𝐶ℎ𝑎𝑝𝑡𝑒𝑟 𝑁𝑖𝑛𝑒: 𝐴𝑛𝑜𝑡ℎ𝑒𝑟 𝐿𝑜𝑣𝑒



Był środek nocy, kiedy Kerri wróciła do domu. Lynn, która czekała na nią w salonie, odchodziła od zmysłów, ale wiedziała, że jej córka potrzebowała ochłonąć, zresztą tak samo jak ona. Rozmowa z Dinem w jakiś sposób jej pomogła i na chwilę odciągnęła od tego, co tak naprawdę było najważniejsze – śmierci Shary. Chciała porozmawiać ze swoją córką na spokojnie, bo zdawała sobie sprawę, że teraz sama odczuwała o wiele więcej, niż normalnie. Z własnego doświadczenia wiedziała, że Kerri potrzebowała teraz wsparcia, ale po ich kłótni nie była pewna, jak powinna je okazać. Chciała płakać, gdy dochodziła do wniosku, że była naprawdę okropną matką, skoro nie potrafiła otwarcie porozmawiać ze swoją córką.

Jedyne czego teraz była pewna to, że sama Kerri nie chciała przebywać z nią nawet w tym samym pomieszczeniu. Gdy wróciła do domu, nie spojrzała na nią ani na sekundę, a później jedyne, co usłyszała, to ciche trzaśnięcie drzwiami. Poranek wcale nie był lepszy, bo kiedy chciała zawołać ją na śniadanie, tak nastolatki nie było już w pokoju, ani w domu. Zostawiła jedynie krótką notatkę, że idzie do Poe, by go wspierać. Lynn miała zamiar zrobić to samo, ale w tym momencie cieszyła się, że Kerri nie nienawidziła jej, aż tak mocno, bo przynajmniej dała znać, gdzie tym razem będzie.

Lynn oparła się łokciami o stół w kuchni, a później schowała twarz w dłoniach. Była zmęczona, niewyspana i głowa ją niemiłosiernie bolała. Podejrzewała, że tych kilka szklanek alkoholu, które wypiła po tym, jak rozstała się z Dinem nie było takim świetnym pomysłem, za jaki go uważała w nocy.

— Nie wyglądasz najlepiej — odezwał się Din, a ona szybko się wyprostowała. Mężczyzna stał po drugiej stronie stołu i nawet nie zorientowała się, kiedy pojawił się w pomieszczeniu. W ramionach trzymał Młodego Yodę, ale od razu położył go na krześle.

Stworzenie zakwiliło radośnie i wykonało ruch swoimi rączkami w stronę Lynn, który ona odebrała jako swego rodzaju przywitanie. Uśmiechnęła się i przejechała dłonią po jego główce.

— I tak też się czuję. Czekałam na Kerri jak wróci, bo myślałam, że będzie gotowa, by ze mną porozmawiać, ale...

Lynn westchnęła ciężko. Nie musiała kończyć, by Din wiedział, że nic nie wyszło z jej planów.

— Daj jej trochę czasu. Jestem pewien, że potrzebuje to wszystko poukładać. Oczywiście nie jestem specjalistą w wychowywaniu dzieci i...

— Nie, ale masz rację — przerwała mu. — Potrzebuje ochłonąć, bo przecież jedna noc w lesie w tym nie pomoże. Po prostu... Chciałabym móc z nią szczerze porozmawiać.

— I na pewno będziesz miała na to okazję.

Din podszedł do niej i złapał za rękę, delikatnie ją ściskając. Lynn uniosła na niego swój wzrok i kiedy jej twarz niemal zetknęła się z jego hełmem, miała wrażenie, że wcześniej nie znajdywali się aż tak blisko, jak teraz. Jej serce przyśpieszyło swoje bicie, coś ścisnęło ją w żołądku, a ona sama miała wrażenie, że zaczęła się rumienić. Nie potrafiła tego zrozumieć – nie była nawet w stanie dostrzec jego twarzy i oczu, by zobaczyć, jak na nią patrzył – a jednak to wprawiało ją w naprawdę dziwne uczucia.

Rumienisz się, Lynn. Tęskniłem za tym widokiem.

Zignorowała komentarz ducha, ale jednocześnie to też sprawiło, że jakaś cicha, trudna do zrozumienia chwila między Lynn, a Dinem minęła. To było już wręcz nienaturalne, by mogli stać obok siebie, tak blisko.

— Zrobiłam śniadanie — oznajmiła, odsuwając się w bok. — Ja już jadłam, zresztą i tak muszę iść do Dameronów, więc będziesz miał spokój. Poza tym małym bąblem prawda?

Stworzenie ponownie się odezwało, a ona mimo wszystko zachichotała cicho. 


Starała się, ale nie potrafiła sobie poradzić ze śmiercią najlepszej przyjaciółki. Chciała płakać, tak robiła wszystko, by do tego nie doprowadzić. Wiedziała, że jeśli zacznie, to nie będzie w stanie przestać. Dała słowo Sharze, że zaopiekuje się jej chłopcami i miała zamiar dotrzymać tej obietnicy. Nie była w stanie jej zastąpić, ale przynajmniej mogła ich wspierać, najlepiej jak tylko umiała. Kerri również za punkt honoru postawiła sobie, że odciągnie uwagę Poe. Czy jej się to udawało, to zależało od sytuacji, ale była z niej dumna. Ciągle nie odzywała się do niej, jeśli to nie było konieczne. Lynn próbowała zainicjować rozmowę, ale to do niczego nie prowadziło. Kerri patrzyła na nią tak, jakby była odpowiedzialna za całe zło w galaktyce. I w takich momentach, Lynn zastanawiała się, czy może nie było w tym jakiejś prawdy.

Uroczystość pogrzebowa Shary była naprawdę piękna. Byli obecni niemal wszyscy Yavin, bo każdy pamiętał odważną panią pilot i jej niezłomne poświęcenie w trakcie rebelii. Lynn była zawiedziona faktem, że Leia i Han nie mogli dotrzeć na pogrzeb. Podświadomie liczyła, że jeśli się pojawią, może któreś z nich będzie w stanie porozmawiać z Kerri i dotrzeć do niej w sposób, w jaki ona nie potrafiła. Najwidoczniej musiała radzić sobie sama tak jak zawsze.

Mimo kłótni, tak w trakcie całej uroczystości dziewczyna stała obok niej, a kiedy złapała ją za rękę, tak jej nie odtrąciła. To w jakiś sposób dało Lynn nadzieję, że może uda im się dogadać w najbliższym czasie. Była zmęczona tym okropnym milczeniem i tęskniła za obecnością Kerri, gdzie mogły rozmawiać i żartować. Może często się sprzeczały, ale nawet jeśli miały za sobą złe chwile, tak ciągle najbardziej doceniała te, w których były razem naprawdę szczęśliwe. Nie było dla niej nikogo ważniejszego na tym świecie i miała nadzieję, że Kerri o tym wiedziała. Pragnęła z całego serca, by i ona tak samo myślała, ale była wdzięczna za najmniejsze uczucie od swojej córki w tym momencie.

Lynn z trudem patrzyła na to, jak chowają jej najlepszą przyjaciółkę. Czuła jak łzy same cisnął się jej do oczu i ostatecznie pozwoliła, by kilka z nich spłynęło po policzkach. Odwróciła na chwilę głowę w bok, czując, jak ktoś ją obserwował. Na końcu placu, na którym odbywała się cała uroczystość, pod jednym z drzew stał Din z Młodym Yodą. Od samego początku mówił jej, że nie powinien zakłócać tego wydarzenia swoją obecnością, zwłaszcza że nie znał Shary. Powtarzał, że tylko najbliżsi powinni pożegnać się ze zmarłą. W pewien sposób go rozumiała i jeśli chciała, by jej towarzyszył, tak nie namawiała go. Uważała, że i tak nie ma do tego żadnego prawa. Bo kim w zasadzie dla siebie byli? Dwójką nieznajomych, których łączyła opieka nad uratowanym dzieckiem. Dlatego była zaskoczona jego obecnością, ale czuła też, że Mando tak chciał ją wspierać. Nie było to wiele, ale przynajmniej wydawało jej się, że może nie jest, aż tak samotna, jak myślała.

W takich chwilach tęskniła za Cassianem podwójnie. Wiedziała, że gdyby teraz był przy niej, wziąłby ją w ramiona i pocieszałby ją tak długo, jakby tego potrzebowała. Zapewniłby ją, że jest silna i potrafi sobie z tym poradzić, że da radę zmierzyć się z tą stratą, a przy tym wyznałby jej po raz kolejny, jak mocno ją kochał.

Uśmiechnęła się krótko do Dina, mając nadzieję, że zrozumie, że w ten sposób chciała mu podziękować. Mando skinął głową, a ona odwróciła od niego wzrok. Ze względu na szacunek do zmarłej, ale też, że czuła wyrzuty sumienia, kiedy patrzyła na innego mężczyznę, tak ciągle potrafiła myśleć o Cassianie.

Kilka godzin po całej uroczystości, Lynn siedziała samotnie w domu i nie mogła usiedzieć na miejscu. Kerri znów pobiegła do Poe i doceniała to, że chciała wspierać swojego przyjaciela. Miała jednak wrażenie, że jej córka nie zdawała sobie sprawy albo kompletnie to ignorowała, że ona sama cierpiała z powodu straty Shary. Lynn zaśmiała się do siebie gorzko i zaklęła pod nosem.

Kerri jak bardzo dojrzała mogła się wydawać, tak ciągle była tylko dzieckiem.

Zarzuciła na siebie swój płaszcz, a później opuściła dom i skierowała swoje kroki w stronę centrum z jedną myślą: by udać się do kantiny. Po drodze minęła plac, gdzie bawiło się kilkoro dzieci i dostrzegła wśród nich Młodego Yodę. Dzieciaki wygłupiały się, a kiedy stworzenie chwyciło do buzi żabę, cała grupa zareagowała z obrzydzeniem, tylko by zaraz zacząć się śmiać. To miejsce było dla niego idealne. Lynn była wręcz pewna, że był tutaj szczęśliwy, a przede wszystkim czuł się bezpiecznie. Według niej to było to czego właśnie potrzebował. Może nie musieli nigdzie dalej lecieć? Może Młody mógł tutaj zostać, a ona by się nim zaopiekowała, nawet jeśli rozsądniejsze było to, by spróbować namierzyć Luke'a i to jemu przekazać stworzenie.

Lynn weszła do kantiny. Tym razem mieszkańcy byli nieco bardziej przygaszeni i większość zajmowała się wspominkami o dokonaniach Shary. W końcu większość z nich walczyła z nią w ramię w ramię. Od zakończenia walki minęło zaledwie kilka lat, a ona czasami miała wrażenie, jakby to wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj. Nawet nie zdążyła złożyć swoje zamówienie, gdy szklanka z alkoholem pojawiła się tuż przed nią. Spojrzała z zaskoczeniem na barmana, a ten jedynie mruknął, że pierwsza kolejka darmowa za zdrowie Shary Bey. Skinęła głową i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Nikt nie zwracał na nią większej uwagi, z czego się cieszyła, bo nie miała siły opowiadać o swoich wspomnieniach o przyjaciółce z czasów Rebelii.

Z początku miała zamiar przez cały czas siedzieć przy barze, gdzie o wiele szybciej mogła zamówić alkohol, ale później dostrzegła Mando, jak siedział w rogu pomieszczenia. Przed nim na stoliku leżała miska z jedzeniem, ale zakładała, że i tak prawdopodobnie nie miał zamiaru jej zjeść, a przynajmniej dopóki nie będzie miał pewności, że nikt nie zobaczy jego twarzy... Czyli prawdopodobnie przez bardzo długi czas.

Lynn zamówiła całą butelkę z alkoholem, zgarnęła dodatkową szklankę i podeszła do Dina.

— Znam miejsce, gdzie nie będziesz musiał się krępować — mruknęła cicho. Mando wyprostował się, a ona wskazała głową na jego miskę. — To nie idealne miejsce na kolacje, jak dla ciebie, Din.

— Mogę trochę poczekać — odpowiedział, a ona kliknęła językiem.

— Chodź ze mną — poleciła mu. — Ja się napiję w czyimś towarzystwie, a ty spokojnie zjesz.

— I jak to różni się od tego, co teraz?

— Tak, że nie będę cię widzieć — wyjaśniła, jakby to było coś oczywistego. — No, chodź. Co ci szkodzi? Przecież cię nie ugryzę.

Din przez chwilę zastanawiał się, aż w końcu skinął głową. Lynn klepnęła go dłonią w ramię, a później wykonała gest, zapraszając go do tego, by za nią poszedł.

— Lepiej się pośpieszmy, zanim nastąpi zachód słońca. Wtedy jest najlepszy widok.

Din tylko skinął głową i pozwolił się prowadzić. Lynn kierowała ich przez kolejne ścieżki, aż w końcu dotarli na skraj lasu i weszli w głąb. Przez całą drogę nikt się nie odzywał, ale wyglądało na to, że im to nie przeszkadzało. Brunetka zastanawiała się, kiedy ostatni raz tak po prostu milczała w czyimś towarzystwie i nie uważała tego za krępujące. Miała wrażenie, że było to tak dawno, że już zapomniała, jakie to było uczucie. A musiała przyznać, że czuła się z tym naprawdę dobrze.

— Jesteśmy na miejscu — powiedziała po jakimś czasie.

Lynn wskazała ręką na mały półwysep, na którym postawiono ozdobny półokrągły mostek. Po obu stronach ramion pięły się tropikalne rośliny oraz delikatne światełka, które już jakiś czas ktoś przywiązał z własnej inicjatywy. Gdy pierwszy raz odkryła to miejsce, uważała, że nie miało ono kompletnie sensu. Po co tworzyć most, na prostej, który nie prowadził na drugą stronę brzegu? Później doszła do tego, że to miejsce miało urok. I było idealnym punktem obserwacyjnym do zachodzącego słońca.

— Usiądziemy po dwóch stronach, więc nie będziesz musiał się martwić tym, że cię zobaczę — wyjaśniła. Ramiona mostu były zrobione z grubego drewna, które wręcz nie pozostawało żadnych wolnych przestrzeni. Nawet jeśli by chciała, tak nie mogłaby go zobaczyć. — I obiecuję, że nie będę korzystać z Mocy.

— A miałaś taki zamiar?

— Nie — pokręciła głową. — Tak naprawdę od czasu rebelii mało z niej korzystałam. Niektóre rzeczy są dla mnie naturalne, jak oddychanie. Inne wymagają całkowitego skupienia i nie wykonuję ich automatycznie. To znaczy — Lynn zagryzła dolną wargę, przystępując z nogi na nogę. — Nie wiem, jak do końca to opisać.

— Staram się zrozumieć to, co mówisz, Lynn. Nie musisz się martwić, że mówisz o byciu Jedi i Mocy w skomplikowany sposób, bo to i tak dla mnie dziedzina, która jest owiana tajemnicą.

Nie tak dawno sama uważałam to, że posiadam Moc, było jednym, wielkim żartem.

— Uogólniając... Po rebelii nie potrzebowałam korzystać z niej tak jak wcześniej. Dopóki nie zdecydowałam się odnaleźć Młodego.

— Nie powiedziałbym, że miałaś jakąkolwiek przerwę.

— Och, dziękuję — odpowiedziała nieco speszona. — To naprawdę miłe z twojej strony.

Kilkanaście minut później obydwoje opierali się o różne strony mostku. Lynn podała mu napełnioną szklankę z alkoholem, niemal w pewien sposób szantażując go, że musi się z nią napić. Dinowi trudno było odmówić, więc koniec końców przyjął alkohol, ale odwróciła od tego swoją uwagę, gdy usłyszała cichy, syczący dźwięk, a później wręcz poczuła, jak odłożył swój hełm na bok.

— Jesteś pewna, że nikt tutaj nie przyjdzie? — Zapytał dla pewności, a Lynn poczuła ciarki przebiegające przez jej ciało, gdy po raz pierwszy usłyszała jego prawdziwy głos.

— Dzisiaj nikt tutaj nie przyjdzie, obiecuję. Jesteśmy tutaj sami.

Lynn wychyliła napój, czując, jak drżą jej ręce. Cała sytuacja była dla niej dziwna. Zastanawiała się też, czy była taka ze względu na to, że sama zapomniała jak to jest przebywać samotnie w towarzystwie mężczyzny, czy po prostu nie wiedziała, jak się zachowywać. Chociaż w to trudno było jej uwierzyć, bo mimo wszystko przez lata odbywała najlepsze szkolenie i naukę w pałacu, więc musiała ciągle coś z tego pamiętać.

— Dziękuję, że byłeś tam dzisiaj ze mną — powiedziała po chwili.

Walczyła z ogromną chęcią, by wstać i odwrócić się w jego stronę. Chciała zobaczyć jego twarz i to jak wyglądał. Zwłaszcza teraz, gdy wiedziała, że siedział od niej zaledwie metr, a hełm znajdywał się na ziemi obok niego. 

— Uznałem, że przynajmniej w ten sposób mogę cię wesprzeć.

Lynn uśmiechnęła się do siebie. Zapadła między nimi nieskrępowana cisza, w trakcie której pozwoliła sobie wypić całego drinka. Dolała alkoholu do szklanki i oparła głowę o drewniany mostek. Czuła, że napój zaczyn wariować w jej organizmie i powoli odcinał ją od wszystkich problemów, z którymi musiała się zmierzać. Była tylko ta chwila, zachodzące słońce, ona i... Din.

Przez chwilę to było wręcz nienaturalne. Powinna znajdywać się w takim momencie wraz z Cassianem. Jednak nie zamieniłaby tego na nic innego. Cassian nie żył i chociaż tego dnia myślała o nim o wiele mocniej, niż normalnie, tak nie było to w stanie niczego zmienić. W tej chwili spędzała czas z Dinem i tylko to się liczyło.

— Wiesz — zaczęła luźno, spoglądając na kolorowe niebo. Odcienie niebieskiego, pomarańczy i fioletu niemal się ze sobą zlewały i wyglądało to naprawdę wyjątkowo. — Nie jesteś pierwszym Mandalorianem, którego spotkałam. Kilka lat temu, jeszcze w trakcie Rebelii razem z Leią i Luke'iem, starałam się odbić naszego przyjaciela z rąk Jabby. Ten Mandalorian... Nazywał się chyba Boba Fett, tak mi się wydaje. Nie skończył dobrze, bo na własne oczy widziałam, jak wpadł do jamy sarlacca.

Zachichotała cicho, przypominając sobie tamten okres. Teraz gdy o tym wspominała, uważała te przygody za wyjątkowo zabawne, ale jednocześnie tak samo niebezpieczne. Odbicie Hana z rąk Jabby jednak pamiętała w szczególny sposób. Solo był ukochanym jej siostry, więc chciała oszczędzić jej tego losu, który sama przeżywała. Poza tym Han był jej przyjacielem i traktował ją jak młodszą siostrę. Miał swoją reputację, ale to właśnie ich połączyło. Bo kiedy Lea powtarzała ciągle, jaki to Han był zły i okropny, tak Lynn od razu odnalazła z nim wspólny język.

— Tęsknię za tamtym okresem — wyznała, chociaż sama się tego nie spodziewała.

Nie była nawet pewna, czy Mando ją słuchał, ale kolejna dawka alkoholu sprawiała, że nie miało to dla niej, aż tak wielkiego znaczenia. Już dawno zrozumiała, że czasami mówienie o czymś na głos, nawet jeśli robiło się to tylko do siebie, mogło pomóc.

— Za ciągłą walką, niebezpieczeństwem i pełnią przygód? — Zagadnął Din, a ona przez moment miała wrażenie, że to był jego sposób na bycie zabawnym. Trudno było określić to mianem dobrego żartu, ale ona i tak parsknęła krótko.

— Nie — pokręciła głową. Spojrzała na swoje dłonie i poczuła, jak łzy same zaczęły spływać po jej policzkach. — Wtedy wszyscy byliśmy razem, a przynajmniej na tyle ile mogliśmy być. Mieliśmy wspólny cel i mogliśmy na siebie liczyć. Teraz... Luke podróżuje po całej galaktyce i nie miałam z nim kontaktu od tygodni. Leia robi to, do czego została nauczona – stara się być liderką. Mają swoje własne marzenia, cele i zobowiązania, a ja chyba zbyt mocno chcę ciągle być ich starszą siostrą, chociaż oni wcale mnie nie potrzebują.

— To, że każde z was robi coś innego, nie znaczy, że ciągle nie jesteś ich starszą siostrą — odezwał się Din. — Poza tym wydaje mi się, że nie powinnaś skupiać się na nich, a na sobie. I na Kerri, bo jeśli jest ktoś, kto najbardziej cię potrzebuje, to właśnie ona.

— To jest... Właściwie to masz rację. Nie spodziewałam się po tobie, usłyszeć tak czegoś trafnego.

— Dlaczego?

— Sama nie wiem — wzruszyła ramionami. — Chyba po raz pierwszy od wielu lat mam wrażenie, że ktoś jest w stanie zrozumieć to, co chodzi mi po głowie, nawet jeśli nie umiem tego dokładnie wyjaśnić.

W ciągu tych dni, które spędziła z Dinem czuła nie tylko, że dobrze robi, ratując Młodego Yodę, ale również, że ma szansę na to, by znów być sobą. Nie przybierać ciągłej maski, że wszystko było dobrze, gdy to było kłamstwo, z którym nauczyła się żyć.


Było jeszcze w miarę jasno, gdy Lynn i Din wracali do jej domu. Mando cały czas ją podtrzymywał, bo dla niej wyzwaniem było dotarcie samej do domu. Dochodziła do wniosku, że może wypiła odrobinę za dużo. Liczyła jednak, że zapije wszystkie smutki, ale przekonywała się, że to nie działało. Ostatecznie i tak wszyscy, których kochała prędzej, czy później od niej odchodzili.

— Poczekaj chwilę — poprosiła, gdy zatrzymali się na podwórku. — Nie chcę jeszcze tam wchodzić. Kerri i tak ciągle jest na mnie zła i nie będzie chciała rozmawiać. Pewnie i tak jej tam w ogóle nie ma, więc mój powrót jest bez sensu.

Lynn nie pomyliła się, bo zaraz dostrzegła swoją córkę w towarzystwie Poe i Młodego Yody. Trójka bawiła się wspólnie i Lynn poczuła, jak mięknie jej serce na ten widok. Każde z nich zasługiwało na spokojne, szczęśliwe i bezpieczne dzieciństwo. Tymczasem zdążyli już tak wiele stracić...

— Młody wygląda na szczęśliwego — oznajmiła. Mando szybko powędrował wzrokiem w tym samym kierunku. — Pasuje tutaj.

— Możliwe, że masz rację.

Zachichotała cicho.

— Uwielbiam, kiedy ktoś tak do mnie mówi. Że mam rację — wyjaśniła. — Nie często to się zdarza.

— Może nikt wcześniej nie potrafił tego docenić?

Nie wiedziała, czy to alkohol tak na nią działał, czy już po prostu ona sama traciła rozum, ale miała wrażenie, że w jakiś sposób Din z nią flirtował? A może nie? Może to wszystko było tylko wytworem jej wyobraźni? Może widziała rzeczy, które po prostu chciała zobaczyć i doznać? Może Din był po prostu względem niej miły i przyjazny, co by idealnie do niego pasowało. Bo, mimo że był najlepszym łowcą w Gildii i tego, że sprawiał wrażenie surowego i poważnego, to wcale taki nie był. Miał dobre serce, pomagał innym i traktował ich z odpowiednim szacunkiem, na jaki zasłużyli. Nie dawał się ponieść emocjom, co było dla niej czymś zupełnie nowym i czasami sama nie wiedziała, jak powinna się przy nim zachować.

— Zdecydowanie teraz doceniłeś to ty.

Jeśli Mando z nią flirtował – albo i nie – to czy przypadkiem ona nie robiła tego samego? Czuła jak było jej gorąco, ale w żaden sposób nie miało to związku z ciepłym powietrzem, ani wypitym alkoholem. Jego obecność sprawiała, że czuła się... Inaczej. Jakby nagle to, że był przy jej boku, wystarczało, by wypełnił jakąś pustkę w jej życiu.

Lynn pochyliła się do przodu i oparła ręce o jego zbroję. Jedna wylądowała na jego klatce piersiowej w miejscu, gdzie pod tym całym żelastwem musiało znajdować się serce, a drugą ułożyła po drugiej stronie na jego ramieniu. Spodziewała się, że Din ją od siebie odsunie, ale tego nie zrobił. Zamiast tego oplótł swoje palce delikatnie wokół jej nadgarstka. Szorstki materiał stykał się z jej gorącą skórą i aż zaczęła się zastanawiać co by było gdyby poczuła teraz dłoń i dotyk jego skóry.

— Co właściwie grozi ci za zdjęcie tej zbroi? — Zapytała, zanim uznała, że to nie miała żadnego sensu i nawet nie wypadało jej o to pytać.

Mando przez chwilę nie odpowiedział, ale pochylał nad nią swoją głowę. Lynn miała wrażenie, że w ten sposób przyglądał jej się intensywnie i to samo sprawiło, że tylko mocniej poczerwieniała na policzkach.

— Nigdy więcej nie mógłbym jej włożyć.

— Tylko tyle? A co jeśli byś się zakochał? I chciał założyć rodzinę? Nie myślałeś o tym?

— Nie ma to dla mnie, aż tak wielkiego znaczenia, jakbyś chciała usłyszeć — odpowiedział, ale Lynn mogła wyczuć, że nie był z nią do końca szczery. — Na ten moment narobiliśmy zbyt dużo bałaganu. Ta planeta jest naprawdę przyjemna i Młody dobrze się tutaj czuje, ale myślę, że powinniśmy...

— Możemy porozmawiać o tym jutro? Ten dzień i tak był wyjątkowo dołujący. Nie dawajmy mu powodu do tego, by i dla niego taki był.

Domyślała się, co Din chciał jej powiedzieć. Młody był bezpieczny, więc mógł tutaj zostać i ich drogi się miały rozejść. Nie rozumiała, dlaczego czuła się z tym tak mocno zawiedziona, skoro wiedziała od samego początku, że przecież tak będzie.

— Pozbiera się, jak my wszyscy.

Lynn westchnęła, a żadne z nich się nie ruszyło. Stali w tej samej pozycji i niemal się w siebie wpatrywali. Mogła nie wiedzieć jego twarzy, ale była pewna, że to robił. Potrafił przyjrzeć się jej z bliska i zobaczyć wszystkie niedoskonałości i malutkie blizny, które nabyła przez wszystkie te lata. Taka myśl też sprawiła, że poczuła irytację, że kiedy on był w stanie patrzeć bez problemu na jej twarz, tak ona mogła jedynie przyglądać się jego hełmowi. Lynn uniosła ręce do góry i położyła je po obu stronach hełmu, by spróbować go zdjąć. Udało jej się go podnieść o kilka centymetrów, gdy Din powstrzymał ją przed dalszym działaniem. Złapał ją za oba nadgarstki i złączył je razem, układając między ich sylwetkami. Przejechał palcem po zewnętrznej stronie jednej z jej dłoni.

— Ja tutaj nie pasuję, Lynn — oznajmił spokojnie, nie puszczając jej z uścisku. — To twój dom, nie mój. Cokolwiek krąży ci teraz po głowie, to...

Jego wypowiedź została przerwana przez odgłos strzału. Odwrócili się w stronę, z której usłyszeli wystrzał. Mando wyciągnął swoją broń w gotowości, a Lynn niemal wytrzeźwiała w jednej chwili i chwyciła za swój miecz.

— Mamo? — Kerri zawołała do niej ze strachem, a ona odwróciła się do niej.

— Zabierz Poe i Młodego do domu — powiedziała, zakrywając ją własnym ciałem na wypadek, gdyby strzał miał się powtórzyć. — Pod żadnym pozorem macie nie wychodzić, dopóki nie damy wam znać, rozumiesz?

Nastolatka skinęła posłusznie głową i posłuchała się matki. Lynn była w szoku, że tak łatwo udało jej się ją przekonać do tego, by chociaż raz zrobiła to, co jej mówiła, ale nie mogła się nad tym dłużej rozwodzić. Gdy zobaczyła, że cała trójka zniknęła w domu Dameronów, odetchnęła z cichą ulgą.

— Lynn — zawołał Din, a ona odwróciła się do niego. — Lepiej chodźmy się rozejrzeć.

Ona jedynie skinęła głową i ruszyła za nim.





(𝒏𝒐𝒕𝒆!)

chyba jeden z najdłuższych do tej pory, 

próbuję odpokutować to, że znowu miesiąc przerwy był xd

i jest o wiele, wiele więcej Dina i Lynn, 

i mamy nawet już jakieś małe przebłyski rodzącego się między nimi uczucia! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top