29.
Weszłam do domu całkiem niepostrzeżenie, mając nadzieje, że nikogo nie obudzę. Zrzuciłam ze stóp buty i odłożyłam je na miejsce.
- Co ty sobie wyobrażasz, tak późno wracać do domu?! Nie tak cię wychowywałem, panno Davies, o nie tak! - prawie podskoczyłam ze strachu, słysząc czyjś głos za swoimi plecami. Odwróciłam się w tamtym kierunku, a w ciemnościach, jakie panowały w korytarzu, może nawet gorszych rozpoznałabym Jamesa. Jego postura była jedynego rodzaju, albo po prostu był kolejnym facetem w tym domu, z którym żyłam od dziecka i zapamiętałam poszczególne elementy.
- Zamknij się, bo obudzisz ojca i Matta, a wtedy dopiero będzie. - syknęłam przez zaciśnięte zęby, idąc na górę.
- Chce wiedzieć, jak było. Gdzie byliście, kiedy i czy Hemmings kichał. - zaczął, gdy otwierałam drzwi od swojego pokoju. Dostałam kolejnego zawału, widząc w progu Red, którą najwidoczniej James również postawił na nogi. Jej mina była niespokojna, ale na widok naszej dwójki rozchmurzyła się nieco.
- Martwiłam się. - zaczęła, gdy opadłam na łóżko i przycisnęłam do brzucha jedną z wielu leżących tu poduszek. Wciąż żyłam tym, co się stało przed domem.
- Przepraszam, powinnam była napisać ci chociaż smsa. - zaczęłam, uświadamiając sobie, że nie postąpiłam fair w ich stosunku.
- A ja już się nie liczę, co? - prychnął Wood, zajmując miejsce obok Red. - Też się martwiłem. - dodał, krzyżując dłonie na klatce piersiowej.
- Przepraszam. - mruknęłam, patrząc się na niego z materaca. - Z resztą i tak mnie kochasz. - dodałam, uśmiechając się szeroko. Dziwiłam się, że nie obudziliśmy tymi krzykami taty, czy Matta. Zauważyłam, że szatyn chciał coś powiedzieć, ale zamknął usta, po czym znowu otworzył.
- Masz mnie. - przyznał, przez co zaśmiałam się cicho.
- Zamknij się już James. - skarciła go Red. - A ty mów, jak było. - dodała. - odwracając głowę w moją stronę.
- Właśnie, mów jak było. - poprał ją szatyn, przez co westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę, że czeka mnie długa noc na komisariacie u komisarzy Davenport oraz Wooda.
***
- Shippuje, shippuje, shippuje. - James od samego rana nie dawał mi spokoju, co nie było fajne, bo nie zdążyłam się wyspać, przez ich nocne przesłuchanie poza tym przeczuwałam, że coś dzisiaj się stanie, choć nie byłam pewna, co to będzie.
- Zamknij się już. - poprosiłam mając dość. Mógłby postawić się na moim miejscu, ale po co. No po co.
- Nie irytuj się tak. - szturchnął mnie w bok, przez co uśmiechnęłam się pierwszy raz od wczoraj. - Wiesz, że lubię cię drażnić. A nawet uwielbiam. - dodał, poruszając zabawnie brwiami.
- Wiem. - przewróciłam oczami. - I mam ochotę cię za to zabić. Coraz częstszą i większą. - dodałam już całkiem poważnie, aby to było dla niego ostrzeżenie. Zamiast się przejąc, wybuchnął śmiechem, co było zaraźliwe, bo zaczęłam śmiać się razem z nim.
- Nienawidzę cię, Wood, nienawidzę. - wykrztusiłam, opierając się o ścianę, aby złapać oddech. Za nim odpowiedział, udał, że odrzuca do tyłu włosy, po czym wygładził koszulkę i wyprostował się.
- Ja ciebie też, a nawet bardziej. - stwierdził poetyckim tonem, a potem znowu parsknął śmiechem, osuwając się po drzwiach siodlarni na podłogę. - Ale i tak shippuje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top