𝐶𝘩𝑎𝑝𝑡𝑒𝑟 𝑇𝘩𝑖𝑟𝑡𝑒𝑒𝑛: 𝐴𝑙𝑙 𝑅𝑜𝑎𝑑𝑠 𝐿𝑒𝑎𝑑 𝑇𝑜 𝑁𝑒𝑣𝑎𝑟𝑟𝑜



Kiedy Lynn ponownie się obudziła, mogła dostrzec więcej szczegółów, niż wcześniej. Musiała jednak zmarszczyć brwi i zamrugać kilka razy powiekami z powodu wpadających do środka promieni słonecznych. Westchnęła ciężko, a po chwili usłyszała ciche, znajome odgłosy i uśmiechnęła się, gdy obok dostrzegła Młodego Yodę. Ten od razu wyciągnął do niej swoje łapki, widząc, że w końcu była przytomna. Lynn mimo tego, że była cała obolała i czuła jak pulsowała jej cała głowa, tak przyciągnęła Młodego bliżej siebie. Dzieciak ułożył się na jej klatce piersiowej, a później położył rączki na jej policzkach.

Bałem się, że już się nie obudzisz.

Lynn uśmiechnęła się, aż zrozumiała, co tak naprawdę się stało. Głos, który usłyszała w swojej głowie, nie był czymś przypadkowym, a głosem Młodego. Patrzył na nią swoimi dużymi oczami, a ona nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą się wydarzyło. Po takim czasie w końcu udało jej się go usłyszeć, coś, co próbowała już wcześniej wywołać, ale bez skutku.

— Czyli wystarczyło, bym prawie umarła, żebyś się do mnie odezwał, co? — Powiedziała cicho, a jej głos brzmiał wyjątkowo obco.

Jesteś dla mnie jak matka. Nie chciałbym cię stracić. Din również.

Lynn zarumieniła się i poczuła ciepło na sercu. Nie spodziewała się usłyszeć takich słów mimo tego, że ona sama rozumiała, że coraz częściej traktowała Młodego, jak własne dziecko. Opiekowała się nim i dbała o niego w ten sam sposób, jak o Kerri.

— Nie tak łatwo się mnie pozbyć. Pójdźmy znaleźć Dina, co? Już chyba za dużo się wyleżałam.

Dzieciak nie powiedział nic więcej, więc uznała, że nie ma nic przeciwko. Młody zeskoczył z łóżka na podłogę w dosyć pokraczny sposób, a ona jedynie zaśmiała się krótko.

— Nie tak prędko, Młody. Właśnie ledwo, co umierałam.

Grogu. Mam na imię Grogu.

— Grogu — powiedziała na głos i uśmiechnęła się do niego. — Dobrze, Grogu. Chodźmy znaleźć Dina i dowiedzieć się, gdzie jesteśmy. Chyba że wiesz i chcesz mi to zdradzić?

Młody jedynie wydał z siebie ciche dźwięki i powoli ruszył w stronę wyjścia z pomieszczenia. Lynn uznała to za znak, wzięła głęboki oddech i zaczęła podnosić się do góry. Od razu co poczuła, to tępy ból w boku, a kiedy odchyliła kołdrę i koszulkę, którą miała na sobie, zobaczyła na swoim ciele bandaże. Biały materiał był owinięty wokół całego jej brzucha i wyglądało na to, że był świeżo wymieniony, bo nie dostrzegła żadnych śladów krwi.

W końcu z trudem i bardzo powoli udało jej się postawić stopy na podłodze, a później podnieść z łóżka. Kiedy tylko się wyprostowała, zakręciło jej się w głowie i szybko podparła się pobliskiej ściany, by nie upaść i nie wyrządzić więcej szkód. Wzięła kilka oddechów i gdy tylko poczuła, że nie widzi potrójnie, tak ruszyła za Grogu do drzwi. Pociągnęła za klamkę i znalazła się w przejściu. Po prawej stronie dostrzegła drewniane drzwi, które musiały być głównym wejściem, a po lewej korytarz kończył się otwartym przejściem do następnego pomieszczenia. Stamtąd też usłyszała przyciszone głosy i czując, że nic złego jej nie grozi, postanowiła ruszyć w tamtą stronę.

Dopiero gdy stanęła przy wejściu, zorientowała się, że nie miała na sobie nic poza przydługiej koszulki i świeżej bielizny, którą też ktoś musiał na nią założyć. Zastanawiała się, czy to był Din? Sama myśl, że mógł widzieć ją nago, a ona nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, prowadziła do tego, że się czerwieniła. Nie była pewna, jak mogłaby teraz stanąć z nim twarzą w twarz bez żadnego skrępowania. Musiała mu jednak podziękować, bo opiekował się nią i sprawił, że wyzdrowiała. Tak samo jak osobie, która udzieliła im schronienia.

Lynn w końcu zebrała w sobie resztę odwagi i weszła do środka prawie niezauważalnie. Najpierw dostrzegła Dina, który stał do niej zwrócony plecami, a kiedy się poruszył, zobaczyła, jak przed nim siedziała Cara i najzwyczajniej w świecie popijała coś ze swojego pucharka. Organa obstawiała, że był to jakiś rodzaj miejscowego alkoholu.

— Księżniczka wstała z martwych — zażartowała Cara i chociaż Lynn nienawidziła, jak tak się do niej zwracano, tak wiedziała, że Dune nie miała nic złego na myśli. Tylko się z nią droczyła.

Jednak jej słowa od razu sprawiły, że Din się odwrócił w jej stronę. Chciała wiedzieć, co krążyło mu głowie. Chciała widzieć jego reakcję na to, że ją widział, ale nie mogła. I chociaż zauważyła, że jego sylwetka nieco się rozluźniła, a później zaraz spięła, tak nie miała pojęcia, co sądził. Przypomniała sobie to, co powiedział jej Cassian we śnie i nie zaprzeczała, że Din był dobrym człowiekiem. Może trochę zamkniętym i czasami oziębłym, ale miał dobre serce. Czuła, że każda kobieta, którą obdarzyłby miłością, byłaby przy nim naprawdę szczęśliwa. To sprawiało, że zaczęła się zastanawiać, czy mimo wszystko ona sama potrafiłaby taka być. Czy potrafiłaby żyć z nim u boku, nawet nie wiedząc, jak wygląda?

— Lynn! — Zawołał Din, podchodząc do niej w kilku krokach. — Powinnaś leżeć w łóżku i odpoczywać. Omal nie umarłaś.

— Nie pierwszy i nie ostatni raz — zaśmiała się krótko, ale puściła się ściany i zamiast tego oparła dłonie o Mando. Djarin od razu chwycił ją pod łokciem, a drugą ręką objął w pasie, trzymając ją najdelikatniej, jak umiał, by nie dołożyć jej dodatkowego bólu. — Jestem trochę skołowana, ale to dlatego, że widzę was razem.

— Twój Mando przyleciał prosić mnie o pomoc, bo najwidoczniej wszędzie indziej, by was odnaleźli — oznajmiał Dune, robiąc nacisk na słowo „twój". — Wyglądałaś gorzej, niż wtedy, gdy wróciłaś po tym, jak Vader cię porwał.

Lynn wzdrygnęła się na wspomnienie tamtego wydarzenia. Wtedy jeszcze nie była pewna na sto procent, że Lord Vader, którego tak wszyscy się obawiali, w rzeczywistości był jej biologicznym ojcem. Tym, o którym śniła, będąc małym dzieckiem, który w snach zawsze wyglądał tak, jak go zapamiętała – uśmiechniętego, wesołego i kochającego mężczyznę, który był dla niej całym światem. Pamiętała, że zanim doszło do ich spotkania twarzą w twarz, tak kilku szturmowców zadbało o to, by pokazać jej, że należy do „rebelianckiego ścierwa". Jednak kiedy przyszedł do niej do celi i ją rozpoznał... Podejrzewała, że każdy, kto ją dotknął, nie dożył do końca dnia.

Później jednak Cassian jakimś sposobem dostał się na statek, w którym ją przetrzymywano i uwolnił, a ona została z otwartą raną w sercu, bo wiedziała, że człowiek, za którym tak tęskniła, którego kochała dziecięcą, niewinną miłością, tak zniknął na dobre.

— Możliwe, ale teraz czuję się o wiele gorzej, niż wtedy. Muszę się czegoś napić i nie pogardzę jakimiś tabletkami przeciwbólowymi, bo zaraz łeb mi pęknie. I Grogu pewnie nic nie jadł, więc trzeba mu dać coś do jedzenia.

Din i Cara spojrzeli na siebie, ale jedynie po kobiecie było widać, jak jest co najmniej zszokowana wszystkim, co usłyszeli od Lynn.

— Grogu? — Powtórzył Din i pochylił nad nią głowę. — O kim ty mówisz, Lynn?

— O Młodym — powiedziała beztrosko. Poruszyła ręką i kciukiem wskazała na bok, gdzie na ziemi stał Grogu. — Tak ma na imię. Wygląda na to, że musiałam być na skraju śmierci, by w końcu nam zaufał na tyle, by się przedstawić.


Po posiłku, tabletkach przeciwbólowych i rozmowie na temat tego, co się stało, Din siłą zaprowadził ją z powrotem do łóżka. Uważała jego troskę za uroczą, ale nie była zrobiona z porcelany, by lekkie dźgnięcie miało ją kompletnie złamać. Była silna – coś, co czasami uważała za swoje przekleństwo – i zwykła rana kłuta, nawet zatrutym sztyletem, nie przerażała jej, tak jak powinna.

— Musimy zmienić ci opatrunek i zobaczyć, jak leczy się rana — oznajmił Din. Usiadł na krześle obok łóżka, na którym zobaczyła go po raz pierwszy po obudzeniu, a na stoliku leżały czyste bandaże i środki do dezynfekcji.

— Musisz się trochę bardziej postarać, bym przed tobą się całkowicie rozebrała — odparła Lynn, zanim zdążyła tak naprawdę ugryźć się w język. Zwalała to na leki, które zażyła, ale tylko by się okłamywała, bo była całkowicie świadoma tego, co robiła.

— To nie... — zaczął speszony, a po chwili odchrząknął cicho. Rozszerzył swoje nogi na krześle i rozsiadł się na nim niczym król. Oparł jeden łokieć o oparcie i Lynn miała wrażenie, że coś się zmieniło, ale trudno było jej dokładnie powiedzieć, co to było. — Skąd pewność, że nie widziałem już niczego, co chowasz po swoją koszulką, co?

Lynn zarumieniła się, a wcześniejsze myśli tylko do niej wróciły.

— Wierzę, że jesteś odpowiedzialnym i przyzwoitym mężczyzną — odparła z trudem.

— Gdybym był przyzwoitym mężczyzną, tak już dawno wykrwawiłabyś się na śmierć.

— Przekonałeś mnie, Mandalorianie.

Brunetka uśmiechnęła się, a później podniosła koszulkę do góry i pozwoliła Dinowi działać. Zauważyła, że starannie dobierał swoje ruchy, tak by przypadkiem nie dotknąć jej ciała, o ile to nie było potrzebne. Jednak za każdym razem, gdy była w stanie poczuć jego dotyk, tak dreszcze przechodziły przez całe jej ciało. Nie wiedziała, czy reagowała tak, bo po prostu dawno nikt nie dotykał jej w taki sposób i pragnęła czegoś takiego doświadczyć, czy może jednak w głębi duszy, tak naprawdę otwierała swoje serce dla tego tajemniczego Dina, którego spotkanie uważała za całkowity przypadek.

— I jak to wygląda? — Zapytała całkiem poważnie, gdy poczuła, jak ściągnął z niej bandaż i odkrył ranę.

— Będziesz żyć, ale zapewne zostanie blizna.

— To będzie tylko kolejna do kolekcji.

Din nie odpowiedział. Skinął głową i wziął się za nakładanie czystego opatrunku. Tym razem jednak odpuścił bandaż i wystarczyło, że przyłożył dużą, kwadratową gazę i okleił tak, dopóki było pewne, że nie odpadnie. Zaczął wszystko zbierać i podnosił się, by dać jej odpocząć, kiedy złapała go za przed ramię.

— Din? Możesz usiąść jeszcze na chwilkę? — Poprosiła i najwidoczniej tylko to sprawiło, że od razu się jej posłuchał.

— Dobrze się czujesz? — Zapytał dla pewności, obserwując ją uważnie.

— Tak. Głowa ciągle mnie boli, ale nie jest najgorzej. Chciałam ci podziękować. Uratowałeś mi życie.

— Po tym wszystkim, co ostatnio razem przeszliśmy, myślałaś, że mógłbym zostawić cię na pastwę losu?

Din poczuł się urażony i była w stanie to usłyszeć w jego głosie. Chociaż o wiele bardziej przemawiał przez niego smutek.

— Nie — pokręciła głową. — Myślę, że znam cię już na tyle, by wiedzieć, że byś tak nie zrobił. Chodziło mi o to, że... Wiem, że to po części była moja wina. Wiem, że często reaguję emocjonalnie i pod wpływem chwili, a nie tak jak ty... Po prostu dziękuję. Nie wiem, co musiałeś zrobić, by uzyskać tę odtrutkę i nie będę cię zmuszać, byś mi o tym opowiadał. Ciągle żyję tylko dzięki tobie.

— Nie masz za co dziękować, Lynn — powiedział po krótkiej chwili. — Na moim miejscu zrobiłabyś to samo.

— To prawda. Nie mogłabym pozwolić ci zginąć, dlatego też zrobiłam, to co zrobiłam.

— Wiem.

Din wstał w końcu ze swojego miejsca, ale nie odszedł od razu. Pochylił się nad Lynn, a później wyciągnął rękę w stronę jej twarzy. Odgarnął kosmyk z jej czoła, przejechał kciukiem pod jej okiem, a kiedy chciał odsunąć rękę, tak szybko go zatrzymała. Zacisnęła palce na jego nadgarstku i sama wtuliła twarz w jego dotyk, nie opuszczając ani na chwilę wzroku z jego hełmu i czarnego wizora, licząc, że chociaż przez sekundę będzie w stanie dostrzec jego spojrzenie.


Lynn potrzebowała całych trzech dni, by faktycznie do siebie dojść. Przez ten czas nic więcej nie doszło między nią a Dinem. Jednak czuła jakieś napięcie między nimi, jakąś zmianę w atmosferze i obawiała się tego, jak miała wyglądać dalej ich podróż.

Odpowiedź na to pytanie dostała szybciej, niż powinna, bo w końcu wrócili na statek. Grogu spał w swojej kołysce, a Lynn rozglądała się, szukając jakichś elementów, które się zmieniły. Din od razu udał się do kokpitu, by uruchomić maszynę, ale zamiast dźwięku silniku, usłyszała stłumiony głos z hologramu.

— Lynn! Chodź tutaj!

Brunetka wolała od razu posłuchać się Mando, dlatego wspięła się na górę i od razu dostrzegła go siedzącego za głównym panelem. Tuż nad nim znajdywał się zatrzymany hologram Greef Kargi.

— Co się dzieje? — Zapytała Lynn, opierając dłoń o fotel, na którym siedział Din. Mandalorian uruchomił hologram, a w kokpicie rozniósł się znajomy z Nevarro głos.

— Przyjacielu, jeśli oglądasz tę wiadomość, to znaczy, że cię jeszcze nie zabili. I może cię to zaskoczy, ale ja też ocalałem. Więc chyba jesteśmy kwita. Sporo się wydarzyło od naszego ostatniego spotkania. Cwaniak, który cię najął, nadal tu urzęduje, a jego eks-imperialny oddział rozrasta się. Panoszą się w naszym mieście jak u siebie, a Gildii przez to spadają zyski. To wróg, ale żeby go załatwić, trzeba się do niego zbliżyć. Rozważ to jedno, ostatnie zlecenie, a obiecuję, że sowicie cię wynagrodzę. Jak dotąd wymykałeś się jego łowcom, ale nie odpuszczą, dopóki cię nie dorwą. Oto moja propozycja: wróć na Nevarro, wykorzystaj dzieciaka i księżniczkę jako przynętę. Nagram spotkanie i dam ci do ochrony kilku zaufanych członków Gildii. Jak się zbliżmy do klienta, rozwalisz go i obaj dostaniem to, czego chcemy. Jeśli ci się powiedzie, zatrzymasz małego, a ja odwołam tę całą nagonkę na ciebie. Głupio, żeby taki honorowy gość musiał żyć na wygnaniu. Czekam na twoje przybycie pełen optymizmu.

Greef wyłączył przekazywanie wiadomości i hologram zniknął. Lynn zastanawiała się na ile to mogło być prawdą, a na ile pułapką, ale im dłużej o tym myślała i brała pod uwagę różne możliwości, tak dochodziła do wniosku, że to może było jedyne wyjście z tej sytuacji.

— I ufasz mu? — Zapytała Lynn, zwracając się do Dina.

— Gdyby nie był zdesperowany, to nie nagrałby tej wiadomości — westchnął ciężko. — Greef jest, jaki jest, ale Nevarro, to jego dom i chce, by to było spokojne miejsce. Ze starymi oddziałami imperialnymi nie ma na to szans.

— Czyli zamierzamy tam polecieć? Chcę tylko się upewnić, że myślimy tak samo.

— To będzie niebezpieczne. I będziemy musieli użyć cię i Grogu jako przynętę.

— Nie możemy zrobić tego sami. Karga może dać ci swoich ludzi, ale nie ufam mu na tyle, by powierzyć temu swoje życie. Potrzebujemy kogoś, kogo znamy. I kto umie walczyć.

— Masz kogoś szczególnego na myśli?

— Cara — powiedziała bez zawahania. — Zgodzi się, jak tylko usłyszy o starych oddziałach imperialnych. Plus przyda jej się trochę zmiana klimatu. Jednak będziemy tylko we trójkę, to ciągle za mało moim zdaniem.

— Właściwie mam jeden pomysł — zamyślił się głośno Din. Lynn czekała, aż powie coś więcej, ale ten na złość jak milczał.

— Zamierzasz mi go zdradzić, czy...?

— Najpierw porozmawiajmy z Carą — odezwał się wymijająco. — Później zdradzę ci to, co wymyśliłem, dobrze?

Lynn skinęła głową, dochodząc do wniosku, że i tak nie miała szans, by wygrać tę rozmowę z nim. Klepnęła go w ramię, zachęcając do tego, by wstał i kiedy obydwoje ruszyli do zejścia z kokpitu, usłyszała charakterystyczne pikanie, które należało do jej własnego przekaźnika. Z początku nie mogła go odnaleźć, ale w końcu dostrzegła małe urządzenie między różnego rodzaju gratami, którymi lubił bawić się Grogu. Sięgnęła po nadajnik i na ekranie dostrzegła najpierw przychodzące, zaszyfrowane połączenie od siostry, a później całą listę nieodebranych połączeń od niej i Kasa.

Organa poczuła skurcz w żołądku, bo wiedziała, że to nie oznacza nic dobrego.

— Lynnea! — Zawołała Leia, jak tylko odebrała od niej połączenie. Hologram jej młodszej siostry od razu się przed nią zmaterializował i dostrzegła, że była czymś szczególnie poruszona. — Do cholery, czemu nie odbierasz tego przeklętego nadajnika?! Próbowałam się z tobą skontaktować od kilku dni! Co się z tobą działo?

— Oberwałam zatrutym sztyletem i walczyłam o życie — powiedziała to tak, jakby nie było nic szczególnego. Leia wzięła głęboki oddech i Lynn zastanawiała się, czy znowu przypadkiem nie uważa ją za lekkomyślną. — Leia, to nie było nic takiego, ale byłam nieprzytomna — starsza Ograna postanowiła uspokoić swoją siostrę, widząc, w jakim stanie się znajdowała. Może czasami była odrobinę za bardzo szczera do bólu. — Już nic mi nie jest, obiecuję. Wróciłam całkowicie do zdrowia.

— Och, to dobrze, Lynn, bardzo dobrze. — Leia faktycznie wyglądała, że jakiś ciężar spadł jej z ramion, gdy usłyszała, że z jej siostrą było wszystko dobrze, ale ciągle coś ją martwiło. — Jednak... Stało się coś strasznego i lepiej, żebyś usiadła, jak będę ci to mówić.

Serce Lynn zabiło mocniej, a ona oparła ręce o blat, na którym leżał nadajnik.

— Co się stało?

— Siedzisz? — Lynn skłamała i potwierdziła głową. Leia nie wydawała się tym przekonana. — Wiem, że kłamiesz. Nigdy nie słuchasz się tego, o co ktoś cię prosi — przytaknęła nieco ironicznie, a Lynn zacisnęła mocno palce, tak że prawie pobielały jej knykcie.

— Leia — zaczęła, bardzo powoli dobierając słowa, co sprawiało, że w pewien sposób robiła się niebezpieczna. Musiała dowiedzieć się, dlaczego jej siostra dzwoniła, bo przez jej głowę przelatywały wszystkie czarne scenariusze. — Powiedz. Mi. Co. Się. Stało.

— Kerri zniknęła. Han i Chewie wzięli ją i bliźniaków poza miasto. Wiesz, że nic jej z nimi nie groziło i pilnowali jej jak oka w głowie. Han mówił, że ich zaskoczyli. Mały oddział byłych szturmowców, ale mieli przewagę. Nie mam pojęcia, jak dostali się na planetę i wiedzieli, że akurat wtedy tam będzie. Wyglądało to tak, jakby chodziło im tylko o nią.

Lynn poczuła, jak zakręciło jej się w głowie i wręcz kolana się pod nią ugięły na usłyszaną wiadomość. Mando szybko znalazł się obok niej i złapał w pasie, podtrzymując, a ona spojrzała nieprzytomnie na hologram swojej siostry. Łzy zaczęły napływać jej do oczu, gdy zdawała sobie sprawę, że to wszystko była jej wina. Że faktycznie była nieodpowiedzialna, tak jak jej ciągle powtarzano. Gdyby nie to, że się uparła, by odnaleźć Młodego, tak nic by się nie stało. Kerri byłaby cała i zdrowa na Yavin, a nie w rękach byłych imperialistów. Nie mogła znieść myśl, że jej córka była gdzieś przetrzymywana i zapewne musiała być przerażona.

Nie, Kerri jest odważna. Jest przestraszona, ale jest jak Cassian, a on zawsze znajdował wyjście, nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji.

— Kiedy to było? — Zapytała po chwili drżącym głosem.

— Kilka dni temu — Leia wypuściła ciężko powietrze i pochyliła głowę na dół. Miała poczucie winy i to było widać. — Przepraszam cię, Lynnea. Powierzyłaś mi nad nią opiekę, a ja jej nie dopilnowałam.

— To nie twoja wina, sis — starsza siostra pokręciła głową. — Nie mogłaś tego przewidzieć.

— Zaufałaś mi, a ja...

— Leia — przerwała jej ostro. Była załamana i nie potrafiła jeszcze pocieszać swojej siostry i uwalniać ją od poczucia winy. — Skoro byli na tyle zdeterminowani, by porwać ją pod nosem Nowej Republiki, to zrobiliby to wszędzie indziej. Ben i Celia są cali? A Han i Chewie?

— Han trochę oberwał, ale to nic poważnego. Po wszystkim razem z Chewiem przeszukali dokładnie teren, by znaleźć jakieś wskazówki, gdzie ją mogli zabrać.

— Znaleźli coś?

— Wiadomość. Zaadresowaną do ciebie. Zaraz wyślę ci jej kopię. I Lynn? Jestem pewna, że Kerri nic nie będzie. Jest jak ty i Cassian. Obydwoje zawsze spadaliście na cztery łapy i z nią będzie tak samo.

— Dziękuję.

Lynn nie była w stanie nic więcej powiedzieć. Leia uśmiechnęła się smutno do swojej siostry, a później rozłączyła. Sekundę później jej nadajnik znowu się odezwał, tym razem ukazując hologram wiadomości.

Ty masz coś, co należy do mnie. Ja mam coś, na czym tobie zależy. Jak chcesz odzyskać swoją córkę, Kapitan Andor, czekam na ciebie na Nevarro,

Nie było żadnego podpisu, ale Lynn miała dziwne przeczucie, że to już nie było tylko związane z tym, że uratowała Młodego. Gdyby faktycznie tylko o to chodziło, to nikt nie użyłby jej rebelianckiego tytułu, który w trakcie tych lat walki, sprawił, że wśród Imperialnych była dosyć znana i wręcz nienawidzona za to, co robili razem z Cassianem.

Lynn nie mogła dłużej nad sobą panować. Wszystko ją przytłoczyło, a świadomość, że Kerri cierpiała za jej decyzję, łamała jej serce. Coś w niej pękło i po prostu się rozpłakała. Odwróciła się i oparła czoło o klatkę piersiową Dina, a on bez słowa objął ją i przyciągnął do siebie, oferując wsparcie, którego tak bardzo teraz potrzebowała.

Din nie mógł patrzeć na nią taką załamaną i obiecał sobie, że zrobi wszystko, by znów spotkała się z córką. 





(𝒏𝒐𝒕𝒆!)

jest i nowy rozdział!

powoli zbliżamy się do końca akcji pierwszego sezonu, 

(w końcu xD)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top