𝐶ℎ𝑎𝑝𝑡𝑒𝑟 𝐹𝑖𝑣𝑒: 𝑂𝑙𝑑 𝐹𝑟𝑖𝑒𝑛𝑑



Byli już daleko w kosmosie, ale nawet przebyte mile świetlne nie sprawiały, że Lynn czuła się mniej zdenerwowana. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz była czymś tak zestresowana – chociaż stres był czymś normalnym w jej życiu – tak doskonale wiedziała, że ten, który teraz jej towarzyszył, bez problemu mogła porównać do tego, który odczuwała, gdy uciekała z Alderaanu mając zaledwie czternaście lat. Tamto wydarzenie było dla niej niemal jak coś, co wydarzyło się dawno temu w przeszłości.

Jednak nie żyła w przeszłości, a w teraźniejszości, gdzie musiała się zmierzyć z wyjątkowo milczącym Mando. Właściwie nie wiedziała, co powinna się spodziewać. Od początku ich podróży zauważyła, że ten był wyjątkowo opanowany i czasami wręcz dostawała od tego szału. Umiała radzić sobie z temperamentnymi mężczyznami, bo wiedziała czego się po nich spodziewać. Zawsze mogła znaleźć sposób, by ich uspokoić i do nich dotrzeć. Din był jak dla niej zbyt spokojny, zbyt cierpliwy i kierował się przede wszystkim rozumem, a nie tym, co podpowiadało mu serce.

Zupełnie inaczej, jak ona.

Młody Yoda przewrócił się na drugi bok w swojej prowizorycznej kołysce. Tak właściwie to była stara metalowa szuflada, którą Din wyłożył kocem i poduszką, a później ułożył w nim dzieciaka. Lynn uśmiechnęła się na widok śpiącego stworzenia, bo mimo wszystko ciągle czuła się dumna – w jakiś sposób udało jej się uchronić bezbronną istotę po raz kolejny. Poprawiła ciepły materiał wokół jego małego ciałka, a później wzięła głęboki oddech i spojrzała na schodki prowadzące do kokpitu.

— I tak muszę to zrobić — mruknęła do siebie i zaczęła się wspinać do góry.

Z każdym kolejnym krokiem, zastanawiała się, co powinna powiedzieć. Od czego właściwie zacząć? Jak wyjaśnić to, że tak faktycznie była księżniczką, ale czy ciągle powinna tak w ogóle siebie określać? Porzuciła ten tytuł jako nastolatka, gdy świadomie opuściła Alderaan. Później, nawet mimo tego, że przelotnie wracała na planetę i tego, że wszyscy tam określali ją tym mianem, tak nie czuła się, że była księżniczką. Była wojowniczką i rebeliantką. Aż w końcu Gwiazda Śmierci doszczętnie zniszczyła cały Alderaan. Więc, czy ciągle mogła tytułować się tym mianem? Jak mogła być księżniczką planety, która nie istniała?

Lynn wspięła się w końcu na kokpit, a Mando odwrócił głowę w bok, jakby w ten sposób rejestrując jej obecność w pomieszczeniu. Kobieta zagryzła dolną wargę, aż w końcu zdecydowała się usiąść na wolnym fotelu za nim.

— Din? Możemy porozmawiać? — Zapytała niepewnie, złączając ze sobą swoje dłonie. Zaczęła bawić się własnymi palcami, próbując zapanować nad tym, jak drżały jej ręce.

— Oczywiście, księżniczko — odpowiedział spokojnie.

Włączył autopilota i odwrócił się do niej. Nie wiedziała, czy w jakiś sposób z niej kpił, ale wszystko podpowiadało jej to, że chciał tylko formalnie ją tytułować. To nie było tak, że od dawna nikt jej tak nie nazywał – wręcz przeciwnie, często słyszała jak różni mieszkańcy galaktyki, tak ją nazywali. Po prostu sposób, w jaki wypowiedział, to jedno słowo był zupełnie inny. Skrywał w sobie coś, co nie potrafiła pojąć. Przypominał ten, który ktoś kiedyś, dawno temu niejednokrotnie się do niej zwracał, sprawiając, że czuła się jak najszczęśliwsza kobieta w galaktyce.

— Nie nazywaj mnie tak, proszę — oparła ręce o kolana, gryząc się w policzek. — Alderaan już dawno został zniszczony, a ja na długo przed tym porzuciłam oficjalnie ten tytuł. Wystarczy Lynn.

Din skinął głową. Między nimi zapadła dosyć krępująca cisza. Lynn zastanawiała się, czy powinna od razu przejść do rzeczy, czy poczekać na to, aż on sam zacznie mieć do niej pretensje, że nie powiedziała mu prawdy. Chociaż na tę myśl niemal od razu chciała się zaśmiać. Nie znała go długo, ale bez problemu mogła stwierdzić, że to była jedna z ostatnich rzeczy, które mogłaby od niego usłyszeć.

— To może być dosyć zaskakująca historia — zaczęła i od razu chciała uderzyć się w głowę — i oczywiście nie musisz jej słuchać, jak nie chcesz.

— Lynn — Din pochylił się do przodu, zbliżając w pewien sposób do niej. Miała wrażenie, że w jego wizorze potrafiła dostrzec to, że uważnie jej się przyglądał. — Nie musisz mi o niczym opowiadać. Dobrze nam się razem współpracowało, ale na tym to wszystko może się skończyć. Nie musisz mi wyjaśniać, dlaczego nie powiedziałaś mi o tym kim dokładnie jesteś, co swoją drogą nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

— Cóż — zaśmiała się nerwowo — mamy dzieciaka pod swoją opieką, więc wątpię, by to miało tak szybko się skończyć. I pewnie cała gildia będzie nas teraz ścigać, nie mylę się?

— Istnieje na to duże prawdopodobieństwo.

— Więc właśnie. Jesteśmy od teraz drużyną, zgadza się? Jesteśmy w tym razem i wydaje mi się, że jeśli chcemy to jakoś przeżyć, to musimy sobie zaufać. Wierz mi, nie jestem w tym najlepsza, ale nie mogę pozwolić, by młodemu cokolwiek się stało – nie teraz kiedy jest z nami.

— Też nie chcę, by coś mu się stało — poparł ją. — Dopóki nie wymyślimy, co z nim zrobić, to wychodzi na to, że jesteśmy na siebie skazani.

Lynn uśmiechnęła się nieznacznie. Wydawało się, że rozmowa była uznawana za skończoną. Din patrzył na nią przez krótką chwilę, a ona czuła, jak serce i rozum podpowiadają jej dwie różne rzeczy. Serce opowiadało się za tym, by opowiedziała mu swoją historię, nawet jeśli sam powiedział jej, że nie musi tego robić. Rozum mówił, by wszystko zachowała tylko i wyłącznie dla siebie, że jedyną osobą, której mogła ufać, była ona sama.

Mando miał zamiar odwrócić się z powrotem do konsoli, gdy go zatrzymała. Położyła dłoń na jego ramieniu i trzymała ją przez krótką chwilę. Kiedy złapał ją za nadgarstek i poczuła dziwny prąd przechodzący po jej ciele, prawie natychmiast wyciągnęła dłoń z jego niespodziewanego uścisku.

— Mimo tego, co mówiłeś... Chcę ci to wszystko wyjaśnić. Nie oczekuję niczego w zamian — zapewniła go szybko. — Nie musisz mi opowiadać swojej historii, po prostu... I tak zrobisz wiele, wysłuchując tego, co ci opowiem, bo czasami uważam to za wyjątkowo żałosne i sama nie wierzę, że byłam taka głupia i...

— Lynn — przerwał jej spokojnie — mógłbym wiele o tobie powiedzieć, ale nie to, że jesteś głupia. Wątpię też w to byś kiedykolwiek wcześniej była.

Kobieta zarumieniła się na słyszany komplement.

Koleś ma rację, Lynn. Mogłaś być szalona, ale nigdy nie byłaś głupia. Tylko czasami narwana i nieodpowiedzialna.

Tym razem postanowiła zignorować znajomą zjawę. Wtedy też zaczęła opowiadać:

— Tak naprawdę nazywam się Lynn Organa i wychowałam się na Alderaan, co zresztą wiesz, że sprawiło, że otrzymałam tytuł księżniczki. Mam młodsze rodzeństwo i od samego początku było wiadome, że to moja siostra zajmie miejsce ojca w Senacie, chociaż to ode mnie zawsze wymagano, bym była tą rozsądną, zawsze odpowiedzialną – ideał do naśladowania dla każdego. Przez większość czasu nienawidziłam tego spełniania wszystkich oczekiwań, ale bałam się coś z tym zrobić. Zawsze byłam tą, która bez słowa sprzeciwu wykonuje każde zadanie, gdy moja siostra wręcz notorycznie uciekała i robiła, co tylko chciała, niemal bez żadnych konsekwencji.

Lynn mimo wszystko uśmiechnęła się do siebie. Może przez większość dzieciństwa czuła się pomijana, tak nie mogła zapomnieć o tym, jaka Leia zawsze była szczęśliwa, gdy uciekała do lasu. Biegała cała pochłonięta ze swoim robocikiem i znikała na długie godziny. Często za nią obrywała, bo jako starsza siostra była zobowiązana do tego, by ją pilnować.

— Nie zrozum mnie źle... Nie miałam nic przeciwko mojemu życiu na Alderaan, jednak też chciałam mieć trochę większej swobody i podejmować własne decyzje. Więc kiedy usłyszałam, że mój ojciec chciał rozpocząć dla mnie proces spotkań przedmałżeńskich. To coś w rodzaju początkowego zawarcia układu, że kiedy osiągnie się odpowiedni wiek, tak para, którą obowiązuje pakt, weźmie ślub. Kiedy ojciec mi o tym powiedział, to był pierwszy raz, gdy mu się postawiłam. Nieźle się pokłóciliśmy, ale nie zmienił zdania, a ja... Cóż, nie wyobrażałam sobie tego losu, który dla mnie zaplanował, więc uciekałam.

I chociaż wtedy uważała, to za wyjątkowo przerażającą i nieprzemyślaną decyzję, tak w dużym stopniu doprowadziła ją do tego, gdzie się teraz znajdywała. Miała szczęście, bo na swojej drodze spotkała ludzi, którzy otworzyli na nią swoje serce i zaopiekowali się nią, tak jak nigdy wcześniej tego nie czuła. Miała wrażenie, że od czasów, gdy Organowie zaadoptowali ją i Leię, tak nie czuła się tak dobrze, jak wtedy, gdy nie miała nad sobą ani Baila, ani młodszej siostry, ani całej reszty urzędników Alderaanu.

— Swoją drogą mogłeś o mnie słyszeć — zaśmiała się, kręcąc głową. — Swego czasu było bardzo głośno o tym, jak jedna z córek Baila Organy uciekła przed ślubem. Przeciwnicy mojego ojca zrobili wtedy wszystko, by go ośmieszyć przed Senatem.

— Słyszałem o tobie — zgodził się niespodziewanie, a ona uniosła swoje spojrzenie — ale nie jak o księżniczce uciekającej przed ślubem.

— Nie?

— Nie — potwierdził. — Słyszałem różne historie o księżniczce Lynn z Alderaan, która zawsze stawiała swoich poddanych na pierwszym miejscu. Krążyły o tobie różne opowieści i o tym, co robiłaś dla swojego ludu.

— Uważałam jedynie, że skoro mam warunki, by komuś pomagać, to grzechem by było tego nie zrobić.

— I ciągle tak uważasz. Mogę to od razu stwierdzić. Inaczej nie walczyłabyś tak mocno o tego dzieciaka.

Przez chwilę obydwoje byli pogrążeni w swoich myślach. Lynn zastanawiała się, czy powinna dalej brnąć w tę historię. Jeśli by tak zrobiła, to musiałaby powrócić do wydarzeń, o których nie chciała wspominać. Wszystko, co wiązało się z jej nastoletnią ucieczką, było owiane jednocześnie nieograniczonym szczęściem, ale i cholernie wielkim bólem – raną, która nawet po tylu latach nie była w stanie się zagoić. Były momenty, w których żałowała, że kiedy wróciła ze Scarif, tak nie ruszyła z ojcem na Alderaan. Gdyby zginęła w ataku na planetę, tak może wtedy uwolniłaby się od tej agonii.

— Przykro mi z powodu tego, co stało się z twoją planetą — odezwał się po chwili Din. — To nie powinno mieć miejsca.

Jak i wiele innych rzeczy, chciała dodać. Jednak powstrzymała się i skinęła głową, w ten sposób dziękując Mando za jego wsparcie i zrozumienie, które jej okazał.


Gdy dotarli na Sorgan, ta okazała się wyjątkowo roślinną planetą. W pewien sposób tęskniła za takim klimatem i od razu pomyślała o Yavin 4, na której znajdywał się jej dom. Jednak Sorgan było zdecydowanie uroczym urozmaiceniem w porównaniu do pustynnych, wulkanicznych i surowych planet, na których przebywała w ostatnim czasie. Jednocześnie było na tyle opuszczoną miejscówką, na której mogli ukryć się przez jakiś czas. Nie była to idealna kryjówka, ale to zawsze lepsze niż nic.

Początkowo obydwoje mieli tylko się rozejrzeć, czy w okolicy było bezpiecznie, ale dzieciak się obudził i mimo próśb, by został, tak ten ruszył za nimi. Na swój sposób było to wyjątkowo urocze i koniec końców skończyli w małym miasteczku. Chociaż nie była pewna, czy tak powinna to nazywać, bo prędzej wyglądało to jak duży plac, w którym na samym środku postawiono największy budynek – centrum osady – a to było otoczone kilkoma, małymi chatkami mieszkalnymi. Zdecydowanie miasteczko nie należało do najbogatszych, ale było urokliwe. I spokojne.

— Wejdźmy do środka i zorientujmy się, czy jesteśmy tutaj bezpieczni — zaproponował Din, a Lynn skinęła głową.

Wtedy też usłyszała ciche pikanie, które od razu rozpoznała jako dźwięk przychodzącego połączenia na jej holokomunikatorze. Wyciągnęła małe, okrągłe urządzenie i spojrzała na zaszyfrowane dane, od razu rozpoznając, kto próbował się z nią skontaktować. Gdy wyruszała w tę podróż, wiedziała, że może być ona niebezpieczna, dlatego poinformowała najbliższe osoby, że lepiej będzie, jeśli będą kontaktować się z nią w zakodowany sposób. Każdego nawet zaopatrzyła w osobny komunikator – jeden przekazała Lei i Hanowi, by w ten sposób mogła im dawać znać, że żyje, kolejny przekazała Luke'owi, ale od jakiegoś czasu jej brat nie odpowiadał, co wskazywało na to, że gdzieś zniknął. Ostatnie dwa zostawiła na Yavin i to właśnie teraz połączenie było kierowane prosto z tamtej planety.

Lynn poczuła niepokojące dreszcze. Serce zaczęło jej szybciej bić, bo pamiętała, że kiedy wyjeżdżała, tak sprawy na Yavin nie wyglądały tak, jak tego oczekiwała. Jej najlepsza przyjaciółka chorowała, a przy tym zostawiała tam wszystko to, co było najdroższe jej sercu.

— Wejdźcie do środka sami — oznajmiła, zaciskając mocniej palce na komunikatorze. — To coś naprawdę ważnego. Spotkamy się w środku, dobrze?

— Uważaj na siebie — mruknął Mando i razem z Młodym Yodą wszedł do centrum osady.

Lynn w tym samym czasie odeszła kawałek w bardziej odosobnione miejsce i odebrała połączenie. Hologram, który się aktywował od razu ukazał znajomą sylwetkę Kesa Damerona.

— W końcu udało mi się z tobą skontaktować! — Zawołał na przywitanie mężczyzna, z którym swego czasu walczyła ramię w ramię w Rebelii. Zauważyła jednak, że jej przyjaciel nie wyglądał najlepiej i był cały przerażony, a przede wszystkim załamany. Czarne myśli od razu zaczęły tworzyć się w jej głowie i bała się tego, co mogła od niego usłyszeć. — Lynn, możesz rozmawiać?

— Oczywiście, że tak. Co się dzieje Kes?

— Chodzi o Sharę. Jej stan ostatnio się pogorszył. Medyk właśnie ją zbadał i... Wydaje mu się, że nie zostało jej już dużo czasu.

Ta informacja niemal złamała jej serce. Shara Bey była jej towarzyszką broni, partnerką w wielu niebezpiecznych misjach, ale przede wszystkim oddaną przyjaciółką. Przez lata się wspierały i Lynn uważała, że zawsze będzie ją mieć przy swoim boku. Wiele razem przeszły i jeszcze wiele miało być przed nimi. Dopóki nie okazało się, że Shara zaczęła chorować i żadne leki nie były w stanie jej pomóc. Lynn próbowała wyleczyć ją również z pomocą Mocy, ale i to nie działało – jedynie zmniejszało jej ból.

Organa powstrzymała chcące się wydostać łzy i na chwilę, opuściła swój komunikator w dół. Chciała krzyczeć i wyć, bo jak zawsze wszystkie problemy i komplikacje musiały dziać się w tym samym czasie. Wiedziała jednak, że nic nie mogło powstrzymać ją przed powrotem na Yavin, chociaż na krótką chwilę. I wiedziała też, że musiała się pośpieszyć, by jeszcze raz porozmawiać ze swoją przyjaciółką.

— Jeśli chcesz się z nią pożegnać, to powinnaś jak najszybciej wrócić — poinformował Kes, wypowiadając na głos jej własne myśli.

Lynn pociągnęła szybko nosem i przetarła oczy, a później uniosła z powrotem komunikator do góry.

— Jak źle jest? — Zapytała drżącym głosem, chociaż sama nie była pewna, czy na pewno chciała słyszeć odpowiedź na to pytanie.

— Źle — odpowiedział, a ona potrafiła usłyszeć, że sam nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Lynn bardzo dobrze potrafiła go zrozumieć. — Ciągle gorączkuje i jest coraz słabsza. Poe ciągle przy niej siedzi.

Kobieta od razu wyobraziła sobie małego Damerona, który zawsze biegał jak opętany po domu, który na kolanach matki uczył się pilotować A-winga, który uważał swojego ojca za największego bohatera i mimo tego, że był niezłym rozrabiaką, tak wszyscy w kolonii go uwielbiali i kochali. To było dla niej za dużo i czuła, że wszystko jest przeciwko niej. Nie rozumiała, dlaczego posiadając Moc, ciągle i tak była kompletnie bezsilna w takich sytuacjach.

— Postaram się być tak szybko, jak to możliwe — zapewniła go w końcu. Kes skinął głową i przez chwilę nikt się nie odzywał. Gdy ponownie zabrała głos, nie wiedziała, tak naprawdę do końca co powinna powiedzieć: — Kes, ja...

— Wiem — przerwał jej ze smutnym uśmiechem. Było tak, jakby niewidzialna nić porozumienia między nimi tylko się umocniła ze względu na to, że obydwoje przeżywali to samo. — W pewnym sensie przechodziłaś przez to samo. Shara na ciebie czeka, pamiętaj.

Kes się rozłączył, a ona pozwoliła sobie na krótką chwilę słabości. Zaszlochała cicho i uderzyła z całej siły pięścią o pień drzewa. Ten odkształcił się pod wpływem Moc, którą nieświadomie użyła i gdy zorientowała się, co zrobiła, zaczęła wpatrywać się w wyrządzoną przez siebie szkodę. Miała wrażenie, że w wyrwie widzi wszystkie chwile, które spędziła ze swoją przyjaciółką – te dobre i złe, a może zwłaszcza te drugie, bo to w nich utwierdzała się, że Shara była dla niej niczym bratnia dusza w momentach, w których naprawdę potrzebowała pomocy.

Szybko otarła twarz z łez, naprawiła pień drzewa, później ruszyła z powrotem do centrum osady.


Ostatnie czego się spodziewała zobaczyć na tej przepięknej, ledwo zaludnionej planecie, to Cara Dune, z którą nie widziała się od dobrych kilku lat. Spodziewała się, że prędzej, czy później ich ścieżki na nowo się zetkną, ale nigdy nie podejrzewałaby, że będzie światkiem jak Cara i Mando się pojedynkują, co samo w sobie było całkiem niezłym widowiskiem. Jednak nikt nie wygrał, bo obydwoje w tym samym momencie wyciągnęli blastery, kierując je na swojego przeciwnika, a ona patrzyła na nich w szoku. Chociaż nie była pewna, czy to nie było bardziej związane z zachowaniem dzieciaka, który najzwyczajniej w świecie popijał sobie zupkę i z zadowoleniem obserwował walczącą dwójkę.

— Lynn? — Zdziwiła się ciągle leżąca na ziemi kobieta. Czarne włosy opadały na połowę jej twarzy i Organa zauważyła, że niewiele zmieniła się od ich ostatniego spotkania.

Lynn zawdzięczała jej wiele. Począwszy od tego, że to właśnie ona pomogła jej uciec z Alderaanu lata temu.

— Jesteś ostatnią osobą, którą mogłabym zobaczyć na tej planecie — dodała szybko Dune.

— Mogę powiedzieć, to samo — mruknęła Lynn, wyciągając w jej stronę rękę. — Widzę, że już zdążyliście się poznać, to nie muszę was sobie przedstawiać. Osobiście wybrałabym na to zupełnie inny sposób, ale nie będę narzekać. Całkiem przyjemnie się was obserwowało.

— Jesteście razem?

— Pracujemy razem — poprawili ją natychmiast obydwoje.

— Okej — powiedziała niezbyt przekonana Dune. Wstała z ziemi i spojrzała na Organę przeszywającym wzrokiem, szukając prawdziwej odpowiedzi na swoje pytanie. Lynn wiedziała, o co jej chodziło i nie miała zamiaru jej niczego wyjawiać. Bo i tak w żaden sposób jej nie okłamywała. Ona i Din byli tylko wspólnikami, zespołem, który miał wspólne zadanie. Byli drużyną. — Od kiedy współpracujesz z łowcami nagród?

— Co powiesz na to, że postawimy ci zupę i na spokojnie porozmawiamy? — Zaproponował Mando, odzywając się po raz pierwszy.

Cara przyjęła jego propozycję i już po kilku minutach cała czwórka znajdywała się w kantinie. Lynn słuchała jej z zainteresowaniem, bo od bitwy o Endor nie miała pojęcia, co się z nią działo.

— Jakiś czas sprzątaliśmy po bitwie o Endor — mówiła, popijając swoją porcję zupy. — Przeważnie dla byłych watażków Imperium. Miało być szybko i cicho. Desant transporterami. Bez wsparcia, tylko nasi. Jak Impów zabrakło, to zaczęła się polityka. Zrobili z nas rozjemców, ochroniarzy delegatów, służby początkowe.

Organa wiedziała poniekąd, o czym mówiła Dune. Jednak sama osobiście tego w ten sposób nie odczuła, bo zaraz po zakończonej walce, zrezygnowała niemal ze wszystkiego. Porzuciła dotychczasowe życie wojowniczki i wróciła na Yavin, gdzie chciała po prostu spokojnie żyć, zostawiając całą resztę swojej siostrze, która była o wiele lepsza w polityce, niż ona sama.

— Co tutaj robisz? — Zapytał Mando.

— Uznajmy, że siedzę na emeryturze — uniosła na niego swoje spojrzenie. — Jesteś z Gildii. Sądziłam, że mnie ścigasz, stąd ta reakcja. Ciągle nie rozumiem, dlaczego jesteście tutaj we dwójkę — przeniosła wzrok na Lynn, a później na dzieciaka obok niej — i chyba nie chcę tego do końca wiedzieć. Zawsze uwielbiałaś się pakować w najbardziej skomplikowane sytuacje, Lynn więc nie powinnam być tym zaskoczona.

Lynn mimo wszystko zachichotała cicho.

— Zostajesz tutaj?

— Tak — Cara skinęła głową. — Co oznacza, że jeśli twój nowy przyjaciel nie chce się pisać na drugą rundę, to musicie się stąd zwinąć, bo ja byłam pierwsza na tej planecie.

Dune mrugnęła, a później odłożyła miskę na stolik i odeszła od ich stolika.

— Czyli wychodzi na to, że musimy znaleźć inną planetę — oznajmiła Lynn, gdy druga kobieta opuściła kantinę i całkowicie zniknęła z jej oczu. Odwróciła się bokiem do Mando i oparła łokieć o blat. — I chyba wiem, gdzie możemy na chwilę się schować.

Nie była przekonana, czy powinna zabierać Mando i dzieciaka na Yavin 4, ale jeśli była czegoś pewna, to tego, że faktycznie byli tam bezpieczni. Nikt nie byłby w stanie zaatakować kolonii, w której mieszkali byli rebelianci, i która była chroniona przez rządy Nowej Republiki.

Poza tym potrzebowała wrócić do domu. 





(𝒏𝒐𝒕𝒆!)

jak ktoś się zastanawia to tak - Lynn to ukochana ciotka małego Poe XD

love you all, mam nadzieję, że się podobało! <3 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top