P. IX / MACHANIE RĘKOMA
- Ja wiem. Całe Twoje życie tam zostało, co Surferze? - spytał ziomek, a moje podejście do niego zmieniło się dosłownie w ułamku sekundy. No i przysięgam, jeszcze jedna osoba się tak do mnie odezwie i komuś pierdolnę. - I jesteś przez to diabelnie wkurzony. Tutejsze dzieciaki w tych nietwoich barwach nie czują tego luzu. Nie są cool - kontynuował, przy czym jego gestykulacja stała się tak oderwana od rzeczywistości, że wrażenie, że gość może ma wszystkie klepki na swoim miejscu, zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. - Zupełnie Cię nie kumają, co? Zupełnie nie Twoje klimaty? Zaburzają Twoje feng tak bardzo, że nie widziało szui dłużej niż Twoi starzy się kłócą. Mam rację czy mam rację? - spytał, a ja byłem absolutnie pewien, że to powiedzenie powinno gdzieś tam zawierać w sobie przeczenie.
No i fakt, że ziomek znowu wychylił się przez ladę i to na tyle, że jego twarz znajdowała się dosłownie kilka centymetrów od mojej. I szczerze to po takim oderwańcu spodziewałem się, że będzie od niego chociaż trochę czuć maryśką, ale ziomek najwidoczniej naćpał się samym powietrzem. Albo smogiem. Nie wiem, czego mają tu w okolicy więcej. A jednak coś nie pozwoliło mi porzucić tej konwersacji, choć każdy ułamek logiki w mojej duszy właśnie zdychał w męczarniach.
Patrząc przez pryzmat czasu sam nie wiem, czy powinienem był wtedy zebrać się i odejść. W sensie, gdybyście dali mi wehikuł czasu nie mam pojęcia, czy cokolwiek bym zmienił. No bo okay, przez jakiś tam czas miałem trochę zawał, ale wiecie, na koniec wszystko się ładnie rozłożyło, a ja tylko na tym zyskałem, więc może z przeznaczeniem naprawdę nie warto się kłócić?
- Skąd wiesz to wszystko? - spytałem, natychmiast tego żałując. Przecież mógł wciskać dosłownie ten sam kit każdemu przede mną i pewnie często miewał rację. Rzucić ogólnikami każdy tępy potrafi. A ja to łyknąłem jak pierdolona ryba przynętę.
Bon kurwa apetite.
Mężczyzna zaśmiał się, ale w zestawieniu z jego ponurym głosem i martwiczą atmosferą sprawiło to jedynie, że się wzdrygnąłem. Cała ta sytuacja była w chuj nieswoja i zdecydowanie źle się czułem, ale nie mogłem nic na to poradzić.
- Bo ja tu wiem wszystko koleżko - odparł sprzedawca, jakby to miało cokolwiek tłumaczyć. No wielkie kurwa dzięki. - To ja tu w okolicy sprzedaję Oświecenie stary. Najlepszy towar na rynku.
Ah, czyli miałem rację. Jest naćpany. Wykurwiście. Po prostu nie wiedziałem czym. Może w Connecticut mają jakieś własne narkotyki, o których nikt nigdy nie słyszał, bo nikt nigdy nie chce słuchać o tym zadupiu. Cholera wie.
O, robi się coraz lepiej. Ziomek podniósł ręce i rozłożył je szeroko, jakby się kurwa modlił sam do siebie. I zaczął coś nucić na cały regulator. Gdyby ta melodia miała chociaż jakiś beat albo sens. No cokolwiek. Ale nie. Po co. Gorzej być nie może, co? Zgadliście. Oczywiście, że kurwa może. Przecież to moje życie.
- Posłuchaj stary - oznajmił, łapiąc moją twarz w dłonie. Chryste, człowieku, zainwestuj w rękawiczki. - Dlaczego nie powiesz staremu dobremu Fyośce, co może dla Ciebie zrobić, co? Tak tu i teraz Surferze! To Twoja ostatnia okazja! Co Fyośka może zaczarować żeby feng było szui, a żeby Twoje życie było bardziej namaste? - spytał, odsuwając się ode mnie i składając dłonie jak do realnej modlitwy, cały czas świdrując mnie tym spojrzeniem, przez które miałem wrażenie, że ten świr wie zdecydowanie za dużo.
Może jeśli odpowiem szybko to da mi pierdolony święty spokój i wrócimy do kwestii naprawy telefonu? Albo już chuj z tym po prostu wezmę szczątki, jakoś wytłumaczę się matce i będę żył dalej. No cokolwiek. Tylko, że dziwna sprawa jest taka, że czułem, że mogę temu świrowi powiedzieć wszystko. Że gdybym kogoś zamordował i potrzebował pomocy z ukryciem zwłok, zadzwoniłbym po tego frajera i on nigdy nie wydałby mnie psom. Jakieś takie ponadczasowe uczucie mądrości i wspaniałości. I o kurwa nie wierzę, że myślę o tym ziomku w pozytywnych kategoriach, ja pierdolę. Gorzej ze mną. Zdecydowanie.
- Sam nie wiem - przyznałem, drapiąc się po karku i choć nie sądziłem, że znajdę właściwe słowa, one same jakimś cudem wyleciały z moich ust, zupełnie jakbym nad tym nie panował. - Po prostu chciałbym żeby było inaczej. Może nie tak jak kiedyś. Może jak najbardziej zbliżenie, ale lepiej. Chociaż w tym momencie to nie pogardzę nawet zwykłym "inaczej" - dodałem z prychnięciem.
I natychmiast wzdrygnąłem się, gdy ziomek podskoczył zupełnie z dupy. W sensie nagle, bo podskoczył z nóg, nie? Znam podstawową anatomię człowieka do kurwy nędzy. Po czym absolutnie nagle i zamaszyście zrzucił z siebie płaszcz niczym ta tandetna aktorka przed Dymitrem i Wladymirem. Normalnie aż w głowie słyszałem: "Babciu, to ja. Anastazja". Nie żebym oglądał bajki czy coś. Nie jestem dziecinny. A wracając do tematu to nie wiem, czy byłem bardziej zaskoczony czy przerażony, ale o bogowie, nie byłem w stanie się ruszyć.
I gdy myślałem, że dziwniej już nie będzie, gostek w białej marynarce zaczął unosić i opuszczać ręce, zupełnie jakby pięciolatka naśladowała lot ptaków. I zaczął przy tym zajebiście ciężko dyszeć. I patrzył się takim rozbieganym wzrokiem po wszystkim dookoła poza mną. Może to i lepiej, bo sam nie potrafiłbym opisać tego, jak wielkie wtf miałem wymalowane na twarzy.
- Odlećmy! - oznajmił tym swoim ponurym głosem, karykaturalnie się uśmiechając, a ja ciężko przełknąłem ślinę. Będę miał po tym wszystkim koszmary jak chuj. Odleć ze mną!
- Chyba jednak podziękuję - odparłem, względnie kulturalnie, przecząco kręcąc głową. - No nie będę tego robił, nawet tak na mnie nie patrz - dodałem, nieco mniej przyjemnym tonem. Naprawdę chciałem tylko stamtąd spierdolić. Szkoda, że nie potrafiłem.
- Więc nic się nie zmieni - oznajmił sprzedawca z tym swoim wszystkowiedzącym uśmieszkiem.
I to tak, że gościowi uwierzyłem czy coś, no bo to jednak brednie, że od wydurniania się w centrum handlowym można nagle zmienić swoje życie. No chyba, że trafisz do wszystkich mediów społecznościowych na prześmiewczym filmiku. Znowu. Idźmy po double killa tego dnia. Dlaczego nie. Ale jak to powiedział to jakoś tak poczułem, że jeśli nic nie zrobię to naprawdę niczego nie zmienię. A to mnie przerażało. Zwłaszcza, że podskórnie czułem, że nieważne, jak mocno bym tego nie chciał, to nie wrócę do Kalifornii w przeciągu najbliższych dwóch tygodni. Nawet jeśli tylko ta myśl trzymała mnie przy życiu.
Dlatego powoli zacząłem machać rękoma.
Tak. Naprawdę to zrobiłem. Niech mnie ktoś już zabije, na bogów.
- Tak! Własnie tak! Leć! Nie bój się! Zamknij oczy i pofruń daleko - kontynuował mężczyzna, robiąc coraz bardziej zamaszyste ruchy. - Pod Tobą są wszyscy ci hejterzy, którzy Cię nie rozumieją. I mówią "patrzcie na tego bruneta z zaniedbanym fryzem, patrzcie jak cudownie leci". Czujesz to Surferze? - spytał, a ja muszę przyznać, że nie kurwa. Nie czułem. Nie byłem pojebany. Ale przecież nie mogłem mu tego powiedzieć.
Facet zaczął wydawać dziwne, ptasionaśladowcze dźwięki i przez chwilę byłem pewien, że ma kurwa zawał. Nawet opadł jakiś taki dziwnie zmęczony na blat, jakby przelot go realnie zmęczył. Ja pierdolę, jeśli jeszcze miałem wątpliwości, czy ludzie w Connecticut są normalni to własnie się rozwiały.
- Oh, Surferze - oznajmił, ciężko dysząc. - To było mocne, co? - spytał, a ja tylko niemrawo pokiwałem głowa, mimo że na mojej twarzy malowało się czyste przerażenie. Co tu się odkurwia. Ostatnio tak skołowany byłem na lekcji matmy, serio. - Jak się czujesz?
- Zażenowany? -odparłem, krzywiąc się lekko i obserwując mężczyznę, czy nie zamierza znowu odjebać jakiegoś dziwnego szajsu.
- Ja też! Ale pokażę Ci coś - oznajmił, po czym wyjął jeden ze smartfonów spod lady. Zajebiście, pokaż mi wszystko tylko na nic mnie kurwa nie stać. Moje rozgoryczenie właśnie osiągnęło swoje apogeum. - To moje własne media społecznościowe - wytłumaczył, gdy kliknął na ikonkę przedstawiającą jego twarz. - Nazwałem ją "Twój Wszechświat". "Uvers" tak w skrócie. Wiem, że Wy, dzisiejsza młodzież, umrzecie jeśli nie skrócicie każdego możliwego słowa. Powiedz mi Surferze, co widzisz na ekranie?
- Pustą stronę? - spytałem, jakby był pojebany. Serio widziałem tylko tło, które stworzył ktoś ewidentnie na haju i kilka białych, pustych dymków.
- O bogowie, jesteś tak uroczy, jak głupi - uznał, ponownie przejeżdżając paluchami po mojej twarzy, a ja poczułem nagłą potrzebę absolutnej dezynfekcji. - To jesteś Ty chłopie. Nie to, kim jesteś teraz, ale to, kim chcesz być. Możesz być kimkolwiek. Czymkolwiek. Od jaszczurki do Austriackiego Akwarelisty. Zapełnij tylko tę stronę i daj sam sobie nowy początek. Rozumiesz, co mówię Surferze? - spytał, a jego szczery uśmiech naprawdę pokazywał, że gość nie miał złych intencji.
Po prostu był zajebiście zjarany. Może to jedyny sposób na przetrwanie w Connecticut z trzema szarymi komórkami w mózgu.
- Pamiętaj, że kiedy wypuszczasz do Wszechświata pozytywne wibracje, on słucha - dodał, klepiąc się po własnym uchu. - Daj mi dłoń. Daj mi swoją dłoń - zażądał, a był przy tym tak przekonujący, że zrobiłem, co kazał bez najmniejszego wahania, mimo że jego dłoń była obrzydliwie koścista. - Weź - oznajmił, kładąc mi urządzenie w dłoni - i idź - skończył swoją wypowiedź, kładąc wolną dłoń na mojej twarzy i w ten sposób mnie odpychając. - Ku przeznaczeniu! - wykrzyknął z całej siły swoich niewątpliwie niewątłych płuc.
- Dzięki - odparłem, wzruszając ramionami i w ostatniej chwili zabierając też szczątki poprzedniego telefonu z blatu.
Kurwa, mam nadzieję, że ten świr nie oskarży mnie o kradzież. W sensie, wyglądał na zadowolonego, gdy odchodziłem, ale z wariatami to nigdy nic nie wiadomo. Jedna wielka pieprzona loteria. Ale fakt faktem, że chociaż druga połowa dnia była nieco milsza. No bo jednak dostałem nowy telefon za darmo. Może uda mi się też odzyskać choć część zdjęć z poprzedniego. Może karty nie uległy większemu zniszczeniu. To zawsze coś. Rzuciłem deskę na posadzkę i odjechałem, chcąc jak najszybciej znaleźć się kurwa w swoim pokoju i tylko zadzwonić do ojca. Zupełnie jakby to miało rozwiązać wszystkie moje problemy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top