30. E P I L O G

Życie każdego z nas jest krótkie. Jedni przezywają najlepsze chwile, inni zaś liczą dni do ich śmierci.

Doznania w nim są różne. Momentami tak wspaniałe, a tak specyficzne. Tak dobre, a jednocześnie tak złe.

Jedni cieszą się każdym danym im dniem, drudzy myślą po co życie, skoro daje im ból.

W tamtym momencie pewien człowiek z 7 miliardów na ziemi poczuł tak dziwne uczucie. Najpierw dreszcz przeszedł go po całym ciele, a potem nieprzyjemne wyrwanie. Jakby ktoś wyciągał go z całej siły z jakiejś przepaści. A później... później poczuł niezidentyfikowany stan błogości.

Jego ciało ogarnęło ciepło. To, którego tak dawno nie czuł. To, za którym tak tęsknił. Bał się otworzyć oczy. Bał się ujrzeć co znajduje się przed nim. Postanowił najpierw ruszyć ręką.

Mrowienie.

Materiał.

Czuł, że leży. To coś nie należało do najbardziej wygodnych. Było mu trochę ciepło, jednak zwrócił uwagę na coś innego.

Zaczął słyszeć. Słyszał pikające wokół maszyny. Każda miarowo, spokojnie.

Czuł. Czuł zapach szpitalnych przyrządów.

Dla ludzi tak normalne czynności. Tak zwykłe, że nikt nie zwracał na nie większej uwagi.

Właśnie wtedy ten jeden z 7 miliardów ludzi zaczął doceniać. Doceniać jak wiele znaczy życie. Jak ważne są tak małe gesty.

Ale było jeszcze coś. A raczej ktoś. I przez dłuższy czas nie mógł sobie przypomnieć. W końcu w jego głowie zaświtało jedno imię.

Luke.

Bez zastanowienia otworzył oczy. Jasne światło oślepiło go na moment. Jednak umiarkowanie ten stan zaczął przechodzić.

- Luke.

Nagle do pokoju wpadli lekarze. Naokoło stało nad nim masę ludzi. Odpinali i podpinali różne urządzenia. Badali. Pytali jak się czuje. Odpowiadał cały czas zgodnie z prawdą. Podług niego czuł się bardzo dobrze. Lecz! Pusto. Do pełni brakowało mu pewnej osoby. Jednak jego rozmyślenia przerwał mu lekarz.

- Myślę, że pański stan pozwala na krótkie odwiedziny. Jeden z odwiedzających czekał tu naprawdę długo- uśmiecha się pogodnie.

I przez drzwi wchodzi on.

Piękny, wysoki, blond-włosy chłopak. Na jego twarzy rozciąga się szeroki uśmiech. W oczach widać masę świecących iskierek. I wtedy Clifford słyszy ten głos. Tak cholernie upragniony.

- Mikey.

Luke siada na brzegu łóżka. Napawa się widokiem chłopaka, w już lepszym stanie.

Dla Michaela to wszystko jest tak piękne. Cieszy się, że jego koszmar nie był prawdą. Cieszy się, że koło niego siedzi jego miłość życia.

- Luke, tak bardzo cię przepraszam- mówi ze łzami w oczach- tak bardzo bardzo.

- Mikey, słoneczko, nie masz za co.

Zielonooki uśmiecha się na to zdrobnienie. Uwielbia je.

- L-Lu. Kocham cię, wybacz proszę- zaczyna histerycznie płakać.

Niebieskooki kładzie na policzki drugiego swoje ręce ścierając łzy. Składa jeszcze delikatny pocałunek na jego czole i mówi:

- Słonko, zostań ze mną. Już nigdy mnie nie zostawiaj.

~~~~~~~~~~~~~~~~
Podsumowywując (chyba takie słowo nie istnieje ale cii). Doszliśmy do końca tego matłochu czy kij tam wie. Szczerze mówiąc średnio jestem zadowolona z tego ff. Wydaje się być cringuwą w choinkę i wgl. Jakby czekam na wasze opinie
                                  ⬇️
And dziękuje że byliście ze mną i jeżeli jesteście czegoś ciekawi to również pytajcie

Jeszcze raz dziękuje są wytrwałość i kocham was słoneczka 🌞❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top