2.

Vivienne

Z niemym krzykiem na ustach obserwowałam swoje odbicie w lustrze. Blada z zapadniętymi policzkami twarz, na której odznaczały się jedynie usta o malinowym zabarwieniu. Szarość oczu zmatowiała, a ciemne wory zdradzały poziom niewyspania, który ostatnio mocno wyszedł poza normę. Włosy barwy ciemnej czekolady tkwiły w niechlujnie związanym kucyku i błagały o chwilę pod prysznicem. Nie zamierzałam im tego odmawiać. Chwyciłam za brzeg czarnej bluzki, jednak nim uniosłam ją do góry, odwróciłam się tyłem do swojego odbicia. Pozbywając się kolejnych części ubioru zakpiłam sama z siebie, dostrzegając jak powoli przestawałam czuć się pewnie nawet we własnym towarzystwie. 

Odkręciłam wodę dopiero gdy byłam już pod prysznicem, nie czekając aż zimna zleci na rzecz tej ciepłej i przyjemnej. Musiałam się orzeźwić, a te kilka chwil pod strumieniem płynnego lodu pozwalało na zebranie rozkołatanych myśli. Chłodna kalkulacja zawsze była najlepsza, jednak nie tym razem. Z każdą sekundą pod moją czaszką rosło niepohamowane niczym poczucie wstydu. - ,,Coś ty najlepszego zrobiła?"- Ostatnimi czasy zaczęłam zwracać się do siebie w drugiej osobie, dobitnie podkreślając, że nie odczuwałam już swobody gdy przebywałam sama ze sobą. - ,,Jesteś szalona"- podsumowałam, gdy po kąpieli obwiązałam się oliwkowym ręcznikiem i znów natrafiłam na swoje własne lustrzane spojrzenie. Było znajome, a zarazem niezwykle obce. 

- Czy to ma jakikolwiek sens? - spytałam moje odbicie, choć wiedziałam, że oksymoron, który stworzyłam nie miał żadnego logicznego wyjaśnienia, bo jak wytłumaczyć poczucie bycia paskudnym intruzem we własnym ciele? Jak wytrzymać to nieznośne podskórne drapanie i noce pełne potliwego zdenerwowania?

Od kiedy Katherine opuściła tamtego dnia mój pokój, minęło kilka długich godzin, a ja wciąż nie potrafiłam się pozbierać. Fizycznie - ciało wrzało, a psychicznie - umysł na okrągło powtarzał wszystkie gorzkie słowa, które powiedziałam siostrze. Nienawidziłam kłótni jakie czasem między nami występowały. Te momenty były niezwykle rzadkie i krótkie, za to bardzo wyczerpujące dla mnie jak i dla Katherine. Żadna z nas nie chciała się sprzeczać, ale też obie nie potrafiłyśmy odpuścić, nasza duma i przekonanie o swojej słuszności na to nie pozwalały. Zawsze koniec, końców udawało nam się dojść do porozumienia, jednak to co wydarzyło się dzisiaj, było czymś zupełnie innym. Namacalnie czułam jak ogromna złość, niczym prąd przechodzi mnie od środka. Wypowiadałam słowa, choć nawet nie przeszły mi one przez myśl. Narzucono mi rolę pobocznego obserwatora, nie mającego prawa się wtrącić. 

Zaczęłam zauważać tę przypadłość dopiero kilka dni wcześniej, a byłam tak wyczerpana, jakbym walczyła z sobą przez wiele tygodni. Bałam się, że coś dużo silniejszego i sprytniejszego ode mnie, próbuje przejąć kontrolę. Brzmiało to niedorzecznie, jednak już dawno nauczyłam się, że w naszym świecie jest wiele wyjątków, z którymi nie da się walczyć, a trzeba zaakceptować. Ja nie chciałam. Zawsze miałam bardzo dobrze rozwinięte poczucie sprawiedliwości i nie ustępowałam nawet, jeśli mogło mi coś przez to grozić. 

- Czego się gapisz?! - warknęłam do swojego lustrzanego odbicia, gdy w niepotrzebnym pośpiechu zakładałam bieliznę i luźną, bordową koszulę. Dopiero po chwili zarzuciłam sobie, że coraz bardziej przypominałam niepełnosprawną umysłowo pacjentkę, wyciągnięta ze szpitala gdzieś w środku wariatkowa. Z szybko bijącym sercem opuściłam łazienkę, przeszłam do swojej sypialni, gdzie od razu wspięłam się na łóżko i zakopałam w miękkiej pościeli pośród wielu kolorowych poduszek. Niczym dziecko przytuliłam się mocno do jednej z nich, wdychając przyjemny zapach lawendowego płynu do prania, którym przesiąknięta była niebieska poszewka. Gdy zamknęłam oczy, natychmiast zobaczyłam Katherine stojącą nad moim łóżkiem i z cichą melodią na ustach, zmieniającą brudne posłanie na świeże. 

Musiała zrobić to rano, przed pracą, ale po moim pójściu do szkoły. Zawsze to robiła. Odkąd zostaliśmy całkiem sami, przejęła wszystkie obowiązki. 

Gotowała, choć z początku mleko zawsze kipiało, mąka latała po całej kuchni, a naleśniki można było przyrównywać do węgla. Prała, choć wielokrotnie, nim odkryła chusteczki pochłaniające kolory, wyciągała z pralki zafarbowane skarpetki, których jedną parę udało mi się kiedyś zabrać i schować na dnie szafy, nim w przypływie furii wyrzuciła je przez okno. Dla niej był to żenujący dowód jej niewiedzy, dla mnie, dowód na to, jak bardzo nas kocha. Sprzątała, choć przykry incydent z wybuchającym workiem od odkurzacza, wciąż ją prześladował, kiedy przypominała sobie jak szare pyłowe odpady wylądowały na jej twarzy i ulubionym zielonym swetrze. Zaczęła pracować, choć nie posiadała nawet średniego wykształcenia. Tylko dzięki pomocy Deana, zdołała wrócić zaocznie do szkoły i napisać swój egzamin dojrzałości, a także zalegalizować prawnie sprawowanie opieki nade mną i Derekiem. Dla nas, pokonała nawet swój lęk przed prowadzeniem samochodu. Jej strach był jak najbardziej uzasadniony, tamtej nocy kilka lat wcześniej podczas wypadku o mało nie zginęła, a jej ówczesny przyjaciel, niestety nie miał tyle szczęścia. 

Zagryzłam mocno wargi, kiedy uderzyła we mnie gorycz prawdy. Katherine była niesamowita, do tego tak silna, inteligentna i piękna. Z łatwością dostrzegałam w niej wszystkie te cechy, jednak jak inni mają to zobaczyć, jeśli nigdy nie dostała szansy na rozwinięcie skrzydeł? 

Uwolniłam jedną łzę, pozwalając by swobodnie spadła na miękką poduszkę. Po chwili, ze zdziwieniem odkryłam, że całe napięcie jakie odczuwałam znikło, a moje myśli w końcu się uspokoiły. Odetchnęłam głęboko i wytarłam mokry policzek - ,,Czy to możliwe, że to właśnie płacz zabrał ze sobą całą złość"? - zapytałam samą siebie, jednak jak zwykle, nie dostałam żadnej odpowiedzi.

Rozłożyłam się wygodniej na poduszkach i zerknęłam w stronę szafki nocnej. Cały żółty, w kształcie truskawki zegar wybijał właśnie północ. Wyciągnęłam rękę w kierunku lampki aby ją zgasić, jednak zatrzymało mnie ciche pukanie. Nim zdążyłam coś powiedzieć, drzwi powoli się otworzyły, wpuszczając do środka ciepłe światło kilkunastu małych świeczek, wetkniętych w śliczny, kolorowy tort.

I have a dream, a song to sing. - Jak zaczarowana obserwowałam i słuchałam Katie, która przyciszonym, subtelnym głosem śpiewała naszą ulubioną musicalową piosenkę i krok za krokiem, podchodziła do łóżka na którym siedziałam.

To help me cope with anything
If you see the wonder of a fairy tale
You can take the future even if you fail
I believe in angels
Something good in everything I see
I believe in angels
When I know the time is right for me
I'll cross the stream - I have a dream*

- Wszystkiego najlepszego Puchatku. - Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy usłyszałam dawne przezwisko, nadane przez naszego tatę. - Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki - poleciła wyciągając zachęcająco ręce na których spoczywało ciasto. Zastanowiłam się chwilę, po czym zamknęłam oczy i nachylając się nad tortem, zgasiłam je wszystkie swoim ciepłym oddechem. - Chętna na nocną przekąskę? - zapytała Katie odsuwając górę papierów i książek zalegających na moim białym, drewnianym biurku, żeby zrobić trochę miejsca na postawienie lukrowanego wypieku.

- Nie poczekamy do rana, na Dereka i Deana? - Wiedziałam, że oboje ostrzą sobie zawsze zęby na słodkości przygotowane przez moją siostrę.

- To twój tort, ty decydujesz - odpowiedziała i mrugnęła do mnie porozumiewawczo. 

- Jemy - powiedziałam pewnie i zaśmiałam się cicho, gdy Katie podeszła do drzwi i nurkując w korytarzu podniosła z ziemi drugą tacę, na której były talerzyki, łyżeczki, nóż i dwa kartoniki mleka. Sprawnie pokroiła ciasto i podała mi jeden, duży kawałek. Po kilku kęsach uśmiechnęłam się szeroko. - Jest pyszny.

- To dobrze, gdyby nie był, nie mogłabym spokojnie zasnąć. Pewnie wylądowałabym w kuchni piekąc drugi, zanim chłopcy by wstali. - Pokręciłam z niedowierzaniem głową, gdy jej łatka perfekcjonistki dała o sobie znać.

- ,,Chłopcy"? - zadrwiłam i uniosłam jedną brew do góry. - Rozumiem Derek, ale Dean..

- Wiem, wiem zapędziłam się - powiedziała, jakby to wszystko wyjaśniało.

- Lepiej nie próbuj matkować dorosłemu facetowi, bo się jeszcze do tego przyzwyczai.

- Jeśli to sposób na odwdzięczenie się za te wszystkie lata, to mogę mu matkować i do końca życia - mruknęła z przekąsem, jednak ja wyczułam w tych słowach zagrożenie. 

- Katie? - Spojrzała na mnie popijając zimne mleko. - Wiem, że Dean zrobił dla nas wiele, jednak jeśli nie jest kimś, kogo mogłabyś pokochać, nie brnij w to. - Na moje słowa zakrztusiła się pitym napojem i zaczęła głośno kaszleć, szybko wyciągnęłam dłoń i zaczęłam klepać ją po plecach.

- Pokochać? - wychrypiała między kaszlnięciami. - O czym ty mówisz, Vivi. My nie myślimy o sobie w tych kategoriach. 

- Może ty nie, ale on..

- Nie. 

- Co nie? - zapytałam zbita z tropu.

- Dean również nie żywi do mnie żadnych uczuć, Vivienne - powiedziała podkreślając swoją pewność, po przez wypowiedzenie mojego pełnego imienia. Nie byłam co do tego przekonana i chyba to wyczuła, bo kontynuowała - to prawda. Zanim zgodziłam się przyjąć jego pomoc, postawiłam sprawę jasno, a on obiecał być ze mną szczerym. Nigdy bym się na to nie zdecydowała, gdybym wiedziała, że oczekuje ode mnie.. - nie dokończyła, jednak ja wiedziałam co miało być na końcu tego zdania: miłość. 

- W takim razie co jeszcze tu robimy? Jeśli nie chcesz z nim być, co jeszcze nas tu trzyma? - Widziałam jak po jej twarzy przemyka niepewność i rozgoryczenie. Nie chciałam żeby się tak poczuła, nie przeze mnie, nie znowu.

- To jest.. skomplikowane - wydukała, odkładając pusty talerzyk na szafkę nocną.- Po za tym, nie przebywamy tu całkowicie za darmo. Co miesiąc płacę mu jak za wynajem i choć jak na tak wysoki standard jaki nam zapewnił, są to marne pieniądze, to dodatkowo zajmuję się domem i gotowaniem.

- A samochód? - Poczułam ogromne wyrzuty sumienia przepytując własną siostrę, którą kochałam i ufałam nad życie.

- To sprawa, która zupełnie nie powinna cię interesować, jednak skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, to płacę sama za paliwo, ubezpieczenie i naprawy, a także wykorzystuje je do robienia zakupów, dzięki którym ten dom w ogóle funkcjonuje. - Tak samo jak ja, wiedziała, że nijak to się ma do pieniędzy, jakie musiałaby wydać na zakup takiego auta, jednak tym samym podała mi jeden argument, dlaczego Dean był nam potrzebny. Po chwili milczenia, westchnęła ciężko i przeczesała dłonią swoje długie blond włosy. - Wiem, jak to wygląda, ale musisz mi zaufać, że na razie pomoc Deana jest dla nas niezbędna. Nie martw się, nie będę go ciągnąć za nos w nieskończoność. Zdaję sobie sprawę, że jest mężczyzną i niedługo będzie chciał założyć swoją rodzinę. Nie przeszkodzę mu w tym, a wszystkie długi jakie u niego mam, oddam mu z nawiązką, jednak jeszcze nie teraz. - Kiwnęłam powoli głową, nie chcąc jej wyprowadzać z błędu, jakim było jej przekonanie, że przejmowałam się tak bardzo losem Deana, lubiłam go, jednak to siostra była dla mnie najważniejsza. Po prostu nie chciałam, żeby sama zapędzała się w kozi róg, z którego nie będzie wyjścia. Mogła mówić co chciała, jednak wiedziałam, że gdyby Dean zapytał ją o zostanie z nim na zawsze, zgodziłaby się, choćby z wdzięczności.

- Katie? Mogę o coś jeszcze spytać? - Spojrzała na mnie z przestrachem, myśląc że zamierzam ciągnąć ten temat, jednak tym razem chodziło o coś dużo gorszego. - Myślisz czasem o.. o Vernon? - Był to pierwszy raz, od dwóch lat, kiedy poruszyłam ten temat. Bałam się rozdrapywać stare rany, jednak ku mojemu zdziwieniu, nie stało się nic strasznego. Katherine wyprostowała się nieznacznie i siadając po turecku, oparła o ramę łóżka. Następnie odetchnęła głęboko i zapatrzyła się w przestrzeń nad moją głową, gdzie w wgłębieniu w ścianie, stały alfabetycznie poukładane, przeróżne książki, które kolekcjonowałam z pasją maniaka. Im starsze wydanie, tym lepiej.

- Oczywiście, że tak. Nie da się tak po prostu o czymś zapomnieć, a tym bardziej o tak dużym kawałku życia. Myślę o tym, jednak nie daję się tym wspomnieniom opanować. To przeszłość, na którą nie mamy wpływu, w przeciwieństwie do tego co przed nami. W miarę możliwości, trzeba korzystać z tego czego się nauczyliśmy, jednak nie wolno dopuścić by stało się to przeszkodą, na nowej drodze. - Nie spodziewałam się tak rozsądnej i pogodnej odpowiedzi, sądziłam raczej, że poleją się łzy, a temat zostanie zamknięty tak szybko, jak się rozpoczął.

- Nauczyłaś się tego na pamięć? - Zaśmiała się krótko, po czym spojrzała na mnie z delikatnością w oczach, którą kiedyś często widywałam u naszej mamy.

- Nie, ale skłamałabym gdybym powiedziała, że nie zastanawiałam się nigdy, co bym odpowiedziała kiedy w końcu zadasz to pytanie. - Uśmiechnęła się, jednak ten gest nie sięgnął jej oczu, właściwie nie pamiętałam już, kiedy ostatnio Katie śmiała się głośno i szczerze. Ta myśl sprawiła, że poczułam się, jakbym dostała czymś ciężkim w głowę. 

Jeszcze przez długi czas po tamtej nocy, wyklinałam siebie, że tak późno zauważyłam jaka krucha i malutka była tak naprawdę moja siostra. Pod przykrywką uśmiechu, wyćwiczonych mięśni i schludnego ubioru, ukrywała się drżąca, zmęczona i płacząca dziewczynka, którą dostrzec można było tylko i wyłącznie, w jej oczach, które zgasły i przestały zachwycać swoją chmurną barwą.  

W dwóch ruchach przybliżyłam się do Katherine i objęłam ją ciasno ramionami. Schowałam twarz w jej miękkich włosach, próbując powstrzymać cisnące się łzy. Przy niej, nie miałam prawa by płakać, to nie ja zasłużyłam na to, by w końcu pozbyć się przykrych emocji. 

- Przepraszam, Katie - zesztywniała ze zdziwienia - za to co dziś mówiłam, za to co musiałaś przejść, za to co musiałaś poświęcić aby móc dać nam wszystko. - Mocniej zacisnęłam dłonie na jej białej koszulce. - Tak mi przykro.

- Vivi w porządku.. - zaoponowała szybko, jednak byłam na to przygotowana. Wiedziałam, że znów będzie próbowała ukryć się w swojej bezpiecznej skorupce. Nie mogłam po raz kolejny na to pozwolić, musiałam się przez nią przebić i wyciągnąć ją z tego marazmu w jaki nieświadomie wpadła.

- Ani trochę nie jest w porządku. - Oderwałam się od niej i spojrzałam w oczy. - Nigdy nie było. Nie chcesz tego pokazać i uwierz mi, że rozumiem. Sama też bym tego nie zrobiła, nie przed naiwnym dzieckiem, którym niewątpliwie byłam. Jednak teraz.. wszystko się zmieniło Katie. Nie musisz już być sama, nie musisz polegać tylko na własnej sile. Możesz na mnie polegać, możesz płakać kiedy jesteś smutna, możesz krzyczeć kiedy będziesz wściekła, możesz mówić o wszystkim nie rozważając każdego słowa, które powiesz- mimo usilnych prób, cicho zapłakałam. - Możesz w końcu być sobą Katie - tym razem były to łzy uwolnienia, spływającej słonawej ulgi, która odciążyła moje zmęczone ramiona.

- Vivi - Katherine też była na granicy płaczu, gdy przytuliła mnie i pogłaskała uspokajająco po plecach, zupełnie tak, jak robiła to kiedyś nasza mama. - Czasem zapominam, że nie jesteś już małą dziewczynką. Właśnie skończyłaś szesnaście lat, a ja wciąż nie mogę wyrzucić z głowy twoich wiecznie obdrapanych kolan, na których dumnie nosiłaś wielkie plastry z postaciami z bajek - pociągnęła nosem i parsknęła śmiechem.

- Zawsze będę twoją młodszą siostrą, nie przeskoczę tego - zaśmiałam się, ale chwilę później spoważniałam. - Przepraszam, że tak długo nie zaoferowałam ci ramienia na którym mogłabyś się oprzeć, a wciąż wymagałam tego od ciebie - szepnęłam.

- Zawsze będę twoją starszą siostrą, nie przeskoczę tego - odparowała w zamian, sprawiając że tym razem, śmiech był jedynym uczuciem, które można było wypatrzeć w naszych oczach - dlatego będę ci pomagać, czy mi na to pozwolisz, czy nie.

- Wiem. - Po kilku najlepszych i najspokojniejszych od dłuższego czasu minutach, postanowiłam zrobić kolejny krok milowy w jej stronę. Powiedzieć prawdę.- Uderzyłam dziś Thomasa - wyrzuciłam na jednym szybkim wydechu, bojąc się jej reakcji po tym, jak chwilę temu powiedziałam, że może swobodnie krzyczeć, kiedy tylko najdzie taka potrzeba. 

W napięciu czekałam, aż dokładnie przetworzy tę rewelację. Nie odezwała się ani słowem, dopóki nie odsunęła się na tyle, by móc położyć mi dłonie na ramionach i spojrzeć w oczy.

- Cartera? Spoliczkowałaś Thomasa Cartera? - spytała, jakby chcąc się upewnić, że nie stroję sobie żadnych żartów.

- Nie - odpowiedziałam pewnie, jednak nim zdążyła odetchnąć z ulgą, ja także oparłam ręce na jej barkach, chcąc ją w razie czego przytrzymać - przyłożyłam mu z pięści - jej usta mimowolnie się otwarły, a oczy prawie wyszły z orbit - prosto w nos - dodałam, dobijając ją jeszcze mocniej.

- Wydawało mi się, że to dobry chłopak, który w dodatku bardzo cię lubi - powiedziała sugestywnie. - Co zrobił, że zasłużył sobie na twój prawy sierpowy? - Doskonale znałam odpowiedz, sęk w tym, że nie chciałam tego przyznawać.

- Nic - wydusiłam po chwili opuszczając ramiona i kuląc się w sobie. - Nie zasłużył sobie na to. Po lekcjach, jak zwykle w piątek, poszłam do kawiarni.

- Tej literackiej? Prowadzonej przez Lily Carter? Siostrę Thomasa? - spojrzałam na nią jak na najgorszą osobę na świecie i pokiwałam głową.

- Dokładnie tam - wycedziłam, czując jak zażenowanie powoli przejmuję nade mną kontrolę. -Thomas przyszedł chwilę później, najpierw pomógł Lily z obsługą, a potem przysiadł się do mnie i zaczął wypytywać o książkę, którą czytałam. Okazało się, że jest tak samo ześwirowany na punkcie literatury jak ja. - Uśmiechnęłam się lekko. - Długo rozmawialiśmy o niedawno wydanym norweskim kryminale i nagle poczułam, że jest ktoś, kto naprawdę mnie słucha, nie na siłę, nie na pokaz, ale naprawdę uczestniczy w konwersacji. Było tak dobrze, a później.. -przerwałam na moment, a moje policzki pokryły się czerwienią - złapał mnie za rękę. Nie nachalnie - dodałam szybko, nie chcąc by źle to odebrała. - Wręcz przeciwnie, bardzo delikatnie, ale wtedy ja.. nagle przestałam być sobą i zanim pomyślałam, moja ręka już lądowała na jego twarzy. Boże Katherine, to straszne. - Chwyciłam za jedną z poduszek i ukryłam w niej głowę. - Co on sobie teraz o mnie pomyśli? - Spanikowana oderwałam się od kolorowej poszewki, pachnącej lawendą. - A co jeśli złamałam mu nos?- spytałam przerażona.

- Nie upewniłaś się, że nic mu nie jest? - Jej niedowierzanie biło mnie po oczach tak bardzo, że nie mogłam na to patrzeć.

- Nie. Zwiałam. - Nie chciałam wspominać, że pędziłam tak szybko, że o mało nie zatrzymała mnie policja, gdy przeskoczyłam przez jezdnię w miejscu, gdzie droga nigdy pasów nie widziała. 

- Cóż.. - mruknęła po chwili Katherine - faktycznie, beznadziejna sytuacja - podsumowała, na co oklapłam jeszcze bardziej - ale do rozwiązania. Chłopak bez wątpienia cię lubi, a tobie taki wyskok zdarzył się pierwszy raz, więc.. - urwała kiedy zobaczyła moją zdziwioną postawę. - Co?

- Czy ty naprawdę jesteś moją siostrą?

- Chyba już to ustaliłyśmy, jakieś pięć minut temu. Ja starsza, ty młodsza, pamiętasz? - zapytała ironicznie.

- Dlatego tak bardzo mi to nie pasuje. Od kiedy moja broniąca sprawiedliwości i największa przeciwniczka przemocy siostra, mówi, że wszystko jest w porządku? - Zmarszczyła brwi i pokręciła głową.

- Trochę minęłaś się z prawdą - mruknęła cicho. - Mało dużymi literami powiedziałam, że ta sytuacja jest ,,beznadziejna"? To co zrobiłaś jest okropne, ale nie niewybaczalne. Poniosły cię emocje, których nie udało ci się utrzymać w ryzach. Owszem, to nie powinno się zdarzyć i nie zamierzam cię usprawiedliwiać, jednak jeśli tego żałujesz i wiesz, że zachowałaś się źle, to nie ma sensu bardziej wpadać w rozpacz. Musisz nauczyć się kontrolować emocje, a nie je pogłębiać. Po za tym, jest środek nocy nie mogę na ciebie nakrzyczeć, nawet jak bym chciała - dodała żartobliwie i poczochrała moje lekko wilgotne włosy. - Jestem pewna, że wiesz co dalej z tym zrobić, prawda?

- Tak, chyba tak - odpowiedziałam, czując jak na moją duszę spływa błogi spokój. - Pójdę do niego jutro z samego rana. 

- Spokojnie Vivi, nie zapominaj, że to nastolatek raczej nie zastaniesz go poza łóżkiem do południa.

- Racja, tylko ja jestem na tyle nienormalna. - Wydawało mi się, że Katie drgnęła nagle, jednak nie byłam stuprocentowo pewna. Pochyliła się by chwycić brudne talerzyki, z mojej szafki nocnej, jednak nim wstała, odwróciła się jeszcze do mnie i po chwili zastanowienia, powiedziała:

- Nie ma nic złego w byciu szalonym, wręcz przeciwnie, takie osoby zawsze są najbardziej warte aby się do nich zbliżyć. - Zmarszczyłam brwi.

- Nie rozumiem.

- Tylko prawdziwie pomylona osoba, jest w stanie oddać wszystko za cudze szczęście. Kto o zdrowych zmysłach, by się na to zdecydował? - zaśmiała się, układając wszystko z powrotem na tacę. Chciała wyglądać na maksymalnie wyluzowaną, jednak podświadomie wiedziałam, o kim właśnie myślała. 

- Coś w tym jest - podsumowałam zwięźle i mało elokwentnie. W tym czasie Katherine zdążyła podejść do drzwi.

- Wystarczy tych nocnych rozmów, musisz być strasznie zmęczona. Dobranoc - rzuciła i otworzyła drzwi.

- Katie? - zatrzymałam ją nim zniknęła w korytarzu.

- Tak?

- Dziękuję, że jesteś. Kocham cię i.. dobranoc - wypaliłam, sama czując jak dziwnie to zabrzmiało.

- Wszystkiego najlepszego Vivienne - powiedziała tylko, po czym wyszła bezgłośnie zamykając za sobą drzwi. 

Tej nocy jeszcze długo leżałam całkiem przytomna, uśmiechając się lekko i delektując uczuciem ciepła jakie dawała mi mięciutka pościel oraz tego, które rozeszło się po moim sercu. Jako ludzie, czerpiemy siłę z miłości tych, którzy nas nią obdarzają, a ja bez wątpienia byłam kochana i miałam dla kogo żyć. Głęboko w środku, miałam nawet dziecięcą nadzieję, że ktoś wysłucha mojego życzenia urodzinowego i postanowi go spełnić.

Spojrzałam na tort, później na Katie i od razu wiedziałam - ,,Proszę, niech moja rodzina będzie szczęśliwa" 


*I Have A Dream- ABBA 

Tłumaczenie:

Marzenie mam, piosenkę do zaśpiewania

Która pomoże mi poradzić sobie ze wszystkim 
Jeśli dostrzegasz cud w baśni

Możesz przyjąć przyszłość, nawet jeśli polegniesz

Wierzę w anioły

W coś dobrego we wszystkim co widzę

Wierzę w anioły
Kiedy przyjdzie dla mnie odpowiedni czas

Przekroczę strumień, marzenie mam

...









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top