Rozdział X. Epsilon
Scott przebrał się w strój drużyny Raimona. Wiązał właśnie drugiego buta. Był otoczony przez nasze trzy menadżerki i podeszła do niego jeszcze trenerka. Zapewne przekazuje mu instrukcje. Drużyna Klasztoru stała obok poobijana. Dobrze, że dali radę w ogóle stać na nogach.
Ja przez chwilę trzymałam się na uboczu, ale zaraz do nich podeszłam. Scott wbiegł na boisko, dołączając do naszego zespołu.
- Ten dzieciak ma naprawdę ciężki charakter - skomentował z krzywą miną Willy.
- Trochę się o niego martwię - powiedziała Silvia.
- Będzie dobrze. Wiem, że da radę. Nikt prócz mnie nie widział prawdziwego Scottiego - wyznała szczerze Celia.
Oby się nie myliła.
⚽️
Raimon wymieniał pomiędzy sobą jeszcze ostatnie zdania. Mały wciąż nie wyglądał na przekonanego. Skierowałam spojrzenie na Epsilon. Też mamrotali coś do siebie. Są pewni siebie. Będzie z nimi ciężko. Zwłaszcza, że przedstawiają się jako najsilniejsza drużyna Akademii Aliusa. Janus wcześniej też zdawał się być przerażony ich nagłym pojawieniem się. Po tym jak tajemniczo zniknęli, rozumiem dlaczego.
Chłopaki jeszcze się rozgrzewali. Mecz za chwilę miał się rozpocząć.
- Przygotujcie się! - zaczął krzyczeć kapitan obcych. - Wasza drużyna zostanie zmiażdżona jak karaluch butem, a my będziemy właśnie tym butem! Sześć minut zajęło nam pokonanie tamtych, ale ponieważ udało się wam jakoś pokonać Gemini Storm postaramy się bardziej! Pokonamy was w trzy minuty, tak do waszej wiadomości!
Jeśli powiedział to w taki sposób... Gemini mówili coś o bezkrwawym sposobie walki, ale Dwalin wygłosił to w taki sposób, że nie jestem pewna, czy Epsilon też tak działa.
Oni równie dobrze mogą naszych przyjaciół...zabić. Wyglądają na takich. Boję się nawet oglądać ten mecz. Jeśli dadzą mi powód, mogę zmienić wszystko w pył.
- Trzy minuty, naprawdę? - spytała zmartwiona Silvia.
- Raczej nie żartowali - mruknęła Nelly.
- Interesujące. Zniszczyli drużynę Klasztoru w sześć minut. Ciekawe jak chcą nas pokonać - powiedziała z groźną miną trenerka, zakładając nogę na nogę. - Kluczem siły Gemini Storm była ich niesamowita szybkość. Podczas, gdy z tego co zobaczyliśmy Epsilon używa czystej siły.
Czyli tak jak myślałam. Są sto razy gorsi niż Gemini.
- Przepraszam, że musieliście czekać! - Nagle znikąd pojawił się Chester, strasząc wszystkich wokół siebie.
- Chester? Dlaczego nie było cię na meczu Klasztoru Boskości? - spytała zdziwiona Nelly.
- Dajcie spokój, komentuje tylko mecze drużyny Raimona. Myślałem, że już dawno to ogarneliście.
Rozbrzmiał gwizdek rozpoczynający mecz. Nasi zaczęli. Wszyscy ruszyli do przodu, tylko Scott pozostał w miejscu.
Dwalin wykonał gest ręką, co natychmiast poskutkowało przebudzeniem się Epsilonu. Czterech zawodników pokryło Kevina i Shawna. Nathan pędził z piłką, unikając obrony obcych. Podał do Tori, a ta oddała akcję do Juda. Chłopaki radzili sobie sprawniej niż z Gemini na początku, ale kosmici dosłownie wyłączyli naszych dwóch napastników z gry.
Erik użył Wirującego Strzału i posłał go na bramkę przeciwnika, lecz dwóch obrońców odwróciło atak w kierunku Raimon.
Piłka zmierza prosto w Marka z prędkością światła, mijając po kolei naszych. Tori i Jack wykonali swoją podwójną obronę, która niestety po czasie została przełamana. Shawn wyskoczył do wybitej piłki. Znowu zmienił osobowość. Odbił się od dwóch goniących go graczy Epsilonu.
Dwalin złapał strzał z pewnością siebie, ale jestem pewna, że przesunęło go trochę w stronę bramki. A jednak. Kurz opadł. Udało mu się zatrzymać Wietrzną Zamieć.
Kapitan obcych wyrzucił piłkę. Kosmici szykowali się do ataku. Przeszli wszystkich naszych. Scott nie miał zamiaru się ruszyć, mimo próśb kolegów. Wgnietli Marka w siatkę. Na szczęście szybko się podniósł.
Ale później było tylko gorzej. Napierali na Raimon, na każdego po kolei. Oni naprawdę mają zamiar ich wykończyć. Jedynym zawodnikiem, któremu nic nie było był Scottie, unikający każdego nadlatującego strzału. Wyglądało to jak gra w zbijaka. W zasadzie tylko on jeden dawał radę uciekać przed atakami. Po chwili Dwalin spojrzał gdzieś w bok i zaraz przerwał mecz.
- Posłuchajcie ludzie! Za dziesięć dni wrócimy, żeby się z wami znowu zmierzyć! Czy to jasne?!
- Za dziesięć dni?! - spytał Mark.
- Dokładnie, mały człowieczku. Oczywiście, jeśli w jakiś sposób dotrwacie do tego rewanżu.
- Jeśli dotrwamy? Co ma na myśli? - usłyszałam Juda, który stał całkiem niedaleko linii.
Sharp, co on może mieć na myśli. Wstałam na równe nogi, podbiegając pod samo boisko.
- Uciekajcie stamtąd! - krzyknęłam.
Drużyna spojrzała na mnie zdezorientowana.
Przeniosłam wzrok na Dwalina. On ich dosłownie chciał zmieść z powierzchni.
Posłał na Raimon jakby jakąś bombę atomową. Byłam już jedną nogą na boisku, kiedy Scotti przewracając się o leżącego na ziemi Jacka...przejął piłkę.
Tak się skupiłam na tej sytuacji, że nawet nie zauważyłam, kiedy Epsilon po prostu zniknął.
- Scottie byłeś fantastyczny! - wykrzyczała Celia.
- Po prostu fart. Tak, to zwykły zbieg okoliczności - powiedział lekceważąco Willy.
- Nie jestem tego taka pewna - wtrąciła się trenerka.
- Ja też nie. To jedna z jego umiejętności, która się ujawniła - odparła podekscytowana Hills.
- No wiesz co? Zakochałaś się w nim, czy co? - zadrwił okularnik.
- Siedź cicho - odbiła piłeczkę niebieskowłosa.
I tak zaczęła się ich mała wymiana zdań. Szczerze mówiąc nie skupiłam się na tym. Mój wzrok przykuła bardziej trenerka. Stała, wlepiając wzrok w jeden punkt. Ale nie na boisko. Poza nim. Na jeden z balkonów Klasztoru Boskości.
- O co chodzi? Coś panią martwi? - spytała Silvia.
- N-nie, nie. To nic. Nic takiego - odparła lekko nerwowo trenerka.
To było podejrzane.
Poszłam na boisko sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Celia szła za mną.
Wyglądało na to, że się w miarę trzymają.
- To było mega Scottie - pochwaliła chłopaka Hills, przez co się zawstydził.
- Naprawdę, udało ci się zatrzymać ich strzał - potwierdził Mark.
- To było serio super - zgodziłam się.
Zaraz po tym reszta drużyny również prawiła mu komplementy. Niebieskowłosy chyba pierwszy raz szczerze ucieszył się na czyjeś słowa.
Drużyna Klasztoru biegła w naszym kierunku radośnie. Oni chyba zapomnieli o bólu.
- To było świetnie Scottie.
- Tak to było coś niesamowitego.
I nagle wpadli do dziury.
Kiedy on do cholery zdążył to zrobić?
Zajrzałam do nich zszokowana, chcąc sprawdzić, czy są cali.
Dowcipniś chichotał pod nosem, kiedy ja z Markiem pomagaliśmy mnichom wydostać się z dziury.
- Ale was zrobiłem! Teraz poczuliście jaki jestem dobry! - wykrzyczał zadowolony.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła na niego Celia. - Dość tego! Przestań się tak zachowywać!
Jej głos dosłownie zmienił jego nastawienie i go...spłoszyła.
Zachowują się jak rodzeństwo. Chciała za nim pobiec, ale pojawił się trener Klasztoru. Zaczął wyjaśniać, gdzie był oraz wartość tego meczu, który według niego był swego rodzaju lekcją. Pochwalił przy tym Celię.
- Zastanawiam się, dlaczego Scottie nie jest w pierwszym składzie? Jest świetny - spytał Nathan.
- Byłby dobrym wsparciem, jest serio świetny - poparł jego zdanie Mark.
- Tu bardziej chodzi o to, czego chce Scott nie trener - wyjaśniła trenerka.
- Trafne spostrzeżenie - poparł ją staruszek.
- Nie wierzę w to co widziałem - założył ręce Kevin. - A ty wierzysz Shawn?
Froste się skrzywił. Zmarszczyłam brwi.
- Przepraszam. Naprawdę was dziś zawiodłem - zacisnął zęby Shawn.
- Nie tylko ty. Ja też - próbował go pocieszać Dragonfly.
- Nie rozumiesz! - wykrzyczał szarowłosy. - Ja nic nie zrobiłem.
O nie. To nie jest w jego stylu. Podeszłam do niego ostrożnie.
- To nie tylko złe, to wręcz nie do przyjęcia! - kontynuował.
Złapałam go za brodę, żeby nie mógł odwrócić wzroku. Jego oczy zabłysnęły lekko na pomarańczowo. Te dwie różne osobowości w jednym ciele... Wygląda na to, że zazwyczaj je godził, ale teraz...chyba powoli robi się to problemem.
- Oddychaj Shawn - szepnęłam. - Albo Aiden... Obojętnie. Oddychajcie.
Szarowłosy zaskoczył się moimi słowami. To było jasne. Przecież za pierwszym razem w osobowości napastnika się tak przedstawił.
- Domyślam się po części - rzuciłam cicho, nie wiedząc, co mam powiedzieć.
- Musimy trenować więcej - podsumował Nathan.
⚽️
Usłyszałam głośny pisk Celii. Zaalarmowana rozejrzałam się dookoła. Dziewczyna podbiegła szybko do swojego brata.
- Mam to coś na głowie? - spytała przerażona.
- To coś? To znaczy co? - Nie rozumiał Jude.
- Żabę.
- Żabę?
- Nic nie masz - powiedziałam jej, bo Sharp zamiast zadawać głupie pytania mógłby najpierw ją uspokoić.
Niebieskowłosa odetchnęła z ulgą.
Rozejrzałam się. Nigdzie nie widziałam Marka, a zrobiło się trochę ciemno. To znaczy nie aż tak, ponieważ księżyc świecił dziś wyjątkowo mocno.
- Idę szukać Marka - szepnęłam do Juda.
Zastanawiałam się tylko chwilę, gdzie on mógłby być. Dość głupie pytanie: Gdzie jest Mark Evans? A gdzie on może być, jak nie na boisku. Poszłam na nie i faktycznie. Stał z piłką w ręce, wpatrując się w bramkę na przeciw. Zmarszczył bardzo brwi, skrzywił twarz, jakby intensywnie nad czymś myślał.
- Martwisz się? - spytałam, podchodząc do niego.
- O, Aina - mruknął. - Zastanawiam się, jak ich pokonać - odparł, krzywiąc się jeszcze bardziej.
W końcu nie wytrzymał, złapał się za głowę i zaczął krzyczeć.
Jest w złym stanie, jak my wszyscy. Ci kosmici, skąd oni w ogóle się wzięli? Jaki jest ich cel? Muszą mieć jakiś powód...
- Potrzebujesz uścisku? - zapytałam delikatnie.
- Potrzebuję rozładować emocje...
Kopnął piłkę z całej siły. Miał zamiar za nią pobiec, ale usłyszeliśmy kroki. Odwróciliśmy się za siebie.
- Widziałem wasz mecz z obcymi - odezwał się czerwonowłosy nieznajomy. - Macie wielkie serca do walki.
- Widziałeś mecz? - uśmiechnął się Evans. - Jesteś z Klasztoru Boskości?
Czy on dla każdego obcego człowieka musi być taki otwarty?
- Nie, nie. Trafiłem przypadkiem.
Ja nie byłam znowu taka ufna. Zmierzyłam go podejrzliwym spojrzeniem od góry do dołu.
- W takim razie kibicowałeś nam, czy drugiej stronie? - spytał ciekawy Mark.
- Dobre pytanie - odpowiedział z uśmiechem czerwonowłosy. - Nazywam się Xavier Foster.
- A ja Mark Evans, jestem kapitanem drużyny Raimona.
Xavier przekierował wzrok na mnie, chyba oczekując, że też się przedstawię. A tymczasem ja po prostu patrzyłam na niego wrogo.
- Wiem kim jesteście. Wygraliście Turniej Strefy Footballu.
- Tak, ale dzisiaj dostaliśmy lanie. Nie będziemy tego roztrząsać. Porażka zbliża nas do zwycięstwa - kontynuował rozmowę bramkarz.
- Nieźle, całkiem dobre nastawienie - przyznał Foster.
- Hej, chcesz pograć? - spytał go Mark. - Masz, podaj. - Kopnął do niego piłkę, zanim zdążyłam zareagować.
Czerwonowłosy nie był chyba chętny do gry. Spojrzał na przelatującą obok niego piłkę.
- O co chodzi? Nigdy nie grałeś w football? - pobiegł po nią Evans.
- Tymczasem - spojrzał na mnie Xavier z uśmieszkiem pod nosem.
Odwróciłam się tylko na sekundę w stronę Marka, a nieznajomy rozpłynął się w powietrzu. Dosłownie jak ci...kosmici.
Evans rozglądał się dookoła.
- Zniknął - powiedziałam, podchodząc do niego.
- Rozpłynął się w powietrzu - potwierdził mój przyjaciel.
- Dosłownie jak Epsilon - burknęłam.
- Myślisz, że on...
- Nie wiem...
- Tu jesteście! - usłyszeliśmy krzyk Silvii.
Podbiegła do nas.
- Wiecie, która jest godzina? - zaczęła nam matkować.
- Nie jesteśmy dziećmi Silvio - mruknęłam.
- Ale jutro z rana wyruszamy - odparła z wyrzutem.
Popatrzyliśmy na siebie z Markiem. Jak ten gość i ci kosmici mogą zniknąć od tak.
- Chodźcie już.
⚽️
Drużyna z Klasztoru Boskości zmieniła do nas nastawienie. Przy pierwszym spotkaniu potraktowali nas dość chłodno, a teraz żegnali się z nami bardzo ciepło. Widziałam, że Celia rozgląda się w poszukiwaniu kogoś. Tym ktosiem oczywiście jest nasz dowcipniś.
- Przepraszam, dokąd poszedł Scottie? - spytała wysokiego mnicha.
- Nie wiem. Nie widziałem go już kilka godzin.
- To bardzo niedobrze, musimy przecież odzyskać nasz strój - zaniepokoił się Todd.
- Ah spokojnie, niech sobie go zatrzyma na pamiątkę - powiedziała pobłażliwie Nelly.
- Przekażcie mu, żeby nie przestawał grać. Kiedyś będzie świetnym piłkarzem - poprosił zespół z Klasztoru Mark.
Wracamy na trochę do domu.
Niestety.
⚽️
W busie toczyła się zacięta dyskusja o Scottim. Chłopaki byli naprawdę pozytywnie zaskoczeni jego umiejętnościami piłkarskimi, choć wciąż mieli wątpliwości co do charakteru niskiego chłopca. Absolutnie im się nie dziwię. Gdybym to ja wpadła do takiej dziury lub innej zastawionej przez niego pułapki pokazałabym mu swoją najgorszą stronę. Przestałby wyrażać nawet chęci do takich psikusów.
- Ej, słuchajcie - wtrącił się dziwnym głosem Jack. - Bardzo przepraszam, że przerywam wam jak rozmawiacie, ale...
- O co chodzi? - spytał Shawn, oglądając się na obrońcę.
Kevin również spojrzał nad oparciem siedzenia do tyłu.
- Ja chyba śnię! - wykrzyczał.
- Co? - spytałam zaciekawiona.
- Jest tutaj - powiedział Mark.
- Co? - spojrzałam natychmiast na Celię.
Usłyszałam chichotanie Scotta.
- Chodzi o to... - zaśmiała się zażenowana Hills.
Przecież mogła nam powiedzieć.
No i mamy dzieciaka śmieszka na pokładzie. Będziemy musieli go wychowywać, przecież on jest bardzo niedojrzały. Nie mogę w to uwierzyć
Niech tylko spróbuję żartować sobie ze mnie.
Pozna wtedy, co to znaczy dostać karę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top