2. Jeden z chłopaków, których wcale nie podsłuchiwałam.
"No dobra - teren obadany, Spider-man zobaczony... tak powiedzmy. Więc co ja mam teraz ze sobą zrobić?"
To pytanie chodziło mi po głowie, jak ja wokół fontanny w Central Parku.
Gdybym tylko umiała do niej dojść...
Nigdy nie byłam dobra z geografii i poruszaniu się w terenie. Do tego na codzień nie mieszkam w Nowym Jorku. A teraz będę musiała, przynajmniej przez jakąś chwilę.
Albo trochę dłuższą chwilę. W końcu nigdzie nie idzie łatwo.
- Dawaj Pet. Pięć minut cię już nie uratuje, a i tak musisz zjeść jakieś śniadanie.
Wyjrzałam zza rogu jakiegoś sklepu, albo kawiarni, (albo sklepo-kawiarni) i zobaczyłam jakiegoś ciemnowłosego chłopaka namawiającego swojego kolegę do tego, żeby wszedł z nim do środka.
- No nie wiem Harry. I tak już jestem spóźniony, więc...
- Więc nic się już nie stanie - zaśmiał się tamten, otwierając drzwi.
Gdy chłopcy zniknęli w środku, zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem nie zauważyli, że ich obserwowałam.
Żeby się tego dowiedzieć, musiałabym dalej ich obserwować, a wtedy oni migliby się zorientować, że obserwuję ich nadal!
Mimo to - dalej to robiłam.
"Głupia... dobra, skup się! - nakazałam sobie, przytykając ucho do szyby budynku. - Jeśli ktoś mnie teraz zobaczy, to będzie wtopa".
- Mówisz, że twój tata pozwolił ci przyjść na późniejszą godzinę? Łał. - W głosie bruneta słychać było niedowierzanie i głośno nabierane co jakiś czas powietrze.
- Wiesz... on nie jest zawsze taki zły - odparł drugi chłopak, patrząc chyba ma swój soczek, albo coś innego znajdującego się w pomarańczowym kubku.
Gdybym miała zgadywać, jego kolega w tym momencie albo pokręcił przecząco głową, albo wykonał jakiś "obronny" gest.
- Nie to miałem na myśli. Po prostu, wiesz... - zastanowił się.
Ta chwila przerwy skojarzyła mi się z czymś, co już słyszałam tego dnia, i to całkiem niedawno.
- ...zwykle strasznie cię ciśnie - dokończył wreszcie.
Nastała chwila na odpowiedź czarnowłosego chłopaka. Wydawało mi się, że zaraz powie coś bardzo ważnego. Coś, co bardzo chciałam usłyszeć.
Słowa proste, ale i...
- Wszystko w porządku? - Usłyszałam po drugiej stronie szyby.
Drugiej czyli tej, po której ja znajdowałam się teraz.
Odwróciłam się w lewo, gdzie zobaczyłam jakiegoś nieco ekscentrycznie wyglądającego chłopaka. Oprócz dosyć niskiego wzrostu wyróżniała go burza brązowych włosów.
- Ja? - upewniłam się.
Zanim zdążyłam pomyśleć "Błagam, tylko nie ja", albo narazić się na coś w stylu: 'Tak, w końcu leżysz na szybie jakiegoś sklepu zamiast normalnie do niego wejść', odpowiedziałam na jego pytanie.
- Nie - zaprzeczyłam. - Jest okej. Tylko tak mi się jakoś zakręciło - wyjaśniłam, zapewne niezbyt przekonująco.
Tamten jednak nie wyglądał na kogoś, kto chciałby drążyć temat.
Odetchnęłam w duchu i zebrałam się w sobie.
Teraz ja miałam do niego pewne pytanie.
- A ty czemu nie jesteś w szkole? - Spojrzałam na niego ciekawa.
Pozostawała jeszcze opcja, że panuje weekend, ale skoro tamci w kawiarni rozmawiali o późniejszych lekcjach, to raczej...
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie - powiedział, znowu zbijając mnie z tropu.
Nie był przy tym niegrzeczny czy sarkastyczny, jaka pewnie ja bym była na jego miejscu. Po prostu... chciał wiedzieć.
Otworzyłam buzię z zamiarem palnięcia jakiejś kolejnej głupoty, jednak ktoś nie dopóścił do tego, żebym wygłupiła się bardziej. Dzięki temu dowiedziałam się czegoś o co powinnam zapytać go w pierwszej kolejności.
- Ollie? - No właśnie, jego imię.
Gdy mój rozmówca odwrócił się, zobaczył, że za jego plecami stoi ktoś, kto najwyraźniej trochę go znał.
A przynajmniej jego imię.
- Co ty tu robisz? - zapytał czarnowłosy, którego głos od razu rozpoznałam.
Nie, żeby z wyglądem było inaczej. Przecież nie jestem ślepa...
W każdym razie był to jeden z chłopaków, których wcale nie podsłuchiwałam w kawiarni obok.
- Harry.
"Tak, Harry" - powtórzyłam w myślach, siedząc za bagażnikiem żółtej taksówki.
- Twój ojciec chciał, żebym cię znalazł - powiedział Oliver.
- Znalazł? Przecież... - Peter, który właśnie pojawił się w drzwiach kawiarni, zdziwił się chyba tym samym, o co ja bym zapytała, gdybym była w ich towarzystwie.
(I dobrze, że mnie tam nie było, bo wydałoby się, że ich NIEszpiegowałam).
Harry położył Peterowi rękę na ramieniu.
- Sorki Pet. Zobaczymy się jutro. - W jego głosie był wyczuwalny uśmiech.
Albo też smutny uśmiech. W każdym razie uśmiech, to uśmiech.
- To narazie!
Obaj przyjaciele pożegnali się i ruszyli w swoje strony.
Schowałam się bardziej, gdy Ollie odwrócił się w moim kierunku.
Mam nadzieję, że nie zobaczył mnie ani teraz, ani kiedy ulatniałam się z towarzystwa.
Nie wiem, który z tych momentów byłby wtedy większą kichą.
Po chwili zostałam już sama. Znowu.
Tylko ja, ten samochód i...
- Co jest? Wynocha mi spod mojego wozu! - Prawie przywaliłam głową o jakąś wystającą część, gdy odwracałam się w stronę sprawcy tego krzyku.
Dlaczego miałam wrażenie, że był skierowany do mnie?
- Zabieraj się! No już! - Mężczyzna machnął ręką, jakbym była jakąś natrętną muchą, albo przybłędą.
Chciałam powiedzieć mu, że 'przepraszam, tylko coś mi wypadło', ale nie przywykłam do kłamania, a jedyne, co mogłam w tej chwili zgubić, to honor.
"No chyba czyjś".
Podniosłam się szybko i spojrzałam na starszego mężczyznę, który tylko skrzywił się, poprawił okulary i zajął się oglądaniem 'swojego wozu'.
Zanim wypomniał mi jakąś usterkę, której prawdopodobnie nie spowodowałam, odbiegłam, pokonując kolejny zakręt i zostając z tym samym pytaniem, co w poprzednim rozdziale.
(06.09.20r.)
I jak tu się wyrwać od problemów?
I ilu nerwowych kierowców znajduje się w Nowym Jorku?
A może wiecie jak rozwiązać nasz problem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top