50.

Danielle

Otarłam pojedynczą łez, jaką uroniłam po odwróceniu się od blondyna i biegnę w kierunku boksu Kacperka, aby być jak najdalej od niego. Dotarłam tam jak najszybciej umiałam, po czym odsunęłam całkowicie drzwi boksu. Ujrzałam Jamesa, który klęczał przy kucu na słomie, a sam Kacperek był cały mokry od potu.

- Co z nim? - zapytałam, zajmując miejsce obok szatyna. 

- Nie najlepiej. - przyznał, gładząc pysk zwierzęcia. - Ten kucyk od zawsze był inny, ale cholera, teraz nie mam pojęcia, o co może chodzić. - dodał lekko zdenerwowany.

- Kiedy będzie Scott?

- Mówił, że jest w drodze, ale korki go trzymają. - wyjaśnił szybko, wstając, aby zrobić mi więcej miejsca. 

- Musimy jakoś zbić gorączkę. - zaczęłam - I go uspokoić. - ciągnęłam, w myślach wertując wszystkie sposoby, jakich używała mama. - Przynieś mi wyciąg z waleriany, ma działanie uspokajające, powinno pomóc. - dodałam w końcu, kreśląc przy okazji małe okręgi na sierści kucyka opuszkami palców.

- Zaraz jestem z powrotem. - oznajmił, wychodząc z boksu. Nie miałam na ten moment czasu, aby zwinąć się w kłębek i obwiniać się za swoją głupotę. Kacperek i jego życie oraz zdrowie były dla mnie ważniejsze niż ja sama. 

-  James?

- Hm?

- Gdzie jest Red? Będzie mi potrzebna. - spojrzałam na z dołu, a on wzruszył w odpowiedzi ramionami.

- Nie wiem, była tu jeszcze rano, ale potem jej już nie widziałem. - przyznał, powoli odchodząc.

- Dobra, poradzimy sobie bez niej. - burknęłam, wracając do Kacperka. 

Po chwili szatyn pojawił się z powrotem i podał mi brunatną fiolkę ze zdartym napisem. Odkręciłam zakrętkę, wylewając sobie kilka kropel na wewnętrzną stronę dłoni. Roztarłam je, a potem podsunęłam kucykowi pod nos, wmasowując wyciąg w jego chrapy. Słysząc samochód, który z piskiem opon zaparkował na podwórku, a potem trzask drzwi i krzyk Scotta, odetchnęłam z ulgą. 

***

- ... byłam po prostu głupia, zaufałam mu zbyt szybko i dałam się wykorzystać. - stwierdziłam, gdy sytuacja z kucem wróciła pod kontrolę, a my siedzieliśmy w kuchni. James mu wszystko wygadał, gdy Scott zauważył, że nie miałam nastroju na jego żarty. A raczej Scott to wszystko od niego wyciągnął. Powinien być śledczym, a nie weterynarzem. Marnował się czasem w tym zawodzie, ale tylko czasem. 

- Nie zapominaj, że mam wprawę w kastrowaniu. - starszy szatyn wzruszył dwuznacznie brwiami, przez co prawię oplułam się herbatą. Na kawę nie miałam ochoty. 

- Scott, zabije cię. - otarłam usta, odstawiając kubek na blat. - Nie, gdy pije, pokrako. - dodałam, a on roześmiał się serdecznie.

- Polecam się na przyszłość. - puścił mi perskie oko, na co przewróciłam swoimi. 

- Nie widziałeś po drodze Red? - zapytałam, chciałam z nią pobyć sam na sam, może nawet zrobić babski wieczór. Potrzebowałam tego.

- Jechałem tu przekraczając dozwoloną prędkość dwukrotnie, jeśli nie więcej, nie zwracałem uwagi na okoliczne lasy i czy przypadkiem ona się tam nie kręci, wybacz. - stwierdził, przez co pokręciłam głową.

- Twoje spóźnialstwo zmówi się kiedyś z pośpiechem i to cię zgubi. - stwierdziłam, zakładając dłonie na piersi.

- Złego diabli nie biorą. - uśmiechnął się szeroko, przez co pokręciłam głową. Nie pytajcie, dlaczego ja już z nim tyle wytrzymałam, bo sama nie wiem. 

~*~

15 rozdziałów do końca, nananana

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top