P. V / CO ROBISZ PRZY MOIM STOLE?
Szkolna stołówka. W życiu nie przypuszczałem, że tak nic nieznaczące, proste, dwa słowa w jednym zestawieniu mogą brzmieć koszmarnie. A jednak. Gdy do tej zajebiście prostej frazy doda się kolejne dwa słówka, wychodzi z tego koszmar na cztery akty. Szkolna stołówka w Connecticut. Dlaczego za każdym razem, gdy myślę, że gorzej już nie będzie, a uwierzcie mi, że serio próbuję tak o tym miejscu myśleć, pieprzone Hayden uświadamia mi, jak bardzo się mylę? W sensie nie żebym miał jakieś wygórowane wymagania, ale no cokolwiek?
No ale wracając do głównego tematu. Nakahary nie ma nigdzie w okolicy więc samo to jest już w sobie minusem. Może gdybym skupił się na myśleniu o rudzielcu to przerwa na lunch nie wywołałaby u mnie aż takiej pieprzonej migreny, mimo że zaczęła się może pięć minut wcześniej. Kolejka po żarcie była najgorsza. Przepełniona tymi zidiociałymi ludźmi i serio uwierzcie mi, jak mówię, że przez samo oddychanie tym samym powietrzem, co oni, spada mi IQ. I w tym tempie to wyrżnie o podłogę zanim zdążę wrócić do Kalifornii. Ta banda idiotów przepychała się, klepała po barach, szturchała i robiła wszystko byleby tylko udowodnić, że mają świerzba w dupskach i nie mogą ustać spokojnie pięciu minut. Nie żeby kolejki na stołówce w Kalifornii były jak marsz pogrzebowy, ale no wiecie. Tam patrzyłem na to z rozczuleniem albo sam brałem w tym udział. Tam miałem ludzi, których uwielbiałem. Tu nie miałem niczego i patrząc na otaczających mnie ludzi, chciałem pozostawić rzeczy w takim ich stanie.
A jakby tego wszystkiego było mało to jeszcze te chujowej jakości tacki. Serio czy ta buda nie mogła zainwestować w coś, co nie wygnie się pod ciężarem pulpy, którą nałożyła mi kucharka? I o ile wiecie, moje narzekanie na szkołę czy ludzi może czasami być trochę przerysowane, o kurwa nie wierzę, że się do tego właśnie przyznałem, to pulpa, która miała być zapewne wysokoodżywczym posiłkiem dla młodych bogów wyglądała dosłownie jakby ktoś nasrał mi na talerz. A sama kucharka była tak wyjebiście pogrążoną w smutku i depresji i złości osobą, że aż przez chwilę miałem ochotę spytać, czy wszystko u niej w porządku. W sensie, wiecie, odczuwałem te same emocje, ale ze względu na normy kulturowe próbowałem choć minimalnie tego nie okazywać. Nie żeby mi to jakoś cudownie wychodziło, ale no wiecie. Próba. Kucharka natomiast wyglądała jakby jej chęć do życia umarła mniej więcej wtedy, kiedy pulpa na moim talerzu jeszcze przypominała cokolwiek jadalnego. Czyli w chuj czasu temu.
Wiecie, co jest tak naprawdę najgorsze w stołówkach? Ludzie. Oczywiście, że kurwa ludzie. Jest sobie ogromna przestrzeń zastawiona kilkudziesięcioma najtańszymi stolami, które jakimś cudem się lepią, a jeśli wsadzisz łapę pod blat to znajdziesz więcej zaschniętych gum, niż kegów na nastoletniej imprezie. I w tej przestrzeni, która nie jest niczym podzielona, gromadzi się tłum rozwrzeszczanych bachorów. Oczywiście, przy jednym stole siedzą cheerleaderki, przy drugim sportowcy, nerdzi gdzieś daleko, dzieciaki z kółek, chórów czy innego sposobu na zmarnowanie życia też gdzieś tam. I jasne, są drobne przemieszki, jak na przykład to, że główna cheerleaderka siedzi u sportowców, bo akurat bzyka się z kapitanem szkolnej drużyny, ale wiecie. To wyjątki. I to tego kalibru wysokopanieńskie wyjątki, że nam zwykłym szaraczkom nie można się było do tego wpierdalać. I generalnie to było nawet zabawne, gdy się było na szczycie łańcucha pokarmowego, jak na przykład ja w Kalifornii, ale tutaj, gdzie byłem szaraczkiem raczej mnie to nie bawiło. I jasne, mógłbym się przejąć i bawić we wspinaczkę po szkolnej drabinie, ale po chuj skoro za dwa tygodnie mnie tu już nie będzie?
Moje cudowne rozmyślania i babranie w tej pulpie łyżeczką przerwała siostra, która podeszła do mnie z najbardziej cynicznym uśmieszkiem, na jaki było tę małą wiedźmę stać. Cóż, najwidoczniej nasza kulturalna dyskusja z rana wciąż pozostawała żywa w ich sercu. Tylko kogo ona za sobą kurwa ciągnęła? Ja wiem, że to wyższa szkoła jazdy żeby moja siostra wyglądała przy kimś normalnie, ale najwidoczniej w Connecticut jest to osiągalne bezproblemowo. Stojący obok niej chłopak, zdecydowanie o azjatyckich rysach twarzy z makijażem i w białej, partyboxowej peruce, przebijał jej dziwactwa o miliony lat.
- Hej Dai, chyba się nieźle aklimatyzujesz - zaczęła przesłodzonym tonem, omiatając wzrokiem pustą ławkę, przy której siedziałem. Naprawdę kurwa, gdzie mój pokojowy nobel za niezabicie tego gremlina? - To mój nowy chłopak. Zing Fu - przedstawiła mi swojego towarzysza, a ja, gdybym mógł chociaż minimalnie o to dbać chyba jebnąłbym z szoku. Ayaki jednak nic sobie nie robiła z mojej miny, na której chęć mordu mieszała się ze znudzeniem. Cóż za piękna mieszanka. - Zing, ten pan niepopularny tutaj to niestety mój brat, Osamu.
- Konnichiwa - odparł z szerokim uśmiechem tamten, po japońsku, na co moje brwi poszybowały w kosmos niczym auto Elona Muska.
- Z jakiego rejonu Japonii pochodzisz? - spytałem, próbując zachować resztkę kultury mimo przeciwności stanu Connecticut i chociaż udać zainteresowanie.
Jakby na to nie patrzeć nasza rodzina, przynajmniej od strony mamy, też wywodziła się z tamtych okolic. Fakt faktem, że całą lepszą część życia spędziliśmy w Kalifornii, a jego nieszczęsne resztki tutaj, ale jednak rodak na drugim końcu świata to zawsze rodak. Chociaż szczerze mówiąc wolałbym być w jebanej amazońskiej puszczy bez sprayu na komary, niż w Hayden. Czy ktoś może jedzie w tamtą stronę i może mnie podrzucić? Nie? Kurwa, a to pech.
- Jest z Connecticut i tak naprawdę nazywa się Donald - wcięła się moja siostra zanim chłopak dał radę cokolwiek powiedzieć, a wyraz zmęczenia na mojej twarzy wyjebał poza wszelką skalę. No bo, serio? - Ale mówi tylko po japońsku, bo łączy się ze swoimi przodkami i korzeniami. Czy coś takiego. Bardziej duchowe sprawy.
Spojrzałem na siostrę z wielki "dafaq" wymalowanym na twarzy, ale nie chciało mi się nawet za nią obracać, gdy pociągnęła swojego nowego chłopaka za rękę i zniknęła mi z horyzontu. Pewnie usiądzie gdzieś z jego grupą przyjaciół. Pewnie tych najbardziej kolorowych i dziwacznych, których w ogóle pominąłem wzrokiem. W sensie wiecie, tacy ludzie są szczęśliwi w swoim towarzystwie, ale jeśli nie jesteś z nimi na sto procent to popełniasz pieprzone społeczne samobójstwo próbując do nich dołączyć. Bo całe licem nigdy Ci tego nie zapomni. Nawet na to nie licz.
Niemniej ten cały Zang wydawał się serio miły i już chłopakowi współczułem. No bo ja to muszę koegzystować z siostrą we względnej harmonii i spokoju, bo inaczej matka nie da nam żyć, ale on? Sam to sobie kurwa wybrał. Nie wiem, czy ona tak dobrze udawała, czy on był tak głupi, ale wiedziałem jedno. To się skończy jebaną katastrofą. I znając moją siostrę to naprawdę Zangowi współczułem. Bo chłop mógł przeżyć do końca liceum we względnym spokoju, a wybrał sobie prawdopodobnie najtrudniejszą z możliwych ścieżek. I to nie przez sam fakt makijażu czy tej niedojebanej peruki.
Przez chwilę liczyłem, że być może teraz nastanie dla mnie czas pieprzonego pokoju. Że może ludzie odwalą się ode mnie na dosłownie pięć minut żebym mógł chociaż wypić colę, która mimo, że kurewsko rozgazowana, to przynajmniej smakowała mniej więcej tak, jak powinna, bo sam wygląd pulpy skutecznie zniechęcił mnie do choćby spróbowania jej. Dlatego tylko dźgałem ją widelcem wyobrażając sobie, że jest to głowa tego niedorobionego kapitana szkolnej drużyny hokejowej. Niby ziomek tylko źle podał mi salę żebym się spóźnił i zrobił sobie siarę, ale wiecie. Jak na licealne standardy to wysoki poziom dramy i nienawiści, więc mogłem sobie na to pozwolić. Niestety mój spokój nie potrwał nawet tyle, co snapy mojej siostry. Trzy sekundy. Kurwa dosłownie.
- Co robisz przy moim stole? - spytał ktoś, kto stał za mną, głosem ewidentnie przepełnionym agresją po czym postawił swoją tackę koło mojej.
Okay, czas stąd spierdalać. I to nawet nie mówię już o całym stanie, ale chociaż z tej ławki. Ta cola nie była warta takiego poświęcenia psychicznego. Dlatego też, nawet nie lustrując przybysza wzrokiem, zacząłem się zbierać.
- Sorry, nie wiedziałem, że jest Twój - oznajmiłem, ostatnią pieprzoną cząsteczką mnie próbując powstrzymać sarkazm.
No bo kurwa serio? Pultać dupę o pusty stół przy którym i tak nikt nie siedział? W sensie no wiecie. W Kalifornii z chłopakami też mieliśmy swój stół i biada temu, kto by przy nim usiadł, nawet jak nas nie było w budzie, ale w Kalifornii to miało sens. Tam to działało. Tu w Connecticut nic go kurwa nie miało. Niech te pieprzone dwa tygodnie już miną, bo ja tu naprawdę zaraz ocipieję. Albo skończę jak moja siostra. Notabene, jakim cudem ona wyrwała sobie chłopaka w ciągu kilku godzin? Sis, daj mi jakąś radę to może będę miał szansę u tego uroczego rudzielca. Nie żebym kiedykolwiek upadł tak nisko żeby prosić własną siostrę o radę, ale mentalnie mogę się z tego pośmiać.
- Ale jest, więc spadówa mi stąd - warknął przybysz z białymi, nierówno obciętymi włosami.
Ciężko westchnąłem. Czy naprawdę upadłem aż tak nisko? Ewidentny szkolny wyrzutek, z którym nikt się kurwa nie przyjaźnił, przepędzał mnie z własnego miejsca na stołówce. Ja pierdolę. Normalnie wakacje w krzywym zwierciadle. Wstałem jednak, leniwie chwytając moją tacę z zamiarem wyrzucenia wszystkiego z niej do pobliskiego kosza.
Nienawidziłem szkolnej stołówki w Hayden.
Nienawidziłem ludzi w Hayden.
Nienawidziłem całego Hayden.
Nienawidziłem całego stanu Connecticut.
A to dopiero mój pierwszy dzień tutaj tak naprawdę. Zajekurwabiście.
- Wowoowo czekaj! - zatrzymał mnie jego głos tym razem jakiś taki wybitnie radosny. Obserwowałem gościa, jak obchodzi stół dookoła i siada naprzeciw mnie z najszczerszym uśmiechem, jaki widziałem w całym tym stanie. - To było świetne. Niesamowite uczucie. Nie przepędzam ludzi. Nie lubię konfliktów. A w ogóle to nie lubię się bić. Tak naprawdę to nigdy się nie biłem, więc gdybyś zaczął walkę o miejsce to pewnie bym zwiał. No chyba, ze liczyć ten jeden raz w trzeciej klasie podstawówki, kiedy Akutagawa kopnął mnie wiadomo gdzie.
Nie wiem, kto bardziej się skrzywił w tamtym momencie. Czy chłopak na nieprzyjemne wspomnienie, czy ja na fakt, że absolutny nieznajomy wyjeżdża mi w twarz z taką historią. Z góry jakoś tak uznałem, że przyjrzenie się mu będzie lepszą opcją, niż próba wysłuchania, bo pierdolił dosłownie od rzeczy. Niemniej białe, naprawdę krzywo obcięte kudły uzupełniały niezwykle kolorowe tęczówki. W sensie może nawet bym powiedział, że najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek widziałem, ale Nakaharę widziałem najpierw, więc sorry frajerze w białej koszuli i spodniach na paski.
- Dzięki, że podzieliłeś się ze mną tą historią - przerwałem mu w momencie, w którym zaczął opowiadać, że przez coś tam się posikał.
No ja pierdolę, czy on nie ma żadnych granic? Nikt normalny nie chce słuchać o czymś takim. I nikt normalny na pewno nie zaczyna znajomości od takiej historyjki życiowej. Ratunku, naprawdę byłem na aż takim dnie?
- Naprawdę jesteś z Kalifornii? - spytał, absolutnie zmieniając temat i chyba ogarniając, że przegiął.
- Yup, jestem - potwierdziłem z dumą, jakby to była w jakimś calu moja zasługa.
- Ale zarąbiście! - oznajmił tamten, głosem przepełnionym podziwem. - Tak tam mówicie? Używacie słowa "zarąbiście"? Czy jest niecoolerskie?
Osamu.jpg przestał działać. No kurwa ratunku. Czemu ten dzieciak próbuje być fajniejszy, niż jest w rzeczywistości? Chociaż fakt faktem, choć nigdy bym się do tego nie przyznał, w jakiś sposób zrobiło mi się miło, że nie siedziałem już sam. Nawet jeśli mój towarzysz nie miał hamulców społecznych. Dosłownie żadnych. Jasne, towarzystwo Nakahary byłoby o stokroć lepsze, ale wszechświat jest dla mnie łaskawy tylko w Kalifornii.
- Taaak stary, mówimy właśnie tak - potwierdziłem, starając się nie zabrzmieć wrogo czy ironicznie. A to w moim obecnym stanie było naprawdę dużym wyzwaniem.
- Wiesz, zawsze chciałem pojechać do Kalifornii - rozmarzył się chłopak, poprawiając okulary. - Pojeździć na deskorolce po pasażu Venice, razem z ziomkami i pooglądać te cudowne widoki i tych wszystkich ślicznych ludzi na plaży. I te zachody słońca, omujborze. No wiesz. Coś, co pewnie robisz cały czas u siebie - dodał, jakby to było dla mnie nic. I w sumie było, bo zawsze brałem to za pewnik. A teraz, gdy mi to wypomniał, zacząłem za tym tęsknić milion razy bardziej. - Albo wiesz, co by było lepsze? Tak sobie posiedzieć ze Snoop Dogiem! Tylko bez no wiesz - ściszył konspiracyjnie głos. - Bez jarania. Bo jednak mam astmę i to by się mogło źle skończyć. No i minus jest taki, że nie jestem wysportowany i zajebiście szybko piekę się na słońcu. Dlatego Kalifornia to tylko taki odległy sen. Tak czy siak, dużo gadam, przepraszam, jestem Atsushi - oznajmił, wyciągając do mnie rękę ponad stołem z taką miną, jakby naprawdę chciał się zaprzyjaźnić.
Pomyślałem sobie, że kurwa a co mi szkodzi. Przecież za dwa tygodnie i tak mnie tu nie będzie, więc jeden pies z kim będę się trzymał. No chyba, że jakimś cudem wypadnie na Nakaharę. A ten dzieciak naprawdę wydawał się miły. Trochę nieokrzesany, ale to pewnie kwestia wychowania w Connecticut. Nic, czego chłopak z Kalifornii nie dałby rady naprawić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top