36.
Luke
Odkąd Calum dał mi chwilowy spokój, a rodzice przypomnieli sobie o moim istnieniu, to znów zaczęły się pytania o to, czy już sobie kogoś znalazłem, czy mam dziewczynę, albo jeszcze lepiej - narzeczoną. Denerwowało mnie to, a nawet bardziej, więc w końcu powiedziałem, że tak, mam tę cholerną dziewczynę i nic nikomu do tego. Liz jednak ma w zwyczaju to, iż nie daje niczemu spokoju, jeśli nie przekona się, że jest tak naprawdę, więc kazała mi przyprowadzić ową dziewczynę na kolację. I tutaj zaczynał się mój problem. Miałem dwie opcje: ubrać powietrze w ubrania i przedstawić ją jako Oxygen albo poprosić kogoś, aby mi pomógł.
- Danielle, możemy pogadać? - zapytałem, widząc rudowłosą, przechodzącą obok mojego boksu. Wiedziałem, że mama nie da mi spokoju, a chciałem już mieć to z głowy.
- O co chodzi? - zapytała, podchodząc bliżej mnie, ostatnio nie mieliśmy zbyt wielu, okazji, aby porozmawiać bez osób trzecich.
- Huh, jakby to zacząć. - podrapałem skórę na karku, zbierając słowa. - Lubię cię, nawet bardzo, a moja mama chciałaby w końcu poznać dziewczynę, której nie mam, więc czy zgodziłabyś się przez jeden wieczór udawać, że nią jesteś? - dodałem szybko, aby mi nie przerwała.
- Żartujesz, prawda? - zaśmiała się cicho, przeczesując palcami włosy. Pokręciłem przecząco głową.
- Proszę, zgódź się, będę wisiał ci przysługę. - zacząłem, zauważając wahanie na jej twarzy.
- Spróbuj z Red, ja nie jestem dobrą aktorką. - pokręciła głową, zaczynając odchodzić.
- Dan! Nie bądź taka, proszę. - niemal jęknąłem, mając nadzieje, że ją to zatrzyma. Odrzuciłem szczotkę, którą czyściłem sierść Pioruna i wyszedłem z boksu, zatrzaskując wcześniej drzwiczki.
- Nie dasz mi spokoju? - westchnęła cicho, na co przytaknąłem.
- Proszę. - złożyłem ręce, jak do modlitwy. - Mogę błagać cię nawet na kolanach. - dodałem, na co się zaśmiała.
- Niech ci będzie. - skrzyżowała dłonie na piersi. - Znowu stracę przez ciebie wieczór. Kolejny. - dodała.
- Czepiasz się. - stwierdziłem. - Dziękuje, uratowałaś mnie przed furią Liz Hemmings. - dodałem, wzdychając z ulgą.
- Jeszcze nie masz za co mi dziękować. - zauważyła. - Kiedy będzie ta kolacja? - dodała
- Jutro wieczorem, przyjadę po ciebie. - odpowiedziałem szybko, ciesząc się tam w środku, że się zgodziła.
- Okay, to do zobaczenia. - przytaknęła. - A teraz przepraszam, muszę iść, praca czeka. - dodała, idąc tyłem w kierunku siodlarni.
- To zobaczenia. - uśmiechnąłem się na pożegnanie i zawróciłem w kierunku boksu. Wiedziałem, że Walker zabije mnie za spóźnienie na trening, ale w tamtym momencie obchodziło mnie to w najmniejszym stopniu.
***
- Danielle jutro przyjdzie do nas na kolację. - poinformowałem mamę, będąc już w domu. - Tylko błagam, nie wystraszcie jej i nie zróbcie jej przesłuchania jak z FBI. - dodałem, zabierając kilka jagód, które były przeznaczone dla ciasta.
- Nie podjadaj. - mama strzepała moją dłoń z miski. - Cieszę się, że w końcu będę mogła ją poznać. - dodała
- Nigdy nie zapomni spotkania z Liz Hemmings. - zaśmiał się ojciec, przez co również zachichotałem.
- Jeszcze słowo, a będziesz spał na kanapie. - mama zagroziła ojcu, przez co wywróciłem oczami i wykradłem ostatni owoc.
- Robercie, nie myśl sobie, że tego nie widziałam. - oznajmiła, przez co zaczerwieniłem się lekko i ulotniłem z kuchni, śmiejąc się cicho. Mówiła do mnie drugim imieniem, gdy coś przeskrobałem.
- Też cię kocham, mamo!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top