𝐶ℎ𝑎𝑝𝑡𝑒𝑟 𝑂𝑛𝑒: 𝐹𝑖𝑟𝑠𝑡 𝑀𝑒𝑒𝑡𝑖𝑛𝑔



Lynnea Organa nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek wyląduje na planecie Nevarro.

Zewnętrzne Rubieże były tą częścią, o której wszyscy w dzieciństwie ją przestrzegali. Wychowana w bezpiecznym pałacu na Alderaan zawsze uważała, że to tam spędzi całe swoje życie. W towarzystwie rodziców, siostry i wszystkich przyjaciół. Jednak wydarzenia, w których brała udział, wojna, która złamała jej serce i odcisnęła piętno na jej życiu, sprawiły, że nawet najbardziej opuszczona i niebezpieczna planeta nie była jej straszna.

Zwłaszcza gdy miała misję, którą próbowała wypełnić od tygodni. Dokładnie od dnia, w którym dowiedziała się, że gdzieś w galaktyce może przebywać stworzenie podobne do Mistrza Yody, które tak jak on dysponowało Mocą. Gdy rozmawiała o tym ze swoim rodzeństwem, wiedziała, że musieli myśleć, że miała kompletnie nie po kolei w głowie – co wcale nie byłoby dziwne, bo z całej ich trójki, to ona była znana z podejmowania najbardziej szalonych i ryzykownych decyzji. Luke z góry założył, że jej misja była skazana na porażkę. Uważał, że wszystko, co usłyszała, to były zwykłe plotki. Nawet jeśli sam chciał w nie wierzyć, bo w ten sposób mógł rozpocząć szkolenia nowych pokoleń Jedi, a stworzenie podobne do jednego z największych z nich mogło być idealnym, pierwszym uczniem.

Lynn dokładnie pamiętała ostatnie słowa swojego brata.

Szukanie stworzenia po całej galaktyce będzie bezowocną misją, Lynnea. Zwłaszcza że nawet nie masz żadnych wskazówek i nie wiesz, od czego zacząć.

Była księżniczka przyznawała, że informacje, które posiadała, były wyjątkowo skąpe. Właściwie nie posiadała nic konkretnego. Jednak wierzyła, że jeśli tylko dotrze do odpowiedniego miejsca i znajdzie ludzi, którzy posiadali jakieś informacje, tak uda jej się trafić na Małego Yodę, jak lubiła go nazywać w myślach. Poza tym miała przeczucie, a te do tej pory zawiodły ją tylko jeden raz.

Leia w porównaniu do ich brata miała nieco inne nastawienie. Uważała, że misja może i była prawie niemożliwa do zrealizowania, ale w porównaniu do Luke'a o wiele lepiej znała starszą siostrę. Może nie zawsze były ze sobą wyjątkowo blisko – każda pochłonięta własnymi zadaniami i obowiązkami – tak wiedziała, że Lynn potrafiła być niezwykle zawziętą osobą. Zawsze dążyła do wyznaczonego celu. Właściwie, gdyby sama nie miała nad swoją głową Hana, dwójki niesfornych czterolatków i dbania o to, by w galaktyce panował porządek, tak istniało prawdopodobieństwo, że dołączyłaby do poszukiwań. Jednak zostawiła ją z krótkimi słowami powodzenia i naprawdę miała to na myśli, chociaż wydawało jej się, że siostra nie do końca w to wierzyła.

Lynn była zdeterminowana, by osiągnąć swój sukces. Odkąd pamiętała, była traktowana, jak zbędny dodatek – najpierw dla swojej siostry, której od samego początku mówiono, że to ona zajmie miejsce ich ojca w senacie, później również i dla brata, który wydawał się posiadać niesamowicie wielką Moc. A to ona wypełniała wszystkie swoje obowiązki bez zająknięcia i szkolenie Jedi, które przeszła pokazywało, że wcale nie była gorsza od swojego rodzeństwa, ani tym bardziej prawdziwego ojca, do którego nigdy nie chciała się przyznawać.

Dlatego porażka i porzucenie własnej misji nie wchodziło w grę. Nie tylko ze względu na to, że mogłaby usłyszeć słynne „a nie mówiłem", czy to, że od początku wszystko nie mogło się udać. Robiła to w dużej mierze dla samej siebie, bo po raz pierwszy w życiu czuła, że ma swój własny cel. Taki, który sama wybrała, gdzie nikt nie musiał jej mówić, co ma robić oraz, który był całkowicie niezależny od jej rodzeństwa, czy kogokolwiek innego. Nie chciała żadnego rozgłosu, ani sławy po wykonaniu swojej misji. Pragnęła tylko potwierdzenia i własnej świadomości, że była równie zdolna do heroicznych dokonań, poświeceń i odwagi, jak jej rodzeństwo. Jak Cassian.

Bo ciągle w to nie wierzyła, nawet po wszystkim, czego dokonała, próbując obalić dyktatorskie rządy Imperium.

Jednak jak bardzo była zdeterminowana, tak chwila kryzysu i tak ją dopadła. Myślała nawet o tym, by nie odpuścić. Wrócić do swojego domu na Yavin 4 i odciąć od wszystkiego, bo nie byłaby w stanie spojrzeć w twarze swojego rodzeństwa i widzieć w ich oczach, wymuszone współczucie. Kochała Leię i uwielbiała Luke'a, ale czasami... Miała wrażenie, że wszyscy oczekiwali od niej, by była taka jak oni. Ale nie była ani Luke'iem, ani Leią. Co najważniejsze – nigdy nie musiała nimi być. Żyła własnym życiem, próbując pogodzić się z przeszłością, a dzięki Mocy mogła czynić więcej dobra, niż wtedy, gdy była księżniczką Alderaanu.

Później usłyszała plotki o zleceniu na odnalezienie pewnego, wyjątkowego stworzenia i wiara do niej wróciła. Nie miała pewności, czy faktycznie chodziło o to, które i ona poszukiwała, ale miała przeczucie. Zawsze wierzyła w swoje emocje i w to, co świat jej podpowiadał. Dlatego i tym razem nie miała zamiaru z tego zrezygnować. To sprawiło, że wylądowała na Nevarro po wyjątkowo skomplikowanych poszukiwań. Problemem było jedynie to, że nie była łowcą nagród i nie należała do Gildy. Uciążliwe było również, że w niektórych kręgach ciągle była rozpoznawalną i pożądaną personą. Imperium mogło upaść, a rządy obrała Nowa Republika, ale dla dużej części szemranego społeczeństwa galaktyki, ciągle była księżniczką Alderaanu, jedną z ostatnich żyjących Jedi, rebeliantką, bohaterką i żywą legendą misji Łotra 1.

Nie zdziwiłaby się, gdyby za nią samą wyznaczono nagrodę dla łowców.

Mimo tego miała zamiar zaryzykować.

Po dotarciu na planetę kwestią czasu było dowiedzenie się, gdzie przekazywane miało być zlecenie dla najlepszego łowcy. Kim on był, nie miała pojęcia, ale nie stanowiło to dla niej żadnego problemu. Jej głównym celem była baza, gdzie ukrywał się sponsor i wystarczyła jej krótka obserwacja, by wiedzieć, że cała akcja zaczęła się komplikować, o wiele bardziej, niż się tego spodziewała. Wiedziała, że duża część szturmowców i starych dowódców Imperium, których nie udało się złapać, kręciła się po Zewnętrznych Rubieżach. Mogła przewidzieć, że i w to będą zamieszani.

Poprawiła swój kaptur i płaszcz, tak by nikt jej nie rozpoznał, a tym bardziej dostrzegł przy jej boku miecz świetlny. Wrzuciła do ust garść prażonych nasion, które dorwała na targu i z uwagą obserwowała, jak do budynku, gdzie przebywał zleceniodawca, wszedł Mandalorian.

Czyli, to on musi być najlepszym łowcą Gildy.

Podróżując po planetach, słyszała różne plotki i pogłoski. Odnajdywał wszystkich, których mu zlecono odnaleźć. Reszta drżała na samą myśl, że to właśnie on mógłby ich poszukiwać. Był oddany swojej pracy, ale stosował przemoc tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Słyszała też, że nie był obojętny na ludzką krzywdę i zdarzało mu się pomagać innym, zwłaszcza słabszym. Nie ukrywała tego, że wydawał jej się interesujący. Było to dla niej niespotykane, by łowca nagród mógł pokazywać swoimi czynami, że nie był, aż tak bezwzględny w tym, co robił tak jak większość członków Gildy. To dawało jej nadzieję, że uda jej się go przekonać, by zawarł również i z nią transakcję. Chociaż podejrzewała, że to, co byli imperialiści, mieli mu do zaoferowania, przewyższało wszystko to, co ona mogła.

Lynn wiedziała, że powinna ułożyć jakiś plan i sposób działania, jak przekonać go do jej – co nawet już sama przyznawała – szalonego pomysłu. Jednak, gdy Mandalorian wyszedł z budynku, uznała, że musi improwizować. Nie byłby to pierwszy raz, gdy to robiła. Ruszyła szybko za nim, po drodze oddając niedojedzone nasiona dwójce marnie wyglądających dzieciaków. Kiedy znaleźli się poza murami miasta, od razu dostrzegła zaparkowany stary statek, który najlepsze lata miał za sobą. Jak na najlepszego łowcę, tak spodziewała się czegoś bardziej... Ekstrawaganckiego i rzucającego się w oczy. Mimo tego czuła, że to nie było w jego stylu.

Była zapatrzona w starą maszynę, gdy Mandalorian odwrócił się do niej. Prawie na niego wpadła, aż w końcu stanęli twarzą w twarz. Albo raczej... twarzą w maskę.

Tyle z gracji i bycia Jedi.

— Wiem, że mnie śledzisz — powiedział spokojnie. Kobieta zaczęła się zastanawiać, czy to przez symulator jego głosu nie potrafiła stwierdzić, jakie miał nastawienie względem niej, czy po prostu zawodziła jako Jedi. Nie byłby to pierwszy raz. — Czego chcesz?

— Skąd podejrzenie, że cię śledzę? Może po prostu idę w tym samym kierunku, co ty? — Odpowiedziała z delikatnym uśmiechem. Patrzyła uważnie w szkła w jego masce, próbując w ten sposób dostrzec jego oczy. Było to niemożliwe.

Mogła być Jedi i władać Mocą, ale niektóre rzeczy wychodziły poza szereg jej umiejętności.

Brak możliwości spojrzenia mu w twarz już teraz zdecydowanie ją irytował. Gdy z kimś rozmawiała, uwielbiała patrzeć komuś w oczy – uważała, że to one było odzwierciedleniem całej duszy. Zawsze obserwowała mimikę twarzy, bo nauczyła się, że ona często mówiła o wiele więcej, niż słowa. Rozumiała jednak, że kodeks Mandalorianów nie pozwalała na to, by jakakolwiek inna, żyjąca istota zobaczyła ich bez hełmu.

— Widziałem cię w mieście, jak obserwowałaś budynek mojego zleceniodawcy.

— Z tego, co pamiętam, to stanie na ulicy nie jest zabronione, prawda?

Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. Później odwrócił się do niej plecami i ponownie ruszył w stronę swojego statku, kompletnie ją ignorując. Lynn zaklęła cicho pod nosem i pobiegła za nim.

— Czekaj! — Zawołała i udało jej się go wyprzedzić. Stanęła przed nim, wyciągając rękę do przodu, by powstrzymać go przed dalszym marszem. — Może masz rację i nie robiłam tego wszystkiego przypadkowo. Jeśli dasz mi chwilę, to wszystko ci wyjaśnię, bo właściwie chcę ci zaproponować zlecenie.

— Nie jestem zainteresowany. Teraz wybacz, ale trochę się śpieszę.

Mandalorian wyminął ją, a ona zagryzła dolną wargę. Wiedziała, że kompletne improwizowanie w tym przypadku nie będzie dobrym pomysłem.

— Wiem, czego dokładnie szukasz. Jestem pewna, że imperialni nie dali ci za dużo wskazówek, zgadza się? Obstawiam jedynie traker? Może wiek... Szczerze wątpię, by oni całkowicie zdawali sobie sprawę z tego, co tak właściwie poszukują.

— I niech zgadnę... — Mando odwrócił się do niej z cichym westchnięciem — ty doskonale to wiesz?

— Normalnie powiedziałabym, że tak, ale sama do końca nie jestem pewna — odpowiedziała szczerze. Ostatecznie wcale nie wiedziała, czy zlecenie Mandaloriana było tym, które miało doprowadzić ją do Małego Yody. Czuła jednak, że mogło ją zaprowadzić do odpowiedniego miejsca, a jeśli nie... Cóż, wtedy miała zamiar wrócić na Yavin 4 i spróbować zaakceptować swoją porażkę. Oddać się temu, co faktycznie było dla niej najważniejsze. — Jednak wierzę, że obydwoje możemy sobie pomóc. Co ci zaoferowali za wykonanie zlecenia? Bo mam w posiadaniu kilkaset tysięcy kredytów i na pewno jesteśmy w stanie się dogadać.

— Beskar.

— Och — mruknęła cicho. Jeszcze podczas nauki w Alderaan, słyszała o tym metalu i ile był ważny dla rasy Mandalorian. — To zmienia postać rzeczy. Ale, czy tak naprawdę on i tak nie należy do ciebie? Chodzi mi o to, że ukradziono go wam, więc teoretycznie masz prawo go odebrać bez żadnego zlecenia — Lynn przerwała na chwilę, dochodząc do wniosku, że może trochę zbyt się nakręciła. Otarła ręce o siebie i złączyła palce ze sobą. — Proszę jedynie o rozmowę? Albo spotkanie wstępne do zawarcia transakcji... Jakkolwiek, wy łowcy, to nazywacie.

— Robisz, to pierwszy raz, zgadza się? — Mężczyzna zapytał z jakimś cichym rozbawieniem, a ona mimo wszystko dochodziła do wniosku, że wcale z niej się nie nabijał. Kobieta uśmiechnęła się niepewnie i czując, jak cała się rumieni na policzkach, skinęła w końcu głową. — Jak się nazywasz?

Lynn poczuła, jak jej serce zabiło mocniej na to proste pytanie. Nie spodziewała się go. Liczyła, że jeśli cokolwiek uda jej się załatwić z Mandalorianem, tak pozostaną dla siebie całkowicie obcy. Nawiążą jedynie partnerską transakcję i to będzie tyle. Żadnego zadawania pytań, czy poznawania kim, tak naprawdę jest druga osoba. Moc mogła pozwolić jej czuć, że nie miał względem niej złych zamiarów, ale to było za mało, by mu zaufać w tym kim, tak naprawdę była.

— Maarva — odpowiedziała bez zastanowienia. — Po prostu... Maarva.

Poczuła ukłucie w sercu, bo wypowiedzenie imienia kobiety, którą znała osobiście, przywoływało wyjątkowo bolesne wspomnienia. Maarva Andor nie żyła od wielu lat, a jednak ciągle zajmowała ważne miejsce w jej sercu. To ona przygarnęła ją, gdy uciekła z Alderaan, zaopiekowała się nią, chociaż wcale nie miała ku temu żadnych powodów. Otoczyła ją prawdziwą, matczyną miłością, której potrzebowała o wiele bardziej, niż sądziła. Była jej powierniczką sekretów i chociaż nie spędziły dużo czasu razem, tak wiele dla niej znaczyła. Dlatego do tej pory miała wyrzuty sumienia, że nie brała udziału w jej pogrzebie na Ferrix, bo razem z Bix była zamknięta w hotelu, torturowana i...

To nie był odpowiedni moment, by dokładnie wspominać, co wtedy się wydarzyło. Albo to, co miało miejsce później.

— Maarva — powtórzył Mando, jakby badając dźwięk jej imienia. Nie była nawet pewna, czy jej uwierzył, ale to był najmniejszy problem w tym momencie. — Dobra — zgodził się po krótkiej chwili. — Nie wiem, dlaczego to robię, ale wydajesz się wyjątkowo zdesperowana. Mogę ci poświęcić krótką chwilę na rozmowę.

Lynn uśmiechnęła się szeroko i czuła się dumna, że może jednak wcale nie była taka beznadziejna.

Nie jesteś. Nigdy nie byłaś. Nigdy nie będziesz, księżniczko.

W swojej głowie usłyszała męski głos, który prześladował ją od wielu lat. Był ostatnim, czego w tym momencie potrzebowała, bo niemal zawsze doprowadzał ją do płaczu, a na to nie mogła teraz pozwolić.

Kobieta wzięła głęboki oddech i ruszyła za Mandalorianem do jego statku. Wierzyła, że będzie w stanie zrobić coś dobrego. A może nawet i uratować kolejne niewinne stworzenie, które zasługiwało na spokój i bezpieczeństwo. 





(𝒏𝒐𝒕𝒆!)

pierwszy rozdział, w końcu!

to taki początek, początków i nic się w sumie nie dzieje konkretnego, ale czy mam na pokładzie fanów Andora? bo właśnie jestem po seansie całego sezonu i się zakochałam, więc nie mogło się obejść bez nawiązań, które w sumie będą pełnić większą rolę.

dla wyjaśnienia Lynn jest starsza od Lei i Luke'a o 3 lata, urodziła się w 22 BBY (canon poszedł w las), co za tym idzie jako jedyna z rodzeństwa miała okazję spędzić trochę czasu z Padmą i Anakinem. 

dziękuję też @ValdezMyLove za wspaniałego gifa ❤

trzymajcie za mnie kciuki, bo to będzie naprawdę piękna historia i chcę byście ją poznali. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top