1.

4 years after CIYD

Zaróżowione, ubrudzone lukrem policzki, ślady mąki na miętowym fartuchu, wysoko spięte, niesforne blond włosy i zagryziona w skupieniu warga. To obecny obraz przedstawiający dwudziestopięcioletnią kobietę, która mimo niekończących się obowiązków, wciąż znajdowała czas na samodzielne zrobienie i udekorowanie kolorową posypką, czekoladowego bezglutenowego tortu urodzinowego. Nigdy nie piekła z przyjemności, właściwie nawet za tym nie przepadała jednakże chęć sprawienia przyjemności bliskiej osobie, wygrała z błogim lenistwem i chęcią zamówienia wymarzonego wypieku w jednej z pobliskich cukierni. Byłoby to dużo prostsze, a tort na pewno wyszedłby o stokroć lepiej jednak szarooka nie byłaby sobą, gdyby choć raz poszła na łatwiznę.

Nieśpiesznie, z niespotykaną u siebie precyzją, przyklejała pojedynczo kolorowe lukrowane gwiazdki co najmniej, jakby przeprowadzała skomplikowaną operację przeszczepu serca.

-Jesteś pewna, że wyrobisz się do jutra?- Katherine Hope zmarszczyła brwi i spojrzała spod długich rzęs na pewnego, wygadanego intruza, który siedząc na stołku barowym, obserwował jej poczynania od dobrych piętnastu minut, co i rusz obrzucając ją swoimi cennymi komentarzami. Postanowiła trochę spiłować jego buzujący hormonami nastoletni umysł i użyć jednego ze swoich niezastąpionych asów.

-Wciąż zastanawiam się, gdzie uciekły te błogie czasy, gdy sięgałeś mi jedynie do pępka, uwielbiałeś się przytulać i chciałeś zostać moim małym bohaterem.- Kobieta teatralnie ciężko westchnęła i przyłożyła dłoń do serca. Z rozbawieniem obserwowała jak policzki czarnowłosego różowieją.

-Kiedyś na pewno będę bohaterem- burknął cicho.

-Tak, tak- potwierdziła z przekąsem- tylko zamiast starych wrednych babsztyli, będziesz ratował młodziutkie panienki- zaśmiała się i przykleiła do tortu kolejną słodką gwiazdkę.

-Nie jesteś stara- mruknął chłopak w odpowiedzi, posyłając w stronę blondynki tykającą bombę.

-Naprawdę? Tylko temu zaprzeczyłeś? Czyli zaliczam się do wrednych babsztyli?

-Ja tego nie powiedziałem-wyparł się natychmiast, unosząc pod nosem kąciki ust i próbując podkraść trochę słodkiej masy.

-Derek! Nie podjadaj!- zganiła pochylającego się nad tortem nastolatka, który palcem przejechał po świeżej warstwie czekoladowego kremu, gdy tylko wydawało mu się, że Katherine nie zwraca na niego uwagi.

-Nie podjadam! Testuję tylko jakość i walory smakowe. Tak na wszelki wypadek, gdybyś jednak zechciała nas otruć.- Na te słowa blondynka uśmiechnęła się chytrze i zdzieliła chłopaka po dłoni, gdy znów próbował zgarnąć trochę kremu.

-Masz rację, właśnie to skrycie planowałam od kiedy skończyłam dziesięć lat, jakby tu was wszystkich zabić za pomocą bezglutenowego tortu.

-Sporo luk, jak na piętnastoletni plan. Mogłaś się lepiej postarać- odparł poważnie i szybko podkradł pudełko z posypką.- Zrobimy tak- powiedział nagle, udając pełen stanowczości głos, nieznoszący sprzeciwu- biorę te kolorowe, uzależniające słodkości i zapominam o twoim genialnym planie, zgoda?- Katherine prychnęła pod nosem i ze śmiechem na ustach skonfrontowała młodego z rzeczywistością.

-A co powiesz na to, oddajesz moją posypkę i idziesz grzecznie do salonu pompować balony, a ja może pomyślę nad usprawiedliwieniem twoich zeszłotygodniowych wagarów.- Wszystkie kolory odpłynęły z twarzy nastolatka, pudełko wróciło na stół, a stołek barowy, mało nie wylądował na jasnych panelach gdy czarnowłosy z impetem z niego zeskoczył, chwycił paczkę balonów i znikł w korytarzu. Zadowolona z siebie kobieta wróciła do dekorowania ciasta, nucąc pod nosem usłyszaną niedawno w radiu piosenkę. Cieszyła się chwilą spokoju, która niestety nigdy nie mogła trwać tak długo, jakby sobie tego życzyła.

-Biedny dzieciak, ciężko jest być pod twoją opieką.- Blondynka westchnęła, kiedy kolejny osobnik płci męskiej pojawił się w kuchni i bez zastanowienia oblizał, umoczony w polewie czekoladowej palec.

-Następny. Czy wy możecie zaprzestać niszczenia mojej pracy?- jęknęła, naprawiając wyrządzoną przez mężczyznę szkodę.

-Cóż możemy poradzić, że akurat pieczenie ciast wychodzi ci wyśmienicie, a twoja osoba jak na takie umiejętności pojawia się w kuchni zdecydowanie za rzadko.

-Przykro mi, że nie mam czasu spełniać waszych wymagań.- Przewróciła oczami i po raz kolejny wróciła do pracy, a blondyn zajął wcześniej zajmowane przez Dereka miejsce i zaczął zwinnie podbierać kolorowe ozdoby.

-Z czystej ciekawości, jak dowiedziałaś się o nieobecności młodego w szkole?- spytał niby niewinnie sprawiając, że Katherine spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami i szybko dodała dwa do dwóch.

-Ty!- rzuciła złowieszczo- maczałeś w tym palce! Jak możesz tak niszczyć mój autorytet i deprawować mojego syna!- fuknęła i pogroziła mu kolorowym od posypki palcem.

-Coś mi się wydaje, że dzisiaj mocno podbudowałaś swoją pozycję. Biedak pomyślał pewnie, że czytasz w myślach- Kath w odpowiedzi na jego słowa, spojrzała na niego z politowaniem i pokręciła głową.

-To nic nadzwyczajnego. Derek nie umie przede mną kłamać, zawsze widzę kiedy coś kręci. Zachowuje się wtedy inaczej, jest niespokojny, wyłamuje palce i próbuje udawać obojętnego, a tak naprawdę waży każde słowo i pojedyncze ruchy- Katherine uśmiechnęła się czule i podeszła do zlewu umyć brudne ręce.- To widać, kiedy obserwujesz jak niewinne dziecko, które nie wstydząc się niczego głośno krzyczy mamo to, mamo tamto i najzwyczajniej w świecie cię potrzebuje, zaczyna poznawać czym jest kłamstwo. Życie nikogo nie oszczędza- westchnęła spoglądając w widok za oknem, który przedstawiał spokojne morze i zachodzące powoli czerwcowe słońce.

-Vivienne to ominęło, nie sądzę aby kiedykolwiek nauczyła się oszukiwać. To dobre dziecko- stwierdził mężczyzna skupiając całą swoją uwagę na kobiecie stojącej przed nim. Na jej złotych włosach, wąskich ramionach, prostych plecach, długich nogach.

-To ,,dziecko" jutro skończy szesnaście lat, jeszcze chwila i ją dopadnie zło, a ja nie mam pojęcia jak ją przed tym uchronić- Katherine odwróciła się gwałtownie, mało nie przyprawiając siedzącego na przeciwko mężczyzny o zawał, kiedy zorientował się, że blondynka mogła złapać jego wzrok, który na pewno byłaby w stanie odczytać- co powinnam zrobić? Co będzie najwłaściwsze?

-Myślę, że najlepiej będzie, jeśli z niektórymi rzeczami, pozwolisz jej poradzić sobie samej. Możesz ją wspomagać, jednak nie przeżyjesz życia za nią.

-Zabawne, gdzieś to już słyszałam- Hope uśmiechnęła się delikatnie, nieświadomie sprawiając, że biedne serce jej rozmówcy niespokojnie drgnęło.- Dziękuję Dean, za wszystko. Mój zaciągnięty u ciebie dług wciąż rośnie, a ja nie mam pojęcia jak mogłabym go spłacić.

,,Już to robisz"- pomyślał mężczyzna, jednak werbalnie nie powiedział nic. Uważał, że w tamtej chwili było to najwłaściwsze. Drgnął, kiedy kobieta znów zwróciła się w kierunku okna, a następnie odskoczyła od blatu na którym się opierała, spojrzała na niego niespokojnie i zaczęła w pośpiechu sprzątać bałagan powstały przy pieczeniu.

-Vivienne wróciła wcześniej! Szybko, idź pomóc Derekowi ukryć balony!- rozporządziła i popędziła go ruchem dłoni. Dean nie zamierzał się z nią sprzeczać, tylko posłusznie poszedł do salonu, nie chcąc aby jej długo szykowana niespodzianka okazała się totalną klapą, przez parę walających się po korytarzu balonów. Ledwo zdążył upchnąć kilka dmuchanych śladów do schowka na środki czystości, usłyszał jak frontowe drzwi otwierają się i równie szybko zamykają z głośnym trzaskiem. Mimowolnie się wzdrygnął, albowiem wiedział, że coś złego przypałętało się za młodą Hope i wisi obecnie w powietrzu. Nawet Derek posłał Deanowi znaczące spojrzenie, też dostrzegając ten natury nastoletniej problem. Mimo swojego młodego trzynastoletniego wieku, chłopak miał siódmy zmysł jeśli chodzi o niektóre rzeczy.

-Nie śniło ci się coś ostatnio?- zapytał niewyraźnie Dean, nawiązując do jego niecodziennych zdolności, o których dowiedział się stosunkowo niedawno.

-Moje sny pokazują i ostrzegają przed naprawdę paskudnymi scenariuszami, a nie złamanymi sercami nastolatek- burknął Derek obserwując jak jego przyszywana siostra ignorując nawoływania Katherine pomknęła jak błyskawica na górę, nawet nie zaszczycając ich jednym spojrzeniem.

-Hej, panie wchodzący w trudny wiek, może łagodniej?- Czarnowłosy westchnął i podniósł jednego z kilku pozostałych balonów, na które Vivienne nawet nie zwróciła uwagi.

-Mówię tylko, że jeśli tego wcześniej nie zobaczyłem, to nie jest to nic, aż tak strasznego i nikt nie powinien przez to umrzeć.

-Pocieszające- podsumował Dean, a kiedy Katherine również zniknęła na schodach pędząc za swoją siostrą na złamanie karku, nachylił się do Dereka i zwrócił się do niego najpoważniejszym tonem głosu na jaki było go stać- ale lepiej zapamiętaj, zła kobieta to zapowiedź wojny, którą niewątpliwie przyjdzie ci przegrać, ale zraniona kobieta to zwiastun cholernego końca świata, którego nie zatrzymasz byle jakim tekstem i kwiatami.

-Doświadczenie cię tego nauczyło?- Dean zrobił kwaśną minę i zmarszczył brwi.

-Powiedzmy- wyrzucił i spojrzał na uśmiechniętego chłopaka.- Lepiej się tak nie ciesz, i ciebie to nie ominie. Może ci się wydawać, że kobiety są silne, bo takimi się na razie otaczasz, jednak szybko zauważysz, że czasami wystarczy jedna pierdolona sekunda, by nadepnąć na minę od której będzie zależeć twoje życie.

-Nie wątpię, a teraz uśmiecham się, ponieważ zaraz dostanę pięćdziesiąt dolców.

-Co?

-Jeśli nie chcesz żeby wydało się, że przeklinając mnie ,,deprawujesz", dostanę swoją pięćdziesiątkę.

-Ty mały sprytny skur..

-Siedemdziesiąt?- podsunął Derek.

-Dzieciaku- poprawił się szybko Dean i sięgnął do portfela.- Nieźle, szybko się uczysz.

-Zasługa nauczyciela.

-Muszę zaprzestać dawania ci rad, bo niedługo całkiem ograbisz mnie z kasy, albo prędzej Katherine mnie zamorduje- Arvey wyjął wspomnianą gotówkę i przekazał ją zadowolonemu nastolatkowi.- Wytłumacz mi jeszcze, jakim cudem wyłapujesz, interpretujesz i wcielasz w życie wszystko co usłyszysz chociaż raz, a nie potrafisz ukryć jednej rzeczy przed Kath?- spytał Dean nawiązując do nieszczęsnych wagarów, które nie zakończyły się najlepiej, ani dla młodego, ani dla Deana we własnej osobie. Mężczyzna wciąż się zastanawiał, dlaczego pozwolił tamtego dnia aby Derek opuścił szkołę i pojechał z nim do Vernon. Katherine zabiłaby go, gdyby się o tym dowiedziała. Dlaczego tak zaryzykował?

-Po prostu, przed.. nią- zatrzymał się na chwilę, nie mogąc znaleźć właściwych słów.- Nie potrafię jej okłamać.

-Od jakiegoś czasu nie mówisz też do niej ,,mamo". Czy to ma z tym jakiś związek?- zauważył Dean obserwując jak chłopak zaczął niespokojnie kręcić się po salonie udając, że szuka jakiegoś zagubionego balona, który mógł się przecież gdzieś sprytnie przed nimi ukryć.- Derek? Usiądź- powiedział.

-Po co? Chcesz mi strzelić ojcowską pogadankę? Nie trzeba- żachnął się i już chciał czmychnąć na górę, jednak głos Deana skutecznie mu to uniemożliwił.

-Derek. Siadaj, już- powiedział niepokojąco spokojnym, przepełnionym wewnętrzną siłą głosem, sprawiając, że trzynastolatek powoli zawrócił i opadł na kanapę z pełnym zirytowania westchnięciem.- Nie musisz być taki wkurzony, kiedy ktoś czegoś od ciebie wymaga nie zawsze oznacza to, że chce dla ciebie źle.

-Wiem- rzucił Derek i zagryzł wewnętrzną stronę policzka.

-To dlaczego to robisz?- spytał Dean i odwrócił wzrok w stronę okna, chcąc dać młodemu nieco przestrzeni.- Czemu się od niej oddalasz?- sprecyzował doskonale zdając sobie sprawę, że Derek wie o czym mówi, jednak potrzebuje dodatkowej zachęty, by cokolwiek wykrztusić.

-Dokładnie z tego samego powodu, z jakiego ty ciągle trzymasz między wami dystans i nie próbujesz otwarcie jej powiedzieć co do niej czujesz.- Gdy te słowa opuściły usta Dereka, grunt osunął się spod nóg Deana Arveya jak jedna wielka śnieżna lawina.- Kocham ją. Jest najważniejszą osobą w moim życiu i nie chcę jej skrzywdzić.- Mężczyzna postanowił przemilczeć moment, w którym ten niepozorny dzieciak odkrył jego wszystkie karty i postanowił skupić się w całości na nim samym.

-Nie rozumiem, przecież właśnie to ją rani, twoje coraz częstsze uniki. Nie traktujesz jej jak dawniej..

-Nie mogę!- czarnowłosy lekko się uniósł, jednak szybko się opanował.- Nie jestem już głupim dzieckiem, które kieruje się tylko swoimi emocjami. Jako dzieciak naskoczyłem na nią i wywarłem ogromną presję, sprawiłem że nie mogła się nie zgodzić, bo jak można odmówić sześciolatkowi, który jest w dodatku sierotą- uśmiechnął się ironicznie- Katherine nie chciała być moją matką, to ja jej to narzuciłem i tak już zostało. Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, jak źle to wygląda. Jak mogę zwracać się do niej mamo, kiedy tyle oczu nas obserwuje, ocenia. Jak niekomfortowo musiała się czuć, kiedy na początku przychodziła odebrać mnie ze szkoły, a ja nazywałem ją mamą. Wtedy nie rozumiałem tych krzywych spojrzeń, ale teraz, nie wolno mi jej ograniczać. Kiedy to wszystko się zaczęło, ledwo stała się dorosła, a już musiała poświęcić swoje najlepsze lata na opiekę nade mną, nie mogła pójść na studia, nie mogła imprezować, podróżować, nawiązywać nowych znajomości. Przez ostatnie pięć lat z nikim się nie spotykała, bo kto chciałby umawiać się z kobietą, która sama wychowuje siostrę i nieswoje dziecko? Nie licząc oczywiście ciebie, ale ty od początku znałeś prawdę- Dean cierpliwie wysłuchał chłopaka, długo zastanawiając się nad odpowiedzią.

-Jak na swój wiek, niesamowicie dużo myślisz, analizujesz i łapiesz, a i tak niezły z ciebie idiota.- Zastanawiał się długo, jednak koniec końców, powiedział to, co akurat przeszło mu przez myśl.- Jesteś ogromnym debilem, jeśli naprawdę tak myślałeś. Pozwól, że coś ci przypomnę. Kobieta o której mówisz, zaryzykowała dla ciebie własne życie, zaopiekowała się tobą i nie oddała do pierwszego lepszego sierocińca. Kiedy nie mogłeś zasnąć, kładła się z tobą i czekała aż zaśniesz, bo tylko tak mogłeś poczuć się bezpiecznie. Za każdym razem kiedy dostawała telefon z twojej szkoły że źle się czujesz, rzucała wszystko i jechała do ciebie na złamanie karku, a później groziła specjaliście w szpitalu twierdząc, że twoje złe samopoczucie nie jest normalne i nie wyjdzie stamtąd, dopóki nie zdiagnozują co ci jest i dotrzymała słowa, niemal sama odkryła, że jesteś uczulony na gluten i sama też przez wszystkie lata twojej podstawówki szykowała ci obiady, aby upewnić się, że będziesz mógł jeść z innymi dziećmi, a stołówka cię nie otruje. Wiesz czemu to wszystko robiła? Bo cię kocha, kocha też kiedy mówisz do niej mamo a teraz każdego wieczora zastanawia się co się dzieje, że ostatnio wcale tego nie słyszy. Uważa, że nadszedł czas, w którym się tego wstydzisz, więc tak jak ty próbuje się lekko usunąć w cień, żebyś nie czuł się niekomfortowo- zatrzymał się na chwilę, po czym westchnął z pełnym politowania uśmiechem- właściwie jak teraz o tym myślę, to widzę jak bardzo jesteście do siebie podobni.

-Ja po prostu nie chcę być ciężarem.- Czarnowłosy zacisnął dłonie w pięści i spojrzał z zacięciem w oczach przed siebie.- Choć raz, chciałbym zrobić coś dla niej.

-Nie musisz niczego robić, nie o to chodzi w byciu rodziną- zaprzeczył Arvey, jednak kiedy zobaczył napiętą postawę chłopaka uświadomił sobie, że takie słowa nigdy by go nie przekonały, był na to zbyt uparty.- Jednak.. jeśli naprawdę chcesz ją uszczęśliwić, to uciekanie i unikanie dręczącego cię tematu, na pewno nie przyniesie zamierzonego rezultatu. Najpierw powinieneś się dowiedzieć, czego ktoś naprawdę potrzebuje i tylko wtedy, możesz szczerze się odwdzięczyć.

Tamtego czerwcowego, ciepłego dnia, Dean Arvey powiedział te słowa by pomóc im obojgu. Zakończyć ich trwanie przy zbędnym uporze i zatrzymać karuzelę niepewności między osobami na których zaczęło mu coraz bardziej zależeć. Chciał przywrócić dawne ciepło, które wkradło się do jego życia wraz z dwójką przestraszonych dzieciaków i poranionej fizycznie i psychicznie kobiety, której mimo starań i upływu lat, wciąż nie mógł odsunąć od swojego serca na bezpieczną odległość.

Jego zamiary były bardzo proste i szlachetne, jednak nigdy nie byłby w stanie przewidzieć, co niecodziennego i szalonego zakiełkowało wtedy w umyśle młodego, Dereka Hope.

***

W życiu nie zawsze wszystko układa się tak, by móc swobodnie biec z górki bez minimalnego strachu o potknięcie. Często droga jest stroma, wyboista lub zbyt ciężka na obecne możliwości biegnącego. Dokładnie taki moment wystąpił w przeddzień szesnastych urodzin Vivienne Hope, córki Elizabeth Reed Hope i Seana Hope.

Po burzliwych dwóch latach dziejącego się na jawie koszmaru jaki przeżyła w Edgegrove, oraz długim roku cierpiętniczego egzystowania i ciągłego starania, mającego na celu powrócenie na prostą, myślała, że w końcu nadszedł moment na odnalezienie spokoju i normalności. Niestety nie było jej dane nacieszyć się tym zbyt długo, szybko niepewność i strach powróciły na swoje miejsce, a krew buzowała w jej ciele coraz mocniej, nie pozwalając zebrać najprostszych myśli. Zaćmiony nieznanymi jej dotąd odczuciami umysł, nie dawał młodej Hope nawet chwili wytchnienia. Wciąż przeplatały się ze sobą przeróżne zdarzenia, łącząc je w zbitą całość, której nie potrafiła rozszyfrować, ani stwierdzić które wspomnienia miały charakter pozytywny i tylko mieszały się z tymi złymi. Nastolatka coraz silniej obawiała się, że to wszystko może być sprawką szaleństwa, które powoli ogarniało jej umysł. Nieustannie się bała, a to czyniło z niej łatwą do uchwycenia zdobycz. Wiedziała, że w razie potrzeby nie umiałaby się nawet obronić, a taka bezradność zawsze w jej oczach była najgorsza. Doskonale pamiętała co czuła pięć lat temu, gdy jako bezsilne dziecko na okrągło musiała liczyć na pomoc ze strony bliskich, kiedy sama nie mogła zrobić niczego.

Obecnie wciąż czuła się uzależniona od innych, choć tak bardzo starała się zmienić i odpracować swoją przeszłą bezużyteczność. To dlatego, kiedy po raz kolejny wszechogarniający gniew rozlał się po jej ciele, wolała uciec w popłochu do pokoju, niż stawić czoła swoim bliskim, których tak bardzo nie chciała więcej martwić. Marzyła by móc w końcu ich odciążyć, niestety w praktyce, jedyne o czym mogła myśleć, to jak nie wybuchnąć i nie powiedzieć słów, których później z pewnością by żałowała. Uciekała nie dlatego, że wolała iść na skróty, ale ponieważ dobro jej rodziny, było stokroć ważniejsze, od jej chwilowych załamań.

-Vivienne?- Brunetka zignorowała pytające wołanie siostry i nie posyłając nikomu pojedynczego spojrzenia czmychnęła na górę- Vivienne!- krzyknęła Katherine, która nie zamierzała się poddać nie dowiedziawszy się, co spowodowało takie zachowanie u młodszej siostry. Równie szybko udała się na piętro, w pogoni za niebieskooką. Dopadła do drzwi jej pokoju sekundę po tym, jak z impetem się zamknęły i odizolowały je od siebie- Vivienne? Co się sta..- równocześnie z zadawanym pytaniem chwyciła za klamkę, która pod jej naporem ani drgnęła- Vivienne? Otwórz drzwi.- Wciąż odpowiadała jej jedynie cisza- Vivienne!- krzyknęła głośno, za co zaraz się skarciła, doskonale pamiętając z własnego doświadczenia, że ostatnim czego teraz potrzebowała jej siostra to zdenerwowanie. Wypuściła powoli powietrze i oparła czoło o drewno, starając się jak najszybciej uspokoić.- Przepraszam, nie chciałam podnosić na ciebie głosu, po prostu.. zmartwiłaś mnie swoim zachowaniem. Nigdy tak nie robisz, a ja po tym co.. nas spotkało jestem za bardzo przewrażliwiona. Proszę, wpuść mnie i porozmawiajmy. Razem na pewno znajdziemy rozwiązanie na to z czym się zmagasz- powiedziała jak najdelikatniej, próbując przekonać siostrę do wyjścia. Bezapelacyjnie jej się to udało, jednak nie z zamierzonym skutkiem. Vivienne z impetem otworzyła drzwi i spojrzała ze złością na siostrę.

-Czy zawsze musisz wszystko roztrząsać nie wiedząc nawet, czy faktycznie coś się stało?- te przepełnione wyrzutami słowa, ukuły lekko Katherine, jednak równocześnie upewniły, że jej podejrzenia nie były bezpodstawne.

-Teraz już widzę, że na pewno coś jest na rzeczy- odpowiedziała spokojnie i nie czekając na zaproszenie weszła głębiej do pokoju.

-Każdy czasem potrzebuje chwili dla siebie, nie zawsze od razu muszą być w to zamieszane osoby trzecie.

-Osoby trzecie?- zapytała ironicznie Kath, wciąż starając się opanować emocje.- Jestem twoją siostrą i zarazem jedynym prawnym opiekunem, więc nie mów mi, że mam przestać się o ciebie martwić, bo tego nie zrobię, a po tym co przeszłyśmy, nie obwiniaj mnie, że teraz dosłownie wszystko mnie niepokoi.- Po raz kolejny wyrównała oddech.- Dlatego proszę, abyś się nie zamykała i pozwoliła mi pomóc.

-Znów to robisz- Vivienne zagryzła wargę i przeczesała nerwowo proste włosy- wszystko chcesz brać na siebie. Wciąż powtarzasz żebym się na tobie oparła, wygadała, a kiedy ostatnio ty prosiłaś o pomoc? Komu możesz się zwierzać?

-Vivienne.. jesteśmy rodziną, to normalne że chcę ci pomagać.

-Przede wszystkim jesteś człowiekiem, dopiero później moją starszą siostrą.

-Dla mnie to wy jesteście na pierwszym miejscu, ty i Derek- wydusiła Kath, nie chcąc pokazać jak zraniły ją słowa brunetki.

-I w tym jest właśnie problem!- krzyknęła Vivienne wyrzucając ręce do góry.- Przestałaś żyć dla siebie. Cały twój świat obraca się wokół mnie, Dereka i pracy.

-Jestem za was odpowiedzialna, nie mogę pozwolić sobie na..

-Boże, Katherine! Masz dwadzieścia cztery lata, a nie sześćdziesiąt do cholery! Czasem wydaje mi się, że żyjesz moim życiem bardziej niż ja. Rozumiem, że pięć lat temu wszystko wywróciło się do góry nogami, ale nie będziesz wiecznie mogła trzymać się mnie i Dereka, musisz zacząć myśleć o sobie, bo niedługo przyjdzie taki dzień gdy nie będziesz już dłużej potrzebna, tak jak to było do tej pory.- W tamtym momencie w pokoju zapanowała ciężka cisza, która swoją siłą ubodła je obie.- Co wtedy zrobisz?- Katherine uniosła szybko dłoń i niemo pokazała, że nie chce nic więcej słyszeć. Zamknęła na chwilę oczy i zacisnęła mocno usta, powstrzymując łzy. Przez długi czas nic nie mówiła, a kiedy w końcu zebrała się w sobie, spojrzała na siostrę i prawie natychmiast zesztywniała, gdy dostrzegła jak jej pobielałe od zaciskania w pięści dłonie całe drżą, a niebieskie żyły znacząco się uwypukliły. Bez zastanowienia podeszła do niej, chwyciła za dłoń i podniosła rękaw bluzki, obserwując jak zgrubiałe naczynia krwionośne pulsują od buzującej krwi.- Puść!- brunetka wyrwała się i wycofała.

-Od kiedy tak się dzieje?- zapytała Katherine.

-Nic się nie dzieje.

-Nie baw się ze mną, tylko odpowiedz!- krzyknęła, choć wcześniej stanowczo skarciła się za takie zachowanie.

-Nie chcę o tym z tobą rozmawiać, możesz chociaż raz to zrozumieć i odpuścić!?- odpowiedziała równie głośno Vivienne, czując jak jej całe ciało mrowieje i gotuje się od środka. Nigdy jeszcze nie czuła takiej wszechogarniającej wściekłości, która coraz bardziej chciała się wydostać i zaatakować najbliższą jej osobę. Nie mogła na to pozwolić, nieważne jaka diabelska siła nią kierowała, nie pozwoli jej na skrzywdzenie Katie-,, Zrób coś!"- krzyknęła do swoich myśli i zbierając ostatnie resztki siły, wzięła głęboki oddech i spojrzała na siostrę błagalnie- Katie, proszę, nie teraz- prawie zapłakała, modląc się by Katherine posłuchała.

-W porządku.- Blondynka jakby czytając w myślach, postanowiła się wycofać. Chciała dać jej czas na ochłonięcie, ale nie na całkowitą ucieczkę.

***

Po opuszczeniu pokoju siostry, z bijącym sercem wróciła do kuchni i zaczęła sprzątać pozostały bałagan i choć miało to odciągnąć jej myśli od niedawnej sytuacji, w głowie wciąż pojawiał się obraz przepełnionych gniewem oczu Vivienne. Szorując metalową gąbką formę do ciasta, na okrągło analizowała wszystko co widziała i z każdą minutą, przerażenie ogarniało ją coraz mocniej. Zachowanie Vivienne zupełnie nie było do niej podobne, a Katherine mimo iż przeczuwała co mogło być przyczyną takiego stanu rzeczy, bała się, że podejrzenia mogą przerodzić się w prawdę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top