56.

- Dzisiaj przyjeżdża nowy koń, zajmiesz się tym? - zapytał Matt, gdy robiłam z nim wczesne śniadanie. On sam miał wybrać się do miasta, aby pozałatwiać kilka spraw. 

- Jasne, ale o której dokładnie? - odpowiedziałam, przekładając omlet na talerz. Przekroiłam go na dwie równe połówki i oddałam jedną część bratu.

- Po południu. - oznajmił, zabierając z szuflady na sztućce dwa widelce. - Potem jadę z chłopakami na mecz, nie wiem, o której wrócę, Chris chce, abyśmy tam byli, w końcu to jego debiut. - dodał, a ja nawet nie wiedziałam, kim jest Chris. Pewnie, któryś z jego znajomych, nie pewnie, a raczej na pewno. - Mam nadzieje, że to nie jest problem.

- I tak nie pomagasz, więc co za różnica? - zaśmiałam się, nalewając nam kawy do kubków. - Jedź i pozdrów chłopców ode mnie. - dodałam, podsuwając mu jeden z nich.

- Pozdrowię. - postanowił, siadając na przeciwko mnie przy stole. - Ostatnio pytali o ciebie. - dodał, zaczynając jeść. - Smacznego.

- Dzięki i nawzajem. - uśmiechnęłam się lekko, kosztując omletu. - Dlaczego? 

- No wiesz, podobasz się Kevinowi i nie tylko, ale kazałem mu spieprzać. - zaśmiał się, przez co przewróciłam oczami.

- Gdybym jeszcze wiedziała, który to. - westchnęłam, oplatając dłońmi kubek.

- Ten, co przypominał Jonasa z Camp Rocka. - odpowiedział, a mnie olśniło.

- Ten idiota? Chociaż w sumie nie jest taki brzydki i można z nim porozmawiać o czymś innym niż tylko o piłce. - spojrzałam na brata znacząco, a ten uśmiechnął się niewinnie. 

- Przesadzasz. 

- Nie mam ziemi, aby przesadzać. 

- To sobie znajdź.

***

Po południu, zgodnie z informacją od Matta, pojawił się nowy klient oraz koń. Wygładziłam swoją koszulkę, która i tak była pomięta, otrzepałam spodnie z kurzu i poprawiłam włosy. Odczekałam, aż młody chłopak wysiądzie z samochodu terenowego, który pojawił się tu dosłownie przed minutą i podeszłam do niego, przedstawiając się.

- Danielle Davies, córka właściciela. - wystawiłam dłoń w jego kierunku, uśmiechając się lekko. Wykorzystałam okazję, aby móc wpatrywać się w jego twarz. Miał ciemniejszą karnację, miodowobrązowe oczy w kształcie migdałów i włosy średniej długości. Był przystojny, to fakt, ale nie tak jak Luke. Miałam słabość do niebieskookich blondynów. 

- Zayn, miałem przywieźć do was konia, należy do mojej matki. - uśmiechnął się, przy okazji wskazując na przyczepę, która stała za nami. 

- W czym problem? - zapytałam, wchodząc do metalowego pudła, przez boczne drzwi. 

- Mama mówiła, że zrobiła się ostatnio strasznie nerwowa. Byliśmy z nią w Firefleid, ale odkąd stamtąd wróciła jest jeszcze gorzej. Mówiła też, że Val Grant, zamiast jej pomóc, tylko pogorszyła sprawę. - wyjaśnił, obserwując moje poczynania.

- Jak ma na imię? - zapytałam, kreśląc na sierści klaczy małe okręgi opuszkami palców, aby ją uspokoić.

- Rosalina. - odpowiedział, opuszczając rampę. - Mama będzie wdzięczna, gdy uda wam się ustalić, co wywołuje u niej taki stan. - dodał, patrząc się, jak wyprowadzam ją z przyczepy.

***

Za nim Zayn pojechał, postanowiliśmy jeszcze trochę porozmawiać. Cieszyło mnie to, że sam wyraził taką chęć, bo wydawał się być naprawdę w porządku i był taki do momentu, w którym nie pojawił się Luke i nie potraktował mnie, jak worka na ziemniaki, przerzucając sobie przez ramię i idąc w kierunku osiodłanego Pioruna. Kazał Mulatowi spieprzać, co mi się nie spodobało i wyjechaliśmy poza rancho, a ja nawet nie wiedziałam, czy uda mi się wrócić. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top