Przygoda
On od zawsze szukał przygód.
Miał duszę podróżnika, ani na chwilę nie potrafił usiedzieć w miejscu. Chciał zwiedzić cały świat, poznać niezliczoną ilość kultur, zobaczyć wszystko warte zobaczenia.
Ja, przynajmniej na początku naszej znajomości, byłam Jego przeciwieństwem. Marzyłam o spokojnej, raczej statecznej przyszłości. Do szczęścia wystarczyłby mi jakiś przyjemny, cichy i przede wszystkim własny kąt.
Gdy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że On musiał mieć wielki dar przekonywania, skoro był w stanie wybić mi tę idealną wizję z głowy.
Pamiętam, gdy zobaczyłam Go po raz pierwszy. Potargane włosy, szeroki uśmiech, błyszczące oczy. Stare, znoszone trampki, z którymi, jak się potem okazało, niemal nigdy się nie rozstawał. Jego zapach. To, jak się śmiał. To, jak podczas rozmowy z kimś innym czasami zerkał na mnie ukradkiem, jakby sprawdzając, czy jestem w pobliżu.
Miał w swoim pokoju stary, oblepiony kolorową taśmą słoik z napisem " Na przygodę ". Na jego dnie leżały błyszczące monety - bardzo dużo błyszczących monet, ale On sam zawsze mówił, że nigdy ich nie liczył. Nie chciał wiedzieć, ile ich tam jest.
"Gdy będę dorosły", mawiał, "Rozbiję słoik, wezmę wszystkie pieniądze i wydam je na podróż dookoła świata".
Pamiętam, że słysząc te słowa po raz pierwszy, zaśmiałam się lekko.
"Nie uważasz, że i tak będzie ich trochę za mało?"
On zmarszczył wtedy czoło i objął mnie ramieniem, kręcąc rozbawiony głową.
" Nie szkodzi. Do prawdziwej przygody nie potrzeba wielu pieniędzy ".
Możliwe, że to właśnie te słowa sprawiły, że bez większego wahania sięgnęłam do kieszeni, wyjęłam z niej parę miedziaków i dorzuciłam do słoika.
" Chciałabym wspomóc twoją przygodę", powiedziałam.
On obdarzył mnie wtedy promiennym uśmiechem.
"Naszą przygodę".
Mijały lata. Na dnie kosza spoczywały kolejne kartki z kalendarza, a na dnie słoika - kolejne monety. Skończyliśmy szkołę, zaczęliśmy studia - ja księgowość, On medycynę, chociaż szczerze mówiąc, nie potrafiłam Go sobie wyobrazić jako poważnego pana doktora. Wiedziałam, że do wyboru takiego, a nie innego kierunku namówili Go rodzice, On jednak zawsze powtarzał, że chciałby mieć własny program podróżniczy i na tym zarabiać. Podróże, przygody - te dwa słowa stale przewijały się w naszych rozmowach, ale jakoś zawsze odkładaliśmy na później zrealizowanie wspólnych marzeń, czekając, aż w naszym słoiku zbierze się wystarczająco dużo pieniędzy.
Nadszedł dzień, w którym nie chcieliśmy już dłużej czekać i zadecydowaliśmy: otwieramy słoik. Podekscytowani, z wypiekami na twarzach, wysypaliśmy na łóżko wszystkie monety zbierane przez wiele lat i zaczęliśmy liczyć. Pamiętam, że uśmiechy na naszych twarzach szybko zbledły. Pieniędzy było za mało. O wiele za mało na jakąkolwiek przygodę.
Ustaliliśmy, że będziemy zbierać dalej. On już snuł wizje o wielkiej wyprawie do Tajlandii na naszą rocznicę, ale ja miałam wątpliwości. Coraz częściej myślałam, że zawartość słoika można by wydać na jakiś inny, bardziej przydatny sposób. W końcu studia, potem praca, będzie się trzeba rozglądnąć za nowym mieszkaniem...
Koniec studiów. Kupiliśmy dom, samochód, poszliśmy do pracy. On ukończył studia medyczne śpiewająco i zaczął pracę w szpitalu, ja w biurze jako księgowa. Stopniowo czarne cyfry na ekranie i papierze zastąpiły moje myśli o przygodach. Jego także pochłonął wir pracy, chociaż widziałam, że nie sprawia mu ona przyjemności. Ciągle jednak powtarzał, że robi to, aby zarobić dla nas pieniądze i zapewnić nam stabilną przyszłość.
"Jeszcze będzie czas na przygody", mawiał. A ja? Cóż, zgadzałam się z nim, siadając codziennie przed ekranem komputera i przeglądając arkusze z zupełnie nieinteresującymi mnie danymi.
Potem pojawiły się dzieci i resztki naszego wolnego czasu przepadły, jak się zdawało, bezpowrotnie. Zaczynałam się dusić w mojej pracy. Nie znosiłam siedzenia cały czas przy biurku ze wzrokiem wlepionym w ekran. Czułam, że marnuję życie. Chciałam więcej - przygód, podróży... życia.
Nadszedł dzień, w którym podjęłam decyzję. Rzuciłam pracę. Poczułam się wolna, gdy z hukiem opuściłam znienawidzone przez siebie biuro, z sercem przepełnionym nadzieją, że On zrozumie, dlaczego tak postąpiłam...
Nie zrozumiał.
Pamiętam, że wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo się zmienił. Stał naprzeciwko mnie, wysoki, z podkrążonymi oczami, bo właśnie wrócił z nocnej zmiany, mając na sobie elegancką białą koszulę, marynarkę i wyprasowane spodnie. Jako nastolatek nigdy się tak nie ubierał - twierdził, że nie znosi koszul i garniturów, bo kojarzą mu się z "nadętymi elegancikami". A teraz... sam tak wyglądał - jak nadęty elegancik, gdy z zachmurzonym czołem wysłuchiwał mojego tłumaczenia, że ja już dłużej nie mogłam, że ta praca mnie ograniczała, że nie chciałam spędzić całego życia za biurkiem, że chciałam podróżować... On zmarszczył czoło, zacisnął zęby w wąską linię i spojrzał na mnie... jak na dziecko. Pamiętam te trzy słowa, które wtedy powiedział, a które uderzyły boleśnie prosto w moje serce niby trzy ciosy.
"Najwyższy czas dorosnąć".
Wróciłam do pracy z podkulonym ogonem. Przeprosiłam. Obiecałam poprawę. Nie przyjęli mnie z powrotem, zaczęłam więc szukać nowej roboty. Znalazłam ją po prawie pół roku - jako redaktorka w magazynie. Niezła praca, ale płacili niemal dwukrotnie mniej, niż w mojej poprzedniej.
Jego nie było w domu przez całe dnie - spędzał je w szpitalu, jak to zapracowany lekarz. Ja wracałam z pracy, zajmowałam się dziećmi i gdy miałam w końcu chwilę dla siebie, zdawałam sobie sprawę z tego, że dom jest dziwnie cichy i pusty.
Odkryłam, że pisanie sprawia mi przyjemność i pozwala zająć myśli, gdy byłam samotna. W tajemnicy przed Nim i w zasadzie przed wszystkimi zaczęłam pisać własną książkę. Z nikim się nią nie dzieliłam, nikomu nie mówiłam, o czym jest. Była moim małym sekretem i moją osobistą terapią, która pozwalała mi na chwilę zapomnieć o pracy, obowiązkach i... wszystkich pytaniach w stylu "Co by było, gdyby...?".
Tak mijały lata.
A słoik "Na przygodę" leżał gdzieś w domu, porzucony i zapomniany.
***
Sala szpitalna. Białe ściany. Ciche pikanie urządzeń medycznych. Moja ręka - stara, pomarszczona - na jego dłoni, wyglądającej podobnie. Wpatrujemy się w siebie w milczeniu. Ostatnio mamy dużo czasu, aby na siebie po prostu patrzeć.
- Poczytaj mi - słyszę nagle jego chrapliwy głos. Jego dłoń, choć słaba, zaciska się mocno na mojej.
Od jakiegoś czasu prosi mnie, żebym mu poczytała zawsze, gdy odwiedzam go w szpitalu. Sięgam do torby i wyjmuję z niej książkę - okładka jest zwykła, czarna, białe litery na niej układają się w tytuł i autora. On słabo widzi, poza tym nigdy nie dałam mu książki do ręki, nie wie więc, czyje nazwisko tam widnieje.
Nie wie, że to moje nazwisko.
Lekko drżącymi dłońmi zakładam na nos okulary. Zaczynam czytać, na głos. Czytam o przygodach dwójki zakochanych, którzy świeżo po studiach wyruszyli w podróż dookoła świata. Czytam o zieleni trawy pod ich stopami, o cichym szumie morza, o słodkim zapachu gór. O nocach spędzonych pod gołym niebem na obserwowaniu gwiazd, o długich jazdach samochodem wzdłuż wybrzeża, o porannych kąpielach w lodowatych jeziorach. Czytam o ich szczęściu. Czytam i myślę gorzko:
"To mogliśmy być my".
Gdy przerywam, patrzę mu w oczy. Widzę w nich... gorycz. Jestem niemal pewna, że on dobrze wie, kto jest autorem książki. Zawsze chłonie każde zdanie z uwagą, rozmarzony i trochę smutny.
Zastanawiam się często, czy On też żałuje, tak jak ja. Czy żałuje tych wszystkich lat, które zmarnowaliśmy, odkładając naszą przygodę cały czas na później - aż zastała nas starość, niby niezapowiedziany gość, chociaż przecież oboje wiedzieliśmy, że kiedyś w końcu nadejdzie? Czy żałuje, że nigdy z naszych ust nie padły słowa "Tak! Dzisiaj jedziemy przeżyć przygodę!" ? Czy żałuje, że nas słoik z oszczędnościami leży gdzieś porzucony - przysypany pudłami na strychu naszego domu, zakurzony, niby świadectwo tego, jak wielkie plany i marzenia kiedyś mieliśmy...?
On ściska moją dłoń, patrząc na mnie smutno. Uśmiecham się do niego słabo. Nic nie mówię, bo mam wrażenie, że rozumiemy się bez słów.
Gdybyśmy byli jeszcze młodzi, gdybyśmy mieli więcej sił, może jeszcze mielibyśmy szansę na naszą przygodę. Gdybyśmy nie odkładali wszystkiego na później, może teraz, jako staruszkowie, mielibyśmy o czym opowiadać naszym wnukom. Może mielibyśmy wspomnienia, nadal żywe i przede wszystkim prawdziwe, a nie tylko zapisane na papierze jako fikcja.
Cały czas czekaliśmy na naszą przygodę, nie wiedząc, że mamy ją na wyciągnięcie ręki.
Życie jest przygodą - nieznaną, nieposkromioną, zapierającą dech w piersiach i całkowicie Twoją.
Nie czekaj na przygodę.
Największa z nich - życie - należy do Ciebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top