𝐶𝘩𝑎𝑝𝑡𝑒𝑟 𝑇𝑤𝑒𝑛𝑡𝑦 𝐹𝑜𝑢𝑟: 𝐵𝑎𝑐𝑘 𝑂𝑛 𝑇𝑎𝑡𝑜𝑜𝑖𝑛𝑒



Lynn nie wiedziała do końca, od czego powinni zacząć, by odnaleźć Luke'a. Jej brat mógł być wszędzie. Żył, bo gdyby było inaczej, to z pewnością, by to odczuła. Gdzie był, to była zupełnie inna kwestia. Odkąd tylko go poznała, było wiadome, że chodził własnymi ścieżkami. W porównaniu do niej, Din wysnuł plan, że aby odnaleźć Luke'a najpierw powinni skontaktować się z Mandalorianami. Nie wpadła na nic lepszego, a w końcu od czegoś musieli znaleźć, więc gdy tylko na to przystała, tak wylądowali na Zewnętrznych Rubieżach. Zostawienie samego statku było tutaj dosyć wątpliwą decyzją, ale gdy Mando próbował jej zaproponować, że może lepiej będzie, aby została i poczekała, aż on się czegoś dowie, to od razu zaprzeczyła.

Teraz gdy szli ciemną uliczką, a po obu jej stronach czyhały na nich czerwone, mordercze ślepia, nie była już taka pewna swojej decyzji.

— Póki świecą się lampy, to nas nie zaatakują — oznajmił cicho Din. — Jeśli się boisz, to...

— Nie boję się — odparła szybko. Była nieszczera, ale nie miała zamiaru w tym momencie przyznawać mu racji. — Radziłam sobie z gorszymi rzeczami.

— Zdaję sobie z tego całkowicie sprawę.

— Nie boję się — zapewniła go, ale dla własnego bezpieczeństwa schowała ręce pod swoją peleryną i zacisnęła palce na rączce od swojego miecza. — Po prostu nie lubię, jak jakieś mordercze stworzenia patrzą na mnie, jak na swój następny posiłek.

Grogu obniżył swoją głowę, chowając ją niemal przy krawędzi swojej kołyski.

— Widzisz? Nawet on ma takie samo odczucie, co ja.

— Wydawało mi się, że często podróżowałaś po Zewnętrznych Rubieżach. Powinnaś być raczej przyzwyczajona do czegoś takiego.

— Bo podróżowałam, gdy byłam młodsza, szalona i poszukiwałam adrenaliny. Teraz rozwinęło się u mnie coś takiego, jak rozum i zdecydowanie wolałabym być gdzie indziej.

Din parsknął cicho, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo nie wiedziała tego na sto procent. Po prostu Mando wydał z siebie jakiś cichy odgłos i tylko dzięki swojej Mocy potrafiła stwierdzić, że był rozbawiony tym, co właśnie powiedziała. Tyle jej na ten moment wystarczało.

— Jesteśmy na miejscu — Din skinął głową na wejście do budynku, który znajdował się na końcu ulicy. Zatrzymali się przed Twi'lekiem, który najwidoczniej tej nocy pełnił role ochroniarza całego przybytku. Zza niego dobiegały różnego rodzaju podniecone i entuzjastyczne głosy, co oznaczało, że walka, która się odbywała, musiała wywoływać wiele emocji. — Chcę pomówić z Gor Koreshem.

Ochroniarz spojrzał najpierw na Dina, później na dziecko, a na samym końcu na nią. Lynn założyła ręce na klatkę piersiową.

— Bawcie się dobrze — Twi'lek zrobił im przejście i zaprosił ręką do środka.

Din poprowadził ją przez wąski korytarz i nawet zza jego pleców potrafiła dostrzec rozentuzjazmowany tłum i ring, na którym walczyła dwójka Gamorreanów. Lynn skrzywiła się na ten widok, ale nie odezwała się ani słowem, nawet wtedy, gdy usiedli w pierwszym rzędzie, zapewne obok wspomnianego Gor Koreshem. Din opowiadał jej wcześniej, że to był gangster, ale dzięki odpowiedniej sumie kredytów mógł być w stanie przekazać im informacje, które posiadał o Mandalorianach.

— To nie miejsce dla dziecka — przywitał ich, nawet na nich nie spoglądając. — Ani dla kobiet twojego rodzaju. Nie powinnaś być przypadkiem w domu, zajmować się dzieciakiem?

Lynn cisnął się komentarz na usta. Zacisnęła pięści pod swoim płaszczem i już chciała się odezwać, gdy głos Dina ją powstrzymał.

— Ich miejsce jest przy mnie. Tam, gdzie ja, tam i oni.

— Też tak słyszałem.

— Kazano mi zabrać go do jego ludu. Jeśli znajdę innych Mandalorian, to wskażą mi drogę. Ponoć wiesz, gdzie się ukrywają.

— Po co tak od razu przechodzić do interesów? Odpręż się, pooglądaj.

Lynn wywróciła oczami. Rozsiadła się wygodniej na swoim miejscu i doszła do wniosku, że ta sprawa nie pójdzie, tak szybko, jak Din ją w tym zapewnił. Nie sądziła również, by Koreshem miał tak po prostu sprzedać im informacje, które posiadał. Z takimi typami nigdy nic nie było pewne i zawsze trzeba było zakładać najgorsze.

I chciała przeklinać swoje myśli i to przeklęte przeczucie, które mało kiedy ją zawodziło, bo Koreshem wyciągnął swój blaster i strzelił nim prosto w jednego z zawodników na ringu. Ten padł martwy, odwrócił całą ich uwagę, a po chwili Gor i jego banda skierowała swoją broń prosto na nich. Lynn dostrzegła lufę przed swoimi oczami i drugą za sobą, która napierała na jej plecy. Din znalazł się w podobnej sytuacji, ale jak zawsze zachowywał się spokojnie i bez stresu. Ona sama czuła, że bije jej serce nico szybciej, niż powinna, jednak wiedziała lepiej, że cała ta gangsterska banda nie miała z nimi większych szans. W końcu kto mógł pokonać Mandaloriana i Jedi, gdy działali razem?

— Zwykle mandaloriańskich niedobitków trzeba szukać po bunkrach, gdzie strzeżecie waszych błyszczących skorup. Beskar ostatnio zyskuje na wartości. Chętnie przygarnę to, co masz. I może noc z twoją towarzyszką.

— Taki układ nie wchodzi w grę — odezwała się od razu. — Proponuję lepszy. Co ty na to, że powiesz nam, gdzie widziałeś ostatnio Mandalorianów, a my cię nie zabijemy.

Gor zaśmiał się i spojrzał na swoich ochroniarzy, którzy zaczęli robić to samo w wymuszony sposób.

— To ciekawe, bo z tego, co widzę, to w was, a nie mnie skierowane są wszystkie blastery w tej sali. Oddaj pancerz, Mando, a pozwolę wam odejść.

Lynn zobaczyła, jak Mando uruchomił rakiety połączone z systemem w swoim nadgarstku. Grogu od razu schował się w swojej kołysce, doskonale wiedząc, co oznaczało niebieskie światło na zbroi Dina. To była chwila, gdy wszyscy ochroniarze Koreshema padli martwi wokół nich. Ciągle żyjący Gamorrean skoczył na nich z ringu, ale Lynn i Din odskoczyli na obydwie strony. Mando odsunął kołyskę z Młodym do tyłu, a zaraz został zaatakowany przez dwójkę napastników, w tym tego, który ich wpuszczał do środka.

Tym razem postanowiła nie wykorzystywać swojego miecza i skupiła się na walce wręcz. Robiła unik, a później atakowała na tyle sprawnie, że dosyć szybko udało jej się pokonać jednego z atakujących. Lynn dostrzegła, że Mando miał ręce pełne roboty z gangsterami Koreshema, gdy temu w jakiś sposób udało się zerwać z podłogi i zacząć uciekać. Na to nie mogła pozwolić.

— Złapię go! — Zawołała i ruszyła za gangsterem.

Ten zdążył wyjść na zewnątrz, a ona deptała mu wręcz po piętach. Nie miała jednak zamiaru go dalej gonić samotnie, gdy wiedziała, że na uliczkach tylko czekały na nich te same krwiożercze stworzenia. Lynn wyciągnęła dłoń do przodu i nie skupiając w sobie, aż tak wiele Mocy, sprawiła, że Koreshem zatrzymał się w miejscu. Ciągle próbował przebierać nogami, ale nic nie mógł poradzić na to, że wręcz utknął i nie był w stanie dalej uciekać. Wkrótce pojawił się również i Din pojawił. Wyrzucił metalową linkę w stronę gangstera, która natychmiast owinęła się wokół jego nóg i wtedy Lynn się wycofała. Opuściła dłoń wzdłuż swojego ciała i obserwowała, jak Mando przewiesił linkę przez pobliską latarnię, zabezpieczył ją odpowiednio i podciągnął do góry, tak, że Koreshem zwisał na niej głową w dół.

— Nie ma to jak praca zespołowa, co?

Uśmiechnęła się z zadowoleniem.

— Ty naprawdę zawsze tak luźno podchodzisz do każdego załatwiania interesów?

— To moja zdolność, by mimo niebezpieczeństwa, ciągle patrzeć na coś w pozytywny sposób. W naszym duecie ktoś musi być tym całkowicie poważnym, a ktoś tym, kto zachowuje się wręcz na odwrót. Obydwoje wiemy, które z nas jaką rolę pełni.

— Mógłbym cię w tej chwili pocałować.

Lynn uśmiechnęła się jeszcze szerzej i zarumieniła pod wpływem jego słów.

— To możemy robić później — uderzyła go w klatkę piersiową i skinęła głową na zatrzymanego gangstera. — Lepiej dowiedzmy się, gdzie ten Mandalorianin.


Jeśli czegokolwiek się spodziewała, to na pewno nie informacji, że to na Tatooine ukrywa się jakiś Mandalorianin. Było to zaskakujące, ale może mogli mieć tym razem więcej szczęścia i Luke mógł zrobić sobie tam przystanek w podróży. Kiedy wylądowali w znajomym warsztacie, Lynn była pierwsza, która opuściła Brzeszczota i poszła przywitać się z Peli.

— Wiedziałam, że prędzej, czy później się znowu spotkamy — powiedziała pani mechanik, a Organa nie omieszkała ją do siebie przytulić.

— Witaj Peli. Interes się kręci, jak widzę?

— Nie jest najgorzej, ale mogłoby być lepiej. Jakieś dodatkowe zlecenie po starej znajomości na promocji... Ej, ej! — Peli krzyknęła do swoich droidów. — Nic z tego, facet nie lubi droidów.

— Niech sobie użyją tym razem — odezwał się Din, pojawiając się za Lynn. Brunetka spojrzała na niego i uniosła jedną brew do góry, zbyt zaskoczona, by skomentować, to w inny sposób. Gdy przeniosła wzrok na Peli, ta miała to samo nastawienie. — Przydałby się jakiś szybki przegląd.

— Widzisz? Mówisz i masz. Zlecenie. W promocyjnej cenie.

— Policzę was podwójnie — Peli wyszczerzyła się szeroko. — Żartuję. Zrobię to dla was za darmo. A gdzie jest...

Din przesunął swoją torbę do przodu, a w niej schował się Grogu. Peli od razu ucieszyła się na jego widok.

— Dzięki niech będą Mocy! Tak się o tego pendraka zamartwiałam, że aż spać nie mogłam. Chodź do cioci, ty szczurku. — Peli wzięła go na ręce, by się przywitać, a młody wydawał się jak najbardziej zrelaksowany w jej objęciach. — No popatrzcie się, pamięta mnie. Ile chcecie za niego? Nie no żartuję. Ale nie do końca.

Lynn odchyliła głowę do tyłu i zaśmiała się na słowa pani mechanik.

— Nie przylecieliśmy tylko w odwiedziny — odezwała się w końcu, gdy zdołała się uspokoić.

— Tyle to ja się domyśliłam.

— Mamy sprawę i potrzebna nam pomoc — oznajmił Din. — Mam znaleźć jego rasę. Tę misję powierzyła mi Zbrojmistrzyni. Jeśli znajdę innych Mandalorian, to będziemy mogli skorzystać z sieci naszych kryjówek. Podobno ktoś mieszka na Mos Pelgo. Gdzie to jest?

— A wy skądżeście wzięli tę nazwę? Bandyci zrównali tamto miejsce z ziemią. Jak padło Imperium, były zadymy. Dlatego nie wyściubiam stąd nosa.

— Więc Mos Pelgo, to ruiny?

— Coś może jeszcze z tego zostało. W końcu minęło już trochę lat. Dla ścisłości – byle komu bym nie powiedziała, ale wam tak. Hej, R5! Daj tu mapę Tatooine!

Droid obudził się ze swojego snu, a później wolno podjechał w ich stronę. Lynn uśmiechnęła się, bo od razu przypomniał jej się R2D2 i to jak pomagał im w trakcie walki rebeliantów. Peli narzekała na to, że jej droid poruszał się strasznie wolno, określiła go nawet tym, że po prostu był leniwy i nie miała go komu zareklamować. R5 ostatecznie wyświetlił im holo mapy Tatooine jeszcze sprzed czasów wojny.

— Tu jest Mos Eisley, Mos Espa, a tu, w tej okolicy — Peli po kolei wskazywała na regiony i dzielnice na planecie. — Mos Pelgo.

Problem polegał jedynie, że w miejscu, w którym rzekomo znajdywało się Mos Pelgo nic nie było na mapie.

— Nic nie widzę.

— Jest tam — zapewniła Peli, patrząc na Mando — Przynajmniej kiedyś było. Brud, smród i ubóstwo. Zapyziała górnicza osada. Wypatrzą tego twojego złoma ze stu kilometrów.

— Czyli musimy dostać się tam w inny sposób...

— Peli? — Mando spojrzał na panią mechanik, a ona mruknęła pod nosem, pokazując, że go słucha. — Masz jeszcze ten skuter?

— Za kogo mnie masz? Oczywiście, że tak. Zardzewiały, ale wszystko, co do mnie trafia, to działa, dzięki mnie. Chodźcie.

Peli zaprowadziła ich na tył swojego warsztatu i tak, jak obiecała, tak udostępniła im skuter, który Din zresztą sam używał nie tak dawno temu, gdy ostatnim razem znajdowali się na Tatooine. Wtedy ją uratował, ale to nie był pierwszy i ostatni raz.

— Na jednym się raczej we dwójkę nie zmieścicie, ale dobra ciocia Peli ma jeszcze w zanadrzu jeden model. W nieco gorszym stanie, ale na podróż tam i z powrotem raczej da radę.

— Bierzemy — zadecydował Din. Odebrał Grogu z ramion Peli, a później schował go do torby i przymocował do jednego ze skuterów. — Wrócimy w ciągu kilku dni.

— Jasne. Do waszego powrotu ten twój złom będzie w stanie użyteczności. Nie powiem, że jak nowy, bo do tego zdecydowanie daleko.

— Do zobaczenia, Peli — Lynn skinęła do niej głową i chwyciła dłoń Dina, gdy ten ją wyciągnął i pomógł usiąść jej na skuterze. — Nie doprowadź do ruiny Brzeszczota. To nasz jedyny środek transportu.

— Zrobię co w mojej mocy — wyszczerzyła się szeroko. — Wy uważajcie na siebie. — Peli podeszła do niej i pochyliła nad nią, gdy Din zasiadał na drugim motorze. — To ty na nich uważaj. Bez ciebie sobie kompletnie nie poradzą.

Lynn jedynie zaśmiała się krótko i po chwili odpaliła swoją maszynę, ruszając za Mando w obranym kierunku. 





(𝒏𝒐𝒕𝒆!)

wracamy na Tatooine! 

Peli i Lynn to powinny zostać nowymi psiapsiółkami normalnie i oficjalnie też ruszamy z akcją z  sezonu, na co czekałam, zwłaszcza na to, co jeszcze przed nimi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top