32.
Wyszłam na zewnątrz razem ze Scottem, kierując się do boksu Kacperka. Ostatnio trochę podupadł na zdrowiu, ale powoli wszystko się normowało, a jego stan znacznie się poprawił.
- Cześć staruszku. - zaśmiał się szatyn, gdy znaleźliśmy się na miejscu. Kucyk podniósł pysk, wpychając chrapy w jego dłonie, szukając w nich słodkości, do których miał słabość. - Jak się masz, co? - dodał, otwierając na oścież drzwiczki boksu. Wszedł do środka, nie bojąc się, że Kacperek ucieknie. Po pierwsze był na to zbyt leniwy, a po drugie nie zrobiłby tego, gdy ktoś zwraca na niego uwagę. Wtedy był już, jak w siódmym niebie, można było z nim zrobić wszystko. Dosłownie wszystko.
- Trzymaj, łakomczuchu. - zachichotałam, podsuwając mu pod pysk miętusa. - Pierwszy i ostatni raz, bo twój pan mnie skrzyczy. - dodałam, szturchając w bok Scotta, gdy przykucnęłam w boksie obok niego. Podobnie jak James, który odkupił od nas Dragona, ten idiota, którego nazywam przyjacielem rodziny zapłacić odpowiednią sumę za Kacperka, a pieniądze za jego utrzymanie wpływają, co miesiąc tam, gdzie trzeba.
- Uznajmy, że tego nie widziałem. - stwierdził Scott, gładząc kucyka po szyi.
- Hej, rudzielcu. - usłyszałam za sobą, co nakazało mi się odwrócić. Zobaczyłam znajomego blondyna, który nie pokazywał się tu od wczoraj.
- Cześć Luke. - przywitałam się, uśmiechając jednocześnie. - Coś się stało? - dodałam, zdając sobie sprawę, że nie ma z nim jego gwardii przybocznej, czy tam trzech idiotów, będących jego przyjaciółmi.
- Nie, po prostu chciałem cię zobaczyć. - odwzajemnił uśmiech, opierając się o drzwiczki boksu. Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
- Poczekajcie, aż skończę, potem już róbcie co chcecie, tylko, żeby was Joseph nie usłyszał. - stwierdził Scott, śmiejąc się z naszej dwójki. Wymieniliśmy zdezorientowane spojrzenia, nie wiedząc, jak na to zareagować. - Przecież żartuje. - dodał, wrzucając stetoskop do swojego niezbędnika.
- Luke, poznaj Scotta, Scott, poznaj Luke'a. - zapoznałam ich ze sobą, przypominając sobie, że się nie znają i wypadałoby to zrobić.
- Miło mi. - szatyn wyciągnął w stronę Hemmingsa dłoń, którą blondyn ścisnął.
- Mi również. - wymienili uśmiechy, przez co westchnęłam ledwo słyszalnie z ulgą. Myślałam, że Scott nie polubi Luke'a, albo na odwrót, ale chyba stało się inaczej i nie będzie pomiędzy nimi zgrzytów. - Czemu nie zapoznałaś nas wcześniej? - dodał niebieskooki, patrząc się w moją stronę.
- Właśnie? - Scott spojrzał na mnie, unosząc brew, przez co uderzyłam go w ramię.
- A dlaczego jesteś taki głupi? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Taki klimat. - wzruszył ramionami, zamykając drzwiczki boksu. Wyjął z torby marchewkę i podał ją Kacperkowi. - Nikt nic nie widział, ani nie słyszał. - dodał, patrząc się na nas.
- Ty zapominasz o miętusie, a ja o marchewce. - wzruszyłam ramionami, idąc przez podjazd do samochodu szatyna.
- Okay. - zgodził się.
- Czy ja powinienem o czymś wiedzieć? - zaśmiał się Luke, a my ze Scottem wymieniliśmy szybkie spojrzenie.
- Nie. - stwierdziliśmy na raz, po czym zaśmialiśmy się głośno.
- Wisisz mi żelki, ciamajdo. - stwierdziłam.
- Nie, bo ty mi. - rzucił, opierając się o maskę swojego Range Rovera.
- Jesteście dziwni. - zaczął Hemmings, a ja zaśmiałam się cicho.
- Słońce ty moje, Lucy, kochana. - Scott podszedł do niego. - Jestem trzeźwy, więc pomyśl sobie, co się dzieje, gdy tak nie jest. - dodał, klepiąc go po policzku w babcinym stylu. - Będę się zwijał, mam dzisiaj operować. - dodał, wsiadając do samochodu.
- Co tym razem? - uniosłam brew, zastanawiając się, czy może mnie jeszcze czymś zastąpić.
- Fretkę! - rzucił podekscytowany, a ja przewróciłam oczami.
- Szerokiej drogi i nie spieprz tej fretce życia! - zawołałam za nim, choć wątpię, aby to usłyszał, bo odjeżdżał z piskiem opon.
~*~
poprawiona połowa za nami, nananna
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top