Rozdział VIII. Zwycięstwo, groza i małe radości

- Ma nie grać w tym meczu.

Ten Janus naprawdę myśli, że może nam stawiać warunki podczas, gdy to oni zaburzają spokój, a ich przybycie to w zasadzie wtargnięcie na czyjś teren?

Wystąpiłam kilka kroków do przodu.

- Niby dlaczego? Bo ty tak mówisz? - parsknęłam.

- Wiemy o tobie wszystko. Masz coś, czego twoja drużyna nie ma. Nie korzystasz z tego.

- I to powód, dla którego mam nie grać? Przestraszyliście się? - zaśmiałam się.

- Mogłabyś do nas dołączyć, dlatego nie chcemy ci zrobić krzywdy - wyjaśnił spokojnie Janus.

Nie powstrzymałam się przed wybuchem niekontrolowanego śmiechu.

- Łaskawcy. Ciekawe, kto komu zrobiłby krzywdę.

- Jeśli zagrasz, ty jedna będziesz naszym celem. Będziemy cię atakować raz za razem. Dopóki nie uwolnisz całej swojej mocy, a wtedy kto wie co się stanie z twoimi przyjaciółmi - zagroził drwiąco kapitan obcych.

Zacisnęłam ręce w pięści.
Jestem dla drużyny zarówno silnym wsparciem, jak i najgorszym wrogiem.

- Nie zagra - wyszedł przede mnie Mark, zakrywając mnie swoim ciałem. - Ale zostawcie ją w spokoju.

Czemu on ulega tym kosmitom. Co jeśli będą potrzebować jednak mojej pomocy. Dałabym sobie z nimi radę, bez krzywdzenia swoich.

- Już dwa razy z nami przegraliście. Nigdy nas nie pokonacie.

- Wygląda na to, że wasza wyobraźnia jest ograniczona. Nie bierzecie pod uwagę tego, że możemy być lepsi? - puściła oczko blondynowi Tori.

- W takim razie chętnie się przekonamy. Słyszałem o takim powiedzonku, że ponoć nie do dwóch, a do trzech razy sztuka - Obcy kopnął w kierunku Marka piłkę, a jemu udało się ją zatrzymać.

Mamy to.

⚽️

Shawn rozmawiał jeszcze ze swoją drużyną.

Skorzystałam z okazji, żeby powiedzieć coś Markowi. Wiem, że nasza drużyna poprawiła swój poziom o kilka w górę od ostatniego spotkania z obcymi, lecz i tak się o nich bałam.
Rzuciłam się na Evansa z zaskoczenia. Objęłam go mocno rękami wokół szyi.
Chłopak nawet nie zdążył zareagować, ponieważ puściłam go również szybko co przytuliłam.

Spojrzałam mu prosto w oczy i walnęłam delikatnie w ramię.

- Masz uważać, nie bądź Markiem.

- Co?

- Nie broń kosztem swojego ciała - wyjaśniłam poważnie.

Kapitan podrapał się w głowę. Nie zamierzał mnie posłuchać, dlatego nic nie odpowiedział.

Pozostała mi jeszcze przedostatnia kwestia. Westchnęłam i spojrzałam na Juda.

- Ty też na siebie uważaj. Chcę rozwiązać nasz problem, ale nie w ten sposób - uśmiechnęłam się delikatnie, a chłopak odwzajemnił uśmiech.

- Nic mi nie będzie.

Spojrzałam na resztę.

- Nie narażajcie własnego zdrowia. Jeśli będę potrzebna po prostu mnie zawołajcie. Nie boję się ich, dam sobie z nimi radę w razie co i nie stanie się nic złego - puściłam im oczko. - Skopcie im zielone tyłki.

Drużyna zaśmiała się, gdy wypowiedziałam ostatnie zdanie.

- Idziemy Shawn! - zawołał szarowłosego Mark. - Czas to zakończyć.

- Tak, nie damy się im pokonać - odpowiedział Froste.

Do rozmowy wtrąciła się trenerka.

- Zagrasz jako środkowy obrońca Shawn. Masz się skupić tylko na obronie, trzymaj się zdala od ataku. I trzymaj swoją Wieczną Zamieć w ryzach - rozkazała.

Pani Lina i pan Raimon chyba też już wiedzą, co się dzieje z Shawnem. Obstawiam, że na pewno wiedzieli przede mną.

- Dobrze - uśmiechnął się Froste.

- Nie rozumiem - wściekł się Erik. - Najlepsze co mamy to jego szybkość. Albo wystawimy go w ataku, albo wcale.

- Nie muszę ci tłumaczyć moich decyzji - odwróciła się na pięcie Schiller.

- Co ona znów kombinuje? - zastanawiała się Tori.

Mark klasnął dłońmi.

- Trenerka ma ostatnie słowo, słyszeliście.

- No dobra. My dziś chronimy nie tylko tę szkołę. Stawką jest bezpieczeństwo całego świata, rozumiecie? - wtrąciła się Nelly.

- Oczywiście - zgodził się Sharp. - Jestem pewien, że trenerka zdaje sobie z tego sprawę i dlatego tak zdecydowała. Zaufajmy jej.

Mam czasem takie dziwne myśli, że gdyby Jude i pani Lina byli w podobnym wieku to pasowaliby do siebie. Ale nie są. Co nie zmienia faktu, iż Sharp zdaje się rozumieć jej tok myślenia.

- Dokładnie. A my musimy tylko trzymać się jej planu - potwierdził Evans. - To decydujący mecz. Dajmy z siebie wszystko i wygrajmy.

Oba zespoły ustawiły się na boisku. Raimon wyglądali na bardzo skupionych. Swoje zadanie traktują poważnie.
Nie usiadłam na ławce. Nie jestem teraz w stanie usiedzieć w miejscu. Stałam i z uwagą przyglądałam się wydarzeniom rozgrywanym na boisku.

Rozbrzmiał gwizdek.

Kevin z Judem rozpoczęli grę. Poruszali się naprawdę szybko. Dragonfly minął Janusa bez najmniejszych kłopotów. Nagle na jego drodze stanęło dwóch graczy Gemini, co skutkowało odebraniem mu piłki. Janus podał do swojego kolegi z drużyny, ale Bobby przechwycił to podanie.

- Tak! - krzyknęłam uradowana.

Sytuacja ponownie odwróciła się na korzyść kosmitów, lecz zaraz Nathan opanował sytuację.
Walka była zacięta. Obie drużyny, co chwila odbierały sobie piłkę.
Tori użyła swojej Wieży, oślepiając zawodniczkę Gemini. Podała do Swifta, a ten sprawnie wykiwał kolejnego gracza obcych, przekazując akcję do Kevina. Dragonfly prędko pognał w kierunku bramki przeciwników, posyłając w nią Smoczy Cios. Bramkarz drużyny przeciwnej dał sobie z nim radę.

Janus ruszył szybko do Marka. Shawn z łatwością go zatrzymał.
Gra toczyła się dalej. Froste zatrzymywał każdy zbliżający się atak na bramkę Raimona.

Niestety kosmici zaskoczyli nas jakimś nowym, dziwnym ustawieniem. Janus przymierzał się do ataku z połowy boiska.
Ten strzał wygląda przerażająco. Boję się o Evansa. Tori wybiegła mu na przeciw, używając ponownie Wieży, ale została rozgromiona. Jack nie zatrzymał go Murem. Mark został sam.

Próbował zatrzymać atak Ognistą Pięścią. Został wrzucony w siatkę.

Koniec pierwszej połowy.

Kiedy tylko usłyszałam gwizdek, złapałam lód i bez wahania wbiegłam na boisko. Wiem, że tu jest zimno, lecz będzie musiał to jakoś przeżyć.
Do bramkarza Raimon podszedł Janus. Minęłam go, tracając przy okazji barkiem. Kucnęłam przy przyjacielu.

- Macie już dość? Jesteście tylko ludźmi. Nie ma opcji, żebyście nas pokonali - wywyższał się kapitan Gemini.

Evans patrzył na niego z nienawiścią. Blondas nie zdaje sobie sprawy, że go tym jeszcze bardziej nakręca.

- Idź stąd Janus - warknęłam, nawet na niego nie patrząc.

Obcy tylko prychnął, ale rzeczywiście posłuchał i odszedł.

- Mark - chłopak spojrzał na mnie. - Masz - Wręczyłam mu lód. Nie zamierzałam wkładać mu rąk pod koszulkę.

- Zimne.

- Przyłóż, inaczej zrobi ci się siniak i będzie bolało bardziej. - Chłopak wykonał polecenie. - Chodź, pomogę ci wstać.

Zeszliśmy z boiska.

- Powinnam była ich zatrzymać! - zdenerwowała się Tori.

- Mało brakowało - dołączył się Jack.

- Spokojnie prawie ich zatrzymaliśmy, a z Shawnem w obronie jesteśmy niezwyciężeni - motywował ich Mark.

- Przykro mi Mark, ale przesuwam go. W drugiej połowie będziesz napastnikiem - odezwała się trenerka. Zaskoczyła nas. - Zdobądź kilka goli - rozkazała.

- Ale ja myślałem, że najważniejsza jest obrona - wyraził swoje myśli Todd.

- Jesteśmy naprawdę blisko. Wyczuwamy już zamiary Gemini Storm całkiem sprawnie - wypowiedział się Sharp.

- O mnie się nie martw, dam im radę - rzucił do trenerki Mark.

- Liczymy na ciebie.

Jude wyjaśnił wszystkim, na czym polegała taktyka z pierwszej połowy. Mówiłam, że on rozumie Schiller. Wszyscy nagle załapali.

- Przecież mogła nam to wszystko wyjaśnić - powiedziała Celia.

- Ale lepiej dla nich, jeśli sami zrozumieją powód takiej decyzji, nie sądzisz? - odparła Silvia.

- No właśnie, jeśli chcesz się czegoś nauczyć najlepiej jak sam to rozkminisz - potwierdził bramkarz.

Tak naprawdę to Jude to zrozumiał i wyjaśnił, ale niech im będzie.

Drużyny wróciły na boisko.

Shawn od razu przystąpił do działania. Odebrał przeciwnikom piłkę. Przyglądałam się mu uważnie, zaraz po tym jego oczy ponownie zmieniły kolor. Osobowości zamieniają się, kiedy przechodzi do ataku.
Froste oddał strzał na bramkę, lecz został zatrzymany. Próbował jeszcze kilka razy, narazie bez poprawy. Tori odebrała piłkę kosmitom i podała do Kevina, ale przechwycił ją Shawn. Oczywiście znowu mu się nie udało.

On zaczyna grać zbyt indywidualnie.
Nie wiem, czy taka taktyka nas daleko zaprowadzi.

Na drodze Pandory stanęli Jude oraz Erik. W skupieniu ją obserwowali, a gdy ta podała do swojego kolegi z drużyny, Eagle natychmiast przystąpił do działania i udało mu się wybić piłkę.

Później gra toczyła się bardzo po naszej myśli. Wygląda na to, że rozgryźli zagrywki tej dziewczyny. Do akcji przystąpił Shawn, który...podał do Kevina. Niemożliwe.

Mimowolnie rozchyliłam usta, byłam w takim szoku.

Dragonfly wykopał piłkę do góry, a za nią podążył smok. Następnie otoczyła ją niebieska poświata i wróciła pod nogi napastnika. Różowowłosy posłał strzał w kierunku bramki.

- Strzelił! - krzyknęłam podekscytowana.

Drużyna zebrała się w grupce, żeby wspólnie pogratulować Kevinowi.
Też chciałabym być tam z nimi...

- Aina.

- Tak? - Spojrzałam na trenerkę pytająco.

- Wejdziesz za Williego.

- Co? - zapytałam głupio. - Ale Janus...

- Boisz się? - spojrzała na mnie drwiąco.

- Nie - powiedziałam twardo. - Ale czemu teraz?

- Bo tym golem rozdrażniliśmy kosmitów - odparła szczerze. - Zmiana! - krzyknęła do sędziego.

Zawodnicy obu drużyn spojrzeli na nią, a następnie na mnie. Gdy Mark zrozumiał, że to ja mam wejść na boisko od razu się spiął. Szybko się rozgrzałam i wbiegłam, ustawiając się na pozycji.

Czułam na sobie wzrok dosłownie każdego. Evans zaraz wywierci mi dziurę w plecach. Martwią się, ale dam radę, muszę dać. Spojrzałam na Janusa. Jego twarz wyrażała nie tylko ogromne niezadowolenie, lecz także złość. Trenerka miała rację. Ciężko im pojąć, że jesteśmy na ich poziomie. Zezłościła ich utrata gola.
Kapitan Gemini niczym burza ruszył w stronę Nathana, posiadającego piłkę i mu ją odebrał. Pędził teraz w kierunku naszej bramki razem ze swoim kolegą.
Próbowałam się skupić, tylko odrobinkę energii. Jak na złość nie mogłam wywołać ani iskierki. Przeklnęłam pod nosem. Byłam za daleko, żeby go teraz dogonić.
Wstrzymałam oddech, kiedy obcy posłali strzał na naszą bramkę. Tori z Jackiem nie zdołali go zatrzymać. Na jego drodze pozostał tylko Evans.
Mark od razu użył ręki Majina. Cały drżał, ale...utrzymał to. Zatrzymał atak.

- Przesuńcie się i kontraatakujcie! - wykrzyczał, podając prosto do Kevina.

- Zatrzymać ich! Nie pozwólcie im trafić! - krzyknął Janus.

Dragonfly minął obrońców, ale znikąd pojawił się kapitan Gemini, który znowu odebrał nam piłkę. Ponownie ruszył sprintem na naszą połowę boiska.
Mój wewnętrzny wspomagacz dalej nie chciał ze mną współpracować. Dobra. Przecież dam radę sama.

- Zatrzymajcie go! - krzyknął Jude.

Mówisz masz. Ruszyłam biegiem w kierunku Janusa. Biegłam od jego boku, dlatego nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
Rzeczywiście ten nasz trening był bardzo dobry. Ja też byłam dużo szybsza.
A co najważniejsze, byłam w stanie go dogonić. Rzuciłam się przed niego wślizgiem, szybko odbierając piłkę i jeszcze szybciej przystępując do ataku.

- Brawo Aina! - usłyszałam, gdzieś w oddali Marka, ale nie było teraz czasu na pogaduszki.

Przesuwałam się prędko do przodu, po drodze mijając kilku zawodników.

- Aiden! - krzyknęłam do Frosta.

Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony tym jak go nazwałam, ale przejął piłkę i natychmiast użył Wietrznej Zamieci, zdobywając dla nas drugiego gola.

Nagle usłyszeliśmy gwizdek kończący ten mecz. Staliśmy oniemiali. Spojrzałam na Evansa, jakby doszukując się potwierdzenia, czy aby mi się to nie śni.

- Pokonaliśmy ich! - wykrzyczał, wyskakując w powietrze.

Ekipa zebrała się w jednym miejscu. Już biegłam, żeby rzucić się na Marka, ale ktoś mnie ubiegł.
Ahhh Tori. Przystanęłam przy Judzie mimo wszystko wciąż uśmiechnięta.

- Ktoś ci zajął przyjaciela - powiedział rozbawiony.

- Ale mam jeszcze ciebie - traciłam go ramieniem po przyjacielsku.

- A skąd wiesz, że ja chcę cię uściskać? - droczył się.

- Mark już wolny. Straciłeś szansę - zaśmiałam się.

Wskoczyłam bramkarzowi na plecy.

- No heeej - wychyliłam głowę przez jego ramię.

- Piękny wślizg - uśmiechnął się.

- To było praktycznie jedyne co zrobiłam w tym meczu - mruknęłam.

- Weszłaś pod sam koniec. Przynajmniej zatrzymałaś Janusa. Chodźmy podziękować trenerce.

- Nie zamierzam cię jeszcze puszczać - powiedziałam radosnym głosem. - Dopiero Tori cię oddała. Chcesz mnie na nią wymienić? - drażniłam się z nim i tak nie ukrywając radości.

- Ciebie jest trudno się pozbyć - zażartował.

- Hej - klepnęłam go ręką w ramię. - No może i masz rację.

Mark zaśmiał się głośno.

- Jeśli nie zamierzasz zejść to się trzymaj, idziemy.

Podeszliśmy całą drużyną do pani Liny. Zeskoczyłam z pleców Marka, bo jednak takie podziękowania nie wyglądałyby zbyt profesjonalnie.

- Dziękujemy. Bez pani nie dalibyśmy rady - okazał jej wdzięczność kapitan w imieniu drużyny.

Odpowiedziała mu kiwnięciem głowy.

- Nie wiecie co was czeka - wychrypiał, ostrzegającym tonem Janus.

Spojrzeliśmy na niego jak na wariata, którym był.

- Nie poznaliście prawdziwej mocy Akademii Aliusa. Jesteśmy kompletnie nikim, nikim w porównaniu do nich. Oto drużyna Epsilon - wygłosił.

To ich jest więcej? Nie...

Przy ziemi osiadła się jakaś ciemnofioletowa mgła, a z niej na górce wyłoniła się kolejna drużyna obcych. Pewnie ta, o której wspominał Janus.

Ekipa Gemini była wręcz przerażona ich nagłym pojawieniem się w tej chwili.

- Mi-mistrz Dwalin? - zająknął się blondyn.

- Mam dla ciebie kiepskie wieści. Zostajecie zlikwidowani - ogłosił nowy przybysz, posyłając swoją piłkę w kierunku Gemini Storm, co spowodowało, że cała drużyna natychmiast zniknęła.

Patrzyliśmy w miejsce gdzie dopiero stali zszokowani. Jak mogli tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu?
Nagle otoczyło nas jasne, fioletowe światło. Skierowaliśmy wzrok w stronę nieznanych nam obcych.

- Jesteśmy najlepszą drużyną Akademii Aliusa - Epsilon. Niebawem marne człowieczki, poznacie prawdziwą moc naszej Akademii.

Oni też zniknęli.

- To nie koniec - mruknął Mark.

Miałam wrażenie jakbym nie mogła oddychać. Położyłam dłoń na klatce piersiowej, chcąc zbadać, co się dzieje. Jakby to miało mi coś dać. Czy ja popadam w jakąś paranoję?
Obraz zaczął mi się rozmazywać. W ogóle nie myśląc uklęknęłam na zimnej powierzchni boiska.

- Aina? Co jest? - przykucnął przy mnie Mark.

- Rozchorujesz się - zaniepokoiła się Silvia.

- Nie...Nie...mogę.. o... - próbowałam wydusić, ale brakowało mi tchu.

Czy ja umieram?

⚽️

Uchyliłam delikatnie powieki. Zobaczyłam jasną plamkę, jakby światła. Okropnie mnie raziło. Próbowałam się do niego przyzwyczaić, a kiedy się udało otworzyłam oczy całkowicie. Teraz prócz białej jasności widziałam też drewniany sufit. Jestem wciąż w Alpine? Nie umarłam?
Chciałam podeprzeć się rękami, żeby pomóc sobie wstać, ale coś mi to uniemożliwiło.

Przekręciłam delikatnie głowę. Po mojej lewej stronie spała Silvia, trzymając mnie za rękę, z prawej zaś była Celia. Również pogrążona we śnie trzymała mnie za dłoń. Jedną nogą też nie mogłam ruszyć. Starałam się podnieść tak, aby ich nie obudzić. Gdy udało mi się usiąść zobaczyłam, co blokuje moją nogę. A raczej kto. Mark Evans we własnej osobie. On nie spał. Kiedy zobaczył, że wstałam ożywił się.
Już otworzył buzię, żeby coś powiedzieć, ale go powstrzymałam.

- Csiii - kiwnęłam głową na śpiące dziewczyny. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. To był nasz pokój dziewczyn, w którym spałyśmy podczas pobytu w Alpine.

Wysunęłam delikatnie dłonie z uścisku Woods oraz Hills. Odkryłam się spod kołdry i powoli zsuwałam się z łóżka. Evans asekurował mnie, gdy wstawałam. Niepotrzebnie, czułam się już bardzo dobrze.
Wyszliśmy z pokoju. Teraz mogliśmy swobodnie rozmawiać.

- Co mi się stało? Długo tak leżałam?

- Dwie godziny. Był u ciebie lekarz, nie wykrył nic, więc tak naprawdę nie wiemy... - mruknął zaniepokojonym głosem Mark. - Wszyscy są w kuchni, martwią się.

- Chodźmy tam.

Otworzyłam powoli drzwi do pomieszczenia. Było mi trochę wstyd, że ich wystraszyłam.

- Aina! - krzyknęli na mój widok.

- Przepraszam was - uśmiechnęłam się słabo. - Już wszystko dobrze.

- Nic cię nie boli? Możesz już oddychać? - podeszła do mnie trenerka. Pokiwałam twierdząco głową. - Zjedz coś i pij dużo wody. Muszę iść z kimś porozmawiać.

Pani Lina wyszła, a ja nalałam sobie wody do szklanki i usiadłam przy stole.

- Oprócz problemów z oddychaniem, czułaś coś jeszcze? - Jude stanął po drugiej stronie stołu.

- Nie, nie mam pojęcia, co to było - przyznałam cicho, gapiąc się w ciecz. - Mark mówił, że lekarz nic nie wykrył, ale jeśli się to powtórzy?

- Nie wykrył nic w twoim ciele - poprawił mnie Sharp. - To może mieć inne podłoże.

Uniosłam na niego wzrok. Co on mi sugeruje?

- Myślisz, że...

- Że to było na tle psychiczny.

- Tak nagle? Nigdy nie miałam nawet ataku paniki, poza tym nie czułam się przerażona - wyjaśniłam, chcąc odsunąć od siebie tę myśl.

- Jude nie mówi ci tego na złość. - Mark usiadł obok mnie. - Pomyśl, w tak krótkim czasie w twoim życiu wydarzyło się tyle niespodziewanych, negatywnych rzeczy.

- Wiemy, że dla nas starasz się grać twardą - dołączył do rozmowy Kevin.

- Chcesz pomóc każdemu z nas, ale nie rozmawiasz z nami o sobie Aina - wyraził swoje zdanie Nathan.

- Właśnie, jesteśmy drużyną. Możesz z nami porozmawiać o wszystkim - zgodził się Jack.

- Nie trzymaj emocji w sobie, nie wstydź się nas - uśmiechnął się do mnie Erik. - Powiedz, co ci leży na sercu.

Miałam ochotę się rozpłakać. Na początku ze szczęścia, że trafiłam na tak niesamowitą grupę ludzi. Po chwili jednak przemieniło się to w chęć pozbycia się ciężaru z ostatnich tygodni. Łzy pojedynczo zaczęły spływać mi po policzkach.

- Cieszę się, że was poznałam - wyznałam szczerze.

- Dzwoniłem do Axela - wypalił nagle Sharp. Spojrzałam na niego zaskoczona. - Powiedziałem mu co się wydarzyło. Teraz dałem mu znać, że się obudziłaś. Prosił, żebym ci coś przekazał, ale nie jestem pewien, czy mogę to zrobić przy wszystkich.

- Śmiało - rzuciłam od razu.

- Powiedział, że Julia wyszła już ze szpitala.

- Naprawdę? To wspaniale - ucieszyłam się.

- Powiedział też, że przez ciebie musiał wtargać ten ogromny domek dla lalek do niej do pokoju - usmiechnął się pod nosem.

Zaśmiałam się na głos.

- Niech się cieszy, że nie był złożony. Wtedy miałby większy problem. To wszystko?

- Nie - zamyślił się. - W zasadzie do ciebie tak. Mark.

- Tak?

- Kazał ci przekazać, żebyś się nią zajął.

- Zrobiłbym to i bez jego prośby - uśmiechnął się Evans. - Ciebie też o to prosił?

- Nie - odpowiedział od razu, dziwnie rozbawiony. Spojrzeliśmy wszyscy na niego niezrozumiale. - Mi kazał się do niej nie zbliżać poza boiskiem.

Wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Zakryłam sobie dłońmi usta, próbując się uspokoić.

- I...mmm...Co mu odpowiedziałeś? - poklepał go po ramieniu Erik, wciąż rozweselony.

- Że jak szybko nie wróci, to prędzej, czy później ktoś inny się nią zainteresuje - odparł już poważniej.

Momentalnie śmiechy ucichły.
Na moich ustach wciąż gościł uśmiech. Wiem, że powiedział mu to dla mnie. Zaczynam go cenić coraz bardziej jako przyjaciela.

Wstałam od stołu, ku konsternacji pozostałych. Byłam nieprzewidywalna, więc wcale się nie dziwię, że skupili się na tym co robię. Nie mieli czym się martwić.

Podeszłam do Juda, złapałam go jedną ręką za brodę, żeby mi się przypadkiem nie postanowił ruszyć.

Następnie zostawiłam na jego policzku długiego całusa. Spraliżowało go delikatnie. Ups.

- Dziękuję - szepnęłam.

Odeszłam od niego, chcąc ponownie zająć swoje poprzednie miejsce. Chłopaki stali w osłupieniu, wbijając we mnie wzrok.

- No co? - zapytałam rozbawiona. - Też chcecie buzi?

Swift zaczął chować się za Jackiem.

- Nathan, czemu się chowasz? - chwyciłam go za ramiona, wyciągając ukrycia.

- Zostaw mnie kobieto, wybierz sobie kogoś kogo nie całowałaś - wyjęczał, przypominając wszystkim sytuację podczas pamiętnej wycieczki do Maid Cafe.

Rozejrzałam się po twarzach przyjaciół i obrałam sobie za cel tego, który najmniej się speszył.

- Co tam Kevin? - podchodziłam do niego powoli z dziwnym uśmieszkiem na ustach.

- Oszalałaś? - zaczął cofać się do tyłu.

- No nie wstydź się - zaczęłam przyspieszać, a on zaczął biegiem przede mną uciekać, więc i ja zaczęłam za nim biec.

- Zabierzcie ją! - krzyczał rozpaczliwie napastnik, ale chłopaki nie zamierzali mnie zatrzymywać. Wręcz przeciwnie, śmiali się z nas bardzo głośno.

- Dzieciaki! - usłyszeliśmy krzyk trenerki. Zatrzymaliśmy się, patrząc w jej stronę poważnie. - Pakujcie się, niedługo ruszamy w drogę - zatrzasnęła za sobą drzwi.

Gdy tylko wyszła ponownie się roześmialiśmy.

Miło, że pomimo naszej obecnej sytuacji potrafimy się jeszcze cieszyć z małych rzeczy. Zdołałam choć na chwilę o wszystkim zapomnieć.

Zdecydowanie poprawili mi humor.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top