P. VIII / OSTATNI TWEET
Zajebisty pierwszy dzień po prostu. No zajebisty. Poczekałem aż chmara zaniżających szkolny poziom IQ idiotów oddali się w sobie jedynie znanym kierunku, przy okazji starając się nie komentować tego, że szmata, która najwidoczniej chodziła z Kunikidą specjalnie przeszła obok mnie w taki sposób żeby rozdeptać mi dodatkowo telefon obcasami. Jeśli coś takiego pozwala poczuć Ci się królową życia to proszę bardzo, na psychiatryk w tamtą stronę trzecie drzwi po prawo. No chyba, że potrzebujesz terapii i grupy wsparcia to wypierdalaj gdziekolwiek, bo takie zachowanie jest po prostu żałosne. Nawet nie jest zabawne.
Gdy szkolna elitka opuściła rewiry, na korytarzu zrobiło się tak jakby puściej. Wow, przedstawienie się skończyło i ludzie już zwiali żeby tylko przypadkiem komuś nie zrobiło się mnie żal. Pierdolone lamusy. W głowie zbierała mi się na nich cała pieprzona wiązanka, gdy kucając i zbierając resztki telefonu z podłogi, kątem oka zobaczyłem, że ktoś kuca koło mnie. Spojrzałem na jedyną osobę, która wyłamała się z ogólnie przyjętego stereotypu z absolutnym zaskoczeniem. Nie sądziłem, że ktokolwiek będzie miał na tyle jaj, żeby olać schemat. Moje zaskoczenie wyjebało poza skalę, gdy zobaczyłem pełen współczucia uśmiech i rudą czuprynę, którą poznałbym nawet obudzony o trzeciej w nocy na drugiej półkuli. Nakahara. Oczywiście, że Nakahara.
- Czemu nie odszedłeś? - spytał chłopak szczerze zaciekawiony, zbierając szczątki razem ze mną, a ja muszę przyznać, że na chwilę zagapiłem się na to, jak zajebiście wypielęgnowane dłonie ma ten człowiek. - Mogłeś zignorować to, że Cię wołał.
- A co by to dało? - prychnąłem, prostując się wreszcie i przypadkiem zauważając Ozaki, która opierała się o jedną z szafek kawałek dalej i kręciła głową w wyrazie załamania. - Czego bym nie zrobił i tak jestem świeżyną, na której szkolny goryl będzie się próbował wyżyć. Równie dobrze mogę podkulić ogon i dać się pognębić albo pokazać minimum charakteru. Jeden pies. Niedługo i tak mnie już tu nie będzie - dodałem dość jednoznacznie z absolutną pewnością.
- Ciekawe - skomentował to Nakahara, ale nie raczył wyjaśnić, o co konkretnie mu chodziło. - Chodź, pokażę Ci, gdzie jest centrum handlowe. Wiesz, sam pewnie tego jeszcze nie ogarnąłeś, a na Mapach Google raczej sobie tego teraz nie znajdziesz - dodał, unosząc mój popękany ekran w górę i przysięgam, że jego kawałki trzymały się dosłownie na siłę przyjaźni.
To stwierdzenie samo w sobie było żałośnie słabe. W sensie na skali śmieszności czy poziomu żartu. A jednak wypowiedziane przez rudzielca dało radę mnie nieco rozbawić. I przede wszystkim uspokoić. Tylko, że to zaczynało dziać się jakby zupełnie bez mojej woli. Gdy tylko pojawiał się w pobliżu wszystkie moje złe myśli, wiązanych przekleństw i negatywne emocje opuszczały mnie w przeciągu sekundy. Chyba jeszcze przy nikim się tak nie czułem i musiałem przyznać, że mimo, że absolutnie mnie to przerażało, miałem ochotę czuć to częściej. Posrane, co? No ale hormony swoje jednak kurwa robią.
Nakahara poczekał na mnie, aż wziąłem wszystkie swoje klamoty z szafki, mimo że non stop zerkał na swój wyświetlacz. Cóż, nie mogłem go winić, w końcu dostawał więcej powiadomień w ciągu dziesięciu minut, niż ja przez dobry miesiąc i to jeszcze za czasów, gdy byłem w Kalifornii. To się kurwa nazywa być popularnym. Zgaduję, że rudzielec miał coś ważnego do ogarnięcia, a i tak znajdował czas na włóczenie się ze mną, więc byłem mu wdzięczny tak czy siak. No i miałem chociaż minimalną szansę bliżej go poznać. A to zawsze coś.
- Jak mam Cię od czegoś odrywać to spoko, jakoś znajdę to pieprzone centrum na własną rękę - skomentowałem w którymś momencie, gdy już wyszliśmy ze szkoły, a sytuacja nijak się nie zmieniła.
No bo wiecie. Moje małe gejowskie serduszko niemal się posrało ze szczęścia, gdy Nakahara zaproponował ten wspólny, krótki spacer. Serio. Miałem milion pomysłów na to, o czym możemy pogadać, jak mogę go bliżej poznać. A tymczasem rzeczywistość wyglądała tak, że on wgapiał się w telefon, ja w otoczenie i jedyne, co z tego miałem, to że poruszałem się wolniej, bo deskę niosłem w ręku zamiast na niej jechać. No najgorszy deal świata. Więc pękłem. Może trochę niepotrzebnie i nieco zbyt wrednie, ale no cóż. Każdy ma swoje granice, a ja mam je wybitnie blisko.
- Nah, już jestem cały Twój - oznajmił, szeroko się uśmiechając i chowając telefon do kieszeni spodni. - Wybacz, po prostu Ozaki mi spami jak szalona, że nie powinienem Cię nigdzie odprowadzać.
- Wiesz, jeśli jesteście razem czy coś to nie będę się wcinał między wódkę a zakąskę - oznajmiłem, próbując brzmieć na absolutnie wyluzowanego i udawać, że wcale doskonale nie usłyszałem wcześniej, że Nakahara do bycia hetero ma tak blisko, jak ja do polubienia tego miejsca.
Chłopak zaśmiał się słysząc to, a mnie dosłownie zmiękły nogi. Jak można mieć tak dobrze brzmiący śmiech? Jezu, kurwa, mógłbym to sobie ustawić na budzik i w życiu nie znudziłbym się tym dźwiękiem.
- Nie, to nie tak. Po prostu w wielu kwestiach sobie partnerujemy, na przykład w chórze, a Ozaki czasami za bardzo się przejmuje. A ja wolę jednak polecieć na żywioł w niektórych kwestiach. Zwłaszcza, gdy chodzi o nowych ludzi. Chociaż w tej kwestii może mieć akurat rację i potem będę musiał słuchać jej "a nie mówiłem" aż do śmierci - skomentował to Nakahara.
- Nie wydaje mi się żebym mógł mieć na Ciebie jakikolwiek zły wpływ przez calutki kwadrans, który ze mną spędzisz - zażartowałem niemrawo. Poważnie, co było z Ozaki nie tak?
- Raczej martwiła się o Ciebie - naprostował swoją wypowiedź rudzielec, a ja spojrzałem na niego z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.
Że niby serio mam uwierzyć, że Ozaki się o mnie martwi? I co jeszcze? Może w Świętego Mikołaja też? Albo w kosmitów czy płaską ziemię? No ale dobra, uznajmy, że tak. W końcu raczej nie zrobię sobie dobrego wrażenia u rudzielca, jeśli przy naszej pierwszej dłuższej rozmowie zacznę narzekać na jego przyjaciółkę. Nawet ja miałem te trzy szare komórki w mózgu, dzięki którym potrafiłem ogarnąć tak proste rzeczy, choć może w Krainie Zjebów działało to inaczej.
- Niby o mnie? - nie dałem się rady jednak powstrzymać przed spytaniem z jawną kpiną.
- No wiesz. Mamy taki drobny konflikt w szkole i nie tylko. Chórzyści nie za bardzo lubią się z Drużyną Hokejową - zaczął Nakahara, ale zmrużyłem oczy, gdy wątki przestały mi się łączyć. Chłopak mówił zdecydowanie zbyt ostrożnie, jakby srał półprawdami na prawo i na lewo. No ale i tak nie miałem niczego lepszego do roboty, niż słuchanie tych bredni, a chłopak miał naprawdę przyjemny głos i śliczną twarz, więc wiecie. Słuchałem mimo wszystko z uśmiechem przyklejonym na ryj, gubiąc gdzieś daleko resztki godności. - Duża, skomplikowana sprawa. Nie będę Cię nawet wciągał, skoro tak szybko zamierzasz stąd zniknąć. Ale na koniec dnia chodzi o to, że nikt za bardzo nie trzyma się ani z nimi, ani z nami. Tworzą się takie dwa dość hermetyczne środowiska. I połączenie kogokolwiek z jednym z nich, gdy ta osoba wciąż jest poza samym środowiskiem może się źle na tej osobie odbić. W tym przypadku na Tobie.
Zatrzymałem się na chwilę żeby spojrzeć na chłopaka z jawną załamką. No bo serio? Kto tak poważnie traktuje ogólniak? I zachowuje się jakby potrzebny był mediator żeby się nie pomordowali. W sensie wiecie, ja ogarniam, że fundusze tak gównianej szkoły jak Hayden, mogą być solidnie ograniczone, ale no cmon. Bez przesady. Zwłaszcza, że punktów wspólnych mieli między sobą tyle, co nic.
- Wszyscy trochę zbyt poważnie traktujecie tę budę. Serio - zawyrokowałem, a Chuuya spojrzał na mnie z tym samym typem rozczulenia, którego używa się, gdy ogląda się trzylatka wpierdalającego gąbkę do mycia naczyń zamiast tortu. Świetnie.
Nakahara nie skomentował tego w żaden sposób, jedynie życzył mi powodzenia w znalezieniu jakiegoś sklepu czy punktu napraw, gdy dotarliśmy pod centrum. I wiecie, zrobiło mi się naprawdę kurewsko smutno, gdy stałem przed wejściem, samotny jak ciołek, oglądając rudzielca w kapeluszu, który powoli oddalał się gdzieśtam. Nie spytałem go w końcu, jakie ma plany na później, bo najzwyczajniej w świecie o tym zapomniałem. Wspominałem już, że jestem idiotą? Bo serio jestem, gdy Nakahara jest w pobliżu. Niemniej w końcu rzuciłem deskę na ziemię i odepchnąwszy się, ruszyłem na polowanie. I serio kurwa nawet zjebane centrum handlowe w tej dziurze nie było normalne. Znalazłem plan budynku bez najmniejszego problemu, ale czy był tam chociaż jeden sklep z urządzeniami elektrycznymi? Nie. No kurwa nie. W którym pieprzonym centrum handlowym nie ma nawet durnego MediaMarktu, no kurwa?
No ale nieważne. Wdech, wydech, stres i wkurw szkodzą zdrowiu, a ja muszę jakoś przeżyć do Kalifornii.
Musiałem też pogratulować tępej dzidzie, która tworzyła ten zjebany plan, bo mniej więcej dwadzieścia metrów od mapy zauważyłem niewielkie stoisko z case'ami na telefony. Pełen pierdolonej nadziei podjechałem tam, ale wtedy wszystkie moje skale absolutnie umarły. Może nie to, że było jakoś gorąco, ale była taka akurat pogoda na bluzę. Nie trzydzieści stopni i umierasz bez cienia, ale nie zamarzasz tez we własnym łóżku. Nie żebym kiedykolwiek miał problem ze zbyt wysoką temperaturą, w końcu kalifornijska krew, ale dla porównania mogłem użyć tego przykładu. No więc była normalna temperatura a frajer po drugiej stronie lady siedział w pieprzonej czapce uszance z jakiegoś niedorobionego futerka i długim, czarnym płaszczu, który wyglądał na kurewsko ciepły. Dobra, ziom, jak chcesz być popierdoleńcem to sobie bądź, tylko na bogów, miej tu punkt naprawy, błagam. Czy chociaż raz tego pieprzonego dnia mogę mieć szczęście? No serio kurwa. Raz. O tyle proszę.
- Hej! - zacząłem, próbując nie brzmieć na tak niepewnego, jak byłem w rzeczywistości. - Masz tu może punkt naprawy telefonów? - spytałem, mimo że ziomek wcale się nie odwrócił. - Hej? - spytałem trochę głośniej, nieco bardziej wkurwiony.
I wtedy gość się odwrócił. I serio kurwa wolałbym chyba żeby tego nie robił. Tłum ciar przebiegł mi po plerach. Serio. I wmurowało mnie w ziemię. Ziomeczek przekraczał wszelkie normy bycia dziwadłem, serio. Miał kurwa fioletowe oczy, choć to pewnie kwestia soczewek i tak wykurwiście bladą skórę, że chyba u trupów w NCIS widziałem cieplejsze odcienie. Serio. I jakby tego było mało gostek splótł własne dłonie tak, by futrzane wykończenia rękawów zetknęły się ze sobą i zaczął się bujać na obie strony w rytm słyszanej przez tylko siebie muzyki. A ja obserwowałem tego dziwaka z szeroko otwartymi oczami, mając ochotę spierdolić stamtąd jak najdalej. Gość był wykurwiście dziwny.
- W poprzednim wcieleniu byłem wilkiem - oznajmił w końcu, patrząc wszędzie tylko nie na mnie, a moje brwi wzięły pospieszny do góry.
- Wilkiem, tak? Fajnie. To jak z tą naprawą? - spytałem, próbując jak najmocniej skrócić czas, który musiałem tam spędzić.
- Zadajesz za dużo pytań młody. To Cię ugryzie w którymś momencie lub też jak wolisz dla każdej zbrodni znajdzie się odpowiednia kara. Jaka jest Twoja zbrodnia? Jaka będzie? - oznajmił Zajebiściedziwnysprzedawcaroku Nr. 1. i wyciągnął rękę żeby dotknąć mojego policzka na co odsunąłem się o krok.
Co tu się kurwa odpierdala? Wiecie co, nieważne. Serio, nieważne. Poproszę matkę o kolejny telefon. Będę miał kazanie, ale kurwa, ten ziomek to już przesada. Spierdalam stąd. A jednak mimo ogromu myśli w mojej głowie nie potrafiłem drgnąć choćby o kolejny krok. Już wolałem pieprzonych Jehowych, serio. I ziomek wykorzystał mój zastój, bo wychylił się przez ladę i przejechał swoimi brudnymi, trupimi paluchami po mojej twarzy, by następnie zrobić to samo ze swoją. Moje zdziwienie wyjebało poza skalę. Co z ludźmi z Connecticut było kurwa nie tak. Czy ich wszystkich matki za niemowlaka na podłogę upuściły, czy o kij chodziło?
- Czekaj, czekaj. Coś jest nie tak z Twoimi Chi - zawyrokował mężczyzna znudzonym tonem. - Masz źle ustawione czakry. Twoje feng nie jest szui - dodał, jakby to miało robić jakikolwiek sens.
Oh zacznijmy jeszcze pierdolenie o leczeniu ziółkami i seansach spirytualistycznych, no serio kurwa. Gorzej się wpakować chyba nie mogłem. To gdzie Ci Jehowi? Mogę jakoś dołączyć? Nie? Szkoda.
- To potrafisz naprawić ten telefon czy nie? - spytałem w końcu, gdy odzyskałem język w gębie.
Facet wyglądał na zawiedzionego, ale to już kurwa nie mój problem.
- Tak, potrafię - odpowiedział. - Pokaż ten telefon.
NO WRESZCIE. Wreszcie normalna odpowiedź. Już sądziłem, że się nie doczekam. Natychmiast wyjąłem szczątki, które ze smutnym dźwiękiem rozpadły się po szklanym blacie.
- Nah, padł na dobre stary. Ćwierknąłeś ostatniego Tweeta niestety - skomentował mężczyzna, dźgając szczątki palcem, jakby bał się wziąć je w rękę, a mnie opadły ramiona.
Czy ten dzień mógł być kurwa gorszy? Wiecie co? Nie odpowiadajcie. Jasne, że by mógł. Tylko na razie nie przywołujmy więcej złego do mojego życia, co? Bo ten niedorobiony sprzedawca najwidoczniej jeszcze ze mną nie skończył. Tylko dlaczego nikt z przechodzących obok w ogóle nas nie zauważa? W sensie no wiecie, ziomek się zdecydowanie wyróżniał z tłumu. W końcu był pieprzonym dziwakiem. A wszyscy zachowywali się, jakby po prostu go tam nie było. Cóż, ewidentny znak, że nie powinienem był do niego podchodzić. No ale czasu nie cofnę a rzeczywistości nie zmienię na własne życzenie, co?
Haha.
A to się już niedługo kurwa zdziwię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top