6.

Wprowadziłam Pioruna, bo tak nazywał się ten piękny koń o karej, prawie hebanowej sierści, zamykając za sobą drzwiczki. Wyjęłam z tylnej kieszeni spodni miętusa, który był ostatnim z paczki i podsunęłam mu go pod pysk. Niepewnie obwąchał moją dłoń, ale ostatecznie postanowił zatopić w niej swoje chrapy. Zabrał cukierka, strzygąc niespokojnie uszami we wszystkich możliwych kierunkach. Nadal oddychał szybko, a przez jego oczy przebijało się niemal przerażenie. Zupełnie jak u ludzi. 

- Spokojnie, nic ci już nie grozi. - szepnęłam, gładząc go po szyi. Jego sierść była miękka w dotyku. Zastanawiałam się jakiej jest rasy, ponieważ rysy jego pyska nie przypominały w pełni pochodzenia czysto arabskiego. Gdy zjadł miętusa zdjęłam z jego grzbietu siodło, a następnie uzdę i udałam się do siodlarni, aby odłożyć wszystko na miejsce. Zabrałam ze sobą natomiast zestaw szczotek należących do niego oraz wyciąg z szałwii, który miał działanie uspokajające. Odnalazłam właściwy boks i weszłam z powrotem do środka. Odłożyłam na bok szczotki, aby nalać sobie na dłonie olejku. Wtarłam go w palce, powoli sięgając do pyska konia. Zaczęłam kreślić na nim niewielkie okręgi, by wyciąg mógł się rozprzestrzenić. Oddech zwierzęcia już się unormował, ale zauważyłam, że każdy mój szybszy ruch wywołuje u niego niepokój. Zacisnęłam usta w wąską linie, nie chcąc nawet przypuszczać, co ten blondyn z nim robił. To że odmówił skoku dwa, a może trzy razy nie oznaczało, że od razu musiał go za to karać. Takie rzeczy się zdarzają. Gdy upewniłam się, że uspokoiłam zwierzę dostatecznie, postanowiłam go wyczesać, choć chyba nie było to potrzebne. Po paru pociągnięciach szczotką jego sierść lśniła, a w dotyku była jeszcze przyjemniejsza. Uśmiechnęłam się, a następnie schyliłam się, aby sprawdzić w jakim stanie są jego kopyta. Wszystko wydawało się być w porządku, więc wstałam, otrzepując dłonie. Zabrałam szczotki i pogładziłam Pioruna po pysku na pożegnanie, wychodząc z boksu. Upewniłam się, że dobrze zamknęłam drzwiczki i ruszyłam w kierunku siodlarni, aby odnieść wszystkie zabrane stamtąd rzeczy. Przed wejściem do pomieszczenia stał ten sam blondyn, którego zdążyłam już znielubić. Każdy kto traktował konie jak przedmioty, albo co gorsza maszyny do zarabiania pieniędzy nie pozostawał ze mną w przyjacielskich stosunkach. 

- Um, możemy pogadać? - zapytał, jakby nic się nie stało, a on nie doprowadził swojego konia, do stanu, z jakiego musiałam go wyciągać. 

- Myślę, że nie mamy, o czym. - burknęłam, wchodząc do środka. Odłożyłam olejek do odpowiedniej szafki, a szczotki do niewielkiego, czerwonego pudełka z napisem 'Piorun'.

- Słuchaj, nie chciałem, aby to tak wyszło. Poniosło mnie. - przeczesał palcami włosy, próbując się tłumaczyć. 

- Ale wyszło. - odwróciłam się do niego, opierając się o blat, na którym leżało mnóstwo książek i pustych buteleczek po różnych wyciągach. - Piorun też ma uczucia, to że uderzysz go kilka razy pod rząd nie sprawi, że zacznie być posłuszny, jeśli się ciebie obawia, a to robi. - dodałam, krzyżując dłonie na piersi. 

- Przepraszam. - schował twarz w swoich dłoniach, a następnie wplótł palce we włosy, pociągając za ich końcówki. Jeśli chciał mnie przekonać, że rzeczywiście żałuje tego, co się stało, to powinien się bardziej postarać. 

- To nie mnie powinieneś przepraszać. - rzuciłam, wychodząc. Miałam go dość, całej jego osoby i wszystkiego, co z nim związane. 

~*~

Mam ochotę napisać coś wzorowanego na Piratach z Karaibów, lmao


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top