𝐶ℎ𝑎𝑝𝑡𝑒𝑟 𝑇ℎ𝑟𝑒𝑒: 𝑇ℎ𝑒 𝐵𝑎𝑏𝑦
Nazajutrz Lynn stwierdziła, że nauka jazdy na blurrgu wcale nie była takim łatwym zadaniem. Miała wrażenie, że Moc tylko odrobinę jej pomagała, zwłaszcza kiedy za każdym razem lądowała na tyłku na twardej, piaszczystej podłodze. Jednak koniec końców udało jej się opanować niesforne zwierzę, a nawet zyskać z nim jakąś nić przyjaźni.
Z Mando było o wiele gorzej. Stworzenie najwidoczniej pamiętało, że to właśnie z nim nie tak dawno walczył. Kuiil zażartował nawet, że jeśli Din zdejmie swój hełm to blurrg bardziej go polubi, a to sprawiło, że Lynn zachichotała cicho. Mandalorian to usłyszał i gdy spojrzał na nią z opuszczoną w irytacji głową, tylko mocniej się zaśmiała. Sama się sobie dziwiła, bo do tej pory była tylko garstka osób w całej Galaktyce, które wprawiały ją w tak dobry humor. Po pierwszym wyjątkowo poważnym spotkaniu z Mando nie spodziewała się, że on też będzie mógł się do nich zaliczać. Nawet jeśli on sam miałby na tym ucierpieć. Albo jego duma.
Koniec końców Dinowi udało się zapanować nad zwierzęciem i to była kwestia czasu, aż cała trójka ruszyła w drogę. Dosiadanie blurrga pojedynczo było ciekawym doświadczeniem, ale gdy dzieliła zwierzę razem z Mando... Musiała przyznać, że czuła się dosyć nieswojo. Już dawno nie znajdywała się blisko żadnego mężczyzny i to samo sprawiało, że na jej twarzy pokazały się widoczne rumieńce. Miała wrażenie, jakby zachowywała się jak niewinna, niczego nieświadoma nastolatka, gdy po raz pierwszy miała bliższy kontakt z chłopakiem. Przeszła to i pamiętała dokładnie, jak wtedy się czuła. Teraz była starsza i odczuwała to wszystko inaczej, bez tej młodzieńczej naiwności, ale ciągle czuła ciepło, które rozchodziło się po całym jej ciele. Ciepło, które biło od sylwetki Mando, nawet jeśli jedyne, co czuła na plecach, to elementy jego zbroi i skórzane rękawiczki na dłoniach.
Droga nie była długa, a może to po prostu jej wydawała się taka krótka, bo była pochłonięta myślami o zupełnie czymś innym. Gdy się zatrzymali, potrafiła dostrzec w dali miasteczko, które wyglądało na dobrze strzeżone. Lynn poczuła nową ekscytację i krew zaczęła krążyć szybciej, bo miała wrażenie, że jeszcze nie była tak blisko, by osiągnąć swój cel. Uśmiech cisnął się jej na usta i wiedziała, że nawet jeśli nie będzie to, co dokładnie oczekiwała, tak nie miała zamiaru sobie tego wyrzucać.
— Tutaj znajdziecie swój cel — odezwał się Kuiil, wskazując palcem na obóz. Mando wyciągnął z kieszeni worek z kredytami i podał towarzyszowi, ale ze względu na Lynn, która siedziała przed nim, zrobił to dosyć nieporadnie. Prawie oberwała od niego łokciem w żebra. Kuiil jednak nie przyjął zapłaty. — Odkąd tamci przybili, przez nasze terytorium przewala się nieskończona rzeka najemników. Niszczą wszystko, co spotkają na swojej drodze.
— Więc czemu nam pomogłeś? — Zapytał Mando, a sama Lynn zaczęła mieć pewne podejrzenie, jaka może być odpowiedź.
— Bo tu nie ma miejsca dla obcych. Mieszkańcy tych ziem chcą żyć w spokoju. Pokoju nie będzie, póki ci tutaj nie odejdą.
— Czemu my? — Tym razem ona się odezwała. — Sam mówiłeś, że nie jesteśmy pierwsi.
— Nigdy nie spotkałem Mandaloriana. Ani rycerza Jedi. Podobno swego czasu walczyliście razem ramię w ramię. Słyszałem różne opowieści. Jeśli jest w nich cień prawdy, to powinniście się z tym szybko uporać. Wtedy znów nastanie pokój. Com rzekł, rzekłem.
Kuiil pożegnał się i ich zostawił. Lynn zeskoczyła ze zwierzęcia i wspólnie z Mando udała się na skraj klifu, skąd mogli lepiej dostrzec obóz najemników. Din wyciągnął swoją lornetkę i przyłożył do wizorów w swoim hełmie. Ona sama tylko przez moment zastanawiała się, jak to było możliwe, że w ogóle był w stanie coś widzieć. Poczuła też małe wyrzuty sumienia, że nie zdradziła, że była Jedi. Nie wiedziała, skąd to się brało, ale w jakiś sposób chciała mu to wytłumaczyć.
— Słuchaj, apropo tego, że jestem wrażliwa na Moc... — zaczęła niespokojnie, spoglądając na niego przelotnie. On jednak spoglądał na obóz, który mieli zaatakować.
— Nie musisz nic mówić — odparł. — Rozumiem twój brak zaufania.
— To nie tak — pokręciła głową, chociaż wiedziała, że miał rację. — Po prostu... Znaczy tak, jestem osobą o niskim poziomie zaufania... W sensie mi trudno jest komuś zaufać, nie na odwrót, chociaż teraz tak myślę, że to wcale nie zabrzmiało lepiej.
— Maarva... — Mando westchnął ciężko, odwracając głowę w jej stronę.
— Lynn — przerwała mu szybko. Zagryzła dolną wargę i uśmiechnęła się niepewnie. — Jeśli mamy to zrobić razem, to powinieneś znać moje prawdziwe imię. Dokładnie to Lynnea, ale wszyscy mówią do mnie Lynn.
Jestem z ciebie cholernie dumny, księżniczko. Wiem, że to nie było dla ciebie proste.
Lynn utkwiła swój wzrok gdzieś obok Mando i miała ochotę zakląć, gdy dojrzała znajomą sylwetkę, która była dostrzegalna tylko dla niej. Duch, który się zmaterializował, prześladował ją od lat i sądziła, że nigdy się od niego nie uwolni. Właściwie nawet tego nie chciała, bo to dawało jej znikome wrażenie tego, że ciągle miała go przy sobie. Chociaż w takiej postaci.
— Wiedziałem, że podałaś mi błędne imię. Prawdopodobnie na twoim miejscu zrobiłbym to samo.
— A zrobiłeś? — Zaczerwieniła się szybko, gdy zrozumiała, że wcale nie mogła wymagać od niego odpowiedzi na to pytanie.
Mando pokręcił głową.
— Byłem z tobą szczery... Lynn — kiedy wypowiedział jej prawdziwe imię, coś się stało. Jakiś dreszcz przeszedł przez jej ciało. Było to coś, co nie czuła od wielu lat, a właściwie od młodzieńczych czasów. Nie spodziewała się, że jeszcze była w stanie coś takiego poczuć.
— Okej, to co widzisz? — Wskazała głową na obóz w dole wąwozu. Nić porozumienia, która się między nimi stworzyła była dla niej zaskakująca, a atmosfera w żaden sposób krępująca. Wolała jednak zmienić temat, bo jeśli byli ze sobą szczerzy, tak ciągle mieli zadanie do wykonania. — Ilu ich tam jest?
— Naliczyłem co najmniej kilkunastu. Mają zaawansowaną broń, a czy ty... — Lynn nie czekała na to, jak zada pytanie, które go nurtowało. Wyciągnęła spod swojego płaszcza swój miecz i uśmiechnęła się do niego niewinnie. — ... masz broń. Wszystko jasne.
W obozie najemników zaczęło się coś dziać. Jak się okazało, przed wejściem pojawił się droid łowczy i jak Lynn nigdy nic nie miała do droidów, tak teraz jego obecność nie była nikomu na rękę.
— Podpunkt 16 protokołu Gildii Łowców Nagród nakazuje wam natychmiast wydać rzeczoną osobę — odezwał się droid mechanicznym głosem, na tyle głośno, że Lynn i Mando byli w stanie go usłyszeć z miejsca, w którym się znajdywali.
Jak bardzo dyplomatycznie mógł brzmieć, tak nie minęło zaledwie kilka sekund, gdy rozpoczęła się walka. Droid w dużej mierze szybko pokonał najemników, a przynajmniej tych, co znajdywali się na placu, bo wrota do jednego z budynków zamknęły się z cichym sykiem i Lynn podejrzewała, że ktokolwiek w nich zniknął, tak właśnie zwoływał posiłki.
— Droidy — westchnął z irytacją Mando i podniósł się z ziemi. Podał rękę Lynn, a ona bez wahania ją przyjęła. — Idealny sposób na to, jak skomplikować zadanie.
— Nie lubisz droidów?
— Nie ufam im — poprawił ją. — Chodźmy. Droid Gildii tutaj jest, a to oznacza, że nie tylko ja otrzymałem to zlecenie.
— Tak czy inaczej, to ciągle my mamy przewagę liczebną.
Din skinął i ruszyli w dół wąwozu. Gdy dotarli do obozu, mogli lepiej dostrzec nieprzytomne ciała na placu, a na samym środku, tuż przy małej studni, stał droid łowczy. Wyciągnął ramiona do przodu, celując we wszystko, co tylko mogło mu zagrażać.
— Jednostko IG! — Zawołał Mando, a droid zwrócił na niego swoją broń i strzelił. Wojownik upadł do tyłu, ale na całe szczęście nic mu się nie stało, bo pocisk, którym oberwał, trafił w jego zbroję. Din wyciągnął lokalizator, który otrzymał w Nevarro i uniósł do góry. — Nie strzelaj! Należę do Gildii!
— Myślałem, że mam to zlecenie na wyłączność.
— Podobnie jak ja — Mando wstał i schował się za murem, za którym kryła się również Lynn. — Tyle po ataku z zaskoczenia.
— Muszę zabrać twój traker. Już wystawiłem protokół ujęcia. Nagroda jest moja.
— O ile się nie mylę, to na razie stoisz tu z pustymi rękami. Mam propozycję. Podzielimy się nagrodą.
Lynn otwierała usta, by się wtrącić, ale poczuła uścisk dłoni Dina na swojej ręce. Jego palce delikatnie zacisnęły się wokół jej nadgarstka i tylko ten mały gest sprawił, że postanowiła mu zaufać w tym, co robi. Poza tym czuła, że miał jakiś plan, którego nie miał jak jej zdradzić.
Co było dla niej dziwniejsze, droid zgodził się na rzekomy układ.
— Świetnie — skomentował Din, ale ona sama miała wrażenie, jakby słyszała w jego głosie zirytowanie. — To teraz zwieramy szyki, znikamy stąd i obmyślamy plan.
— Oczywiście to mnie przypadnie cała zasługa za wykonanie tej misji.
— Naprawdę? — Mruknęła z irytacją Lynn i uniosła brew do góry. Zaczęła rozumieć to całe nastawienie Mando do droidów. — Możecie to obgadać później? To nie tak, że właśnie w każdej chwili mogą nas zabić.
— Wymagam odpowiedzi, jeśli mam kontynuować...
Droid nie był w stanie dokończyć, bo na dachu pobliskiego budynku, pojawił się jeden z najemników i zaczął do nich strzelać. Później na placu pojawili się kolejni i walka rozegrała się na dobre.
— Tyle z obmyślania planów, zgadza się? — Zagadnęła niemal wesoło do Dina.
— Nie daj się zabić, Lynn.
— Ty również.
Lynn skinęła do niego głową i z cichym sykiem aktywowała swój miecz. Biały strumień światła od razu się roziskrzył, a ona ruszyła do walki. Musiała przyznać, że szło jej dosyć opornie, bo dawno nie korzystała z pełni swoich zdolności, które nabyła w trakcie szkolenia. Kilka razy omal nie została trafiona i tylko w miarę szybki refleks pozwolił jej wyjść cało ze starcia. Odpierała każdy atak w jej stronę, aż do momentu, gdzie najemników było coraz więcej i otoczyli ich niemal z każdej strony.
Trójka sojuszników schowała się za przewaloną maszyną. Droid bez skrupułów celował do grupy przeciwników, a Lynn kucnęła, próbując wymyślić coś, co przeleję przewagę na ich stronę.
— Nie chcę nic mówić, ale właśnie jesteśmy na dosyć przegranej pozycji.
Nigdy nie należała do wyjątkowo optymistycznych osób. Zawsze wolała zakładać, że coś się nie uda, niż ślepo wierzyć, że wszystko pójdzie bezproblemowo. Kiedy spodziewała się rozczarowania, tak nigdy nic nie było w stanie ją rozczarować. Jednak nawet i na to potrafiła znaleźć wyjątki, których nic nie mogło zmienić.
— Dobra wiadomość jest taka, że wiem, gdzie jest nasz poszukiwany. Tam! — Din wskazał ręką na zamknięte drzwi tuż obok nich. Traker zaczął się świecić i wydawać mocniejsze odgłosy, tylko potwierdzając to, co powiedział Mando. — Lynn, na trzy...
— Idziemy do drzwi. Rozumiem. Raz...
— Dwa...
Lynn nie powiedziała „trzy", tylko od razu ruszyła w stronę wejścia. Szybko jednak schowała się za najbliższym filarem, gdy strzelanina nabierała na mocy i prawie poczuła, jak promień blastera przeleciał obok jej głowy. Oparła głowę o mur i wzięła głęboki oddech. Wspomnienia z czasów walki wróciły do niej natychmiast, a serce biło tak szybko, że przez chwilę miała nawet wrażenie, że wypadnie jej z piersi. Wiedziała, że nic takiego się nie stanie, bo znała to uczucie. Adrenalina i strach było najbardziej zabójczym połączeniem.
— Miało być na trzy! — Zawołał do niej Din, a ona spojrzała w bok, trochę nieprzytomnie. — Raz, dwa, trzy i atak!
— Wybacz, wydawało mi się, że atakujemy na trzy. Jest różnica między atak na trzy, a po trzy. Nie sprecyzowałeś tego dokładnie.
— Nie wierzę — Din pokręcił głową, akurat w tym samym czasie, gdy ona wyjrzała za filar, by zobaczyć, że na placu pojawiło się jeszcze więcej najemników.
— Ja też, bo właśnie utknęliśmy w potrzasku — powiedziała nerwowo, lekceważąc jego stosunek do jej wcześniejszego zachowania.
— Uruchamiam procedurę samozniszczenia — odezwał się niespodziewanie droid, a na jego piersi uruchomiła się świecąca na czerwono bomba.
— Że co?
Lynn była tak samo zszokowana, co Din.
— Zgodnie z protokołem producenta nie mogę dać się schwytać. Muszę dokonać samozniszczenia.
— Chwila czekaj! Jedyne, co musimy zrobić to dostać się do środka, więc... — wzięła głęboki oddech, czując, jak brakuje jej powietrza w płucach. — Jedno z nas idzie rozwalić zamek, a reszta go osłania. Jacyś chętni? — Mando spojrzał na nią, ale z nerwów i płynącej adrenaliny w żyłach, nawet Moc nie była w stanie jej podpowiedzieć, czy faktycznie na nią patrzył. Dlatego już, gdy się odezwała, wiedziała, że brzmiała nadzwyczajnie głupio. — Czy ty właśnie na mnie patrzysz? Bo szczerze nie umiem tego teraz stwierdzić i nie ukrywam, że to trochę mnie stresuje.
— Nie uważasz, że to nie jest odpowiedni moment na takie rozmowy?
— Prawdopodobnie, ale to nie tak, że zaraz możemy zginąć, a ja nie otrzymam odpowiedzi na swoje pytanie. Niewiedza jest najgorsza, Mando, pamiętaj o tym.
On jednak ją zignorował i uprzedzając, że mają go osłaniać, ruszył w stronę drzwi, próbując je otworzyć. Dźwięki blasterów były jedynym, co była w stanie słyszeć i ogłuszały nawet jej szybko bijące serce, które obijało się w uszach. Wkrótce Mando cofnął się z powrotem za filar, kiedy najemnicy zaczęli atakować ich wszystkim, co mieli. Lynn wychyliła się kilka razy, by odbić pociski z blasterów i była z siebie dumna, gdy każdy z nich trafił z powrotem w osoby, które je wystrzeliły.
Wtedy na placu na chwilę się uspokoiło i czuła, że nie zwiastowało to niczego dobrego. I tak było, gdy zobaczyła, jak w ich stronę wycelowano armatę, która bez problemu mogła zniszczyć cały filar, ale i budynek.
— Mamy przekichane — mruknęła cicho. — Zabiją nas wszystkich.
— Ona ma rację — odpowiedział IG. Lynn niekoniecznie była zadowolona z tego, że się z nią zgadzał. Spodziewała się jakiegoś błyskotliwego planu, który zakładał, że wyjdą z tego cało. — Dlatego uruchamiam procedurę samozniszczenia.
— Nic mi tutaj nie uruchamiaj! — Wkurzył się Mando, a później pochylił głowę w jej stronę. — A ty się uspokój. Nie zabiją nas, a my się przedrzemy.
— Jeśli nie, to uprzykrzę twoje życie po śmierci, wierz mi.
Lynn prawie się zaśmiała i cała trójka wyskoczyła zza filara. Zamarli w bezruchu, gdy armata została uruchomiona, a w ich stronę puszczono zabójcze pociski.
— Okej — Mando złapał ją za rękę i schował z powrotem za murem. — Cofam to, co powiedziałem.
— Co dokładnie? To, że nas nie zabiją, czy że się przedrzemy?
— Musimy zmienić plan — zdecydował, upominając po raz kolejny droida, by nie odpalał procedury samozniszczenia. — Ściągnijcie ich ogień, a ja to załatwię.
— To da się załatwić — mruknęła z przekąsem i razem z droidem wyskoczyła do przodu, ściągając na nich cały ogień z broni. IG szybko padł pod murem i stał się głównym celem, gdy ona sama ledwo odpierała atak ze strony reszty najemników.
Mando w zaskakującym dla niej tempie uporał się niemal ze wszystkimi. Wyrzucił linkę ze swojego ramienia w stronę armaty i po chwili sam nią kierował, celując w całą grupę na placu i dachach budynków. Później zszedł z zadowoleniem na ziemię, a ona schowała swój miecz świetlny.
— Nie można było tak od razu? — Zapytała z wyrzutem i rozbawieniem. Wskazała ręką na wojownika i armatę. — Wierz, że oszczędziłoby to nam czasu, stresu i traumatycznych przeżyć?
— Jak na to, że jesteś Jedi, jesteś straszną panikarą. Mówiłem ci, że nas nie zabiją i właśnie tak się stało — Lynn była pewna, że w tym momencie Mando wywrócił na nią oczami. — Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?
Gdy usłyszała w jego głosie cichą troskę i położył dłoń na jej ramieniu, znów poczuła się tak, jak wtedy, kiedy jechali wspólnie na blurrgu.
— Co najwyżej tylko trochę pobijana. Nic mi nie będzie, chociaż przyznam, że przez chwilę miałam wrażenie, że nie uda nam się z tego wyjść cało. Dlatego... Dziękuję. W ten sposób istnieje naprawdę duże prawdopodobieństwo, że wrócę do domu.
Mando skinął głową i pomógł podnieść się IG z ziemi. Lynn zignorowała ich krótką wymianę zdań, spoglądając na drzwi do budynku, które cały czas były zamknięte. Później utkwiła swój wzrok w ciągle działającej armacie i jeden pomysł od razu przyszedł jej do głowy. Bez większego zastanowienia wskoczyła na armatę i wycelowała nią w stronę zablokowanych drzwi.
— No co? — Odezwała się z uśmiechem, gdy pozostała dwójka zwróciła na nią swoją uwagę. — Chcieli nas tym zabić, to równie dobrze możemy teraz to wykorzystać.
Lynn wycelowała promień blastera w stronę drzwi. Wyważenie ich zajęło jej krótką chwilę, ale w końcu udało się dostać do środka. Z rogu pomieszczenia wyskoczył jeden, samotny najemnik, których chciał ich zaatakować, ale sam leżał martwy na podłodze, zanim zdążył do nich strzelić. Była pod wrażeniem szybkością i spostrzegawczością Mando, ale dochodziła do wniosku, że właśnie tak został wychowany – by być czujnym i jak najlepszym wojownikiem w galaktyce.
Zapomniała o tym szybko, gdy wyczuła w pomieszczeniu czyjąś obecność. Czuła Moc, chociaż nie była ona tak silna, jak się spodziewała, tak zdecydowanie nie należała ona do niej. Nie potrzebowała ani trakera Mando, ani skanera IG, by wiedzieć, gdzie ma się udać. Od razu skierowała swoje kroki pod ścianę naprzeciwko, aż w końcu zatrzymała się przed unoszącym się w powietrzu urządzeniu. Zrzuciła z niego fragment linowej sieci i kliknęła pierwszy z brzegu przycisk na panelu kontrolnym. Ten zaświecił się na żółto i kopuła otworzyła się z cichym sykiem.
Uśmiechnęła się szeroko, gdy dostrzegła w środku stworzenie, którego poszukiwała od tygodni. Zielony stworek wyglądał jak najbardziej niewinne stworzenie, jakie kiedykolwiek widziała. Przyglądał jej się swoimi wielkimi oczami, a ona poczuła niespotykane ciepło w sercu. Wiedziała, że miała zamiar zrobić wszystko, by ochronić tę bezbronną istotę.
— Dostałem wyraźne rozkazy. Cel ma zostać zlikwidowany.
— Co?
Lynn obudziła się z transu, w który wpadła pod wpływem dziecka i spojrzała niemal z nienawiścią na droida. Ten uniósł swoje ramię do góry i wycelował w stworzenie, a później było słuchać jedynie odgłos pojedynczego blastera i jednostka IG padła na ziemię. Spojrzała na pokonanego droida, a następnie na Mando, który chował swój blaster.
Jeśli wcześniej nie była pewna, czy na pewno mogła mu ufać, tak teraz zdecydowanie w to wierzyła.
(𝒏𝒐𝒕𝒆!)
zgodnie z obietnicą, wrzucam kontynuację
jest i baby! czas na dalszą zabawę z tą trójką
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top