17.

Fundator i pomysłodawca zadbali o dobry sprzęt i całą resztę. Ludzi było multum. Oczywiście ja miałam VIP-owskie wejście, więc miałam też dobre miejsce. Kręciłam się też obok naszego szofera, a mojego bliskiego. Coś się zaśmiałam, coś opowiedziałam, jutro jestem umówiona z nim śniadanie. Świetnie.
Chłopaki byli zdziwieni widownią i całą sceną, była przeogromna. Nikt ich nie znał, ale wszyscy szaleli. Nie wiem na czym miał polegać ten koncert, ale chyba się udał.
Poczułam jak telefon wibruje w mojej ręce. Spojrzałam na ekran iPhone'a, 'James '.

- Halo? - ledwo usłyszałam co mówi.
- Halo?! James! - krzyczałam do telefonu. - Poczekaj! - nakazałam. Minęłam dziadka, szeroko się uśmiechając. Znalazłam zaciszne miejsce. - Mów. Co się dzieje?
- Nie wyszło mi... Ostatnio dzwoniłaś i mam takie wrażenie, że możesz kogoś mieć.

- Dziękujemy Wam! Jesteście wspaniałą widownią! - usłyszałam z mojego otoczenia.

- Tak, James. Mam kogoś, ale mam też zespół - nie ukrywałam mojego zadziornego uśmieszku. - Co mam zrobić?
- Jutro na koncie będziesz miała potrzebne pieniądze na przyjazd do L.A. Dasz radę?
- Ile mam czasu?
- Najlepiej, żebyście byli za 2 dni.
- Okej.
- Daisy? Od ciebie zależy moja kariera.
- Akurat mi możesz zaufać... - powiedziałam ironicznie i z wyrzutem.
- Daisy...? Przeprosiłem.
- Do zobaczenia, James.

Rozłączyłam się i schowałam telefon do botka. Poczekałam już na chłopaków w  pokoju przygotowań. Poprawiłam moje włosy i sukienkę.
- W porządku? - zapytał zatroskany Harry, kiedy weszli do pokoju.
- Jak nam poszło?! - dopytywał się Niall.
Podeszłam do nich bliżej. Zdążyli już walnąć się na kanapy.
- Chłopaki to było boskie! Wszyscy szaleli! 
- To czemu wyszłaś? - zapytał skołowany Zayn.
- Chłopaki muszę wam o czymś powiedzieć...
- Boże! Nie mów, że umierasz? - klapną Liam.
Harry i Lou zdążyli klepnąć chłopaka w tył głowy.

- Co się dzieje? - zapytał mój chłopak.

Streściłam im ostatnią rozmowę z James'em sprzed czterech dni i tą krótką rozmowę sprzed chwili.
- To znaczy... - Zayn wszystko przetrawiał.
- To znaczy, że jutro lecimy do Los Angeles! 

Chłopaki zerwali się z miejsc i krzyczeli razem ze mną. Cała piątka zaczęła mnie przytulać. Cieszyli się jak małe dzieci na widok ulubionego cukierka.

*
- Jutro śniadanie? - zapytał dziadek Stanley.
- Tak, przygotuję coś - ucałowałam mężczyznę w policzek i wyszłam z auta.

Harry na mnie poczekał, zaś reszta poszła do domu spać. Było późno, ale Harry nie był zmęczony.
Poczekaliśmy jak dziadek Stanley odjedzie. Chcieliśmy pomachać mu na do widzenia. Kiedy czarny SUV zniknął nam z oczu, odwróciłam się i złapałam za klamkę furtki.
Poczułam jak Harry splata swoje palce z moimi.
- Chodźmy się przejść - zaproponował. Skinęłam tylko głową i skierowaliśmy się w stronę plaży.

Było ciemno, ale było ciepło. Zdjęłam buty i zamoczyłam je w wodzie.
- Skąd ci przyszło spacerowanie w nocy?
- Jaka noc?
- Skarbie jest 1:24...
Chłopak nagle stanął przy czym trzymana ręka pociągnęła mnie do niego. Złapał mnie w talii, a drugą ręką głaskał mnie po policzku.
- Co robisz? - zapytałam z śmiechem.
Zaśmiał się i przyłożył swoje usta na moich. Śmiałam się całując go. Harold zwinnie położył mnie na pisaku i zaczął zdejmować ze mnie sukienkę. Jego usta schodziły na szyję, muskał mnie po obojczykach i schodził co raz niżej.


*

Tuliłam się w nagą klatkę piersiową chłopaka. Na szczęście nikt nie chodził.

Na pewno oblewał mnie rumieniec. Nie wiem jak mam się zachować. Mówić do niego? Całować go? Milczałam, tak samo jak Harry. Bałam spojrzeć się mu w oczy.

- Wiedziałem... - powiedział szelmowsko.

~•~
Damnt it! Kurczę przepraszam Was, ja po prostu schrzaniłam ten rozdział :/ Szczerze przyznam się wam, że ja nie potrafię pisać o takich rzeczach :D xx.A

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top