Steve x Clint

                    To miał być w zasadzie zwykły trening. Co prawda we dwóch, bo reszta zgrabnie się wykręciła, ale Steve był nastawiony pozytywnie, co do tego. A przynajmniej z początku, dopóki Clint nie zaczął mu docinać. Najpierw nawet go to śmieszyło i motywowało, ale na dłuższą metę stało się męczące i miał dość. W końcu wiadomo było, że nikt nie miał tak dobrego oka, jak Barton, i Rogers nawet nie próbowałby tego negować, ale... Na miłość Boską, ileż można?! Nawet on powoli zaczął tracić cierpliwość, a Clint wydawał się dziś bardziej uszczypliwy, niż zazwyczaj. Do tego w świetnym humorze, a z tej mieszanki powstawało coś, czego nie szło tak łatwo zatrzymać i Kapitan dość szybko się o tym przekonał.
                    - Miałeś cel tuż przed sobą! – powiedział Clint, równając się z nim, po czym bez patrzenia posłał strzałę, która trafiła w sam środek celu. – Jak mogłeś aż tak chybić?
                    Steve zdusił w sobie i przełknął odpowiedź, która już niemal wypłynęła z jego ust o tym, że bez ciągłych krzyków Bartona byłoby łatwiej się skupić. Ostatecznie tylko wzruszył ramionami i nie patrząc na Hawkeye'a przeszedł na koniec pomieszczenia i schylił się po swoją tarczę.
                    - Przecież to nie jest trudne! – kontynuował Clint, teraz już krzycząc, by Steve go usłyszał. – Ustawiłeś trening na tryb średni, to nawet nie jest wyzwanie, a przecież w prawdziwej walce nie możesz...
                    - Wiem – mruknął Rogers pod nosem, nie słuchając już nawet dalszej wypowiedzi mężczyzny. Co prawda, Barton tego nie usłyszał, ale Kapitan podejrzewał, że nawet jeśli, to nie przeszkadzałoby mu to w kontynuowaniu swojej wypowiedzi, co właśnie robił.
                    - Dlatego właśnie chybienie może być tak katastrofalne w skutkach – dokończył Clint, kiedy Steve już znalazł się obok niego ze swoją tarczą. – W porządku, jeszcze raz.
                    Zastanawiał się, kiedy nastąpił ten moment, że zamienili się rolami. W końcu to on dowodził, nie Clint, a teraz to właśnie Barton prawił mu morały. Nie, żeby Kapitan nie chciał słuchać dobrych rad, ale... wysłuchał już dzisiaj tej samej rady chyba z osiemdziesiąt razy, o ile nie więcej. Po czterdziestym ósmym razie stracił rachubę.
                    Rogers kiwnął głową, kiedy Clint rzucił niecierpliwe „Cap", wyraźnie czekając na jego reakcję. Blondyn podszedł do panelu i przez chwilę coś wciskał, ale w końcu wrócił na swoją poprzednią pozycję.
                    - Tym razem skupienie, pamiętaj – dodał Hawkeye, a westchnięcie Kapitana zostało zagłuszone przez wyskakujące po kolei cele.
                    Salę treningową, na której właśnie ćwiczyli, zaprojektował Stark już jakiś czas temu. Było w niej wszystko, co tylko każdy z nich potrzebował, no i było też świetnym miejscem na rozładowanie się. A przynajmniej tak do tej pory sądził, bo po tym treningu będzie miał zdecydowanie inne zdanie o tym miejscu.
                    - Prawie ci wyszło tym razem. Dwa chybienia, ale na szczęście byłem tuż obok – powiedział Clint, wpatrując się w panel, z którego odczytywał dane. – W pewnym momencie dałeś się zaskoczyć, ale od czego jest praca zespołowa, co nie?
                    Steve nie odpowiedział, a i Clint chyba tego nie oczekiwał, bo kontynuował.
                    - Trzydziestu siedmiu zabitych, w tym ja wyeliminowałem dwudziestu jeden, ty szesnastu, całkiem niezły wynik. Chociaż byłbyś ranny w ramię, lewe, więc jeszcze nie jest tak źle. Ja prawie oberwałem, pamiętasz ten moment, kiedy nas otoczyli...
                    I w tym momencie Kapitan wyłączył się, nawet nie słuchając. Właściwie słyszał tę relację przed kilkoma minutami. I tuż po skończonym treningu. I nawet w trakcie. Sam mógłby ją powtórzyć ze wszystkimi szczegółami.
                    - Idę pod prysznic – rzucił, przerywając Clintowi chwile swojej wzniosłości i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, ruszył do drzwi, prowadzących na krótki korytarz. Tam wszedł w odpowiednie drzwi i kiedy zamknęły się za nim, głośno westchnął.
~*~
                    Siedział pod prysznicem dłużej, niż zazwyczaj, ale potrzebował pozbierać myśli. No i przede wszystkim musiał się uspokoić, zmyć z siebie tę irytację, która wciąż gdzieś tam się tliła. W końcu jednak zakręcił wodę, wyszedł z kabiny i sięgnął po ręcznik. Wytarł się nim, po czym owinął wokół bioder, podchodząc do swojej szafki, w której miał ubrania na zmianę. I w tym też momencie drzwi otworzyły się i Steve zobaczył Clinta.
                    - Gdybym wiedział, że będziesz siedział tak długo to poszedłbym pierwszy – powiedział, wchodząc głębiej i zatrzymując się przed kabiną prysznicową. Wzrok Steve'a musiał być wyjątkowo natarczywy, bo zaraz dodał: - Drugi prysznic ma awarię.
                    Kapitan skinął głową i wyciągnął koszulkę, ale wtedy też spojrzał raz jeszcze na Bartona i znieruchomiał, wbijając w niego spojrzenie. Clint również na niego patrzył, jakby nie wiedział, o co chodzi.
                    - Chciałbym się, no wiesz, ubrać – powiedział w końcu Steve, a Barton zrobił taką minę, jakby właśnie dotarła do niego cała ta sytuacja.
                    - Jasne, nie krępuj się, stanę tyłem – powiedział i odwrócił się plecami do Kapitana. Ten już miał założyć na siebie koszulkę, ale powstrzymały go kolejne słowa mężczyzny. – Musisz popracować nad celnością. Wyszedłeś z wprawy. Wolne nie służy ci najlepiej. Gdyby tak treningi były co tydzień, to...
                    Przerwał, kiedy uświadomił sobie, że Steve mocno zacisnął palce na jego nadgarstku. Już miał się odwrócić, by zapytać o co chodzi, ale nie zdążył tego zrobić, kiedy Rogers po prostu pchnął go na szafki.
                    - Zamknij się w końcu! – warknął Steve i nim Clint mógł zareagować, Kapitan wpił się w jego usta. To zdecydowanie go uciszyło. Nawet, gdy Steve już nieco odsunął się, przerywając pocałunek, jeszcze przez dłuższą chwilę Clint nie był w stanie powiedzieć niczego. Za to Rogers był.
                    - Cały dzień tylko mi docinasz, nie mogę już tego słuchać, powtarzasz to samo milion razy i tylko mnie dekoncentrujesz. Gdybyś siedział cicho, choć przez chwilę, to zapewniam cię, że moja celność byłaby zdecydowanie lepsza. Zaraz Ci zresztą pokażę.
                    Barton chyba wciąż nie był w stanie wydusić z siebie słowa, poza tym była to ostatnia okazja, bo Steve przycisnął dłoń do jego ust. Kapitan nie miał pojęcia, co w niego wstąpiło, ale nie potrafił już wytrzymać. Chyba po raz pierwszy tak bardzo pragnął utrzeć komuś nosa, pokazać, że nie ma racji, zazwyczaj przecież tak nie postępował, ale dzisiaj... coś w nim pękło.
                    Jednym ruchem pozbył się spodni Clinta, wciąż dociskając dłoń do jego ust. Barton nawet nie próbował się szarpać, chyba wciąż był zaskoczony całą tą sytuacją i jedynie patrzył na Steve'a rozszerzonymi oczami, zapewne zastanawiając się, co się dzieje i gdzie podział się prawdziwy Rogers, i kto go, do cholery, podmienił na jego warcie?
                    Tuż za spodniami, które szybko znalazły się na podłodze, wylądowały bokserki Clinta. I w tym momencie Barton próbował coś powiedzieć, ale dłoń na jego ustach zagłuszyła całą jego wypowiedź. A może to było pytanie? Steve już nie wiedział i chyba nie zamierzał dociekać.
                    - Odwróć się – powiedział cicho, robiąc pół kroku w tył, by dać Hawkeye'owi pole jakiegokolwiek manewru. Właściwie spodziewał się, że Barton go odepchnie, szarpnie się, albo zrobi jakąś podobną rzecz, ale ten posłusznie odwrócił się, opierając dłonie o szafkę przed sobą i nawet stanął w rozkroku, wypinając się. Steve powoli wycofał rękę, jakby zdawał sobie sprawę z tego, co robi i przez chwilę stał w miejscu, jedynie patrząc na wpół rozebranego przyjaciela.
                    - Cap – mruknął Clint i to jedno słowo było jak bodziec. Poza tym... Barton wyglądał na dziwnie spokojnego, jakby... jakby właśnie spodziewał się czegoś takiego po Kapitanie, ale szybko wyrzucił tę myśl z głowy. Przecież on sam nie spodziewałby się czegoś podobnego po sobie.
                    Ponownie nakierował dłoń w stronę twarzy Clinta, ale tym razem wsunął do jego ust palce, chociaż niemal z rozbawieniem pomyślał, że i to definitywnie uciszy Bartona. Nie trwało to długo, poza tym... nie chciał, żeby trwało długo, czuł... Starał się o tym nie myśleć za bardzo, dlatego zepchnął te myśli na bok i po prostu zabrał dłoń, tylko po to, żeby zaraz wsunąć w Clinta jeden palec. Ten przyjął to z cichym syknięciem, ale nie protestował. Tak samo, kiedy Steve dołączył drugi palec i po kilku minutach, a może kilkunastu, Kapitan już sam nie wiedział, poczuł, jak opór znika. To był zdecydowanie dobry znak, no i... chyba lepiej już nie będzie, dlatego wycofał palce i odwiązał ręcznik ze swoich bioder, który rzucił na podłogę. Ułożył dłonie na biodrach Clinta i powoli zaczął napierać na jego wejście. Barton poruszył się trochę nerwowo, ale wtedy też Steve przyciągnął jego biodra do siebie, zagłębiając się w nim niemal do końca. Hawkeye chciał krzyknąć, ale uniemożliwiła mu to dłoń Rogersa, która ponownie znalazła się na jego ustach, zagłuszając go. Dał mu jednak dłuższą chwilę na przyzwyczajenie się do tego uczucia wypełnienia, a kiedy Clint wyglądał już na nieco spokojniejszego, zaczął się powoli poruszać. Pierwsze pchnięcia były ostrożne, powolne, okraszone zagłuszonymi pojękiwaniami Bartona, chociaż te zmieniły po czasie swój wydźwięk. Teraz nie dało się w nich słyszeć bólu, a coś zgoła przeciwnego, a to zachęciło Rogersa, by przyspieszył i zabrał dłoń. Clint przyjął to z głośniejszym jękiem i przycisnął policzek do szafki, zamykając oczy, a jego dłoń ześlizgnęła się do członka, po którym zaczął przesuwać. To wyraźnie sprawiło mu jeszcze większą przyjemność, bo i jęki stały się zdecydowanie głośniejsze.
                    Patrzył na wygięte plecy Bartona, na jego pośladki, pomiędzy którymi znikała jego męskość i musiał przyznać sam przed sobą, że podobał mu się ten widok. Przesunął wzrok na kark Clinta, do którego nachylił się, by złożyć tam kilka pocałunków, co chyba spodobało się mężczyźnie. Czuł, jak drży, czuł, że Clint jest już blisko orgazmu i tak, jak się spodziewał, usłyszał zaraz głośniejszy jęk. Sam czuł ogromne, palące wręcz ciepło w podbrzuszu, które szukało swojego ujścia i w końcu je odnalazło. Przyciągnął mocniej biodra Bartona do siebie i doszedł, wzdychając przy tym głośno i zaciskając powieki. Wraz z tym poczuł, jak cała irytacja uchodzi z niego w jednej chwili. Teraz miał ochotę roześmiać się, przypominając sobie te wszystkie docinki, ale jedyne co zrobił, to mocniej naparł na Clinta, dociskając go do szafki i przycisnął policzek do jego ramienia.
                    - I co, jak tam mój cel? – zapytał cicho, a Barton jedynie roześmiał się, wyraźnie nie potrafiąc się przed tym powstrzymać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top