P. II / JAK DLA MNIE TO AŻ KRZYCZY "ROZWÓD" CZUBKU

KILKA TYGODNI WCZEŚNIEJ


Kojarzycie ten moment, kiedy słyszycie rano budzik i jedyne, co przychodzi Wam do głowy to solidna wiązka przekleństw? To zazwyczaj ten sam moment, w którym budzisz się w rozkopanej pościeli, która na łóżku trzyma się tylko cudem albo też spada na pudła, które stoją obok mebla, bo nie chce Ci się kurwa rozpakować, bo wciąż wierzysz, że zaraz stąd spierdolisz. Cóż wiara matką głupich, co? Czy tam nadzieja. Jeden kurwa pies.

Mój pokój jest do bani. Ten w Kalifornii to było coś. Ogromna przestrzeń, wszystko rozplanowane przeze mnie i możliwość całkowitego odcięcia się od reszty. Coś zupełnie innego niż tu, gdzie moje cholerne łóżko stało metr od wyjścia na balkon, którego nawet nie chciałem, bo był połączony z tym z pokoju Ayaki, a to oznaczało ciągłe naruszanie mojej cholernej prywatności. No i ten niedojebany zielony na ścianach. W sumie nie był taki zły, ale no rozumiecie. Wszystko tutaj z definicji musiało mnie wkurwiać.

Potraficie sobie wyobrazić, jak burdel ma się w pokoju, gdy z jednej strony wciąż musicie czegoś szukać po pudłach po przeprowadzce, ale wciąż nie rozpakowujecie się, bo halo, spierdolka? No to jest niezły burdel. I w tym wszystkim jestem ja. Tym razem bez reflektorów rozdzierających ciemność. Zwykły, ciemnowłosy chłopak z twarzą schowaną w poduszce i w pozycji tak dziwnej, że niemal zaprzeczała istnieniu kości w ludzkim ciele. No i tę napiętą atmosferę pełną młodzieżowego buntu i nienawiści do wszechświata śmie przerywać jebany budzik. A zaraz po budziku matka. Nawet darcie japy w poduszkę zdaje się niczego nie polepszać.

Jakim cudem chce się jej wchodzić po tych niedorobionych schodach na piętro tylko po to żeby obudzić dzieci. No gdyby przecież nie wlazła do tego pokoju to mógłbym udawać, że nie istnieję i pierdolić szkołę. Matki jednak nie bywają tak miłe, zwłaszcza pierwszego dnia szkoły. Nowej szkoły. Nowej szkoły, do której kurewsko nie chce Ci się iść. Moja rodzicielka zapukała do drzwi i słysząc mój niemrawy pomruk, weszła ze stałym tekstem i porcją pozytywności, która może jakoś zadziałałaby na mnie w Kalifornii. Tutaj na pewno nie.

- Dai, przybywam naruszyć Twoją prywatność - stwierdziła, otwierając drzwi na oścież i wyraźnie krzywiąc się na widok, który zastała. - Śmierdzi tu mokrym psem, zrób z tym coś - dodała, stwierdzając całkowitą nieprawdę, ale chcąc jakoś zmotywować mnie do ruszenia czegokolwiek w tym pokoju.

Kobieta podeszła do okna i odsłoniła zasłony, wpuszczając do wnętrza mnóstwo światła, co spotkało się z kolejnym, głośnym, wyrażającym niezadowolenie pomrukiem. Później podeszła do mnie i poczochrała mi włosy. To nie tak, że nie lubiłem matki. Po prostu z ojcem miałem lepszy kontakt. Podobne zainteresowania, niekończące się rozmowy. I to nie tak, że chciałem jej specjalnie dopiec, po prostu byłem wkurwiony, że nie mogłem zostać z ojcem i że zaciągnęła mnie tutaj przez pół cholernego kontynentu. Ale z samą nią niewiele miało to wspólnego. Trudno po prostu było okazywać niechęć do jednej sprawy z dwóch, skoro były one tak sobie cholernie bliskie.

- Jak wrócisz ze szkoły, chciałabym żebyś się rozpakował skarbie - oświadczyła kobieta, wychodząc z pokoju i zabierając ze sobą kilka brudnych ciuchów.

Uznałem, że może mi się uda. Zawsze warto spróbować. Może w matce odezwą się nieskładane pokłady miłości i wyrozumiałości. Podniosłem się na łóżku, a kołdra całkowicie poddała się grawitacji, spadając na ziemię. Kurwa, naprawdę przydałoby się tu posprzątać. Moje słowa zatrzymały kobietę już w progu mojego pokoju.

- Mamo, nie czuję się najlepiej, mogę dzisiaj zostać w domu? - spytałem zaspanym głosem, udając zajebiście chorego.

Chuj, aktor ze mnie żaden. Oscara to ja nie dostanę. Potwierdzało to prychnięcie matki, która opierała się teraz wolną ręką o framugę. No ale liczą się próby, nie efekty, nie?

- Ta, jasne - a po chwili o wiele milszym głosem dodała coś jeszcze. - Śniadanie za dziesięć minut. I masz być na dole, gotowy do szkoły.

Poczekałem aż na schodach usłyszę miarowy tupot jej stóp nim sięgnąłem po telefon i przejrzałem kontakty na FaceTime. Szybko wybrałem numer do ojca i zadzwoniłem, a już po chwili widziałem jego twarz. Chyba pierwsza pieprzona miła rzecz tego poranka.

- Hej tato - zacząłem z szerokim uśmiechem.

Prawdopodobnie najszerszym, jaki ktokolwiek kiedykolwiek zobaczy u mnie w tej zasranej dziurze. Na ekranie widziałem, że był na zewnątrz. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że było jeszcze cholernie wcześnie i że istniało coś takiego jak cholerne strefy czasowe.

- Hej młody - odpowiedział ojciec z szerokim uśmiechem, odkładając coś za siebie.

- Wybacz, mam nadzieję, że Cię nie obudziłem, co? - spytałem nieco zmartwiony.

- Nie, spoko młody. Od rana były zajebiste fale i musiałem wstać wcześniej - odparł, przeczesując sobie włosy i pokazując mi, że jeszcze są mokre.

Uśmiechnąłem się szeroko, ale po chwili zrzedła mi mina.

- Chciałbym być tam teraz z Tobą tato - westchnąłem ciężko. - To miejsce jest do bani. I szkoła pewnie też.

- Wytrzymaj młody. W wakacje wracasz do mnie! Do Kalifornii. I będziemy razem łapać najzajebistsze fale w historii zajebistych fal. Może pokażesz mi nowe sztuczki na desce? - zaproponował śmiejąc się ciepło, ale po chwili spoważniał. - Muszę lecieć młody. Odezwij się, jak będziesz miał jeszcze chwilę.

Rozłączył się. Westchnąłem ciężko. Rozmowa z ojcem miała mi pomóc zebrać się w sobie i zmusić do lepszego nastawienia do szkoły,  a jedynym skutkiem, który naprawdę uzyskałem było to, że boleśnie uświadomiłem sobie, że on jest teraz w Kalifornii, wraca z plaży i jest szczęśliwy, a ja tkwię na tym zadupiu bez niego. Zajekurwabiście. 

Względnie się ogarnąłem. W końcu to szkoła, a nie zjazd cholernego ONZ. Przewiesiłem jasnobrązowy płaszcz przez balustradę od schodów, by zabrać ją po drodze na dół i w białym podkoszulku i brązowych jeansach ruszyłem ze szczoteczką do łazienki. Mogę mieć całkowicie wyjebane na tę szkołę, ale to nie znaczy, że zamierzam opuścić się poniżej pewnych, społecznie wyznaczonych standardów.

- O kurw... - zacząłem i od razu ugryzłem się w język.

Kurwa pukałem do drzwi i zero odpowiedzi. Założyłem więc, że łazienka będzie pusta. Ktoś zrobiłby coś innego na moim miejscu? No cóż. Nie była. Zajekurwabiście, co? Mój kochany dziadzio siedział sobie własnie na kiblu z opuszczonymi gaciami. Uwierzcie mi, że to nie jest przyjemny widok. No po prostu kurwa nie. Natychmiast odwróciłem wzrok. A ja myślałem, że to miejsce nie może odrzucić mnie bardziej, niż już to robiło.

- O Dai! - zaczął radośnie dziadek, gdy ja zabrałem się za natychmiastowe zamykanie drzwi. - Trzeba się od ranu pozbyć balastu, co?

Skrzywiłem się dość mocno i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Jakby sam widok miałby nie prześladować mnie do końca życia to jeszcze ten niedojebany komentarz. Ohyda. Chwyciłem płaszcz i ze skwaszoną miną pobiegłem do łazienki na parterze. Jeśli Ayaki zajmie ją pierwsza to umarł w butach. Baby to jednak potrzebują kurwa zamrożenia czasu żeby się przygotować na czas. Jest. Chociaż jeden sukces tego ranka. Z ewidentnie sztucznym uśmiechem zatrzasnąłem siostrze drzwi przed nosem, co skomentowane zostało cichą, niezbyt przystającą damie wiązanką. Mniej więcej ogarnąłem przydługie, brązowe kudły, wyszorowałem szczękę i ogólnie wyszykowałem się, jak na cywilizowanego człowieka przystało. Gdzieś tam po drodze ubrałem kamizelkę i po wyjściu z łazienki zarzuciłem na siebie płaszcz żeby typowo wywinąć sobie jego rękawy aż do łokci. Ile bym dał żeby ten płaszcz był czarny. Byłbym przynajmniej przygotowany na pogrzeb mojego szczęścia. Albo własny jeśli okazałoby się, że muszę zostać w tym niedorobionym miejscu choć dzień dłużej niż zamierzałem. Ale na moje nieszczęście matka nie tolerowała tego koloru. Zwłaszcza przy dziadku, któremu było bliżej niż dalej do ładnej kwatery na pobliskim wzgórzu. Choć w ogóle sam fakt noszenia płaszcza był dziwny i czułem się niezręcznie. Ile bym nie narzekał to jednak fakt faktem, że w Kalifornii było po prostu kurwa wiecznie ciepło. A ja to absolutnie uwielbiałem.

Wreszcie gotowy do szkoły, zastałem już całą rodzinę w jadalni przy stole. Musiałem odwrócić wzrok widząc uśmiechniętego dziadka. Nie sądzę żebym kiedykolwiek dał radę spojrzeć na tego człowieka w ten sam sposób, co kiedyś. Nope, nie ma kurwa opcji. Mama właśnie kończyła nakładać śniadanie, gdy zauważyła, że Ayaki wlepia wzrok w telefon, który co kilka sekund cicho oznajmia powiadomienie.

- Ayaki, nie baw się telefonem przy stole - zganiła ją delikatnie, kładąc na stolę patelnię z jajecznicą. Ja na jej miejscu już dostałbym opierdol. Ale Ayaki zawsze grała ulubienicę mamusi.

- Nie bawię się - odparła nastolatka, przewracając oczami. - Przesuwam - wyjaśniła, zgromiona wzrokiem rodzicielki.

- Co robisz? - spytała zaszokowana matka, uświadamiając sobie, jak bardzo nie rozumie dzisiejszej młodzieży. 

Kobieta zajrzała córce przez ramię, gdy ta jej na to pozwoliła. Ayaki spojrzała na zdjęcie klatki piersiowej jakiegoś chłopaka i przesunęła kciukiem w lewo. Pojawił się duży, czerwony symbol "x" i profilowe zdjęcie kolejnego profilu, który po lekkim przekrzywieniu głowy i dłuższym zastanowieniu się dziewczyna przesunęła w prawo, co zaowocowało pojawieniem się zielonego symbolu "okejki".

- Młoda damo masz natychmiast odinstalować tę aplikację ze swojego telefonu - ostrzegła ją matka, grożąc córce drewnianą łyżką. Poczochrała jej jednak włosy z ciepłym, matczynym uśmiechem. - Możesz ją za to zainstalować na moim - dodała, puszczając w jej stronę oczko.

Przewróciłem oczami widząc to i zająłem swoje miejsce przy stole. Od razu sięgnąłem po grzanki. Byłem cholernie głodny, a do szkoły czekała mnie przeprawa obrzydliwym, szkolnym autobusem. Dobrze, że chociaż na przystanek nie muszę zapieprzać na pieszo, tylko pojadę sobie na desce. Zawsze to coś. Choć oczywiście nic nie przebije szlaków w Kalifornii.

- Naprawdę tak zamierzasz iść do szkoły? - spytała z mieszanką przerażenia i pogardy Ayaki, patrząc na mój strój. - To pierwszy dzień szkoły i to nie w Kalifornii, gdzie wszyscy Twoi nienormalni kumple się tak ubierali - dodała, sugestywnie podnosząc brwi.

W bardzo dojrzały sposób wystawiłem język i bezgłośnie kazałem jej zająć się własnym talerzem. Po co miałem się starać i zmieniać? Lubiłem swój styl. To po pierwsze. Po drugie i tak nie zamierzałem tu długo zostać, więc po ki chust miałem ogarniać sobie grono przyjaciół? Przecież za dwa tygodnie mnie już tu nie będzie i wrócę do chłopaków do Kalifornii, a potem z tatą pójdziemy złapać falę. I to brzmi jak plan.

- Nie rozumiem, czemu nie pozwoliłaś mi tu ściągnąć samochodu - zamarudziłem sobie. Na coś musiałem, a to, przy akompaniamencie wizji poruszania się żółtym autobusem, okazało się najłatwiejszym tematem. - Tata mówił, że opłacił już wszystko i że kasa nie stanowi problemu, więc na paliwo też bym miał.

Mama spojrzała na mnie z jakimś takim smutkiem w oczach, którego nie potrafiłem zidentyfikować. Cóż, dorośli. Ich nikt kurwa nie zrozumie. Zajęła swoje miejsce, nakładając sobie porcję śniadania. Westchnęła ciężko, po czym zaczęła mówić. Kątem oka widziałem, jak Ayaka wlepia w nią swoje spojrzenie, jakby matka miała za chwilę powiedzieć prawdę objawioną, ale ta tylko pokręciła lekko przecząco głową. Super, czyli obie siedzą w temacie, a mnie nikt nie raczy kurwa uświadomić.

- Wiem kochani, że Wam się nie podoba. Ale to dla nas chwilowo najlepsze wyjście. Nie stać nas na osobne mieszkanie, więc musimy dzielić je z dziadkiem. Pieniądze nie są dla Twojego ojca problemem, bo żadnych nie zarabia i po prostu nie wie, jak miałby ogarnąć wszystko potrzebne do przeżycia - uświadomiła nas spokojnie.

Ta, jasne. Ojciec by sobie nie poradził. Mhm. Jakoś do tej pory mu się udawało. Nie zamierzałem jednak dawać nic po sobie znać, bo wiem, że skończyłoby się to kłótnią. No, może nie kłótnią, bo matka nigdy nie podnosiła głosu na swoje dzieci, nieważne co byśmy nie zrobili. Skończyłoby się zażartą dyskusją, na którą nie miałem teraz ani czasu, ani ochoty. No i jeszcze młodsza siostra pewnie zmyłaby mi za to później głowę.

Skinąłem więc twierdząco głową, na znak, że rozumiem i zabrałem się do jedzenia. Pewnie to tylko moja wyobraźnia, ale nawet chleb smakował tutaj gorzej. Cholera, coraz gorzej to jest ze mną. Zaraz zacznę narzekać, że powietrze jest kurwa przezroczyste. W sumie, brzmi to jak dobry powód do narzekania. Przynajmniej w Connecticut. Ale może zostawię go sobie tak na zapas. Jakby zabrakło mi innych powodów.

Szybko zebraliśmy się do wyjścia. Mama została jeszcze chwilę, by upewnić się, że dziadek nic nie potrzebuje i żeby posprzątać po śniadaniu. Ayaki zeszła za mną po schodkach i przystanęła przed nimi. Zajrzała w okno, upewniając się, że mamy nie ma w zasięgu słuchu. Robiła to masakrycznie dużo razy w przeszłości.

- Daj jej trochę na luz i odpuść sobie gadki o ojcu - powiedziała z jawnym wyrzutem.

Doskonale wiedziałem, do czego zmierza. Przeprowadzka, ciągłe kłótnie. Ale ja nie chciałem w to wierzyć. Po prostu kurwa nie. Bo gdyby miało do czegoś dojść to przecież ojciec by o mnie walczył. A skoro tego nie robił, najwidoczniej była to zwykła, krótka przerwa.

- Są tylko w separacji. Nie będą się rozwodzić, a ojciec nie stanie się tematem tabu - zarzekłem się, szczerze wierząc w każde słowo.

Młodsza siostra spojrzała na mnie, jak na skończonego debila i pokręciła z niedowierzaniem głową.

- Przeprowadziła się trzy tysiące mil od niego czubku. Jak dla mnie to aż krzyczy "rozwód" - oznajmiła pewnym głosem.

Zbyt pewnym, jak dla mnie. Wyciągnąłem w jej stronę palca, niejako jej grożąc i gestownie oświadczając, że ma się przymknąć własnie w tym momencie. Nie chciałem tego słuchać. To było kurwa niedorzeczne. Ayaki podniosła ręce w geście poddania się.

- Cóż ja tam wiem. Jestem tylko realistką  - oznajmiła, odwracając się na pięcie i odchodząc w stronę swojego przystanku.

Niby kurwa jechaliśmy do jednej szkoły, a jakoś nie zamierzaliśmy zbytnio się do siebie przyznawać. Pewnie dlatego, że Ayaki szczerze wierzyła, że zostajemy na tym wypizdowiu i zacząć nawiązywać przyjaźnie, a starszy, pochmurny i obrażony na świat brat skutecznie by jej to utrudniał. Cóż, niech ma swoje życie. Co mnie to kurwa obchodzi.

A w ogóle co jest z tą jebaną pogodą? Nie było jeszcze nawet ósmej, a szare chmury już zakrywały niebo. Zajebiście. Na tym wypizdowiu nawet słońce nie świeci. Wskoczyłem na deskę i pojechałem w swoim kierunku, przeciwnym do tego, który obrała moja siostra, w głowie powtarzając dwa słowa, jak swoistą mantrę.

Ja pierdolę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top