, gdy przyszło mi powiadomienie o przelewie od...kobiety, która mnie urodziła. Gapiłam się w telefon, nie wiedząc co mam o tym myśleć. Za chwilę schowałam go do kieszeni. Gdybyśmy na Gemini Storm zakończyli naszą walkę z kosmitami, wrócilibyśmy do domu i...co wtedy?
- Aina?
Odskoczyłam do tyłu na dźwięk swojego imienia. Przestraszyłam się. Prawie wpadłabym na półkę sklepową, ale Jude szybko pomógł mi odzyskać równowagę. Strąciłam tylko coś łokciem.
- Dzięki - powiedziałam. Patrzyłam na niego, próbując otrząsnąć się z lekkiego szoku. Wtedy przypomniało mi się, że coś zrzuciłam. Jemu chyba też. Kucnęliśmy i w tym samym momencie wyciągnęliśmy ręce, żeby to podnieść. Skierowałam wzrok z chłopaka na tę rzecz i...
Zbladłam.
Natychmiast cofnęłam dłoń. Obejrzałam się za siebie, do góry na półkę, w którą prawie uderzyłam. Zrobiłam wielkie oczy. Nie widziałam, gdzie stanęłam przez ten głupi przelew.
Wróciłam wzrokiem spowrotem na Juda i szybkim ruchem zgarnęłam fioletową paczkę z podłogi od razu odkładając ją na półkę.
- Rezygnujecie?
Spojrzeliśmy w lewo. Stał sobie tam jakiś dziwny, młody sprzedawca z podejrzanym uśmieszkiem na ustach.
- Zrzuciłam to przypadkiem - mruknęłam.
- Tak i przypadkiem znaleźliście się we dwójkę akurat w tej alejce - parsknął, odchodząc spowrotem za ladę. - Nie takie rzeczy widziałem.
- Jesteśmy za młodzi - wyjaśnił poważnie Jude.
- Ale chyba nie aż tak.
Podeszłam z napojem do kasy.
Sprzedawca zeskanował z puszki kod kreskowy.
- Skończyłaś piętnaście lat? - rzucił.
- Tak? - bardziej zapytałam niż stwierdziłam.
Czemu on mi zadaje takie pytania.
- Twój chłopak chyba nie jest zbyt chętny - zmierzył mnie od stóp do głowy. - Gdybyś jednak wolała na pierwszy raz kogoś doświadczonego... - mrugnął do mnie.
- Wie pan co-
- Poczekaj - Zatrzymałam Sharpa, który zbliżał się do kasjera.
Nachyliłam się nad blatem. Pokazałam facetowi palcem, żeby też się pochylił.
- Skąd wiesz, że ja też nie jestem doświadczona? - powiedziałam, trochę ściszonym głosem.
- To jeszcze lepiej - mruknął, nachylając się jeszcze bardziej w moją stronę...
...żeby po sekundzie odskoczyć, chwytając się za policzek.
- Szukaj naiwniejszej. - Położyłam mu pieniądze na ladę i zgarnęłam puszkę. - Reszty nie trzeba - rzuciłam, wychodząc ze sklepu.
Jude szybko mnie dogonił.
- Zaskakoczyłaś mnie.
- Serio? Przecież mnie znasz. - Otworzyłam puszkę. - Obleśny był.
- Kto był obleśny? - Podszedł do nas Mark.
- Sprzedawca w tym sklepie - wskazałam palcem za siebie i wzięłam łyka napoju.
- A tobie co powiedział? - zainteresowała się Silvia.
No proszę, czyli próbował już przede mną? Desperat.
- Zrzuciłam coś, przez co pomyślał, że ja i Jude... - spojrzałam na chłopaka.
- Że jesteśmy parą - dokończył za mnie.
- Bo w sumie teoretycznie... - odezwał się Nathan.
- Lepiej nie kończ - zagroziłam. - No a potem proponował mi...siebie - wyjaśniłam, patrząc jak na ich twarzach pojawia się szok.
- To znaczy? - spytał zdezorientowany Evans.
- Oj Mark, nie ważne - poklepał go po ramieniu Sharp. - Chodź, trenerka idzie.
Usiedliśmy na długiej ławce przy sklepie z napojami w rękach. Pani Lina podeszła do nas z niezbyt zadowoloną miną. Nie żeby na co dzień miała lepszą, ale ta była jeszcze gorsza niż zwykle.
- Kosmici wysłali wiadomość, że znów zaatakują - odezwała się w końcu. - Szkołę w Klasztorze Boskości w Kioto.
- Nigdy o nich nie słyszałem - przyznał Nath.
- Ja też nie. Nie sądzę, żeby grali w Strefie Footballu - wyraziła swoje zdanie Nelly.
- Celem dyrektora szkoły jest ćwiczenie zarówno ducha i ciała. Nie lubią walczyć, ale gdyby grali w Turnieju Strefy mieli by szansę wygrać. Są niesamowici. Zdecydowanie jedna z najlepszych drużyn, jeśli nie numer jeden. Są chyba tak dobrzy jak my. Mają bardzo restrykcyjne treningi, które ćwiczą nie tylko ciało, ale i serca oraz umysły. Szybkość, siła, praca nóg - wszystko na najwyższym poziomie - wyjaśniła szczegółowo trenerka. - Epsilon wybiera szkoły z najlepszymi zawodnikami, więc jeśli uda nam się ich pokonać, mamy szansę odkryć kim są naprawdę. Jedziemy tam od razu.
⚽️
Dotarliśmy do szkoły w klasztorze. Pośrodku chodnika znajdował się wielki krater, a oni... w ogóle nie wyglądali na zainteresowanych.
- Rzeczywiście mają wypracowany umysł - przyznałam. - Tak bardzo, że zaćmił im wielką dziurę na dziedzińcu.
- Znajdźmy najpierw ich drużynę piłkarską. - Rozejrzał się Mark.
- Wydaje mi się, że są tam - powiedział Shawn, stojący za nami.
Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy odszedł.
Odwróciliśmy się za siebie. Ujrzeliśmy Frosta w towarzystwie dwóch ładnych uczennic tutejszej szkoły. No proszę. Ciekawe na co poleciały.
- Dzięki za pomoc dziewczyny - uśmiechnął się do swoich nowych koleżanek szarowłosy.
- Nie ma za co - zaświergotały uroczo.
Oparłam głowę o ramię Sharpa, chcąc ukryć moje parsknięcie śmiechem.
- Gdybym miał jakieś pytania znajdę was - rzekł radośnie nasz nowy zawodnik.
Schowałam twarz jeszcze bardziej w pelerynie Juda. Mam nadzieję, że mu jej nie zaplułam. Postarałam się szybko uspokoić i szepnęłam do zażenowanych tą sytuacją chłopców:
- Drugi Alvaro w drużynie.
- Drugi? A kto jest pierwszym? - spytał zaciekawiony Mark.
Spojrzałam na niego jak na idiotę. On rzadko widzi coś poza piłką nożną, a jeśli chodzi o uczucia miłosne to jest na poziomie minusowym. Można, więc powiedzieć, iż jest ukrytym Alvaro, nie zdającym sobie sprawę jak działa na niektóre kobiety.
- Nie ważne.
- No powiedz! - domagał się.
- Później ci wytłumaczę.
- Nie zrobisz tego - burknął.
- Jak ty mnie znasz - uśmiechnęłam się do niego słodko.
⚽️
Poszliśmy we skazanym przez tamte dwie dziewczyny kierunku, rozglądając się wokół siebie.
- Ciekawe, gdzie jest boisko - zainteresował się Mark.
Cały on. Piłka nożna non stop. Ciekawa jestem, kiedy się obudzi na inne sprawy. W ogóle dawno nie rozmawiałam z Silvią o jej uczuciach. Nie było czasu. Przecież ona zdaje sobie sprawę z charakteru Marka.
Wyszliśmy zza rogu i zobaczyliśmy budynek z napisem "zespół piłkarski".
- Myślisz, że to tu? - spytała Juda Silvia.
- Na to wygląda - odparł Sharp.
- To chodźmy - rzucił uradowany kapitan.
- Czekaj, Mark - próbowałam go zatrzymać, ale jego umysł był już gdzie indziej.
- Szkoda czasu.
- Tak! - krzyknęli chórem pozostali, podążając za nim. Po czym zaraz wszyscy wylądowali na ziemi.
Wraz z Woods i Judem przyglądałam się temu z politowaniem. Mówiłam, żeby poczekał. Jack niefortunnie upadł na Williego, którego po tym zaczęła boleć stopa. Celia próbowała go uspokoić.
Kucnęłam przy miejscu z plamą na drewnie. Przejechałam po niej ręką.
- To wosk - stwierdziłam.
- Co? - spytał Sharp.
Usłyszeliśmy śmiech wydobywający się z krzaków. Wyłonił się z nich jakiś niebieskowłosy, niski chłopak z zadowolonym uśmieszkiem na twarzy. W ręku trzymał...wosk.
- Należało się wam. Zadzieraliście nosa, bo wygraliście Turniej Strefy Footballu.
- Co to było? Co ty sobie myślisz?! - nakrzyczała na niego Tori.
Dowcipniś zaczął uciekać. Victoria przeskoczyła płotek, chcąc go gonić.
I wpadła do wykopanej dziury.
Śmiał się uradowany swoimi czynami, ale gdy usłyszał, że ktoś go nawołuje prędko nawiał. Zaraz naszym oczom ukazał się wysoki facet z piłką w ręku. Podszedł do Tori i przeprosił ją.
- Bardzo mi przykro. Wybaczcie proszę to okropne zachowanie naszego zawodnika.
- Waszego zawodnika? Masz na myśli to dziecko? - spytał zaskoczony Erik.
- Tak. Nazywa się Scott i są z nim same kłopoty. Myśli, że cały świat jest przeciwko niemu - spuścił głowę nieznajomy. - Doszło do tego, że zamiast wspólnych treningów musimy go trenować osobno, żeby nabrał siły i umiejętności. Musimy go trzymać z dala od reszty drużyny. Nieważne ile razy mu coś tłumaczymy, on myśli, że jest szykanowany i próbuje się zemścić na swój...powiedzmy kreatywny sposób.
- Co jest przyczyną? Dlaczego ma problem, żeby zaufać innym? - zainteresowała się Silvia.
- Kiedy był mały został okrutnie zdradzony przez rodziców.
- Naprawdę? To straszne - od razu zareagowała Celia.
Zerknęłam na nią. Szybko odpowiedziała. Wiem, że rodzice jej i Juda zginęli w wypadku. Czy ona ich historię łączy jakoś z tą Scotta?
- Tak, i od tamtej pory nie potrafi już nikomu zaufać.
Zauważyłam jak Sharp ukradkiem spojrzał na swoją siostrę. Coś jest na rzeczy.
Ale rodzice Scotta go zdradzili, a jej i Juda...umarli.
- E...a czego wy właściwie od nas oczekujecie?
- Mamy informację, że Akademia Aliusa zamierza niedługo zaatakować waszą szkołę - wyjaśniła trenerka.
- Informację o ataku? Chodzi pani o ten krater? - powiedział zawodnik drużyny z klasztoru. - Chodźcie ze mną.
Szłam z dziewczynami z tyłu grupy. Za nami była tylko pani Lina. Zauważyłam kątem oka tego dowcipnisia. Hills również. Zatrzymała się w miejscu. Przystanęłam, odwracając się do niej.
- Chodź Celio - złapałam ją za rękę przy łokciu. - Nie wiem, co się dzieje w twojej głowie, ale będzie jeszcze na to czas.
- Masz rację - przytaknęła mi.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Wiesz...chyba narazie nie.
- Gdybyś zmieniła zdanie, daj znać - uśmiechnęłam się do niej lekko. Odpowiedziała mi tym samym.
⚽️
Weszliśmy do jakiegoś sporych rozmiarów budynku. Na podłodze klęczała, jak podejrzewam, drużyna piłkarska tej szkoły.
Uklęknęliśmy na przeciwko nich. Mark zajął się wytłumaczeniem im, w jakim celu tu przybyliśmy.
- Więc tak wygląda sytuacja - rzekł prawdopodobnie kapitan zespołu.
- I co pan myśli? Chce pan, abyśmy wam pomogli? - spytał miło Evans.
- Nie, dziękuję - odparł zielonowłosy ku naszemu zaskoczeniu. - Nie zamierzamy z nimi walczyć. Piłka nożna jest dla nas czymś innym. To co coś co ćwiczy nasze umysły i ciała. To nie sposób, żeby walczyć. Powiemy im po prostu, że nie mamy ochoty walczyć i poprosimy, żeby odeszli.
- Nie odejdą - wtrąciłam się w rozmowę. - Dla nich odmowa jest równoznaczna z oddaniem meczu, czego skutkiem będzie zniszczenie waszej szkoły.
- Wyczuwam w tobie dziwne siły - spojrzał na mnie...mnich. Tak to zdecydowanie mnisi.
- A ja w was głupotę tej waszej mądrości - westchnęłam.
- Wybaczcie. Musimy iść, czas na trening - pożegnali się.
⚽️
Silvia była w busie z Willym, któremu opatrywała stopę i Jackiem, który nie odstąpił kolegi na krok od tej sytuacji ze Scottem.
Ja pomagałam z przygotowaniem kolacji. Musiałam pokazać Nelly jak obiera się ziemniaki...
Gdy obrała pierwszego nie kryła swojej radości.
- Pierwszy raz w życiu trzymam w dłoni obranego ziemniaka.
Walnęłam się dłonią w czoło. Ta dziewczyna mnie czasem załamuje. Postanowiłam się od niej oddalić. Podeszłam do Celii sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy. Stała nad garnkiem, wgapiając się w jego zawartość.
- Wszystko gra?
- Hm? Co? - rzuciła, wyrwana z transu. - Tak.
- Na pewno?
- Tak, idę pomóc Nelly - odeszła od kuchenki.
- Pójdę pogadać z chłopakami dobrze? - spytałam zrezygnowana. Kiwnęła mi głową na znak zgody.
Zdjęłam fartuch i podeszłam do części drużyny siedzącej przy busie.
- Na pewno myślą inaczej niż my. Zróbmy tyle, ile możemy. Spróbujmy im pomóc w inny sposób - usłyszałam słowa Marka.
- Więcej treningów? - zapytał uśmiechnięty Nathan.
- No jasne, zagramy z najlepszym zespołem Akademii Aliusa. Musimy być mocniejsi, nie możemy przestać pracować - wygłosił, jak zwykle z entuzjazmem kapitan.
- Zgadzam się - położyłam mu rękę na ramieniu. - Tylko przydałoby się do tego miejsce.
- O, kiedy przyszłaś?
- Przed chwilką.
- One znają miejsce - znikąd objawił nam się Shawn w towarzystwie tych samych dziewczyn co poprzednio. - Ponoć jest po drugiej stronie rzeki. Możemy sobie grać przy samym brzegu. Prawda? - uśmiechnął się do nich miło.
- Prawda - odpowiedziały w tym samym momencie zarumienione.
- Jeszcze raz dzięki za pomoc.
- Spoko - odparły, znowu słodko się uśmiechając.
Chłopaki wyglądali na zażenowanych.
Wypuściłam głośno powietrze, uśmiechając się.
- Shawn przyciąga kobiety jak magnes - przyznałam. - A nawet się specjalnie nie stara.
- Ciebie i Tori jakoś nie - odparł Erik.
- No ciekawe dlaczego - uniosłam brew rozbawiona, a on wyglądał jakby po części zrozumiał.
- Silvii, Nelly też nie - dołączył się do wyliczanki Mark.
- Silvia to...Silvia - odparł szybko Eagle.
No tak. On wie. Ciekawe, czy ostatnio rozmawiali o tym.
- A Nelly to Nelly - zaśmiałam się, bo miałam także swoie podejrzenia co do niej. - Wątpię, że interesują ją tacy jak Shawn.
- A Celia? - założył ręce na piersi Nathan.
- Celia jest za młoda na chłopaka - stwierdził stanowczo Jude.
Komuś się uruchomił syndrom starszego brata.
- A my jesteśmy za młodzi na narzeczeństwo - przewróciłam oczami, wciąż uśmiechnięta. - Poza tym, jest tylko rok młodsza. Ostatnio ją złapał na schodach, a ona się zawstydziła. Zdecydowanie na nią zadziałał - wyjaśniłam, chcąc trochę podroczyć się z Judem.
- Nie ma mowy - burknął.
- Słodko - skomentowałam, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu.
⚽️
Wróciliśmy do naszych poprzednich miejsc spania. Chłopaki w busie, a dziewczyny w namiocie. Tyle, że dziewczyny już spały, a Celia wciąż nie przyszła. Martwiło mnie to. Czasem nie mogę zasnąć, kiedy kogoś brakuje. A teraz się dodatkowo martwię, ponieważ coś się z nią dzisiaj dzieje. Z rodzicami też tak było na początku, ale później miałam wrażenie, iż mieszkam sama, więc tak mi to nie przeszkadzało.
Noc była gwieździsta i chłodna. Ubrałam się w bluzę, łapiąc przy okazji koc dla Hills. Pójdę jej poszukać, musi być jej zimno.
Wyszłam po cichu z namiotu. Daleko nie musiałam iść. Celia siedziała skulona, oparta o przód naszego busa.
- Zmarzniesz - szepnęłam, nie chcąc jej wystraszyć i usiadłam obok.
- Nie jest źle - mruknęła.
- Mhm - Przykryłam nas obie kocem. - Widzę, że coś się dzieje odkąd usłyszałaś o przeszłości Scotta.
- Nic ci nie umyka? - spytała cicho. - Chodzi o rodziców... Nie wiem, ile opowiadał ci Jude z naszego dzieciństwa...
- W zasadzie to nie za wiele - przyznałam. - Jeśli nie chcesz, nie musisz mi opowiadać.
- Mogę się przytulić? - spojrzała na mnie błyszczącymi oczami.
Nie wierzę, że zadaje mi takie pytanie.
- Jasne, że tak - odparłam rozczulonym głosem.
Objęłam ją obiema rękoma, a ona oparła się na moim ramieniu. Wtuliła się we mnie i siedziałyśmy tak, oparte o busa.
- Dobra z ciebie szwagierka - wypaliła moja przyjaciółka.
- Celia! - pisnęłam.
Zaczęła się ze mnie śmiać. Zniosę to jakoś, jeśli ma to jej poprawić humor.
- Co jest? Nie możecie spać?
Podniosłam wzrok do góry i zobaczyłam zmartwioną twarz Juda. Kiwnęłam delikatnie w kierunku Celii, wykrzywiając usta.
- Jakoś nie - odezwała się Hills.
- Może się przejdziemy - uśmiechnął się Sharp.
Wstałyśmy z miejsca.
- Weź koc, jest zimno - Wręczyłam jej przykrycie, którym dopiero byłyśmy opatulone.
- Chodź z nami - poprosiła niebieskowłosa.
- Nie wolicie pobyć sami? Dawno nie mieliście okazji - spytałam. Nie chciałam im przeszkadzać. I tak mnie wszędzie pełno.
- Nie przesadzaj - zaprzeczyła. - Szwagierko - dodała śmiejąc się.
- Wrzucę cię do rzeki - powiedziałam z kamienną twarzą, co wywołało u niej głośniejszy śmiech. - Jestem szybka, nie uciekniesz - próbowałam jeszcze ją nastraszyć.
- Chodźcie, bo ich obudzicie - wtrącił się Jude, również rozbawiony.
Pochodziliśmy trochę po okolicy. Wydaje mi się, że Celii poprawił się humor, ale nie zapomniała całkiem o tym, co ją trapiło. Gdy byliśmy niedaleko mostku, po którym szliśmy po południu Jude powrócił do tematu.
- Chodzi o niego?
Zatrzymaliśmy się. Hills westchnęła, siadając na pobliskim głazie.
- Co? Taaak - przyznała. - Chyba wiem dokładnie jak się czuje Scott.
Zmarszczyłam brwi, zerkając na Sharpa. On tylko ledwo widocznie pokręcił głową.
- Kiedy rodzice zginęli w wypadku, jak byliśmy mali, wiedziałam co się stało. Moje serce tego nie akceptowało. Pamiętam to uczucie, czułam się zdradzona i gdyby nie to...ile dla mnie zrobiłeś, pewnie byłabym jak ten mały - wyjaśniła niebieskowłosa.
Aż zakuło mnie w sercu. Ja straciłam tylko ojca. Nie miałam z nim dobrych relacji, a przeżywałam jego śmierć dość długo. Nie wyobrażam sobie jak oni się czuli. Byli dużo młodsi, kiedy to się stało.
- Nie, nie sądzę. To nie moja zasługa, tylko twoja. Nie jesteś jak on czy ja. Jesteś silną osobą. Silniejszą niż myślisz - wyjaśnił jej delikatnie Jude.
Przetarłam szybko oczy, żeby nie widzieli moich łez. Nie przerwę im takiej chwili moim chwilowym załamaniem.
- Tak sądzisz? - uśmiechnęła się Celia.
Jej brat przytaknął.
- Aina...Gdybyś miała dziecko, jak myślisz... Jaka musiałaby przytrafić się sytuacja, żebyś je zostawiła? - spytała nagle dziewczyna.
- To nie jest pytanie do mnie - odpowiedziałam od razu poważniejąc.
- Dlaczego?
- Ponieważ nie nadaję się na matkę - odparłam twardo. - Nie chcę mieć dzieci.
Widziałam jak Jude patrzył na mnie w tym momencie. Zaskoczyły go moje słowa. Ale przecież mnie zna, wie w jakiej rodzinie byłam wychowywana. Nigdy nie miałam dobrego wzoru, więc jak mogłabym wyrażać chęci posiadania potomstwa.
Odwróciłam się do nich plecami.
Zapanowała niezręczna cisza. Nie chciałam wprowadzić takiej atmosfery. Po prostu jej pytanie mnie do tego doprowadziło. Pewnie Celii zrobiło się przykro.
Westchnęłam głośno.
- Załóżmy, że mam dziecko - obróciłam się spowrotem twarzą do przyjaciółki, łagodniejąc. - Nie byłabym w stanie go zostawić, chyba że w ten sposób mogłabym uratować mu życie. Może, gdyby jego rodzice zostali, miałby teraz gorzej w życiu. Mama i tata Scotta widocznie...
- Nie nadawali się na rodziców? - dokończył za mnie Jude, nawiązując do moich poprzednich słów. - Stwierdziłaś, że nie nadajesz się na matkę, ale powiedziałaś też, że byś nie zostawiła dziecka.
- Co nie znaczy, że byłabym dobrą matką - skwitowałam.
- A Axel? Nie chce mieć dzieci? - dopytywała Celia.
Nie odpowiedziałam jej. Powoli zaczynałam mieć dość tej rozmowy. Po paru chwilach odwróciłam się powoli i zaczęłam wracać do naszego namiotu. Słyszałam kroki za sobą, ale nie zwolniłam.
Axel chce mieć dzieci.
⚽️
Wyszłam z rana na spacer. Było mi trochę głupio z powodu mojego wczorajszego zachowania. Nie rozmawiałam dziś o tym z Celią. Nie było kiedy, gdzieś zniknęła. Szłam sobie rozglądając się po terenie klasztoru, gdy usłyszałam głosy dochodzące z boiska.
Ruszyłam pewnie w tamtą stronę zaciekawiona.
Zobaczyłam Hills siedzącą przy drzewie, a na murawie był Scott wraz z panem Weteranem. Mały próbował odebrać mu piłkę, co nie nie za bardzo mu wychodziło.
Zbliżyłam się do Celii, przytulając ją od tyłu, przez co drygnęła.
- Przepraszam za wczoraj - powiedziałam przybitym głosem.
- Nie gniewam się. Ja też jestem zbyt ciekawska - odwróciła do mnie głowę z uśmiechem. - Siadaj.
- Co oni robią? - spytałam, siadając obok.
- Próbujemy czegoś nauczyć Scotta - mruknęła.
- Może ja z nim poćwiczę?
- Lepiej nie, z tobą tym bardziej nie da sobie rady - westchnęła.
No faktycznie nie radzi sobie zbyt dobrze, mimo, że pan Weteran jest już trochę wiekowy. Przynajmniej się nie poddawał, nie płakał jak dziecko, a tego się w zasadzie odrobinkę po nim spodziewałam.
Nagle boisko otoczyła czarna mgła. Złapałam Celię mocno za rękę.
Przybyli.
Na murawę dotarła dość szybko drużyna tutejszej szkoły, jak i Raimon. Kapitan Klasztoru próbował ponownie odmówić kosmitom.
- Nie ważne, ile razy będziecie pytać, odpowiedź brzmi zawsze - nie chcemy z wami walczyć, odejdźcie.
- Nie zostawiacie nam wyboru - stwierdził Dwalin, podnosząc czarną piłkę do góry.
Drugi z kosmitów kopnął ją w kierunku jednego z budynków szkoły. Zniszczyli go.
- A więc to tak? - odpowiedział kapitan Klasztoru Boskości. - Przyjmujemy wyzwanie.
Szybko zmienił te swoje poglądy.
Drużyny ustawiły się na pozycjach. Mnisi chyba pomodlili się przed gwizdkiem początkowym.
Szło im dość dobrze. Te ich ruchy są niesamowite. Niestety w końcu kosmici postanowili odpowiedzieć na ich grę. Z łatwością odbierali natarcia Klasztoru oraz bez problemów kontraatakowali. Zaczęli masakrować mnichów. Padali jeden po drugim. Wykończyli ich w sześć minut.
Dwalin był już gotowy, żeby zniszczyć szkołę, lecz Mark postanowił go zatrzymać.
- Stój! Nie ruszaj się! To nie koniec gry! Musicie zagrać z nami!
- W pozostałym czasie? - zaśmiał się kapitan Epsilonu. - Jasne, czemu nie.
Ale kapitanie, Willy nie może grać - Todd wychylił się zza Juda.
- Zagramy w dziesiątkę - stwierdził bramkarz.
Jak to w dziesiątkę? Chyba muszę się upomnieć.
- Mark, ale ja-
- Nie - powiedział bardzo stanowczo, przerywając mi. Rozchyliłam usta. Pierwszy raz jest wobec mnie taki. W ogóle rzadko, kiedy jest taki poważny.
- Ale...
- Nie zagrasz - podszedł do mnie i złapał mnie za ramiona. - Ostatnio prawie umarłaś. Wciąż nie do końca wiemy, co było tego przyczyną - patrzył na mnie przeszywającym spojrzeniem.
- Nie możecie zagrać w dziesięciu... - mruknęłam, kładąc swoją dłoń na jego.
- Jest jedenasty gracz! - krzyknęła Celia, zwracając na siebie naszą uwagę. - Scott może wejść.
- Co? Ten koleś? - powiedziała chórem drużyna.
- Jest przecież członkiem zespołu Klasztoru - wytłumaczyła Celia.
- Tak, ale rezerwowym. Rezerwowym ze skłonnościami do agresji - burknął Kevin.
- Może nawet strzelić samobója, żeby nam dopiec - mruknął Bobby.
- Nigdy by tego nie zrobił! Jest dobrym graczem, zobaczycie! - wykrzyczała pewnie Hills.
Stanęłam obok niej.
- Nie strzeli samobója. W końcu Mark stoi na bramce - założyłam ręce. Chciałam ją wesprzeć. Drażni mnie ten mały, ale zaufam ocenie przyjaciółki. - Myślę, że w starciu z kosmitami nie będzie dla was ciężarem, ale wsparciem.
- Proszę cię Mark. Pozwól mu spróbować - błagała niebieskowłosa.
- Hmmm - zastanawiał się Evans.
- Proszę Mark, błagam cię.
- W porządku, czemu nie Celio - zgodził się kapitan, ku przesadzonym negatywnym reakcjom innych.
Trenerka też wyraziła na to zgodę. Hills odwróciła się do dowcipnisia.
- J-ja n-nie mogę - bronił się mały, przerażony.
- Czego się boisz Scottie? To szansa, żeby coś im udowodnić - nakrzyczała na niego niebieskowłosa.
- T-tak, ale...Nie mogę...Nie mogę... - powtarzał niczym mantrę, kuląc się.
- Nie bój się, wierzę w ciebie. Wiem, że dasz radę - motywowała go Celia.
- Że co? Wierzysz we mnie? - podniósł głowę i spojrzał na nią Scott.
- Tak, całym sercem. Jestem pewna, że pokażesz im jaki jesteś dobry - potwierdziła pewnie.
Hills chyba postawiła sobie za cel coś mu udowodnić. I żeby sam sobie i innym coś udowodnił. Uśmiechnęłam się do Scotta, pokazując kciuk w górę, ponieważ reszta drużyny nie zareagowała zbyt przychylnie. Niech wie, że ma wsparcie w kilku osobach.
Trzeba skopać tyłki kolejnym psycholom.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top