Rozdział 1
"Jeszcze się zobaczymy"
Nawet nie zauważyłam kiedy do pokoju weszła Bajka, to moja kotka. Nazwałam ją tak przez jej niezwykłe białe futro. Wskoczyła na łóżko i zaczęła się o mnie wycierać mrucząc przy tym dość głośno. Odwróciłam się w jej kierunku i pogłaskałem po głowie. Niby zwykły dachowiec, a jednak taki piękny. W końcu zebrałam się w sobie i wstałam z łóżka. Lekko drgnełam gdy gołymi stopami dotknęłam zimnej podłogi. Z pod łóżka wyciągnęłam jasno różowe kapcie, które wysunęłam na nogi. Mój pokój nie był zbyt duży, ściany były pokryte jasnymi drewnianymi deskami w niektórych miejscach pomazane kredkami, mazakami lub farbami. Na prawo od wejścia stała w nim stara, drewniana, ozdabiania szafa, której na przeciwko było moje łóżko, a obok mała szafka nocna w tym samym stylu co wcześniej wspomniana szafa. Trochę dalej pod oknem, które było tuż na przeciwko drzwi, znajdowało się biurko, a przy nim stała półka z jakimiś książkami.
Podeszłam do szafy i wyjęłam z niej jakieś ubrania. Dokładnie to szary t-shirt i czarne spodenki, do tego w pasie zawiązałam sobie czerwoną bluzę. Brązowe włosy rozczesałam i zostawiłam. Na twarz zrobiłam sobie jeszcze lekki makijaż, a następnie wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół po schodach i skierowałam swoje kroki do kuchni. Na miejscu czekała na mnie ciocia. Usiadłam na krześle przy stole i spojrzałam na jedzenie, które przygotowała. Były to naleśniki z owocami zawinięte w rulon. Nałożyłam sobie dwa na talerz i zaczęłam jeść.
- Jak się czujesz? - Usłyszałam po chwili głos Marty.
- Dobrze, tak jak zawsze. - odpowiedziałam niepodnosząc głosy z nad talerza.
- Widziałaś coś nowego w swoim śnie? - czułam, że spogląda na mnie.
- Nie, to co zwykle. - wzruszyłam ramionami i wróciłam do jedzenia.
Po utracie rodziców zaczęły śnić mi się sny z nimi związane. Na początku po prostu widziałam ich odejście. Miałam przez to małe problemy. Psycholog do którego chodziłam mówił, że ten sen będzie mi się powtarzał przez kilka miesięcy i że nie muszę się nim przejmować. Potem śnił mi się raz lub dwa razy na miesiąc, aż w końcu pojawiał się tylko w rocznicę ich zniknięcia. Co najmniej trzy lata temu zaczą pojawiać się tajemniczy płomień. Za każdym razem gdy go widziałam to miałam wrażenie że jest coraz cieplejsz chociaż, że nie rósł.
- Pójdziesz nakarmić Delicja. - nakazała kobieta stawiając dosyć dużą butelkę z mlekiem na stole.
Podniosłam wzrok i spojrzałam na nią. Włosy miała krótkie, do ramion, lekko zawinięte na dole, ale kolor były identyczny do mojego. Ma brązowe oczy i delikatne rysy twarzy.
Zjadłam swoją porcję i wyszłam zabierając ze sobą kotkę, która także skończyła właśnie swój posiłek i butelkę. Zapytacie pewnie; po co mi ta butelka? Jeszcze wam tego nie mówiłam, ale Marta prowadzi stadninę koni. Mamy ich tu dwadzieścia jeden. Jeden z nich należy do mnie, nazywa się Altivo i jest cały biały. Ma podobną historię do mojej, także stracił rodziców. Jako źrebię był dziki, tak jak rodzice. Ojciec Altair i matka Ametyst. Oba konie nazwali tutejsi mieszkańcy. Zwykle przebywali na łące za lasem, ale czasem zdarzało się im podchodzić do jakiś domów. Cztery lata temu, matka Altiego zmarła miesiąc po jego narodzinach z powodu jakiejś choroby. Ojciec zaś trzy lata temu przez farmera, który strzelił w niego gdy ten staranował jednego z jego psów. Tak naprawdę poczuł się zagrożony i chciał tylko chronić syna. Mały wtedy jeszcze Alti wracał tam co jakiś czas, by sprawdzić czy ojca nie ma. W końcu podszedł na tyle blisko że farmerowi udało się złapać źrebię i przywieźć tutaj na farmę. Maluch trafił pod opiekę białej klaczy w jasno brązowe plamy, Belli, ale butelka nie jest dla niego, tylko dla jego przybranej młodszej siostry, Delicji. Także opiekuje się nią Bella. Jej mama, Dziamka, była z innej stajni. Zginęła w zawodach jeździeckich. Nie wiem jak dokładnie, nie było mnie tam wtedy. Wiem jednak że jej ojciec jest u nas, nazywa się Chojrak. Jest brązowy z 3 białymi skarpetkami i także białą plamą na pysku. Oboje wyglądają identycznie tylko, że Delicja ma trochę jaśniejsze ubarwienie.
Skierowałam się w stronę stajni, która była parę metrów od domu. Konie pasły się już na łące otoczone drewnianym ogrodzeniem. Jedyny który tego nie robił stał i czekał na mnie, Altivo. Zawsze zanim zacznie obojętnie co robić musi się ze mną przywitać. Czasem jak długo nie przychodzę to przeskakuje ogrodzenie i czeka przed domem. Podeszłam do niego i zaczęłam głaskać po głowie.
- Jak się spało? - spytałam z uśmiechem na twarzy. Koń kiwną głowa na tak. Wiele może mi nie wierzyć, ale mam wrażenie że on rozumie co ja do niego mówię.
Przeskoczyłam ogrodzenie i poszłam w poszukiwaniu Delicji. Alti oczywiście ruszył za mną. Od samego początku jak tu trafił lubił przebywać ze mną. Jako źrebię szybko się uczył. Biegaliśmy razem po lesie, bawiliśmy się i robiliśmy różne szalone rzeczy. Raz jak Altivo był jeszcze źrebięciem to przez tydzień spał u mnie w pokoju. Ciocia nie miała o niczym pojęcia, ale gdy się dowiedziała to dostałam karę i przez miesiąc to ja czyściłam wszystkim koniom boksy.
- Delicja, mam coś dla ciebie! - krzyknęłam tak by źrebię mogło mnie usłyszeć.
Wybiegła z pomiędzy większych pasących się koni. Lubie się patrzeć jak kłusuje. Śmiesznie to wygląda. Po chwili źrebię stało przede mną, otrzepując się z kurzu i piach. Patrzyła na mnie swymi radosnymi oczami i w pewnych momentach próbowała naśladować mój uśmiech.
- I co mała, jesteś głodna? - źrebię aż zaczęło podskakiwać z radości na te słowa. Dałam jej butelkę, a ona automatycznie zaczęła z niej pić.
Gdy już skończyła to pobiegłam do reszty źrebiąt by nadal się bawić. Ja zaś zabrałam Altiego i ruszyłam w stronę domu. Na tarasie stała ciocia z moim plecakiem.
- Czemu twój plecak jest tak lekki? - kobieta spojrzała na mnie pytającym spojrzeniem.
- Bo nie ma w nim książek. - wiedziałam że ta odpowiedź jej nie zadowoliła. - Jutro jest zakończenie roku nie muszę nosić książek. - wzięłam od niej plecak i narzuciłam na plecy.
- Wrzuciłam ci tam naleśniki.
Kiwnełam tylko głowa. Wsiadłam na Altivo i ruszyłam w stronę mojej szkoły. Od pewnego czasu tak robię, zresztą to nie tylko ja. Razem z moimi przyjaciółmi, Felix'em i Matt'em, którzy również jeżdżą konno, udało się nam przekonać dyrektor, żeby udostępnił nam pastwisko obok szkoły. Kiedyś uczyli tam jeździć, ale coraz mniej osób ma konie, więc przestali. Teraz rośnie tam mnóstwo świeżej trawy. Aż szkoda żeby się zmarnowała.
Wyjechałam na drogę i w oddali można było już zauważyć chłopaków na ich koniach, Tinie i Star. Przy kłusowałam do nich i ustawiłam się obok Matt'a.
- Hej chłopcy. - uśmiechnęłam się w ich kierunki.
- Cześć Stella. - odpowiedział mi lekko smutny Felix. Jego czarne włosy lekko zasłaniały mu jego niebieskie oczy, które błyszczały od promieni słońca.
- Coś się stało? - zapytałam zmartwiona.
- Znów nie przyjęli mojego podania. - chłopak położył się na plecak i zasłonił twarz rękoma.
- Który to raz? - spytałam się.
- Trzeci.
- Ja tam się cieszę że zostaniesz. - powiedział szczęśliwie Matt. Brazowe roztrzepane włosy w tym świetle wyglądające jak by były rude. Zielone oczy idealnie dopasowane do koloru koszulki którą ma na sobie.
- Bo jak pojadę to będziesz musiał szukać sobie nowego chłopaka?
Nie powiedziałam wam tego, ale oni chodzą ze sobą.
- Wiesz że kocham tylko ciebie.
- Jesteś uroczy. - uśmiechną się i pocałował Matta w policzek.
- Fuj, miłość. - skrzywiłam się lekko. Oczywiście na żarty.
- Sory. - powiedzieli jednocześnie.
- Pościgamy się? - zaproponowałam po chwili ciszy.
- Jestem za. - powiedział uśmiechnięty Matt.
- Ja się z nią nie ścigam! - wykrzyczał po chwili Felix. - Altivo jest najszybszy, Tina jeszcze jakieś szanse ma, ale Star żadnych. - jego koń lekko wieżgną. - Wybacz śliczna, ale taka jest prawda. - pogłaskał ją po szyi.
- To dam wam fory. - dodałam. - Macie dziesięć sekund.
Chłopcy kiwneli głowa na tak.
- Tak jak zawsze, kto pierwszy do zagrody. - upewnił się Matt. - Start! - krzyknął.
Cała czwórka ruszyła, a po dziesięciu sekundach. Altivo wiedział że nie musi się starć, specjalnie biegł wolno, ale i tak na tyle szybko żeby wyprzedzić Star. Matt był już na prowadzeniu. Gdy zobaczyłam nasze liceum to przyspieszyłam. Zaczęliśmy już wyprzedzać Tinę, nie pozostało nam nic innego niż trafienie w furtkę, która prowadziła na pastwisko. Łatwo poszło bo po chwili byliśmy już na niej. Zrobiliśmy małe kółeczko i ustawiliśmy się w stronę wejścia. Za mną wjechała Tiną, a potem Star.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top