4.

Podbiegłam do szatyna, zamykając go w uścisku, który odwzajemnił dodatkowo unosząc mnie do góry. Zaśmiałam się i poczochrałam jego włosy, gdy odstawiał mnie na ziemię.

- Cześć, jak się za tobą stęskniłam. - przyznałam, oplatając ramionami jego klatkę piersiową. 

- Cześć rudzielcu. - przywitał się, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. - Nie martw się, bo ja za wami też, gdzie jest Red? - dodał, przytulając mnie kolejny raz. 

- Wood?! - spojrzałam przez ramię szatyna za siebie i zauważyłam, stojącą brunetkę z otwartą buzia i pustymi wiadrami w dłoniach. Upuściła je, podchodząc do nas i dołączając się do uścisku. - Za długo cię nie było, idioto. - dodała

- Cześć paskudo. - dźgnął ją palcem w bok, a potem objął przyciągając z powrotem do naszej dwójki. Staliśmy tak dłuższy czas, ciesząc się, że jesteśmy już w komplecie. Nie lubiłam, gdy któreś z nas gdzieś wyjeżdżało. To było coś w rodzaju tortury. - Działo się coś, gdy mnie nie było? - zapytał, uwalniając nas z tego niedźwiedziego uścisku. Przeczesał palcami włosy, rozglądając się dookoła, tak jakby chciał sobie wszystko przypomnieć, bo pewnie tak było.

- Nie. - odpowiedziałam na raz z Red, a potem zaśmiałyśmy się cicho. - Dobrze, że wróciłeś. - dodałam

- Cieszysz się, bo nie będziesz musiała już tyle pracować. - zaśmiał się, a ja przewróciłam oczami, choć po części też tak było. Jego powrót oznaczał, że lista moich obowiązków wróciła do swojego pierwotnego stanu. 

- Może. - wyszczerzyłam się, wzruszając ramionami. - Ale skoro już tu jesteś, to możesz pomóc sprowadzać Mattowi konie z pastwiska, a ja w tym czasie nakarmię resztę z Red. - dodałam, wskazując za siebie, gdzie mój brat przypinał lonżę do kantaru Kobalta. 

- Robi się. - zasalutował i ruszył w tamtym kierunku, a ja po zabraniu wszystkich pustych wiader udałam sie razem z brunetką do schowka na paszę. 

***

- Stęsknił się za tobą. - stwierdziłam, widząc jak Dragon wtula swoje chrapy w dłoń szatyna. Było całkiem późno, a nasza trójka siedziała w dalszym ciągu na zewnątrz. Musieliśmy porozmawiać i pośmiać z siebie nawzajem, bo wtedy nie bylibyśmy sobą. 

- Ja za nim też. - pogładził go po szyi, aby drugą dłonią zabrać z mojej kieszeni jednego z wielu miętusów. Podsunął mu pod pysk, a dereszowaty ogier chętnie go zjadł. - Ale naprawdę panowała tu taka nuda, jak to twierdzicie? Na pewno nic się nie działo przez te trzy tygodnie? - dodał, unosząc brew.

- Na pewno. - westchnęłam cicho, zdając sobie sprawę, że mamy nudne życie, które jednak nam się podoba. - Nawet Ashley dała sobie spokój - dodałam.

- Serio? - zrobił większe oczy, jakby nie wierząc, w to co powiedziałam. 

Ashley Grant - definicja samouwielbienia, zapatrzenia w siebie oraz czystego chamstwa. Ashley była córką Val Grant - właścicielki konkurującej nam stadniny, w której liczą się tylko pieniądze. Wielogodzinne treningi, rygor i niemalże dyktatura. Widziałam jak traktują tam konie, poza tym kilka z nich trafiło tu do nas, nawet nie chce sobie przypominać jak wyglądały i jak się zachowywały. 

- Serio, jakby o nas zapomniała. - Red wywróciła oczami. - Albo dostała nowego konia i za niedługo tu przyjedzie, aby się nim pochwalić. - dodała, a ja już nie wiedziałam, kto z naszej trójki nienawidzi jej najbardziej.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top