35.

Danielle

Zeszłam na dół, słysząc podniesione głosy. Zmarszczyłam brwi, widząc radość na twarzach kolejno Red, Jamesa, Matta i w końcu taty.

- Co się stało? - zapytałam, zatrzymując się na ostatnim schodku. Czy ja naprawdę powinnam o czymś wiedzieć?

- Dostaliśmy wolny datek. - zaczął James. Wyglądał, jakby miał swój napad fangirlingu przed najnowszym odcinkiem Kości, a to było już coś. 

- Co? Od kogo? - uniosłam brew, nie wierząc, w to co słyszałam.

- Dawca jest anonimowy, znalazłem kopertę wypchaną po brzegi pieniędzmi w skrzynce na listy, rozumiesz to? - powiedział Matt. - W końcu coś zaczyna się układać.

- Dzień dobroci dla zwierząt. - przewróciłam oczami. - Nie pomyśleliście, że może ktoś je ukradł, a na nas po prostu chce zrzucić odpowiedzialność? Albo, że to fałszywki? - dodałam. Cieszyłam się, nawet bardzo, ale bardzo rzadko dostawaliśmy wolne datki. Nawet raz na rok się coś takiego nie zdarzało, więc miałam prawo być podejrzliwa. 

- Już przestań. - Matt machnął ręką. - Mamy szczęście i tyle. - dodał.

- Lepiej, że to my dostaliśmy te pieniądze niż Grantowie, poza tym oni i tak by je zmarnowali. - zaczęła Red, a ja musiałam przyznać jej rację. Oni wręcz spali na gotówce, dodatkowe pieniądze nie były im zatem potrzebne w przeciwieństwie do nas. 

- Niby tak, ale to naprawdę dziwne. - mruknęłam.

- Już przestań marudzić. - powiedział tata, przez co dyskretnie wywróciłam oczami. - Odnowimy za to stajnie, ogrodzenie i może wystarczy na pospłacanie tego, z czym zalegamy dostawcom pasz. - dodał z entuzjazmem. Wizja remontu była naprawdę kusząca, mówiłam już, że temu miejscu coś takiego by się przydało.

- No dobra, ale gdy jednak okaże się, że te pieniądze są kradzione, to wy się tłumaczycie policji, a nie ja. - postawiłam warunek, a potem moje usta drgnęły w lekkim uśmiechu do góry. 

***

- Coś się stało, że jesteś taka szczęśliwa? - zapytał Luke, gdy wracaliśmy z wieczornej przejażdżki. Postanowiłam mu zrekompensować wczorajszy wieczór i tym razem, to ja wyszłam z propozycją spędzenia kocówki tego dnia poza ranchem.

- Dostaliśmy wolny datek. Będzie za co wyremontować stajnie, pospłacać długi i tak dalej. - wyjaśniałam, bo dopiero teraz dotarło do mnie, jaką szansę dostaliśmy. Atrakcyjniejszy wygląd oznaczał więcej klientów, a więcej klientów oznaczało, więcej pieniędzy, dzięki którym mogliśmy wyjść na prostą i już nikomu z niczym nie zalegać. 

- Wow, to gratuluje. - uśmiechnął się szeroko, ciesząc się razem ze mną. - Gdybyście potrzebowali pomocy w remoncie, to mów, a załatwię dodatkowe ręce do pracy. - dodał, puszczając perskie oko w moim kierunku.

- Okay. - zaśmiałam się cicho. - Naprawdę się cieszę, bo chyba wszystko zacznie się w końcu układać. - dodałam, uśmiechając się jeszcze szerzej, choć to chyba nie było możliwe. 

- Widać. - zapewnił mnie, przez co zaśmiałam się cicho. - Cieszę się razem z tobą. A ten ktoś musi mieć wielkie serce. - dodał

- I to jak. - zgodziłam się z nim. - Zżera mnie ciekawość, kim była ta osoba, ale z drugiej strony mi to niepotrzebne.  - dodałam

- Myślę, że liczą się gesty, a nie osoby, które za nimi stoją. - przyznał blondyn, a ja znowu musiałam się z nim zgodzić. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top