𝐶ℎ𝑎𝑝𝑡𝑒𝑟 𝑁𝑖𝑛𝑒𝑡𝑒𝑒𝑛: 𝐼 𝐶𝑎𝑟𝑒 𝐴𝑏𝑜𝑢𝑡 𝑌𝑜𝑢



Przeżyli.

Jakim cudem? Lynn nie do końca umiała to wyjaśnić. Pamiętała jedynie to, że po tym, jak uratowała Dina i ich pocałunku, dołączyli do reszty grupy. Tunele Mandalorianów okazały się puste, bo wymordowało wszystkich tych, którzy nie zdążyli uciec z planety. Została tylko jedna z nich – Zbrojmistrzyni – i rozumiała z tego tyle, że była kimś w rodzaju ich liderki. Posiadała również całkiem sporą wiedzę o Jedi i chociaż czuła się dosyć niepewnie w jej towarzystwie, tak nie dała tego po sobie poznać.

Później udało im się dotrzeć do wulkanicznej rzeki, ale ich szanse malały, gdy przy ujściu z jaskini ustawiły się kolejne oddziały szturmowców. Wtedy IG-11 postanowił się poświęcić, Mando ostatecznie pokonał Moffa, a oni mogli odetchnąć z ulgą. Lynn wiedziała, że miała sporo do wyjaśnienia z Carą, ale to nie był czas i moment. Sama Dune wydawała się odrobinę przyjaźniej nastawiona i przytuliła ją na pożegnanie. Nie zadawała żadnych pytań, ani nie wytykała jej niczego. Po prostu powiedziała jej, że jeśli będzie chciała ją odnaleźć i pogadać, to na ten moment nie miała zamiaru ruszać się z Nevarro.

Lynn czuła, że prędzej, czy później wróci na tę planetę.

Tymczasem znajdowała się w Brzeszczocie i obserwowała, jak Kerri i Grogu spokojnie śpią. Din był na tyle uprzejmy, że oddał im swoje łóżko, a kiedy młoda Andor się na nim położyła, od razu padła ze zmęczenia. Lynn przez chwilę nuciła cicho kołysankę, którą znała jeszcze ze swojego dzieciństwa i gdy miała pewność, że żadne z dzieci się nie obudzi, pocałowała każde z nich w czoło i zamknęła za sobą drzwi z cichym sykiem.

Droga na Hosnian Prime miała zająć im trochę czasu, a Lynn chciała skorzystać z tego momentu, w którym mogła porozmawiać z Dinem o wszystkim, co się wydarzyło na Nevarro. Mieli sobie sporo do wyjaśnienia, a najgorsze – lub najlepsze – w tym wszystkim było to, że za każdym razem, gdy na niego patrzyła, tak potrafiła przypomnieć sobie smak jego ust.

I czuła wyjątkowy spokój. Coś, czego nie odczuwała od bardzo dawna.

— Mogę zająć ci chwilę?

Zapytała cicho, opierając się o przejście na górnym pokładzie. Din siedział za panelem kontrolnym, a kiedy usłyszał jej głos, odwrócił się do niej i skinął głową. Spojrzał na chwilę na panel i przeczuwając, że to będzie dłuższa rozmowa, ustawił autopilota. Lynn usiadła na bocznym siedzeniu i przez chwilę milczała. Nie wiedziała, od czego zacząć, a przecież było wiele do wyjaśnienia.

W końcu wzięła głęboki oddech i otarła spocone ręce o swoje spodnie.

— Dziękuję za to, że udostępniłeś nam swoją kajutę. Nie musiałeś tego robić.

— Wiem, ale chciałem. Nie musisz mi za to dziękować.

Tym razem to Lynn skinęła głową. Zagryzła dolną wargę, znów na chwilę milcząc, a kiedy znalazła słowa, które chciała mu powiedzieć, spojrzała na niego. Wtedy też zobaczyła – a przede wszystkim poczuła – że sam Din obserwował ją bardzo uważnie.

— Din...

— Lynn...

Zaczęli jednocześnie, a ona uśmiechnęła się cała zaczerwieniona. Din parsknął cicho z rozbawieniem, ale gdyby w tym momencie nie miał na sobie hełmu, to mogłaby zobaczyć, że sam się zarumienił. Lynn poczuła, że wstąpiła w nią jakaś odwaga. Wstała ze swojego miejsca i podeszła do niego bliżej. Położyła dłonie na jego ramionach, a on ułożył swoje na jej biodrach. Było w tej chwili coś intymnego, co pokazywało, że ich relacja już dawno przestała być przyjacielska.

— Przepraszam, że go ściągnęłam — powiedziała cicho, dotykając palcami jego hełmu. Od momentu, w którym to zrobiła, czuła wyrzuty sumienia. Nie żałowała tego, bo w ten sposób go uratowała i pocałowała, ale nie mogła odrzucić od siebie, że wbrew jego woli, złamała tak ważne dla niego zasady. — Nie powinnam...

Din chwycił ją za nadgarstek i to ją powstrzymało przed dalszymi słowami.

— Nie przepraszaj za to. Próbowałaś mnie ratować i chociaż nie do końca rozumiem, dlaczego to postanowiłaś zrobić, tak dziękuję.

— Din, twój kodeks...

— Spoczywa na moich barkach — przerwał jej spokojnym głosem. — Nie czuj się winna z tego powodu. Robiłaś, to co uważałaś za słuszne.

Lynn zamilkła, a Din również nic nie mówił, ale atmosfera, która między nimi panowała, nie była krępująca. Trwali w tej ciszy, tak jakby to było coś najnormalniejszego w świecie i może faktycznie tak było. Obydwoje chcieli poruszyć wiele tematów – począwszy od jej przeszłości, czy chociażby pocałunku, który miał miejsce. Din obstawiał, że to była zwykła chwila, na którą wpłynęła adrenalina i fakt, że prawie umierał... Nie mógł sobie wyobrazić, mogła zrobić to, bo coś do niego czuła. Nawet nie umiał do końca zdefiniować tego czegoś, co mogła czuć. Sama koncepcja miłości i bycia z drugą osobą nie była mu obca. Znał ją swoimi wspomnieniami, gdy jako dziecko przyglądał się, jak jego rodzice zachowywali się względem siebie. Jednak kiedy patrzył na brunetkę, tak wiedział, że była brakującym elementem w jego życiu.

Wcześniej uważał, że miał wszystko, co potrzebował. Wiódł całkiem samotne życie, które mu nie przeszkadzało. Zbieg okoliczności i rozwój wydarzeń doprowadził do tego, że najpierw w jego życiu pojawiła się Lynn, a później Młody i nie spodziewał się, że to mu pokaże, czego tak bardzo brakowało.

— Dlaczego mnie pocałowałaś?

Zapytał, odsuwając się, tak by mógł lepiej na nią spojrzeć. Lynn stała przed nim w swoich spodniach i tunice, na których widoczne były jeszcze ślady po ostatniej walce. I nawet teraz uważał, że wyglądała po prostu przepięknie. Ona sama chociaż wiedziała, że muszą o tym porozmawiać, tak sądziła, że nie stanie się to tak szybko. Nie była pewna, czy wolała właśnie taką bezpośredniość, czy to jakby udawali, że nic się nie stało. Jednak nie mogła tego zrobić, bo przecież właśnie się stało.

I nie żałowała tego. I gdyby miała okazję, to zrobiłaby to jeszcze raz i jeszcze jeden...

— Jeśli, to cię w jakiś sposób uraziło, to przepraszam — zaśmiała się nerwowo. Złączyła swoje dłonie razem i wykręciła palce, nie wiedząc, co powiedzieć i zrobić.

— Musisz przestać ciągle mnie przepraszać — oznajmił i gdyby nie miał na sobie teraz hełmu, to dostrzegłaby jego ciepły uśmiech skierowany w jej stronę. — Nie uraziłaś mnie, ani zrobiłaś cokolwiek innego, co teraz zapewne ubzdurałaś sobie do głowy. — Lynn zarumieniła się mocno, a Din wykorzystał tę krótką chwilę i wstał ze swojego miejsca. Stanął przed nią, a ona musiała zadrzeć głowę do góry, by spojrzeć w jego wizor. To sprawiło, że przypomniała sobie o tym, jak widziała jego oczy i poczuła dreszcze na ciele, gdy zrozumiała, że pod tą maską kryje się dokładnie to samo spojrzenie, które patrzyło na nią nie tak dawno. — Muszę po prostu wiedzieć, czy to coś znaczyło, czy...

Din urwał, a Lynn uznawała, że to był ten moment, gdy normalnie pocałowałaby go ponownie, ale przez hełm nie mogła tego zrobić. Dlatego stanęła na palcach i położyła swoje dłonie na jego klatce piersiowej, by podeprzeć się i nie upaść.

— Znaczyło — odpowiedziała. — Nie zrobiłam tego pod wpływem chwili. Sama nie wiem, jak to wszystko opisać. Po tym wszystkim, co się wydarzyło w moim życiu, myślałam, że już nigdy więcej nie będę w stanie otworzyć się przed kimś do tego stopnia, że widzi wszystkie moje wady, zalety i przeszłość, w której robiłam rzeczy, o których chciałabym zapomnieć. — Wzięła krótki oddech. — Din, wyleczyłeś mnie. Nie tylko wtedy, gdy ryzykowałeś, by zdobyć dla mnie lekarstwo, albo wtedy, gdy osłaniałeś mnie, bo ja działałam zbyt ryzykownie. — Din mruknął cicho ze zrozumieniem, a ona mimo wszystko uśmiechnęła się, bo czuła, że to była pozytywna reakcja. — Nie wiem, jak to się stało, ale w tym wszystkim, co razem przeżyliśmy, tak... Pokazałeś mi, że mogę być jeszcze szczęśliwa i zaufać komuś tak jak wcześniej, że mogę czuć się przy kimś, tak jakbym znalazła swój dom. I, Din, ja cię... — zagryzła dolną wargę, bo chociaż jej słowa wskazywały na to, co tak naprawdę mu wyznawała, tak nie była w stanie jeszcze wypowiedzieć tych trzech ważnych słów. — Zależy mi na tobie. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jak bardzo. I to mnie przeraża, bo przez ten wspólny czas zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że jesteśmy razem i nie chcę cię stracić.

Lynn czuła jakby coś z niej spłynęło. Nie mogła określić tego mianem ciężaru, ale poczuła się zdecydowanie lżej, gdy oficjalnie przyznała się do tego, co czuła do Dina. Może nie powinna była tego mówić, może to było za wcześnie, może nigdy nie powinien się o tym dowiedzieć, i może w ogóle do siebie nie pasowali... Wątpliwości zalewały jej umysł, ale był jeden głos, który potrafił przekrzyczeć je wszystkie. I to serce podpowiadało jej, że równie dobrze może z tego wyjść coś pięknego, co sprawi, że jej życie nabierze nowych barw i jeśli nie zrobi tego kroku, tak będzie tego żałować do końca życia.

— Myślę, że mogę sobie wyobrazić — odezwał się spokojnie. Lynn przez chwilę myślała, że nic nie powie, ale chociaż nie spodziewała się od niego wielu słów, tak szybko odgoniła od siebie to, że ją zignoruje. Zawsze doceniał to, co mówiła. — To jak ci zależy. Sam czuję coś podobnego. Lynn... Nie umiem znaleźć odpowiednich słów na to, by dokładnie powiedzieć ci, co czuję. Nie wiem, jak to robić. Wiem jedynie tyle, że niemal odchodziłem od zmysłów, gdy leżałaś nieprzytomna i nie mogę przestać o tobie myśleć. Chcę, byś była szczęśliwa, ale co najważniejsze, chcę mieć cię przy swoim boku. Przez ciebie nie umiem wieść już samotnego życia.

— Przeze mnie?

— I przez Młodego — dodał, a ona się uśmiechnęła. — Przy tobie czuję się tak, jakbym faktycznie mógł być sobą.

W oczach Lynn zabłysły łzy, bo chociaż Din myślał, że nie umie powiedzieć jej to, co do niej czuł, tak ona sama potrafiła czytać między wierszami.

— Czyli jesteśmy straceni — zaśmiała się krótko. — To prawdopodobnie najdziwniejsze, co mogłoby się wydarzyć. Mandalorian i Jedi... W przeszłości nie za bardzo za sobą przepadaliśmy.

— Nie jesteśmy przeszłością — stwierdził prosto. I chociaż odnosił się tylko do tego, co powiedziała, tak sama Lynn odebrała to podwójnie. — Ani naszymi przodkami. Po prostu jesteśmy. Teraz. Razem. I to właśnie w tym momencie chcę wiedzieć, czy mogę cię pocałować?

— Tak, ale jak chcesz... — tyle wystarczyło, by Din sięgnął po swój hełm i zaczął powoli go unosić do góry. Lynn poczuła, jak jej serce zabiło szybciej i chociaż pragnęła tego, tak nie mogła pozwolić na to, by ponownie z jej powodu łamał kodeks, który był dla niego, tak ważny. — Din, nie rób tego. Poprzednim razem to ja cię do tego zmusiłam, ale teraz...

— Sam tego chcę.

Lynn nie mogła z tym dyskutować i po chwili usłyszała ciche syknięcie i ponownie zobaczyła jego twarz. Patrzyła na niego i nie mogła oderwać od niego wzroku. Wszelkie obrażenia zniknęły z jego twarzy i gdyby nie wiedziała, to nigdy nie powiedziałaby, że kiedykolwiek był ranny i walczył o życie. Czuła się jak zahipnotyzowana pod jego ciepłym i czujnym spojrzeniem. Wyciągnęła rękę do góry i położyła ją na jego policzku i miała wrażenie, że tak właśnie miało być. Jakby to wszystko musiało się wydarzyć, by ta chwila miała miejsce.

Później Din pochylił się nad nią i złączył ich usta razem, a ona całkowicie zatraciła się w tym momencie. Naprał na nią z taką mocą, że niemal upadła na panel kontrolny, ale jego sprawne ręce szybko objęły ją w pasie i przysunęły do siebie. Położyła jedną dłoń na jego szyi, a drugą wplotła w jego włosy. Pociągnęła go delikatnie za końcówki, a kiedy to zrobiła, poczuła, jak wzmocnił swój uścisk na jej ciele. Miała wrażenie, że traci oddech, ale bynajmniej nie z powodu tego, jak mocno ją trzymał w swoich ramionach, a z tego, że jego pocałunki odbierały jej oddech.

Cały zewnętrzny wszechświat całkowicie ucichł.

Była bezpieczna.

I czuła się tak, jakby po długiej podróży, w końcu wróciła do domu.


Gdy dotarli na Hosnian Prime było wiadome, że coś się zmieniło. Nie obnosili się z tym, bo Lynn czekała rozmowa z Kerri na temat tego, co usłyszała i nie chciała dodawać jej kolejnych rzeczy, z którymi musiała się zmierzyć jednocześnie. Miała zamiar jej powiedzieć, bo teraz kiedy wiedziała, że Din czuł to samo co ona, tak chciała o tym wręcz wykrzyczeć każdemu. Czuła dziwną ekscytację i szczęście. Najmniejsze rzeczy potrafiły sprawić, że się uśmiechała, tak szeroko, jak dawno już tego nie robiła. I to tylko dlatego, że otworzyła swoje serce. Wiedziała, że gdy duch Cassiana znowu jej się pokaże, tak zdecydowanie będzie z niej dumny i zadowolony, że w końcu go posłuchała.

Tymczasem Brzeszczot zadokował w hangarze planety i Kerri wybiegła z maszyny jako pierwsza, nie mogąc się doczekać spotkania ze swoim wujostwem.

— Kerri, uważaj! — Krzyknęła za nią Lynn, gdy nastolatka z Grogu na rękach prawie się wywróciła, ale nic sobie z tego nie zrobiła, tylko ruszyła dalej. Kobieta pokręciła głową z rozbawieniem i spojrzała na Dina, który stał w tym samym miejscu, co wcześniej. — Nie musisz się bać mojej siostry. Nic ci nie zrobi.

Lynn klepnęła go ręką w klatkę piersiową i ruszyła do wyjścia.

— Wcale się nie boję — odparł szybko, idąc za nią.

Spojrzała na niego przez ramię i uśmiechnęła się radośnie. Din poczuł, jak na ten widok jego serce zabiło szybciej i kiedy wyciągnęła do niego dłoń, od razu ją przyjął. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Lynn nie mogła się powstrzymać i tak jak jej córka wcześniej, tak i teraz ona podbiegła do swojej siostry i obie kobiety rzuciły się sobie w ramiona.

— Nawet nie masz pojęcia, jak cieszę się, że znów cię widzę — powiedziała Leia, ciągle trzymając swoją starszą siostrę w mocnym uścisku. Później się od siebie odsunęły, a Leia złapała ją za dłonie. — Przepraszam cię za to, co się stało. Dałaś mi Kerri pod opiekę, a ja...

— To nie twoja wina — Lynn ścisnęła ją za dłonie. — Ja się narażałam i jak już coś, to moja wina. Myślałam, że jesteśmy bezpieczne i nikt na Yavin jej nie znajdzie, ale nie spodziewałam się, że łowcy będą mnie śledzić.

— Oddałaś mi ją, bo mi ufałaś, że się nią zaopiekuję. Czuję się tak, jakbym cię zawiodła.

— Nie zrobiłaś tego. To mogłoby się zdarzyć wszędzie, więc nie obwiniaj się.

— Najważniejsze jest, że nic wam się nie stało, zgadza się? — Leia spojrzała na Kerri i przejechała dłonią po jej policzku, a później wróciła wzrokiem do swojej siostry. — Mam nadzieję, że zostaniecie dłużej?

— Na razie wszyscy potrzebujemy odpocząć — zadecydowała Lynn. Odwróciła się, by spojrzeć na Dina, a on niemal w tej samej chwili pojawił się tuż obok niej. — Pozwólcie, że was przedstawię. To moja siostra senator Leia Organa, a to Mandalorian — Lynn spojrzała na niego ponownie, w niemy sposób pytając, czy może go przedstawić jego pełnym imieniem i nazwiskiem, a kiedy skinął głową, uśmiechnęła się do niego nieznacznie. — Din Djarin. W ostatnim czasie dużo mi pomógł.

Leia obserwowała ich przez chwilę i Lynn już potrafiła wyobrazić sobie cały tok myśli swojej siostry, które w tym momencie przychodziły jej do głowy. Posłała jej ostrzegawcze spojrzenie i ledwo zauważalnie pokręciła głową, pokazując jej, by nawet nie zaczynała. Młodsza Organa jedynie uśmiechnęła się niewinnie i Lynn bała się, co zaraz usłyszy.

— Im nas więcej, tym lepiej — oznajmiła Leia. — Nie spodziewałam się, że przyjedziecie w większym towarzystwie, ale to żaden problem. Miejsca jest dużo, więc wszyscy się pomieścimy. Mam nadzieję, że jesteście głodni, bo poprosiłam, by przygotowano dla nas obiad. Także zapraszam.

Leia wskazała drogę i Kerri z Grogu na rękach ruszyli jako pierwsi. Nastolatka opowiadała stworzeniu o czymś zawzięcie i wskazywała palcem na różne miejsca, zapewne tłumacząc mu, co to jest i gdzie się dokładnie znajdowali. Din nie do końca przekonany ruszył za nimi, by ciągle mieć oko na Młodego. Jak nie miał nic przeciwko temu, by Kerri się nim opiekowała, tak nie ufał nowemu otoczeniu, w którym się znaleźli. Lynn chciała pójść w ich ślady, ale Leia szybko ją zatrzymała, wsunęła rękę pod jej ramię i szły obok siebie w nieznacznym oddaleniu od reszty.

— Mam wrażenie, że wiele się wydarzyło przez ten czas, siostrzyczko.

Lynn wywróciła oczami. Nienawidziła, jak tak się do niej zwracała.

— Czy kiedyś nastanie dzień, w którym przestaniesz tak do mnie mówić?

— Prawdopodobnie nie — Leia wzruszyła ramionami. — I tak mnie kochasz, więc nie możesz się złościć. I musisz mi powiedzieć, co wydarzyło się między tobą a tajemniczym Mandalorianem, z którym przybyłaś. Bo coś się wydarzyło. Możesz oszukać wiele osób, ale nie mnie, bo znam cię od dziecka.

— Nie będę o tym teraz z tobą rozmawiać. To nie czas, ani miejsce.

— Zgadzam się, ale nie zaprzeczasz, więc mam rację. Poza tym uśmiechasz się jakoś inaczej, niż to pamiętam.

Starsza siostra spojrzała na drugą ze zmarszczonymi brwiami.

— Inaczej? To znaczy jak?

— Uśmiechasz się nie tylko twarzą, ale i oczami, bo one błyszczą. Dokładnie tak jak wtedy, gdy byłaś z Cassianem. Wiesz, że chcę twojego szczęścia, prawda? Tylko to się dla mnie liczy i proszę cię jeśli teraz w końcu masz okazję, by tego po raz kolejny doświadczyć, tak nie rezygnuj z tego.

Lynn zrobiło się ciepło na sercu. Z Leią różnie się dogadywała, ale zawsze wiedziała, że mogła na nią liczyć, niezależnie od tego, co się działo. Były zupełnie różne, miały zupełnie inne priorytety i wyobrażenie własnego życia, ale były siostrami i zrobiłyby dla siebie wszystko.

— Poza tym naprawdę mam nadzieję, że zostaniecie dłużej. Senat organizuje jutro bezsensowny bal, na który tylko wydaje niepotrzebnie pieniądze, które mógłby przeznaczyć na ochronę ludności, a Hana nie ma na planecie, więc będę zmuszona iść na niego sama. Przyda mi się czyjeś towarzystwo. A konkretnie twoje, bo za każdym razem, gdy senatorowie cię widzą, tak przystają na każdy z moich pomysłów.

— To się nazywa wyzysk — Lynn wskazała na nią palcem. — Nie wiem dlaczego uważasz, że jak ja jestem obecna, to szybciej przystają na twoje pomysły. Ty o wiele lepiej odnajdujesz się w tym środowisku. Ja nawet nie jestem senatorem, by móc decydować i rozprawiać z nimi o tego typu sprawach.

— Ciągle uważają cię za księżniczkę. I jedną z dowódczyń rebeliantów. Jesteś wśród nich popularna o wiele bardziej, niż ci się wydaje.





(𝒏𝒐𝒕𝒆!)

czy tylko ja piszczę? i hope not xd

czekałam na ten moment <3 oni są tak w sobie zakochani, ale tak nie umieją powiedzieć tego sobie wprost, że omg, 

ale teraz będzie już tylko lepiej <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top