Rozdział I. Nowy dramat

Surprise!

Zaczął się grudzień, więc mam dla was małą informację.
Od dziś zaczynamy kalendarz adwentowy. Studia zajmują mi sporą część czasu w tygodniu, więc będzie on delikatnie okrojony. Co to znaczy?

Rozdziały będą wpadać co dwa dni.

Na co komu prolog, skoro lecimy kontynuację poprzedniej części? Hahaha

- To druga część historii i polecam najpierw przeczytać pierwszą, ponieważ łączą się ze sobą. Ten rozdział jest kontynuacją Epilogu z części pierwszej.

Miłej zabawy!
________________________________________

Axel

Byłem cholernie głupi. Mimo zerwania ciągle czułem coś do Ainy. Nie potrafiłem o niej zapomnieć. Wciąż nie potrafię. Przez tak długi czas nie potrafiła mi znowu zaufać. Nie byłem już nawet pewny, czy wciąż darzy mnie jakimś uczuciem. A gdy w końcu mnie do siebie dopuściła, wszystko zniszczyłem jak ostatni kretyn. Powinienem być z nią szczery.
Patrzyłem w te jej duże, błyszczące od łez oczy i serce mi się krajało. Nie chciałem jej skrzywdzić. Bolało mnie, kiedy tylko przypominałem sobie o tym, że jest zaręczona, więc byłem zbyt tchórzliwy, żeby wypowiedzieć się na głos.

- Przepraszam Axel - usłyszałem cichy głos Juda.

Spojrzałem na niego. Wydawał się być przybity. Nie byłem na niego zły. Nie miałem powodów. On się jej nie oświadczył, to nie on zmusił ją do zaręczyn. Sam do niedawna był w podobnej sytuacji, co Aina. Ojczym go w końcu zrozumiał, ale zaręczyny to inna kwestia. I rzeczywiście nie jest to takie łatwe, jakby się mogło wydawać.

- To nie twoja wina. Mogłem być z nią szczery od początku - zacisnąłem ręce w pięści. - Wybaczcie, ale idę do Julii...

Wszechwiedzący

Axel opuścił przyjaciół, których po zaistniałych wydarzeniach przestało cieszyć zwycięstwo. Sami byli szoku i jeszcze nie do końca dowierzali. Sytuacja była dla nich wręcz abstrakcyjna. Ciężko było ją pojąć.

- Mark, czy możesz mi wyjaśnić to, co właśnie zobaczyliśmy? - zapytała Nelly, ale chłopak ją zignorował. - Czemu nic nie mówisz?

Evans poprawił swoją torbę na ramieniu. Co miał jej powiedzieć? Że okłamywał przez dłuższy czas swoją najlepszą przyjaciółkę? Uważał, iż usłyszeli wystarczająco i nie było nic więcej do dodania. Ruszył wolnym krokiem w kierunku stacji. Reszta przez chwilę obserwowała go w ciszy, ale zaraz poszli za nim.

Spodziewali się ją tam spotkać, ale nie widoku, który zastali na miejscu.
Nigdy nie widzieli jej w takim stanie. Zawsze starała się zakryć tę wrażliwszą część siebie żartami albo dogryzaniem. A teraz stali tam, obserwując jak wręcz dusi się płaczem. Nie widzieli jej twarzy. Głowę miała ukrytą w ramionach Silvii, która przytulała ją w tamtym momencie jak najcenniejszy skarb, próbując choć trochę uspokoić Ainę. Woods sama miała łzy w oczach. Była wrażliwa na krzywdę innych, zwłaszcza, że ta krzywda dotyczyła jej przyjaciółki.

Łamało im się serce, widząc Lyrne w takim stanie. Nawet Mark, który przecież znał ją już bardzo długo, widział ją taką tylko raz - gdy się przeprowadzała i musiała z nim pożegnać. Chciał do niej podejść, ale czuł, że Aina nie będzie chciała z nim teraz rozmawiać. On również ją skrzywdził.

Jude chyba pierwszy raz w życiu poczuł się tak źle, że sam prawie wyszedł ze swojej spokojnej powłoki.

Celia wahała się przez chwilę.
W pewnym momencie ogarnęła ją złość. Przecież brat jej też nic nie zdradził, a to dotyczy zarówno jego - jej rodzonego brata, jak i także jej przyjaciółki.

- Będziemy musieli poważnie porozmawiać - powiedziała do Sharpa groźnie, przybierając na twarz gniewną minę, by pokazać powagę sytuacji.

Podeszła do dziewczyn.

- Aina - dała delikatnie znać o swojej obecności.

Fioletowłosa podniosła głowę z objęcia Silvii.

I w tamtym momencie ten widok złamał serca także reszcie drużyny.

Aina

Spojrzałam na pozostałych. Przyglądali mi się jakbym co najmniej umarła.

Umarłam w środku.

- Dzieciaki - zaczął trener, ukradkiem zerkając na mnie. - Przyjechał po nasz bus. Będzie nam wygodniej, zawiezie nas prosto do szkoły. Zapraszam na parking przy stacji.

No pięknie. W pociągu mogłabym swobodnie odciąć się od wszystkich. Tu nie mam takiej możliwości. Spróbuję usiąść gdzieś z tyłu, Silvia mnie na pewno nie zostawi...

⚽️

Silvia jednak mnie zostawiła.          Nie udało mi się zająć tyłów, więc siedziałam naburmuszona w rzędzie z Markiem i Nathanem. Wymarzone miejsce.
Byliśmy w drodze powrotnej, całkiem niedaleko Raimon. Przez całą podróż panowała niezręczna cisza. Nie chciałam, żeby przeze mnie bali się rozmawiać sami ze sobą...

- Chłopaki - odezwałam się ochrypłym głosem. Drużyna spojrzała na mnie lekko zaskoczona, oczekując niecierpliwie, co mam do powiedzenia. - Milczycie całą drogę. Jeśli to przeze mnie, to przepraszam. Wygraliście finał, cieszcie się, rozmawiajcie, okazujcie emocje. Ja też się bardzo cieszę i jestem z was dumna - wymusiłam delikatny uśmiech.

Odwzajemnili go, choć nie wyglądali na przekonanych. Przynajmniej dało się zauważyć na ich twarzach delikatną ulgę.

- To w takim razie... - zaczął Nathan. - Gdzie są Erik i Bobby? Gdzie zniknęli?

- Zadzwonił do nich po meczu ich kumpel Malcolm i poszli się z nim spotkać - wyjaśnił Mark.

On wie chyba wszystko. Szkoda, że nie wszystkim się tak chętnie dzieli z innymi.

- Zgadza się - potwierdziła Silvia. - Zostali, żeby się z nim spotkać i obgadać nasz mecz.

- O rety, nie mogli się wstrzymać? - spytał rozbawiony Nathan.

- Właśnie, sporo ich ominie - zgodził się Kevin.

- Kto by pomyślał, że zajdziemy tak daleko. Na początku było nas tylko siedmiu, pamiętacie? - ekscytował się Steve.

- Zgadza się Steve. I graliśmy raczej marnie.

Wow. Z ust Kevina padło "graliśmy marnie". Jestem w szczerym szoku.

- Nawet gorzej niż marnie. A niektórzy jak Axel w ogóle nie mieli ochoty grać. Prawda Aina? - wygłosiła Nelly.

- Prawdę mówiąc, chciałam wtedy wbiec i skopać tyłek Królewskim, ale Blaze mnie powstrzymał - wyjaśniłam ponuro.

Nikt tego nie skomentował. Za to Willy wtrącił się ze swoim ego topem, próbując wychwalić się pod niebiosa. Pozostali zaczęli się z niego nabijać.

- Od początku wiedziałam, że nadejdzie ten dzień - wyznała Woods.

- Właśnie Silvio, ja też - rzucił Mark.

- Co teraz? Jesteśmy numerem jeden, nie możemy osiąść na laurach. Musimy mieć jakiś cel - wtrąciła się Raimon.

- Jest mnóstwo świetnych zespołów na świecie - wyjaśnił Nathan.

- Musimy mierzyć wysoko! Zróbmy to! Zostańmy numerem jeden na świecie! - odpalił się Mark.

- Taaak! - zgodzili się wszyscy.

Ja myślałam już tylko o tym, że też powinnam być teraz u Julii, ale niestety na chwilę obecną nie jestem w stanie przebywać w tym samym pomieszczeniu co Axel.

- Nasz zjazd. Jesteśmy na miejscu - ogłosił trener.

- Hej, a to co? - rzucił przerażony Mark, wgapiając się w szybę.

Spojrzałam leniwie w tę samą stronę i momentalnie zastygłam w szoku.   Z nieba spadał jakiś kręcący się trójkąt.
Nagle rozbłysło jasne światło, po czym rozległ się straszny huk. Patrzyłam przerażona na widok, który nam się ukazał.

Nasza szkoła została zniszczona.

- To wy? - Pośród gruzów, powoli zmierzał ku nam wicedyrektor.

- Co się stało? - Podbiegł do niego Mark. - Kto zniszczył naszą szkołę?

- T-to by-byli kosmici.

- Co? - rzuciliśmy.

Przecież to niedorzeczne. Kosmici? Może dalej jest w szoku.

- To jakiś absurd. Jak to kosmici? - zapytałam, podchodząc do mężczyzny.

- Zaatakowali nas obcy, nie zmyślam, przysięgam.

Obejrzałam się za niego. Moim oczom ukazała się dawna Jedenastka Raimona. Leżeli wykończeni, pośród pozostałości po murach szkoły.

- Wezwijcie karetkę! Szybko! - krzyknęłam.

- Staraliśmy się ich powstrzymać, ale byli za silni... - wytłumaczył pan Mildred. - To była katastrofa. Pokonali nas.

- Co tu się stało? - zapytał nasz trener.

- Robiłem, co mogłem. Próbowałem z całych sił zachować twarz jako bramkarz, ale nie mogłem. Nic ich nie zatrzymało.

- Chcesz mi powiedzieć, że graliście mecz z obcymi?

- Mówili, że przyszli wyzwać nas na pojedynek.

- Że co? - rzucił Mark. Brzmi jak jakiś kiepski film.

Miałam jakieś dziwne przeczucie.
Ponownie zastygliśmy w bezruchu. Chyba wszyscy usłyszeli jakiś dziwny dźwięk, zbliżający się w naszym kierunku. Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam czarną...piłkę? Zbliżała się z zawrotną prędkością.

- Uważajcie! - krzyknął Jude.

Nagle do tej jednej, doleciały dwie kolejne, a po chwili naszym oczom ukazali się...kosmici?

- To właśnie oni. To oni - probował wydusić z siebie przerażony Pan Mildred. - To oni zniszczyli szkołę.

- Dobra, o co chodzi. Co to za bzdury? - zapytał Mark.

- Ten stary człowiek mówi prawdę. Jesteśmy tymi, których nazywacie obcymi - wyjaśnił jakiś świernięty blondynek. - Jesteśmy uczniami gwiazdy. Postanowiliśmy dać wam pokaz naszej niesamowitej siły, tak jak wasza społeczność lubi najbardziej. Grając w piłkę i pokonując was.

Ale, że kolejni psychole? To jakaś klątwa?

- Nasze badania tej waszej dziwnej i agresywnej zbiorowości pokazały, że mecz to jeden z niewielu bezkrwawych sposób walki. Ale jednoznacznie wyłania zwycięzcę i pokonanego. Stwierdziliśmy też, że dość szybko tracicie siły.

- Więc dlatego? Dlatego rozgromiliście Jedenastkę Inazumy? Zdziwicie się! Jesteśmy mocniejsi od nich! - Evans wpadł wręcz w furię. Cały się trząsł ze wściekłości.

- Za późno. Jak widzisz szkoła już została zniszczona. Koniec meczu. Gwizdek. Chociaż. Nawet nie nazwał bym tego meczem - zaczął śmiać się psychopatycznie blondas.

- Nie obchodzi mnie kim jesteście, nie będę stał spokojnie i patrzył na wasze wybryki! - wykrzyczał wściekle Kevin, dołączając do Marka.

- Spokojnie Kevin - próbował go uspokoić.

Pozostała część drużyny również okazała swoje wsparcie i gotowość do walki.

Ja nie byłam przekonana, że walka z wrogiem, o którym kompletnie nic nie wiemy to dobry pomysł.
Choć porządnie mnie już zdenerwowali, ledwo panowałam nad sobą.

- Dobra do roboty, niech poczują smak porażki! - krzyknął Evans.

- Już nie mogę się doczekać - uśmiechnął się złowieszczo obcy i posłał piłkę w ich stronę.

Mark nawet nie zdążył zareagować. Ten blondas jest taki szybki. W moment zmiótł chłopaków z powierzchni ziemi. Strzał przeleciał tuż nad Markiem.
Nie. Nie. Nie.
Uderzył w nasz domek klubowy.

- Mark! - podbiegłam prędko do chłopaka. - Nic ci nie jest?

Evans leżał półprzytomny na ziemi. Nie odpowiadał.

Usłyszałam jak trener zapytał obcego, co to za sztuczki, lecz ten nie odpowiedział. Obejrzałam się za siebie. Zniknęli.

Chłopaki podbiegli zaniepokojeni stanem swojego kapitana.

- Wszystko gra? Jesteś cały Mark?

- Oddycha?

- Chyba...Jestem cały - wydusił, jęcząc z bólu. Wraz z Nathanem pomogłam mu się podnieść. - Gdzie oni są? Gdzie są kosmici?!

- Zniknęli - odpowiedział Jude.

Rozejrzeliśmy się dookoła. Nasza szkoła, nasz domek klubowy...zostały tak po prostu zniszczone. To tak jakby zniszczyli nasze dotychczasowe życie...nasze wspomnienia...

Wszystko jest w ruinie.

Chłopaki zaczęli lamentować.
Nie dziwię im się. Zeus, czy ktokolwiek inny...To nic w porównaniu z tymi psychopatami. Jeszcze pół godziny temu nie sądziłam, że to możliwe.

- Nie było czasu na reakcję. Prawda Mark? Ani chwili - westchnął Jude.

- Nie - zgodził się.

Nagle rozbrzmiał dzwonek telefonu Silvii oraz Nelly.

- Erik zdzwoni - oznajmiła Woods.

- Witaj ojcze - przywitała się Raimon. - Nie, nic mi nie jest.

- O nie! - wykrzyknęły zaraz obie.

Spojrzeliśmy na dziewczyny zaniepokojeni.

- Nie Erik, byli też u nas, w Raimonie - powiedziała zielonowłosa.

- Gdzie jesteś ojcze? - przestraszyła się Raimon. - Gimnazjum Umbrelli?

- Co? Obcy walczą z innymi szkołami? - zapytał Mark.

- Tak - potwierdziła. - Nie wiem, co planują, ale są teraz nad Gimnazjum Umbrelli.

- To jest dzielnica obok prawda? - spytał Kevin.

- Chodźmy tam. Musimy im pomóc. Nie pozwólmy tym kosmitom robić to, co im się podoba! - ogłosił bramkarz.

⚽️

Dotarliśmy na miejsce. Usłyszeliśmy jak ci psychopaci grożą raczkującej drużynie Umbrelli. Mieli już zamiar zniszczyć ich szkołę, ale zatrzymał ich Mark.

- Jesteście bardzo bojowi, więc zagracie zamiast tej bandy tchórzów - stwierdził blondas.

- Zagramy i to jak! - potwierdził Evans.

- Uważaj na ich pułapki Mark - poprosił brązowowłosego trener.

- Martwię się, bo bez Axela i Erika nie jesteśmy tacy mocni. Kevin to jedyny napastnik jakiego mamy. To za mało - wyraziła swoje obawy Nelly.

- To żaden problem - podsumował Dragonfly.

- Właśnie. Masz wszystkich za sobą Kevin - zgodził się Jude.

- Razem może nam się udać - dopowiedział Evans.

Nie zdążyliśmy się zregenerować po poprzednim meczu. Będzie ciężko.

- Aina, narazie jesteś w rezerwie - oznajmił trener.

- Co, ale...

- Bez dyskusji.

Odburknęłam coś na to niezrozumiale. Jak on może w takim momencie dawać mnie na ławkę. Przecież doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co potrafię! Fakt, że jeszcze wymyka mi się czasem wszystko spod kontroli, ale już wiem, iż nie skrzywdzę swoich. To dodaje mi pewności siebie.

Usiadłam posłusznie na ławkę wraz z resztą rezerwowych.

Mecz rozpoczął się.

Nie minęła minuta, a piłka została nam odebrana, od razu strzelili Raimonowi gola. Ledwo zdążyyłam cokolwiek zarejestrować.

- Są za szybcy - szepnęłam.

Zdobywali bramkę za bramką. Nasza drużyna się powoli rozsypywała.

Sam upadł na ziemię.

Nagle na boisko wbiegł Axel.
Skąd on się wziął?

- Pomóc ci? Możesz wstać?

- Jak zawsze na czas. Dzięki Axel - skomentował rudy.

W końcu Willy pomógł mu zejść z boiska, a nasi chłopcy z nowymi siłami przystąpili do ataku.

Nic im to nie dało.

Jim został wgnieciony w bramkę, nikt nawet nie zdążył zareagować.

Mimo gróźb drużyna twardo stała na swoim. Nie zamierzali się poddać.
Wtedy kapitan drużyny obcych wygłosił, że to będzie ostatni mecz, który zagrają.
I rzeczywiście zaczęli masakrować jednego po drugim. Wyglądało to jeszcze bardziej okropnie niż w meczu z Zeusem. Wcisnęli Marka w bramkę.

- Trenerze! - krzyknęłam, nie mogąc tego znieść.

- Nie.

- Ale oni nie dadzą rady!

- Nie wpuszczę cię tam Aina! - nakrzyczał na mnie.

Z zaciśniętymi pięściami spojrzałam na aktualną sytuację. Evans leżał na ziemi, obcy torturowali całą naszą drużynę. Kapitan próbował się podnieść, ale nie był w stanie.

Nikt nie był już zdolny do gry.

Nie udało się.

Kolejna szkoła runęła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top