31.

Danielle

Od rana panowała jakaś napięta atmosfera, a ja nie chciałam wiedzieć, co się stało. Tata chyba miał zły humor, a Matt zachowywał się, jakby pożądliły go pszczoły. Coś było na rzeczy, a oni nie chcieli mi o tym powiedzieć. 

- Stało się coś, gdy mnie nie było? - zapytałam, znajdując się w schowku na paszę, gdzie znalazłam Jamesa, przygotowującego wszystko na wieczorne karmienie.

- Nie, chyba nie. - odpowiedział po chwili ciszy, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. - A przynajmniej ja niczego nie zauważyłem. Twój tata sprowadził konie z pastwiska, Matt pomógł mi nakarmić tylną stajnie, a potem pojechał spotkać się z kumplami na mieście. - dodał.

- Są tacy dziwni, jakby nie byli sobą. - przyznałam, opierając się o ścianę.

- Przesadzasz. Choć Matt zaczyna gwiazdorzyć. - przewrócił oczami. - Pomóż mi, a nie tak stoisz i czekasz. - dodał, śmiejąc się cicho.

- Nie irytuj się. - stwierdziłam, zabierając wiadra. - Gdzie najpierw? - dodałam, idąc w kierunku tylnej stajni.

- Bajka i Dragon. - powiedział, skręcając w kierunku tej głównej. 

***

- Cześć rudzielcu. - przywitał się Scott, który jakby pojawił się znikąd. 

- Cześć. - uśmiechnęłam się lekko, odkładając wiadra. - Co ty tu robisz? A na dodatek tak wcześnie? - dodałam, zauważając aktualną godzinę. To nie było do niego podobnie, a jego wyczucie czasu wołało o pomstę do nieba. 

- Zaskakujące, co? - zaśmiał się, odkładając swój niezbędnik weterynarza na ziemię. - Przyjechałem zobaczyć, jak się masz, słyszałem, że podobno byłaś na randce. - dodał, poruszając zabawnie brwiami. - Poza tym chciałem zobaczyć, co z Bajką, Kacperkiem i tymi innymi starymi wyjadaczami. 

- Najpierw pomożesz mi ich nakarmić. - postawiłam warunek. - Potem herbata, a na końcu wizyta. - zaproponowałam, na co chętnie się zgodził. 

- James, czy Red w schowku? - zapytał, idąc tyłem w tamtym kierunku.

- James. - odpowiedziałam, mając nadzieje, że się potknie i zaliczy glebę. - Red pojechała z Aluzją w teren. - dodałam, chichocząc cicho na widok Scotta, któremu plątają się nogi. 

- Ty nic nie widziałaś! - wskazał na mnie palcem, wybuchając śmiechem. 

- Ja? Do mnie mówiłeś? - zapytałam, pokazując na siebie i obracając się, aby na żarty upewnić się, że te słowa były skierowane do mnie. - Idź już idioto i nie zabij się po drodze. - dodałam, obserwując, jak potyka się kolejny raz, tym razem o kamyk, a nie własny but.

- Najwyżej wyprawisz mi pogrzeb, jakiego Ameryka nie widziała. - wzruszył ramionami, znikając mi z oczu. Pokręciłam głową, śmiejąc się cicho, po czym uzupełniłam żłób w boksie, w którym stał Cassino. Popatrzył się podejrzliwie, ale zdążyłam zauważyć, iż w jego spojrzeniu nie było już tak bardzo natężonej nienawiści, jak na samym początku. Chyba zaczął mnie akceptować. A przynajmniej taką miałam nadzieje.

***

Po skończonej pracy zaprosiłam Scotta do domu na herbatę, tak jak to miałam w planie, na co chętnie się zgodził. Wymusił na mnie, abym opowiedziała mu cały poprzedni wieczór, więc musiałam to zrobić. Wiedziałam, ze nie dałby mi spokoju i prędzej, czy później czekałoby mnie to, więc nie widziałam różnicy.

- ... No i odwiózł mnie do domu, pocałowaliśmy się, a oni zrobili mi przesłuchanie gorsze niż Booth w Kościach. - zakończyłam, odkładając pusty kubek do zlewu. 

- Nie szalejcie tak dzieciaki, wujek Scott nad wszystkim czuwa. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top