7.

Następnego dnia od samego rana towarzyszył mi stres. Tak było, jest i pewnie będzie. Strzelałam mimowolnie kostkami palców, czekając na właściciela oraz nowego konia, którzy mieli pojawić się lada moment. Był to nawyk, którego nabawiłam się jeszcze prze zakończeniem szkoły. Zdenerwowane związane ze wszystkimi egzaminami, sprawdzianami i tymi innymi przekładałam na swoje biedne palce, które zapewne odwdzięczą mi się jakoś na starość. Mając dość chodzenia w kółko, usiadłam w końcu na huśtawce. Bębniłam palcami o pomalowane preparatem ochronnym drewno w kolorze orzechu, aby zająć dłonie czymś innym niż to okropne strzelanie. 

Rozejrzałam się po tak bardzo znanym mi krajobrazie z nikłym uśmiechem na twarzy. Pomalowane na biały kolor stajnie prosiły się, aby je odnowić. Zdrapana zielona farba z drzwiczek boksów wyglądała odstraszająco, a nawet obskurnie. W stajni, w której znajdowały się konie, które prawdopodobnie nie opuszczą już nigdy naszego rancha brakowało kilku tabliczek informujących jakie imię nosi zwierze stojące w boksie. Na podłodze walały się kantary, puste wiaderka, czy nawet resztki słomy. Pozostała część podwórka wyglądała podobnie. Brama prowadząca kolejno na większe i mniejsze pastwiska przypominała rozpacz nędzy, niemal wołała o naprawdę i nałożenie nowej warstwy farby na siebie i pozostałe części ogrodzenia. Jedynie skrawek ogródka wyglądającego zza domu, czy kojec, w którym mieszkały psy był przyjazny dla oka. Obydwa zadbane i utrzymywane w porządku. Skrzywiłam się lekko, uświadamiając sobie, jak dawno nie było tu gruntownego remontu. Wiedziałam, że pewnie za szybko go nie będzie poprzez brak pieniędzy, ale postanowiłam podzielić się z tatą swoimi przemyśleniami. Nie musieliśmy od razu gonić za panującymi trendami, ale coś subtelnego sprawiłoby, że to miejsce odzyska lata swojej świętości, które niestety zdążyły już przeminąć. Westchnęłam cicho, opędzając od siebie wspomnienia, nie zdając sobie sprawy, że powróciły do mnie w ułamku sekund i powędrowałam wzrokiem na podjazd, gdzie pojawił się terenowy samochód i przyczepa przystosowana do przewożenia koni. Wstałam, aby podejść i się przywitać. Otrzepałam swoje spodnie i poprawiłam włosy, choć pewnie i tak było mi daleko do cudów świata.

- Dzień dobry. - oznajmiłam, wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny w kwiecie wieku. Miał ciemne włosy, przez które siwizna zaczynała się przewijać, lazurowe oczy i łagodne oblicze. Zdjął z głowy biały kapelusz za nim uścisnął moją dłoń, a gdy już to zrobił zauważyłam na jego palcach kilka drobnych tatuaży. - Danielle Davies, córka właściciela. 

- Turner. Will Turner. - przedstawił się, kładąc kapelusz na masce samochodu. 

- Tata jest w swoim gabinecie, zaprowadzę pana, a potem zajmę się podopiecznym. - uśmiechnęłam się, zapraszając mężczyznę do domu. Rozejrzał się szybko dookoła, aby ruszyć za mną powolnym krokiem. Wskazałam mu odpowiednie drzwi, a następnie zawróciłam w kierunku tych wyjściowych. 

- James? - cofnęłam się krok w tył, zauważając kogoś w kuchni. - Jak dobrze, że jesteś. - westchnęłam cicho, rozpoznając w danej osobie przyjaciela.

- Coś się stało? - zmarszczył brwi.

- Pomożesz mi z Cassino? - zapytałam, zatrzymując się w progu. Zdążyłam zapytać pana Turnera o imię jego konia. 

- Jasne, to ten nowy? - odpowiedział pytaniem, idąc za mną na zewnątrz. Pokiwałam twierdząco głową, podchodząc do przyczepy. - Opuszczę rampę. - stwierdził, podczas gdy ja wchodziłam bocznym wejściem do środka. Zwierzę na mój widok wypuściło z chrap chmarę powietrza, poruszając się niespokojne. Oczy ogiera były zamglone, co nie wróżyło niczego dobrego. Podali mu środek uspokajający, aby móc go bezpiecznie przewieźć. Westchnęłam cicho, zdając sobie sprawę, że może mnie czekać wszystko, jeśli chodzi o współpracę z Cassino, ale postanowiłam sobie, że dam radę. Przypięłam lonże do kantara w samą porę, ponieważ szatyn zaczął opuszczać rampę, a światło dzienne zaczęło wdzierać się do środka. Nakierowałam konia w odpowiednim kierunku, z zachwytem obserwując jak unosi wysoko kopyta schodząc po rampie na ziemię. James zagwizdał, widząc to samo co ja, a potem podszedł do ogiera, gładząc go po szyi. 

- Piękny, co? - uśmiechnęłam się szeroko, zdając sobie sprawę, że oboje robimy, to co kochamy.

- Tak. - zgodził się. - Ten facet nawet nie wie, jakie ma szczęście, będąc właścicielem takiego konia. - dodał idąc za mną w kierunku boksu, który miał stać się tymczasowym domem dla Cassino. 

- Jaki koń? Jaki facet? - usłyszałam z daleka, a potem Red wyłoniła się zza ściany z zestawem szczotek należącym do Aluzji. - Wow. - upuściła wszystko to, co trzymała w rękach na widok zwierzęcia. - Nowy?

- Nowy. - odpowiedział James, podczas gdy ja upewniałam się, że dobrze zamknęłam dolne drzwiczki. 

- Cassino. - uśmiechnęłam się gładząc go powoli po pysku. 

- Jesteś piękny, Cassino. - brunetka wymamrotała niedbale, popadając w jeszcze większy zachwyt. Konie fryzyjskie uważałam, z resztą nie tylko ja, za najpiękniejszą rasę, jaka została stworzona. Te konie były jak z Edenu, boskie stworzenia, które zostały zarezerwowane tylko dla nielicznych. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top