33.
- Co sądzisz o tym idiocie? - zapytałam, gdy wyjeżdżaliśmy z rancha. Luke zaproponował mi wieczorną przejażdżkę, więc postanowiłam skorzystać z propozycji i zgodziłam się. Rubinowi przyda się trochę ruchu.
- Całkiem spoko facet. - zaśmiał się cicho. - Zawsze taki jest? - dodał, unosząc brew.
- Masz na myśli to jego pozytywne szurnięcie? - zapytałam, skręcając w jedną z wielu leśnych ścieżek. Zauważyłam, jak przytakuje. - Zawsze, a czasem jest jeszcze gorzej. - przyznałam, popędzając konia do kłusa. - Chodź! Jak się pośpieszymy, to zdążymy na zachód słońca! - dodałam, odwracając głowę, bo Luke został w tyle, a chwilę później był już na równo ze mną.
- Gdzie zgubiłeś kolegów, co? - spojrzałam w jego stronę, utrzymując tempo. Rubin chciał zwolnić, ale nie chciałam mu na to pozwolić. Rozleniwił się ostatnio.
- Nie chcesz wiedzieć. - pokręcił głową, poprawiając się w siodle.
- A może chce! - zaśmiałam się, przeskakując poprzez konar drzewa, który spoczywał w tym miejscu od zeszłego lata i ogromnej burzy, która przeszła tędy, wyrządzając ogromne szkody.
- Zostali u mnie w domu, spili się, a ja się zmyłem, nie chcąc wysłuchiwać ich jęczenia rano, gdy się obudzą. - wyjaśnił, przez co mój śmiech nasilił się.
- Aż tak? - zapytałam dla upewniania.
- Aż tak. - skręcając za mną w prawy odłam ścieżki. - Czasem ich po prostu nienawidzę. - dodał. - Ale potem przypominam sobie, że są dla mnie jak rodzina. To głupie, wiem, ale tak jest.
- Przestań, też czasem mam dość Red i Jamesa, a twierdzę, to samo, co ty. - uśmiechnęłam się pocieszająco w jego stronę. - Zaraz będziemy na miejscu. - dodałam, zmieniając temat, co wyraźnie rozchmurzyło blondyna.
***
- Wydaje mi się, że tata i Matt coś przede mną ukrywają. - zaczęłam, gdy siedzieliśmy pod wysokim dębem, który był już taki za nim dożyłam obecnego roku. Gdyby tylko umiał mówić, to pewnie dowiedziałabym się ciekawych szczegółów. - Nie jestem pewna, czy to prawda, ale tak się zachowują. - dodałam, pozwalając, aby Luke zaczął bawić się moimi palcami.
- Co masz na myśli? - zapytał delikatnie, jednocześnie unosząc brew.
- Ostatnio znowu nam się nie powodzi najlepiej, Val Grant złożyła jeszcze korzystniejszą ofertę kupna naszego rancha, a tata zaczyna się przekonywać do tej wizji, poza tym, wydaje mi się, że takie życie go już znudziło. - zaczęłam, przeczesując wolną ręką włosy. - Obiecał mamie, że się nie podda, a właśnie to robi, chyba, że rzeczywiście nic się nie dzieje, a ja wszystko wyolbrzymiam. - dodałam, nie wiedząc, co o tym myśleć, co o tym sądzić.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz. - zaczął blondyn, w momencie, w którym słońce schowało się już na dobre za horyzontem.
- Słyszałam to już zbyt często, aby uwierzyć. - westchnęłam cicho. - Możemy wracać? - poprosiłam. Straciłam ochotę na przebywanie poza domem. Chodziła za mną obawa, iż coś się stanie, gdy mnie nie będzie.
- Jasne. - puścił moją dłoń i założył za moje ucho pasmo włosów, które opadło mi na policzek. - Uśmiechnij się dla mnie, proszę. - dodał, a ja to zrobiłam. Od niechcenia, ale zrobiłam. - Od razu lepiej. - pocałował kącik moich ust, po czym wsiedliśmy na konie i zawróciliśmy w kierunku rancha.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top