𝐶ℎ𝑎𝑝𝑡𝑒𝑟 𝑆𝑒𝑣𝑒𝑛: 𝐵𝑟𝑜𝑘𝑒𝑛 𝐻𝑒𝑎𝑟𝑡



Lynn nie wiedziała, czego powinna się spodziewać po wejściu do domu Dameronów. Miała wyrzuty sumienia, że zostawiała Dina samego, ale ten po kilkukrotnym zapewnieniu jej, że umie się sobą zająć i stwierdzeniu, że przyjaciółka potrzebowała ją o wiele bardziej, na chwilę odpuściła. Czuła... Właściwie nie wiedziała do końca, jak powinna opisać to, co czuła. Z jednej strony jej serce pękało na samą świadomość, że Shara umierała i nic nie była w stanie z tym zrobić. Z drugiej naprawdę cieszyła się z powrotu do domu, ale nie chciała, by był on, aż tak słodko-gorzki. Do tego dochodził jeszcze fakt, że prędzej, czy później na pewno ktoś będzie chciał dopaść Młodego Yodę. Mogła naiwnie wierzyć, że nikt o zdrowych zmysłach nie zaatakuje Yavin 4, ale musiała też myśleć logicznie – zawsze znajdywał się jakiś śmiałek. To oznaczało, że swoim zachowaniem, sprowadzeniem ich tutaj, narażała wszystkie bliskie jej osoby.

— Lynn, jesteś — Kes wyszedł z jednego z pokoi, a ona uśmiechnęła się słabo do przyjaciela. Mężczyzna od razu do niej podszedł i szybko do siebie przytulił. — Shara akurat się obudziła. To jej dobry dzień, bo czuje się zdecydowanie lepiej, niż wczoraj.

Nadzieja w jego głosie, niemal łamała jej serce. Nie chciała, by przechodził przez to samo, co ona, ale jednocześnie czuła, że śmierć zbliżała się do tego miejsca. W takich momentach żałowała, że Moc, którą posiadała, nie pozwalała jej odczuwać tylko pozytywnych emocji, ale również te negatywne. Gdyby było inaczej, ciągle wierzyłaby, że Shara może jeszcze wyzdrowieć, nawet jak nieprawdopodobne, by to się wydawało.

— To dobrze, Kes. Myślisz, że mogę z nią porozmawiać?

— Tak — skinął głową. — Wie, że wracasz do domu. Ucieszy się na twój widok.

Lynn podeszła do drzwi, z których wcześniej wyszedł Kes i zapukała cicho. Gdy usłyszała zaproszenie, nacisnęła na klamkę i popchnęła do przodu. Ledwo weszła do środka, a od razu dostrzegła swoją najlepszą przyjaciółkę na łóżku. Łzy cisnęły się jej do oczu, gdy patrzyła na nią tak słabą i chorą, kiedy nie tak dawno była wulkanem energii. Uczyła Poe jak latać na jej starym A-wingu, tańczyła razem z nią i Kerri, gdy potrzebowała odpocząć od swoich chłopaków, czy wspólnie udawały się do kantiny, by na chwilę znów poczuć się tymi samymi rebeliantkami, którymi były, gdy się poznały.

— Zgadnij, kto przyjechał? — Lynn zawołała, starając się na spokojny i zabawny głos. Znała Sharę i wiedziała, że ostatecznie czego teraz chciała, to by ktoś się nad nią użalał i życzył współczucia.

— Niech mnie, Lynnie! — Shara spojrzała w jej stronę i jej blada twarz jakby odrobinę rozpromieniała. Z trudem podniosła się do pozycji siedzącej, a później wyciągnęła ręce do przodu. Lynn podeszła do swojej przyjaciółki, objęła ją ramionami i wymieniły delikatny uścisk. — Dobrze znów cię widzieć. Stęskniłam się.

— Och, ja tak samo. Wiesz dobrze, że Yavin to moje miejsce. Zbyt wiele dobrych chwil tutaj przeżyłam, by tak po prostu z niego zrezygnować.

— Kto by pomyślał, że zwykła baza rebeliancka stanie się naszym domem, co?

Lynn odsunęła się od niej i przysiadła na rogu łóżka. Złapała swoją przyjaciółkę za rękę i posłała jej delikatny uśmiech.

— Na pewno nie my — zachichotała krótko. — Poe nieźle urósł przez te kilka tygodni.

— Widziałaś go? — Shara uśmiechnęła się na wspomnienie swojego synka. Była w nim całkowicie zakochana od pierwszego momentu, gdy go ujrzała, tak samo jak w jego ojcu. — Słodkie dziecko. Kerri traktuje jak starszą siostrę.

— Nic w tym dziwnego. W końcu razem się właściwie wychowują.

— Zgadza się — Shara westchnęła cicho. — Lynn? Przestań.

Organa zmarszczyła brwi i spojrzała na swoją przyjaciółkę bez zrozumienia.

— Wiem, że znowu próbujesz mnie uleczyć. Nie oszukasz mnie — dodała szybko. Prawda była taka, że Lynn kiedy złapała ją za dłoń, faktycznie próbowała wykorzystać Moc, by zatrzymać chorobę. Jednak tak jak poprzednim razem, tak i teraz czuła, że to nic nie dawało. Jedynie co, to może tylko odrobinę zmniejszało ból Shary. — Wiem, że czujesz się winna, że nie możesz nic zrobić, ale... Nie rób tego, proszę. To nie twoja wina. Tak najwyraźniej miało być.

— Shara... Nie mów tak, jakbyś już pogodziła się z tym, co się dzieje. Jeszcze na pewno jest coś, co może ci pomóc.

— Jak okropnie to brzmi, tak jest jak jest. Chciałabym zobaczyć, jak Poe dorasta i zostaje pilotem, bo niech mnie, ale już teraz wiem, że tak się stanie — obie kobiety zaśmiały się cicho. — Jednak niektóre rzeczy nie są nam do końca pisane. Mogę cię o coś prosić?

Lynn pociągnęła cicho nosem. Łzy, które się starała powstrzymywać, tak powoli spływały na jej policzki. Po raz kolejny w życiu czuła, że jedyne co było jej pisane, to ból straty bliskiej osoby. Nawet nie próbowała dokładnie zliczać tego, ile ich straciła. Wiedziała, że ta liczba była zbyt duża.

— O co tylko chcesz.

— Zaopiekujesz się Kesem i Poe? Kes jest twardy, ale wiem, jak to wszystko przeżywa, a Poe... Będzie potrzebował matczynej opieki, gdy mnie zabraknie. Poza tym boję się, że jak dorośnie to on i Kes nie będą w stanie się ze sobą dogadać, bo są mocno do siebie podobni.

— Nie musisz się niczym martwić. Zaopiekuję się nimi najlepiej, jak tylko będę mogła. Poza tym mam już doświadczenie w dzieciach, które są niemal kopią swoich ojców.

Shara zaśmiała się krótko, kładąc dłoń na klatce piersiowej. Skrzywiła się przez chwilę, ale gdy Lynn chciała jej jakoś pomóc, tak szybko ją zatrzymała.

— Skoro mowa o Cassianie — zaczęła Shara po chwili, gdy odzyskała poprawny oddech — chcesz, bym coś mu przekazała? Wiem, że i tak masz te jego wizje, ale wiesz... Zawsze mogę mu skopać tyłek za to, że cię zostawił.

— Okej, przy okazji możesz go nazwać tchórzem, bo wywinął się od wychowywania Kerri.

Och, to boli, księżniczko.

Lynn mimo wszystko parsknęła krótko, Shara uśmiechnęła się z rozbawieniem, ale po chwili obie spoważniały.

— Dobrze wiem, że nigdy byś tak do niego nie powiedziała. Zbyt mocno go kochałaś i cały czas go kochasz po tylu latach. Nie zaprzeczaj. Jestem twoją przyjaciółką. Widziałam to na własne oczy.

— Czasami mam wrażenie, że ta rana nigdy się nie zagoi. Myślisz, że to w ogóle możliwe?

— Jego śmierć zawsze będzie cię boleć, Lynnea — powiedziała szczerze Shara. — Kochałaś go całym sercem, byliście małżeństwem... To normalne, że trudno ciągle ci się pogodzić z tym, co się stało, zwłaszcza że zginął, by tak naprawdę uratować resztę z nas. To niczego nie zmienia, ale myślę, że czeka na ciebie jeszcze wiele wspaniałych rzeczy. Może nawet będziesz w stanie jeszcze raz się zakochać... Kto wie? Po prostu otwórz swoje serce, a wszystko jest możliwe. Wiem, że Cassian by chciał, byś była jeszcze szczęśliwa bez niego.

Nawet nie wiesz Shara, jak bardzo.

Lynn postanowiła zignorować słowa ducha, które i tak miała problem, by zaakceptować.

— To ja powinnam cię teraz wspierać, a nie na odwrót.

Shara pochyliła się nieco do przodu i położyła dłoń na jej policzku. Gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się do niej.

— Ktoś inny potrzebuje twojego wsparcia — kobieta wyprostowała się i opadła z powrotem na poduszkę. — Nigdy nie chciałam cię obarczać opieką nad moim chłopcami. Myślałam, że będziemy mieć więcej czasu, ale czuję, że to się stanie dzisiaj. Ty pewnie też to czujesz.

Lynn pokręciła głową, nie powstrzymując spływających łez. Jak to mogły być nasze ostatnie chwile?

— Więc to nasze pożegnanie?

— Prędzej, czy później znów się zobaczymy — ścisnęła ją delikatnie za dłoń. — Zawołasz Kesa i Poe? Chcę jeszcze z nimi pobyć.

— Obiecuję, że będę się nimi opiekować, tak jak wy opiekowaliście się mną i Kerri. Nigdy ci tego nie powiedziałam, ale kocham cię Shara. Zawsze byłaś dla mnie jak siostra i byłaś przy mnie, kiedy tego potrzebowałam. Nie wiem, jak sobie bez ciebie poradzę.

— Jesteś silną kobietą, Lynn. Poradzisz sobie ze wszystkim. 


Lynn powstrzymywała się przed dalszym płaczem, gdy wyszła z domu Dameronów. Zatrzymała się na chwilę przy małym tarasie przed głównym wejściem skąd mogła dostrzec bawiących się Kerri i Poe z Młodym Yodą. Dzieciaki przyglądały się temu, jak stworzenie próbowało łapać żabę z małego oczka wodnego, które znajdywało się w ogrodzie. Kes obserwował wszystko z boku, ale mogła dostrzec na jego twarzy mały uśmiech.

Dopóki na nią nie spojrzał. To była chwila, gdy stał tuż przy niej.

— Prosiła, byś razem z Poe do niej przyszedł — powiedziała łamiącym się głosem.

Kes nie odpowiedział, ale potrafiła dostrzec, że sam powoli rozumiał, dlaczego Shara chciała zobaczyć jego i Poe. Lynn poklepała go po ramieniu, ale nie powiedziała nic więcej. Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, które mogłyby pomóc zmierzyć się im z tym, co na nich czekało. Jedyne, co mogła zrobić, to dopełnić obietnicę, którą dała swojej przyjaciółce. Dameron zawołał małego Poe do siebie i razem weszli do domu. Lynn krajało się serce na świadomość, że był jeszcze taki młody i już teraz miał się zmierzyć z utratą bliskiej osoby. To nie powinno mieć miejsca.

— Kerri? — Lynn podeszła do swojej córki. — Chodź. Porozmawiamy w domu dobrze?

Nastolatka skinęła głową. Wzięła na ręce Małego Yodę i wszyscy skierowali się do budynku obok. Bee wydawał z siebie ciche odgłosy przez cały ten czas, a Lynn chciała, by droga do domu wydłużyła się tak bardzo, jak to było tylko możliwe, bo nie miała pojęcia, jak przekazać swojej córce, że jej przyszywana ciocia właśnie umiera.

Gdy weszły do środka, w głównym pomieszczeniu siedział kompletnie skrępowany Din. Przyglądał się czemuś, co wisiało na ścianie naprzeciwko, a przynajmniej Lynn miała takie wrażenie. Kiedy je dostrzegł, od razu się podniósł ze swojego miejsca i na nich skupił swoją uwagę.

— Coś się stało? — Zapytał od razu, spoglądając na nią. Lynn uśmiechnęła się smutno, bo wyglądało na to, że jej udawanie, że wszystko gra na nic się nie zdawało przy nim. — Mogę jakoś pomóc?

— Nie — pokręciła głową — ale dziękuję. Możesz zająć się Młodym na chwilę?

— Będę na zewnątrz w razie czego.

Din podszedł do Kerri, która trzymała Małego Yodę w swoich ramionach. Stworzenie od razu wyciągnęło ręce w stronę znajomej sylwetki, a nastolatka, jak bardzo tego nie chciała, tak podała go do nieznajomego mężczyzny.

— Jest całkiem zabawny — mruknęła cicho, ale wyglądało, że i tak nie czeka na żadną odpowiedź. Odwróciła się i ignorując wcześniejsze słowa swojej matki o tym, że muszą porozmawiać, poszła w stronę swojego pokoju.

Lynn westchnęła ciężko, słysząc głośne trzaśnięcie drzwiami. Przetarła twarz dłońmi i miała ochotę coś rozwalić. Zastanawiała się, czy gdyby nie opuściła Yavin, to czy musiałaby zmagać się z tego typu sytuacją – śmiercią najlepszej przyjaciółki i zbuntowaną córką.

— Na pewno jesteś pewna, że do niczego ci się nie przydam? — Zapytał po raz kolejny Mando. Lynn doceniała jego troskę, czy cokolwiek, co kierowało jego zachowaniem.

— Muszę porozmawiać z moją nastoletnią, buntowniczą córką — mimo wszystko uśmiechnęła się delikatnie. Kerri nie była łatwym dzieckiem, ale nie zmieniłaby jej w żadnym stopniu, nawet jeśli czasami miała wrażenie, że wręcz jej nienawidzi za to, że to ona miała ją wychowywać, a nie Cassian. — To nigdy nie jest proste. Zwłaszcza że muszę oznajmić, że jej ciotka właśnie umiera.

— Nic więcej nie da się zrobić?

— Jak bardzo bym chciała, tak niestety nie — Lynn pociągnęła krótko nosem i wytarła oczy z łez. Chciała skulić się w swoim łóżku i po prostu płakać nad losem swojej przyjaciółki.

— Przykro mi — Mando podszedł do niej i niepewnie położył wolną dłoń na jej ramieniu. Było to dalekie do pocieszenia, którego naprawdę potrzebowała, ale wiedziała, że na ten moment musiało to wystarczyć.

Lynn sama uniosła dłoń i położyła ją na tej należącej do Dina. Ścisnęła palce i posłała mu słaby uśmiech, mając nadzieję, że w ten sposób pokaże, jak jest mu wdzięczna. Jego obecność w pewien sposób działała na nią kojąco. Była garstka osób, które widziały ją wyjątkowo załamaną. I chociaż uważała, że Din nie powinien do nich należeć, tak podświadomie czuła, że nie miała nic przeciwko temu.

Kilka minut później zapukała do pokoju swojej córki i mimo tego, że nie usłyszała zaproszenia, weszła do środka. Kerri siedziała po turecku na podłodze, a przed nią znajdywał się hologram Cassiana, który nucił cicho piosenkę do jej młodszej, ledwo kilkumiesięcznej wersji, którą trzymał na rękach. Lynn mimo wszystko uśmiechnęła się na ten widok, bo doskonale pamiętała tamten moment.

— Nie powiedziałam, że możesz wejść — powiedziała chłodno Kerri, wyłączając holopad. Lynn westchnęła bezgłośnie. Nie spodziewała się, aż tak otwartej wrogości z jej strony.

— Wiem, że możesz być na mnie zła, że zniknęłam na tyle czasu...

— Sama cię do tego namawiałam — przerwała nastolatka. W końcu wstała ze swojego miejsca i odwróciła się w stronę swojej matki. — Ciocia Shara umiera, zgadza się?

— Kerri...

— Nie jestem małym dzieckiem, mamo — powiedziała dobitnie, a Lynn po raz pierwszy poczuła, że to faktycznie była prawda. Kerri ciągle była dzieckiem, ale rozumiała o wiele więcej, niż jej rówieśnicy. Czuła się rozczarowana, że ten czas płynął tak szybko, bo pamiętała, jak nie tak dawno Kerri ledwo uczyła się chodzić i mówić. — Czuję, że ciocia Shara umiera.

— Czujesz to? — Lynn się zdziwiła.

Czy to oznaczało, że Kerri...?

— Wydaje mi się, że to Moc. Mogę czuć... Różne rzeczy. To, że jej stan się pogorszył, ból Poe, chociaż szybko o nim zapomina, gdy zaczynam się z nim bawić.

— Czemu wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?

Lynn czuła, że kompletnie zawodzi. Nie tylko jako osoba, która posiadała Moc, ale jako siostra, przyjaciółka, a przede wszystkim matka. Jestem w tym wszystkim beznadziejna.

Nie jesteś, Lynn. Każdemu może zdarzyć się gorszy okres. Poza tym Kerri cię ubóstwia, nawet jeśli tego nie pokazuje wprost.

— Nie wiem — nastolatka wzruszyła ramionami. — Chociaż chyba nie chciałam, byś wysyłała mnie do wujka Luke'a. Lubię go, ale...

— Skąd przyszło ci do głowy, że bym cię do niego wysłała? — Lynn podeszła do swojej córki i odgarnęła ciemne, długie włosy z jej twarzy. Delikatnie złapała ją za podbródek i uniosła do góry, by mogły spojrzeć sobie w oczy. — Kerri, nigdy bym cię w ten sposób nie potraktowała. Jeśli faktycznie masz Moc, tak obie sobie z tym poradzimy tak jak zawsze. Będę cię szkolić i...

— Faktycznie? — Kerri przerwała jej niemal z jadem. Odsunęła się od niej i spojrzała na nią ze złością. Lynn patrzyła na swoją córkę w szoku, nie do końca wiedząc, co chodzi po jej głowie. — Myślisz, że cię okłamuję? Bo tego nie robię, ale ty jak zawsze mnie nie słuchasz!

— Co? O czym ty mówisz, Kerri? Zawsze przykładam największą uwagę do tego, co robisz i mówisz.

— Nigdy nie jesteś ze mną szczera! Miałaś tylko odnaleźć to stworzenie i wrócić do domu, a nie sprowadzać do niego jakiegoś faceta w puszcze!

Lynn szybko powiązała fakty. Kerri była zawsze temperamentna i mocno przywiązana do wszystkich swoich bliskich. Począwszy od swojego ojca, którego straciła mając zaledwie kilka lat. Wiedziała, że jej córka, podobnie tak jak ona często widzi ducha Cassiana i chociaż nie chciała tego zaakceptować, to dokładnie zdawała sobie sprawę z tego, że to nie było do końca zdrowe. Obie powinny bardziej skupić się na świecie, który ich otaczał, a nie przez lata rozmawiać z duchem, tak jakby był obok nich.

— Uważaj, co mówisz, Kerri — powiedziała stanowczo. Cierpliwość, którą do tej pory miała, powoli ją opuszczała. Ból tego, przez co przechodziła jej przyjaciółka, był wystarczająco duży. Nie potrzebowała do tego dokładać kłótni z własną córką. — Możesz być teraz zdenerwowana, ale ciągle jestem twoją matką i nie życzę sobie, byś tak się do mnie zwracała.

— Chcesz nim zastąpić tatę?!

Kerri nic nie zrobiła sobie ze słów matki i założyła ręce na klatce piersiowej. W takich sytuacjach Lynn uważała, że czasami była nawet jeszcze gorsza od swojego ojca.

— Nikogo nikim nie zastępuję — starała się brzmieć na spokojną i jak najbardziej szczera, by Kerri jej uwierzyła. — Poznałam Dina w trakcie szukania Młodego i obydwoje sobie pomogliśmy. Jesteśmy przyjaciółmi i to wszystko. Nawet jeśli chciałabym się z kimś związać, to będzie to moja decyzja Kerri, a ty nie możesz mi niczego zabronić.

— Oczywiście, że nie, bo zawsze i tak uważasz, że twoje zdanie jest najważniejsze! Nigdy mnie nie słuchasz! Gdyby tata tu był, to zawsze by mnie wysłuchał. To ty powinnaś zginąć, nie on!

Lynn zamarła w miejscu. Nie po raz pierwszy kłóciła się z Kerri, ale nigdy wcześniej nie usłyszała, aż tak bolących słów. Do tego stopnia, że nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Nastolatka patrzyła na nią przez chwilę, jakby sama zdawała sobie sprawę z tego, że powiedziała o kilka słów za dużo, jednak była zbyt nabuzowana emocjami, by przeprosić swoją matkę.

Kerri szybko wyminęła Lynn, a ta nawet nie była w stanie jej zatrzymać. Dziewczyna wybiegła z domu, trzaskając za sobą drzwiami, a kiedy Lynn została całkowicie sama, dopiero wtedy pozwoliła sobie na krótki szloch.





(𝒏𝒐𝒕𝒆!)

trochę mniej Dina i Lynn, a więcej samej Lynn i jej przeszłości i teraźniejszości

i trochę angstowy ten rozdział, ale nadrobimy jeszcze wszystko,

poza tym pewnie zaraz znowu ktoś będzie na nich polować, więc XDD 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top