27.
- I pamiętaj... - zaczął James, gdy kończyłam się szykować. Piątek nadszedł szybciej niż się tego spodziewałam.
- Tak, tak, wiem. Gdyby zaczął robić coś czego bym nie chciała, to kopniak w czułe miejsce, po czym mam spieprzać, jak najdalej stamtąd. - wyrecytowałam regułkę, którą wbił do głowy, wywołując uśmiech na jego twarzy.
- Uważaj na siebie. - dodała Red, podchodząc do mnie. Przytuliła mnie, jakbyśmy musiały się rozstać na nie wiem, jak długo.
- Będę. - uśmiechnęłam się w jej stronę, poprawiając bandanę zawiązaną na mojej lewej ręce. Stwierdziłam, że w pasuje się w stylizację.
- Przyjechał! - krzyknął Matt, będąc na dole w kuchni. - Pamiętaj, czego cię uczyłem, siostra! - dodał, przez co zaśmiałam się cicho. On również powiedział mi, jak mam się bronić.
- Powodzenia! - usłyszałam za sobą, opuszczając pokój.
- Dzięki! - uśmiechnęłam się na pożegnanie, po czym zbiegłam na parter schodami. Pożegnałam się z bratem, po czym wyszłam na zewnątrz. Blondyn zaparkował swój terenowy, czarny samochód na podjeździe i czekał na mnie, opierając się o maskę. Miał na sobie czarne spodnie z dziurami na kolanach i koszule w kartę. Włosy postawione na żelu i lekki uśmiech na twarzy.
- Cześć. - przywitał się, gdy podeszłam bliżej.
- Cześć. - odpowiedziałam, zatrzymując się przed nim. Wsunęłam dłonie do tylnych kieszeni spodenek, czując zdenerwowanie, którego wcześniej nie było.
- Ślicznie wyglądasz.
- Dziękuje.
- Jedziemy? - zapytał, odbijając się od maski.
- Jedziemy. - potwierdziłam, pozwalając, aby otworzył mi drzwi od strony pasażera.
***
Siedząc na skraju wiekowego, drewnianego pomostu byłam pod wrażeniem. To miejsce było po prostu piękne. Zachodzące słońce odbijało się w tafli wody, wiał lekki wiatr, a panująca wokoło cisza prosiła się, aby jej nie przerywać.
- Jak ci się podoba? - zapytał blondyn, przysuwając się powoli do mnie.
- Skąd znasz to miejsce? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, spoglądając w jego stronę. - Bardzo mi się podoba. - dodałam szybko.
- Mama, gdy jeszcze nie pochłonęła ją bez końca praca, zabierała nas tutaj na pikniki. Pomyślałem, że zabiorę cię tutaj i pokażę urok tego miejsca. - wyjaśnił, a ja poczułam, że nasze małe palce się stykają.
- Dziękuje. - wymamrotałam czując, że moje policzki przykrywa czerwień.
- Jeszcze nie ma za co. - uśmiechnął się lekko, przysuwając do nas kosz wypełniony po brzegi jedzeniem. - Mam nadzieje, że lubisz pieczone pianki, bo chciałbym rozpalić tu ognisko. - dodał, kupując mnie już całkowicie.
- Uwielbiam! - ucieszyłam się, zabierając kosz z jego kolan. Chciałam sprawdzić, co jeszcze tam ma, przez co prawie się rozpłynęłam. Były tam kanapki z nutellą, paczki żelek, owoce zapakowane w plastikowe opakowania, słowik zbawienia, czyli nierozpakowana nutella i inne takie, za które dałabym się pokroić. - Czy ty chcesz mnie utuczyć? - zapytałam, chwytając w dłonie słoik i paczkę żelek.
- Może. - zaśmiał się szeroko. - Chodź, bo widzę, że nie możesz się doczekać. - dodał, zamykając kosz i wstając. Przełożył go do drugiej dłoni, po czym podał mi tą wolną, abym mogła swobodnie wstać. Gdy już to zrobiłam, chciałam puścić jego dłoń, ale zbyt stanowczy uścisk mi na to nie pozwolił. Uśmiechnęłam się nikle, po czym ruszyliśmy w stronę brzegu w akompaniamencie skrzypiących desek.
~*~
Jakby powiedział to Brat Laurenty; L'amour, ach, L'amour XDDDDDDD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top