28.

Kochałem Luka. Z każdym dniem mocniej. Ale nie powinienem. Nie mogłem go kochać... a jednak to robiłem...

Miłość bywa tym pięknym uczuciem. Czymś co wypełnia nas całych. Ale czasami nas wykańcza.

Miłość wypełniła całego mnie, ale nie mogłem być z Lukiem, co mnie wykańczało...

Każdy zada sobie pytanie czemu. Otóż Brooklyn nie jest osobą pochwalającą mój związek z Lukiem. A ja jestem łatwy na wpływy... Wystarczyła mu chwila, żeby mnie zmanipulować. I tak oto jestem tutaj z jebaną depresją.

Brook mnie w końcu zostawił. Odszedł. Stwierdził, że się zmieniłem i nie ma zamiaru zadawać się z kimś takim jak ja. Ale prawda była inna. Sam się nie zmieniłem, to on zniszczył mnie. Do reszty zepsuty chłopak zniszczony jeszcze bardziej, mimo że to w praktyce nie powinno być możliwe. Straciłem najważniejsze osoby w moim życiu, na rzecz kogoś, kogo praktycznie nie znałem. I okay przyznam byłem świnią.

Dlatego nie mogę teraz ranić Luka. Dlatego musimy ze sobą skończyć. Nie wytrzyma ze mną. Będę go tylko powoli wyniszczał swoją chorobą. On musi być szczęśliwy. Musi być szczęśliwy dla mnie.

Jego uśmiech wzbudzał we mnie masę motyli. A kiedy przychodził do mnie żeby na spokojnie porozmawiać, a ja go wyrzucałem, nie mogłem znieść jego miny. Zawsze szybko wbiegałem do łazienki robiąc kolejne kreski. Kiedy widzisz swoje kochanie w takim stanie, po prostu nie możesz tego znieść. Nie chciałem już żyć. Byłem grubym, opryskliwym, niekochającym dupkiem.

Kompleksy narastały z minutę na minutę. Każdego dnia coraz więcej. Każdego dnia razem z kompleksami dochodziło coraz więcej ran. Moja głowa była cała od strupów. Drapałem ją ile wlezie żeby tylko coś poczuć. Strzykałem palcami i wyginałem je w nienaturalny sposób. Moje praktycznie całe ciało było pokryte w sznytach. Każdy pryszcz rozdrapywałem w nieskończoność żeby powstała blizna. Obgryzałem paznokcie aż do krwi. Można by wymieniać długo. Jednym słowem robiłem wszystko, żeby chociaż w minimalny sposób ukarać się za okropne traktowanie Luka.

Calum też się nie poddawał. Starał się. I to jak cholera. Dzień w dzień pisał. Nawet w nocy. Przychodził nie raz pod drzwi mojego domu. Zawsze mu mówiłem, żeby już poszedł, żeby się wyspał, że nasza przyjaźń i tak nie ma sensu. Ale on i tak się nie poddawał. Walczył do upadłego. Tak jak Luke...

Obydwoje byli nieustępliwi. Naprawdę zazdroszczę ludziom, którzy będą mogli się z nimi zadawać. Są wspaniali i zasługują na to co najlepsze. Czyli nie na mnie...

Tego dnia Luke przyszedł ponownie. Musiałem to zrobić raz a porządnie. Musi czym prędzej o mnie zapomnieć. Nie może cierpieć.

Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, od razu je otworzyłem. Wiedziałem, że to Luke. Widziałem go idącego przez okno. A nawet jeśli, pamiętałem każdą godzinę i dzień, w który przychodził. Był zdziwiony. Tak naprawdę nie otwierałem mu już od kilku dobrych tygodni. Może nawet ponad miesiąc. Nie wiem, nie liczyłem czasu.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że na jego twarzy zobaczyłem tą cholerną nadzieję. Większą niż kiedykolwiek.

- Wchodź- odpowiedziałem dość oschle.

Nie zrozumcie mnie źle, to nie było zamierzane. Po prostu nie wiedziałem w jaki sposób nie ulec jego urokowi. A jak zapewne każdy wie jest to banalnie proste.

Jego zapał na chwilę zgasł, po czym uśmiech pojawił się na nowo. Pognał szybko do mojego pokoju. Wyczuwałem to. Wyczuwałem, że boi się, że go za chwilę wyrzucę, a zarazem wyczuwałem tą ekscytację bijącą z niego. Oh Lukey...

Poszedłem za chłopakiem. Siedząc już na przeciwko niego nie wiedziałem od czego zacząć. Wielka gula siedziała w moim gardle. W dodatku to był on. Mój były chłopak, którego nadal kochałem.

- Oh, Mikey. Coś ty z sobą zrobił- powiedział zmartwiony Hemmings.

Coś we mnie pękło. Po raz już nie wiem który. Martwił się o mnie, a ja miałem go za chwilę bezczelnie wywalić na zbity pysk.  Czułem się z tym okropnie, ale tak najwyraźniej musiało być.

- Nie, Luke. Stój. Nie czas na popijanie herbatki- mina mu zrzedła.- Odpuść. Ja cię nie kocham- głos stanął mi w gardle.- Nic do ciebie nie czuję. Mam dość twojego ciągłego nachodzenia mnie. Jeszcze trochę a nie wytrzymam i zadzwonię na policję.

Widok załzawionego blondyna łamał mi serce. Cały czas tłumaczyłem sobie, że tak musiało być, że tak będzie mu lepiej. I miałem nadzieję, że właśnie tak się stanie. Po kilku minutach ciszy, w której było słychać tylko łkanie mojego ukochanego, ten postanowił zacząć mówić:

- Zrób dla mnie jedną rzecz. Tylko jedną. I już na zawsze zniknę z twojego życia.

Kiwnąłem tylko głową na tak. Nagle głowa Luka zaczęła się niebezpiecznie zbliżać do mojej. On nie mógł tego zrobić... a jednak... Po raz ostatni nasze usta się ze sobą zetknęły. Kochałem to uczucie. I mimo tego jak bardzo łamał mnie ten pocałunek pogłębiałem go jak najbardziej. Ten ostatni raz. Ten ostatni raz chciałem mieć go przy sobie. Tak chciałem zakończyć naszą historię.

Ale cóż, pamiętajmy, że los płata figle...


------------------------------------------------------------------

Pisząc ten rozdział miałam takie "Boże ci ludzie się przeze mnie zanudzą. Dobra cicho bądź jak cię kochają to dadzą radę" po czym ja na końcówce "Dobra bitcha nie przedłużaj tego bo oni usną *nagle uświadamiam sobie co piszę i łzy stają mi w oczach*"

a tak w skrócie to dzień dobry, a raczej dobry wieczór ale ciii

Mamy kolejny rozdział i mam nadzieję że dotrwaliście do jego końca. Chcę wam powiedzieć że chyba odzyskałam wenę i mam już pomysł (chyba lmao) na tą książkę więc no haha

I mam również nadzieję że rozdziały będą już dłuższe (około takiej długości or więcej) bynajmniej tak się będę starać

Mam nadzieję że nadal tu jesteście

Kocham was i do zobaczenia w następnym rozdziale

ily <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top