9.
Luke
Wprowadzałem Pioruna do boksu po codziennym treningu, widząc, że ma dość, podobnie jak ja. Pan Walker wycisnął z nas obydwu siódme poty, twierdząc, że nie przykładamy się do treningów właściwie. Męczyło mnie to, ponieważ starałem się jak najlepiej mogłem, ale te starania nie zostawały docenione. Było wręcz przeciwnie. Zdeptano je, porwano i wrzucono do kosza, zupełnie jak niepotrzebną już kartkę papieru.
- Co tam, staruszku? - pogładziłem go po szyi, przy okazji pozbywając się uzdy z jego pyska. Przewiesiłem ją przez dolne drzwiczki, a potem zacząłem zdejmować siodło. Powinienem był zrobić to w odwrotnej kolejności, ale jemu to chyba nie przeszkadzało. Jedyne, czego chciał to solidny odpoczynek, podobnie jak ja. Przeczesałem palcami włosy, odkładając na chwilę cały osprzęt, po czym spojrzałem na swojego podopiecznego. Strzygł uszami, rejestrując dokładnie każdy napotkany dźwięk. Pogładziłem jego pysk, przejeżdżając dłonią wzdłuż białej strzałki. Zwierzę wsunęło chrapy w moją dłoń, szukając smakołyków, których niestety ze sobą nie zabrałem, więc podsunąłem mu pod pysk trochę świeżego siana. Uporządkowałem cały ekwipunek, wychodząc z boksu i upewniając się, czy aby na pewno zamknąłem dolne drzwiczki. Skierowałem się do siodlarni, w międzyczasie minęła mnie rudowłosa, będąca moim obiektem zainteresowania. Wyraz jej twarzy był podenerwowany, z zainteresowaniem słuchała tego, co miała jej do przekazania osoba, z którą rozmawiała przez telefon. Potrąciła mnie lekko, a następnie wymruczała ciche przepraszam, przy okazji prosząc aby dana osoba kontynuowała. Zatrzymałem się w miejscu, odprowadzając ją wzrokiem. Za nim zniknęła za ścianą zauważyłem, że przeczesała bezradnie palcami włosy, lekko się unosząc, co swoją drogą było w pewnym sensie urocze.
***
- Jak ci idzie? - zapytał Calum, gdy siedzieliśmy całą czwórką w przydrożnym barze. Pozostała dwójka i on pili piwo, przegryzając je słonymi orzeszkami. Wolałem tego wieczoru zostać tym niepijącym, poza tym następnego dnia rano miałem pojawić się na treningu o siódmej. Wiedziałem, czym skończyłoby się spóźnienie, a tego nie chciałem pod żadnym pozorem. Wystarczająco dużo już dzisiaj się namęczyłem.
- Nijak. - wzruszyłem beznamiętnie ramionami, oplatając wysoką szklankę z colą. - Nie mogę jej złapać od ostatniego razu w siodlarni. - dodałem, opierając się wygodniej o krzesło.
- No to kiepsko. - mruknął, jakby współczująco, ale ja wiedziałem swoje. W duchu cieszył się, że wymyślił na tyle trudne zadanie, że nie dawałem sobie z nim rady. Przewróciłem dyskretnie oczami, zabierając jednego orzeszka. Włożyłem go do ust, rozglądając się po całym pomieszczeniu. Wystrój był utrzymany w stylu dzikiego zachodu, z resztą jak większość miejsc w stanie Oregon. Podobało mi się to, ale bez przesady.
- I tak nie uwierzę, że ci smutno, bo obydwaj wiemy, że tak nie jest. - mruknąłem, upijając kolejny łyk gazowanego, niezdrowego napoju.
- Zbyt dobrze się znamy. - podsumował, a ja nie mogłem się z tym nie zgodzić. Zaśmiałem się cicho, obracając w dłoni metalową zapalniczkę należącą do Clifforda. Ja paliłem tylko okazyjne, albo wtedy, gdy naprawdę musiałem. - Powinniśmy się zbierać panowie. - dodałem już nieco poważniej, zauważając godzinę jaką wybił wiekowy zegar.
- Jeszcze chwilę, mamusiu. - poprosił Ashton, który pił już swoje czwarte piwo, a pijacki uśmiech zaczął zdobić jego twarz.
- Myślę, że tobie już wystarczy. - zacząłem, śmiejąc się cicho z jego miny, gdy zabrałem mu szklankę z napojem wypełnionym procentami. - Idziemy, Ashley, idziemy. - dodałem, wstając i ciągnąć za sobą ciemnego blondyna. - Thomas i Gordon też już się zbierają, czekam na zewnątrz, drogie panie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top