𝐶ℎ𝑎𝑝𝑡𝑒𝑟 𝐹𝑖𝑓𝑡𝑒𝑒𝑛: 𝑇ℎ𝑒 𝐹𝑖𝑛𝑎𝑙 𝑃𝑙𝑎𝑛
Kiedy wylądowali na Nevarro, słońce chyliło się ku zachodowi, ale ciągle było wyjątkowo ciepło. Lynn zdążyła zapomnieć, że właśnie tak prezentowała się atmosfera planety. Nawet nie liczyła na to, że gdzieś na tym pustkowiu ciągle stacjonował stary statek, który wykupiła za grosze specjalnie na swoją misję. Nie miała zamiaru płakać po tym, jak Jawowie zapewne zdążyli go rozebrać na najmniejsze części. To było ironiczne, ponieważ nie spodziewała się, że wróci na tę planetę. Tak samo jak tego, że znów będzie siedzieć na blurrgu razem z Mando. Niemal dokładnie tak, jak wtedy gdy to całe ich partnerstwo dopiero się rozpoczynało, a wtedy nawet sobie nie ufali. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Lynn mu ufała. Inaczej nie zabrałaby go na Yavin. Uważała, że i on raczej jej ufał. Spodziewała się jednak, że to może się zmienić, gdy wszystkie jej mroczne sekrety wyjdą na jaw. Czuła, że to była kwestia czasu.
Gdy opuścili statek, na zewnątrz czekał już na nich Greef Karga w towarzystwie trzech podejrzanych typów, których wziął jako swoją obstawę. Gdyby miało dojść do jakiejkolwiek bójki, teoretycznie ich szanse były wyrównane.
— Wybacz, że spotykamy się na tym odludziu, ale sprawy bardzo się skomplikowały od twojej ostatniej wizyty — przywitał ich Karga, jednak zwracał się bezpośrednio do swojego byłego łowcy. — Chyba nie mieliśmy okazji się poznać — spojrzał na Carę, a ta rozsiadła się wygodnie na zwierzęciu. Później przeniósł swój wzrok na Lynn i Dina. — Ani odpowiednio przedstawić, księżniczko. Widzę, że obaj przybyliśmy z obstawą, Mando.
Karga odwrócił się, by spojrzeć na swoich towarzyszy. Gdy znów stanął twarzą do przybyłej grupy, wskazał ręką na Brzeszczota.
— Najlepiej będzie, jak komandoska popilnuje statku. Na tych polach wulkanicznych, aż roi się od Jawów.
W pewien sposób mężczyzna tylko potwierdził wcześniejsze przypuszczenia Lynn.
— Idzie z nami — powiedział pewnie Din.
— Miasto opanowali byli żołnierze imperialni. Jak się zjawimy z rebeliantką, to od razu zwietrzą podstęp.
— Idzie z nami. Koniec tematu.
— Dobra — zgodził się z niezadowoleniem Karga i podparł ręce o swoje boki. — Przynajmniej zakryj ten tatuaż. Nie potrzeba się z tym afiszować. Jak wszystko jasne, to gdzie ten maluszek? Księżniczka, jak widzę, jest cała i zdrowa, a mały berbeć?
Din kliknął kilka razy w urządzenie na swoim ramieniu. Kuiil nie tylko zbudował nowy transporter dla Młodego, ale też zamontował panel kontrolny do jego poruszania. Dzięki temu Mando pokierował kopułę w stronę Kargi, a kiedy ta się przed nim zatrzymała, otworzyła się z cichym sykiem.
Grogu wyjrzał na zewnątrz swoją zieloną główką i Lynn mimo wszystko uśmiechnęła się na ten widok. Było w nim coś uroczego i miała wyrzuty sumienia, bo wiedziała, że nie powinna się do niego, aż tak mocno przywiązywać. Tymczasem zdążyła pokochać to stworzenie czystą miłością i była w stanie oddać za niego życie w ten sam sposób, jak za Kerri.
— Tyle zamieszania o jednego berbecia — Karga wziął na ręce Młodego, a Lynn dostrzegła, jak Mando położył dłoń na swoim blasterze w każdej chwili gotowy do ataku. Obstawa Greefa musiała również to dostrzec, bo nagle przybrali bojowe pozycje, jakby czekając na odpowiedni moment. Cała atmosfera była napięta, ale jeśli to wszystko miało wyjść, to musieli razem współpracować. — Wyjątkowo urocza istotka. Na szczęście przy was włos nie spadł z tej pomarszczonej główki. Cieszę się, że zakończymy wreszcie ten bezsensowny spór.
Greef przyglądnął się jeszcze przez chwilę Młodemu, a później odłożył go z powrotem do transportera. Din odsunął dłoń od blastera, widząc, że na razie nie będzie musiał nikogo atakować. Później skierował kopułę z powrotem do ich grupy.
— Słońce zachodzi tu wcześniej. Możemy przejść kawałek i rozbić obóz nad rzeką, a bladym świtem ruszyć w dalszą drogę do wieży.
Postanowili przystać na tę propozycję. Lynn w ostatniej chwili ugryzła się w język ze swoim pytaniem o Kerri. Wolała dmuchać na zimne, niż pokazywać przed Kargą, że Grogu nie był jedynym celem jej pobytu.
Gdy słońce zaszło, obóz był już całkowicie rozbity, a nawet obstawa Kargi upolowała jednego z wulkanicznych szakali. Nie był to najlepszy posiłek, ale zawsze coś, chociaż Lynn sama nie mogła zebrać się w sobie, by wiele przełknąć. Swoją porcję postanowiła oddać Grogu, który nie tylko zdążył zjeść swoją część, ale też i podjadać od Kuiila, który nie wydawał się tym przejęty.
Cała grupa siedziała wokół ogniska w dosyć napiętej atmosferze. Łowcy Kargi usiedli razem po jednej stronie, a Lynn, Cara, Kuill i Grogu rozsiedli się naprzeciwko. Din i sam Greef zajmowali miejsce gdzieś pośrodku, tak jakby to oni byli całym łącznikiem w tym niespodziewanym połączeniu. I zapewne tak było, bo oprócz nich, nikt inny się nie odzywał i każdy patrzył na tego drugiego z podejrzeniem.
— Powtórzmy jeszcze raz plan — powiedział pewnie Din. Lynn wiedziała, że nie przełknął ani nie napił się niczego, bo nie chciał odejść ani na chwilę i zostawić ich samych.
— Wchodzimy do kantyny. Pokazujemy klientowi przynętę i księżniczkę — Greef wskazał dłonią na jedzącego, zadowolonego Grogu i Lynn, która siedziała obok i się im przysłuchiwała. Prychnęła cicho, bo czuła się jak jakieś trofeum, które ktoś miał zamiar sobie powiesić na ścianie. Nie powiedziała jednak nic, bo nie bez powodu zgodziła się na tę całą farsę. — Przysiadamy się do niego, a potem rozwalasz mu łeb.
— Kogo tam ściągnął?
— Samych byłych imperialnych. Jak im odetniesz źródło zarobku, to wszyscy się ulotnią. Załóżmy hipotetycznie, że kilku nie zrozumie, kto tutaj teraz rozdaje karty i postanowią stawiać opór, to wtedy ci tutaj wytrawni łowcy, razem z tą zahartowaną w walce komandoską, załatwią wszystkich, którzy się postawią.
Brunetka zdawała sobie sprawę, że bitwa o Endor nie załatwiła wszystkiego. Chociaż wydawało się, że najważniejsze szychy Imperium wtedy zginęły, tak ciągle zostawały osoby, które wierzyły w tę ideę. To było niesprawiedliwe, bo czasami miała wrażenie, że cała ta walka i poświęcenie zdały się na nic, skoro po galaktyce ciągle kręciły się byłe oddziały.
— Ilu ich tam będzie? — Zapytała Lynn, spoglądając na Kargę.
— Najwyżej czterech — odpowiedział, powoli się podnosząc. Umysł kobiety pracował na najwyższych obrotach i wiedziała, że to nie mogła być cała prawda. Ktokolwiek chciał Grogu i miał jej córkę, na pewno nie przyleciał na Nevarro tylko z czwórką szturmowców. — To taka jego, powiedzmy gwardia przyboczna. Zaufajcie mi — spojrzał na nich przez ramię, stojąc przy ognisku. — Tu nie ma, co się nie udać.
Całą rozmowę zakłóciło niespodziewane pojawienie się lecącego stwora, który zaatakował Greefa. Wszyscy jak na zawołanie rzucili się na nogi, wyciągnęli dostępną broń, gotowi do ataku. Lynn zdecydowała się, że wykorzysta blaster, zamiast od razu sięgnie po miecz świetlny. Mogła ufać Carze, Dinowi i Kuiilowi, ale do całej reszty miała wiele wątpliwości. Jednak walka z potworem okazywała się o wiele trudniejsza z powodu ciemności, która wokół nich panowała. Ognisko pozwalało tylko dostrzec latające stworzenie, gdy to zbliżyło się blisko do ognia. Każdy niemal strzelał na oślep i tylko przerażający pisk był znakiem tego, że potwór ciągle się gdzieś czaił.
Na chwilę zapadła wręcz przerażająca cisza. Din schylił się, by zamknąć transporter Grogu, a później stwór znowu wrócił. I to w towarzystwie, co tylko utrudniało ich pokonanie. Kiedy jeden z nich złapał za blurrga i odleciał w ciemną noc, wiadome było, że cała walka tylko się komplikowała. Następny został porwany jeden z łowców, ale Lynn nie ubolewała nad nim w żaden sposób. O wiele bardziej szkoda jej było blurrgów, bo kolejny z nich właśnie padł. Zwierzęta te, chociaż wydawały się pokraczne i nieprzyjemne, tak niezwykle przydatne i kiedy się je oswoiło, wyjątkowo przyjazne. I Kuiilowi na nich zależało.
Lynn strzeliła po raz kolejny blasterem, gdy wtedy jeden ze stworów zaatakował Dina. Jej serce zabiło szybciej, ale zadziałała niemal automatycznie. Tak jakby wszystko to, co robiła w trakcie rebelii, do niej wróciło w tej jednej chwili. Bez zastanowienia wycelowała swoją bronią w stworzenie i puszczała pocisk za pociskiem, by to w końcu padło. Stwór jednak nie dawał się tak łatwo pokonać, dopóki Din pozbierał się z podłoża i wypuścił ze swojej zbroi wiązkę ognia, która dopadła potwora. Ten zajęczał przeraźliwe z bólu i odleciał, a za nim jego towarzysz.
Jednak jeszcze przez chwilę trudno było stwierdzić, czy faktycznie znów byli bezpieczni.
— Wydaje mi się, że to koniec — odezwała się w końcu Lynn, gdy przez kilka chwil obserwowała niebo, ale na nim nic się nie pojawiło. — Odlecieli na dobre.
Organa otworzyła transporter z Grogu i odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że nic mu się nie stało. Wydawał się nieco przestraszony, ale poza tym był cały i zdrowy. Lynn spojrzała na Dina, który pojawił się obok nich i uśmiechnęła się krótko, a on jedynie skinął głową. Nie chciał pokazać przed całą resztą, że jemu też spadł kamień z serca, ale Lynn to po prostu wiedziała.
Ich krótką chwilę przerwał jęk bólu, a kiedy spojrzeli w stronę, z którego dobywał się głos, dojrzeli rannego Kargę.
— Jest ciężko ranny — zwrócił się do nich Kuiil, który jako pierwszy do niego dotarł. Zaraz przy nim znalazła się Cara, która otwierała już apteczkę.
— To nic takiego — zapewnił Greef przez zaciśnięte zęby.
— Nie ruszaj się — poleciła mu. — Nieźle cię urządziły, co? — Cara wstrzyknęła lekarstwo do jego ręki, ale nie pomogło, tak jak powinno. — Kiepsko z tobą. Trucizna rozchodzi się bardzo szybko. Potrzebuję jeszcze jednej apteczki. Ktoś, coś?
Lynn odwróciła swoją uwagę od rannego, gdy zobaczyła, jak Grogu zeskoczył ze swojego transportera i ruszył powoli w stronę rannego Kargi.
Pomóż mi, Lynn. Chcę mu pomóc.
Nie była pewna, czy na pewno dobrze go usłyszała, o ile w ogóle go usłyszała. Grogu zwracał się do niej zaledwie drugi raz, bo po tym, jak się jej przedstawił, zamilkł tak jak wcześniej. Nie rozumiała tego, ale wiedziała, że nie może go do niczego namawiać, dlatego uznała, że jeśli będzie chciał, to znów się do niej odezwie. I najwidoczniej, to był ten moment.
— Osobiście bym tego nie zrobiła, ale chyba go potrzebujemy — mruknęła cicho, a później wzięła Młodego na ręce i zbliżyła się do Kargi. — Zróbcie nam miejsce. Niech podzieją się cuda.
Postawiła go z powrotem na ziemi, tak że Młody mógł dotknąć rannego ramienia Greefa. Ten zaczął panikować i uważał, że stworzenie chciało go zjeść żywcem, ale szybko się uspokoił, bo rana zaczęła się goić. Lynn czuła wyjątkowo silnie wykorzystywaną przez Grogu moc i zastanawiała się, czy kiedykolwiek czuła ją podobnie. Nie znała wiele osób, które były obdarzone Mocą, ale Młody jak na to, że był zaledwie dzieckiem, tak wykazywał się naprawdę mocną energią. Taką, która nieodpowiednio wyszkolona mogła sprawić więcej krzywdy, niż pożytku.
Gdy rana całkowicie się wyleczyła, Grogu upadł wycieńczony. Lynn natychmiast wzięła go na ręce, a on przyłożył pomarszczoną główkę do jej klatki piersiowej.
Cudownie się spisałeś.
Przejechała dłonią po jego ciałku, a później spojrzała na Kargę, który próbował zrozumieć, że jednak ciągle żył i nie miał umrzeć w najbliższym czasie. Jednak nie tylko on był zszokowany tym, co się wydarzyło.
— Wychodzi na to, że nikt więcej dzisiaj nie umrze, co? — Skomentowała to wszystko, a później odwróciła się, jakby nigdy nic i usiadła na swoim wcześniejszym miejscu.
W nocy prawie nie zmrużyła oka, a kiedy już w jakiś sposób udało jej się zasnąć, zaraz budziła się niemal z przerażeniem, bo w snach widziała śmierć Kerri w najróżniejszy sposób. Były to wyjątkowo okropne obrazy do tego stopnia, że kiedy się przebudzała, na chwilę nawet traciła całkowity kontakt z rzeczywistością. I nie miała pojęcia, że przez cały ten czas opierała się o Dina, który czuwał przy niej.
— Nie wybrałaś sobie najprzyjemniejszego miejsca do spania — powiedział cicho Din za którymś razem, a ona miała wrażenie, że nie tylko próbował żartować, ale też w jakiś sposób z nią flirtować.
Lynn wyprostowała się i przeczesała swoje włosy. Sprawdziła, co robiła reszta grupy i dostrzegła, że większość była zajęta sobą i powoli zbierała się do drogi.
— Osobiście nie mam na co narzekać — odpowiedziała w końcu, gdy znów na niego spojrzała. Jego hełm znajdował się wyjątkowo blisko jej twarzy, a ona miała wrażenie, że pod tym całym metalem przyglądał jej się tak intensywnie, że aż się zarumieniła. Klepnęła ręką o jego kolano i zaczęła się podnosić. — Lepiej się zbierajmy.
Zaledwie kilkanaście minut później ruszyli w dalszą drogę. Karga i jego łowcy szli na czele, ona z Dinem i Carą pośrodku, a cały pochód zamykał Grogu i Kuiil na ostatnim żyjącym blurrgu. Trójka na przodzie wydawała się coś kombinować i Lynn zdecydowała, że będzie mieć na nich czujne oko w razie czego gdyby zaczęły się jakieś kłopoty. Tego samego zdania była Cara i wiele się nie pomyliły. Ledwo udało im się dotrzeć do wzgórza, z którego widoczne było miasto, gdy Karga odwrócił się w ich stronę z dwoma blasterami w dłoniach, a później strzelił prosto w swoich łowców, którzy się czaili tuż za nimi.
— Co do cholery? — Odezwała się Lynn z mętlikiem w głowie. Patrzyła to na martwe ciała łowców, to na Greefa i próbowała znaleźć jakieś spójne wytłumaczenie. — Co tu się dzieje?
Karga uniósł swoje ręce do góry, pokazując, że nie ma zamiaru ich atakować.
— Muszę wam coś wyznać. Mieliśmy was zabić i zabrać dzieciaka oraz księżniczkę, ale po wczorajszym nie mogłem się na to zdobyć. Możecie mnie zabić i nawet nie złamiecie Kodeksu, ale wtedy dzieciak nigdy nie będzie bezpieczny.
— Zaryzykujemy — powiedziała pewnie Cara.
— Ten imperialny ważniak ma na jego obsesję. Próbowaliście uciec i co to dało?
— Kim on jest? — Zapytała Lynn, wychodząc nieco do przodu. — Ten imperialny ważniak. Gościu, od którego Mando wziął zlecenie, musi być tylko posłańcem, a nie głównym prowodyrem. Wiesz, kim on jest?
— Nie wiem — odpowiedział i chociaż Lynn chciała, by kłamał, tak czuła, że był z nią szczery. — Jedyne co wiem, to że zakręcił się na punkcie dzieciaka i twoim. Gdy wspominał o tobie, było jasne, że musieliście się już gdzieś spotkać.
— To raczej nietrudne biorąc pod uwagę, co robiłam. Coś jeszcze wiesz? Czy ten klient... — zawahała się przez chwilę, bo ciągle mu nie ufała, ale wyglądało na to, że w tym momencie byli w jakiś sposób po tej samej stronie. — Czy przy tym kliencie była dziewczynka? Czternaście lat, ciemne długie włosy?
Greef pokręcił głową. Jeśli był zaskoczony tym pytaniem, tak nie dał po sobie tego poznać.
— Nie. Słuchajcie... Wszyscy chcemy pozbyć się tego klienta. Pójdę do niego z dzieciakiem, a wtedy wy...
— Nie — zaprzeczył od razu Din. — Jednak masz rację — zgodził się i opuścił swój blaster. — Dopóki imp żyje, to będzie polować na dziecko. Plus musimy odzyskać Kerri, a nie zrobimy tego, bez spotkania z nim.
— To pułapka — stwierdziła od razu Cara. Później spojrzała na Lynn. — Dobrze wiesz, że to podpucha. Równie dobrze wszyscy możemy zginąć.
— Wiem, ale masz inny pomysł?
— Tak — Cara skinęła głową i z powrotem spojrzała na Kargę. — Zabić jego, a później stąd zwiać. Znajdziemy twoją córkę w inny sposób.
Lynn poczuła, jak coś w niej zawrzało.
— Nie zostawię Kerri samej — warknęła w jej stronę. — Nikt cię tutaj nie trzyma. Ja się stąd nie ruszę bez mojej córki i pewności, że Młody jest bezpieczny.
— Weźmiecie nas jako jeńców — odezwał się Din. — Mnie i Lynn. Później, gdy dowiemy się, co z Kerri, to go załatwię.
— Komandoska nigdzie nie idzie. Jak ją zobaczą, to nabiorą podejrzeń.
— Nie obchodzi mnie to — odparła Cara. — Idę z wami. To pułapka, ale potrzebujecie wsparcia.
Lynn skinęła głową do swojej starej znajomej.
— Dobra, to dostarczy dzieciaka.
— Młody wraca na statek. Weźmiemy transporter jako dowód, że go mamy.
— Bez niego to wszystko weźmie łeb, Mando!
— Nie, bo mam plan. Kuiil, jedź z dzieciakiem na statek i zamknij właz — zwrócił się do Ugnaughta. — Uruchom protokoły obrony naziemnej. Nic nie zdoła sforsować tych drzwi.
— Mały będzie przy mnie bezpieczny — zapewnił Kuiil. — A ty pamiętaj, zasłoń swój tatuaż, Cara.
— Ruszajmy — zadecydował Din, a później wyciągnął kajdanki zza pasa i przekazał je Kargowi, by mu założył.
Lynn wykorzystała ten moment i odeszła z Carą na chwilę na bok. Sięgnęła pod swój płaszcz i wysunęła z niego swój miecz świetlny. Później skierowała go w stronę Dune.
— Przechowaj go do odpowiedniego momentu — poprosiła. — Nie mogą mnie z nim złapać. Jeszcze nie. Ciebie nie przeszukają, więc nie ma możliwości, by go wykryli.
— Jesteś stuprocentowo przekonana, że to na pewno wypali? — Zapytała Cara, chowając broń. — Wiem, że często brałaś udział w ryzykownych misjach, ale muszę wiedzieć, czy na pewno jesteś pewna. Dla Kerri zrobisz wszystko i to rozumiem. Nie chcę jednak przy okazji cię stracić, a później musieć jej wytłumaczyć, że jej matka zginęła.
Lynn starała się o tym nie myśleć, ale słowa Cary spowodowały, że tym razem nie mogła odgonić od siebie takich myśli. Nie chciała, by się ziściły i prędzej zrobiłaby wszystko, żeby Kerri nie musiała znów przechodzić przez ból z powodu straty rodzica. Jednak Dune miała rację i tak naprawdę wszystko mogło się wydarzyć. Nic nie było pewne, poza tym, że musiała zrobić wszystko, by odzyskać córkę.
— Jeśli coś mi się stanie, ale Kerri będzie wolna, to zawieźć ją na Hosnian Prime. Leia i Han się nią zajmą. Wiem, że to siedziba Nowej Republiki i jeśli cię złapią, to...
— Tym się nie martw — przerwała jej. — Jednak nie sądzę, bym musiała to robić. Prędzej ktoś inny sprawi, że to tobie, ani twojej córce nic się nie stanie.
Lynn uniosła brew do góry.
— Co?
Cara nie odpowiedziała. Skinęła głową, a kiedy Lynn odwróciła się, by sprawdzić, na co patrzyła, tak od razu dostrzegła wpatrzonego w nich Mando.
(𝒏𝒐𝒕𝒆!)
jesteśmy niemal u finiszu 1 sezonu!
ale zanim to nastąpi, to jeszcze się podzieje,
mam nadzieję, że uda mi się wrzucić kolejny rozdział,
jakoś w najbliższym czasie <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top