𝐶ℎ𝑎𝑝𝑡𝑒𝑟 𝐸𝑖𝑔ℎ𝑡𝑒𝑒𝑛: 𝐼 𝑊𝑜𝑛'𝑡 𝐿𝑜𝑠𝑒 𝑌𝑜𝑢



Trudno było zrozumieć, co tak naprawdę się za tym kryło, ale tym razem wyglądało na to, że faktycznie miał dobre zamiary. Inaczej Kuiil nie pracowałby nad nim długimi dniami i tygodniami, by ponieść sromotną klęskę, a jego robot znów miałby okazać się morderczym łowcą. Informacja o śmierci Ugnatha ją dotknęła, ale to nie był czas, by go opłakiwać.

Pierwszy dowód na to, że coś się działo, był wtedy, gdy wszyscy szturmowcy odwrócili się w bok. Lynn z początku nic nie była w stanie dosłyszeć, ani dostrzec, a później nastąpiła seria wybuchów i z zakrętu wyleciał IG-11. To był dla niej znak, że nie mogła czekać. Nie miała żadnego elementu zaskoczenia, ale nie mogła pozwolić, by w trakcie wymiany ognia, ucierpiała Kerri. Moff mógł do tej pory trzymać ją przy życiu ze względu na Młodego, ale gdy ten wciąż będzie z nimi? Wolała się o tym nie przekonywać.

Ignorując całą wcześniejszą rozmowę, zrzuciła swoją pelerynę i skierowała się do wyjścia.

— Kryjcie mnie — zwróciła się do swoich sprzymierzeńców.

— Co ty robisz? — Zawołał Din, ale ona jedynie spojrzała na niego i to była wystarczająca odpowiedź. — Lynn, nie. Nie idziesz tam sama.

Mandalorian ruszył w jej kierunku, a Lynn uśmiechnęła się krótko.

— Nie będę sama — oznajmiła pewnie. Zacisnęła palce na rękojeści miecza, a zaraz białe ostrze uruchomiło się z cichym sykiem. — Moc jest ze mną.

Lynn okręciła swój miecz, a później wyszła na zewnątrz. Słyszała jeszcze, jak Din ją wołał i była wręcz pewna, że wypadł na plac tuż za nią, ale porzuciła tę myśl. Skupiła się jedynie na tym, co miała zrobić – dotrzeć jak najszybciej do Kerri, uratować ją z rąk Moffa, a przy okazji przeżyć. Ledwo opuściła kantynę, a została zaatakowana. Szturmowiec nie zdążył nawet w nią wycelować, gdy odepchnęła go do tyłu za pomocą Mocy. Zaraz kolejny próbował ją obezwładnić, ale wykonała gładki zamach mieczem i ruszyła dalej.

Każdy, kto widział ją w takim wydaniu, mógł powiedzieć, że walczyła z niezwykłą gracją i precyzją. Jej ruchy były niemal bezbłędne i w idealny sposób łączyła wszystkie swoje umiejętności, które zdobyła nie tylko w trakcie swojego szkolenia na Jedi, ale przez cały czas trwania rebelii. Ona sama miała wrażenie, że po raz pierwszy od lat, znów korzystała z tych zdolności w pełny sposób. Ten czas, który spędziła na Yavin po bitwie o Endor, nie wymagał od niej żadnej walki, ani treningów. Korzystała z Mocy z trywialnych powodów lub wtedy, gdy była uparta i nie potrzebowała niczyjej pomocy, by zrobić coś, co wykraczało poza jej zwykłe, ludzkie umiejętności. Kilkakrotnie pokazywała ją Kerri, a także korzystała z niej przy małym Poe, który zawsze był zachwycony magicznym sztuczkami swojej ulubionej cioci.

Jednak walka? Nie, to wróciło do niej na nowo w momencie, gdy postanowiła odszukać Grogu, a przede wszystkim od tego dnia, w którym faktycznie udało jej się go spotkać. Obawiała się, że mogła zapomnieć, co z tym się wiązało, ale teraz wiedziała, że były rzeczy, których po prostu się nie zapominało. Niektóre z nich było tak mocno w nas zakorzenione, że potrafiliśmy je wykonywać, nawet z zamkniętymi oczami.

Cel Lynn był wiadomy i całą swoją uwagę skupiła tylko i wyłącznie na Kerri. Moff odepchnął ją do przodu, najwidoczniej uznając, że nie ma już dla niego żadnego znaczenia, a sam postanowił wycofać się do tyłu. Schował się za grupą szturmowców, którzy jednak szybko się rozproszyli, atakując albo ją, IG-11, albo Mando lub Kargę. Lynn odchyliła się w ostatniej chwili od energii blastera, a później namierzyła osobę, która do niej strzeliła. Od razu dostrzegła czarnego szturmowca, a tuż za nim dostrzegła przestraszoną Kerri. Nastolatka skuliła się, jak tylko się dało i schowała głowę między ramionami. Lynn poczuła, jak szybciej zabiło jej serce, bo Kerri utknęła na samym środku walki bez możliwości żadnej ucieczki.

Z niemałym trudem, ale ostatecznie udało jej się pokonać szturmowca i czym prędzej podbiegła do swojej córki. Położyła dłoń na jej ramionach i Kerri spojrzała na nią.

— Hej, hej, to ja, Kerri...

— Mamo... — dziewczyna wydała z siebie coś w rodzaju szlochu i odetchnięcia z ulgą, a później wpadła w ramiona swojej matki. Lynn rzuciła swój miecz na posadzkę i objęła córkę, na krótką chwilę zapominając o całej walce. Czuła, że ciężar spadł jej z serca. Dla tej chwili była w stanie oddać wszystko.

— Musisz mnie teraz uważnie posłuchać. Musimy dotrzeć z powrotem do środka. Wiem, że się boisz, ale ochronię cię.

— A co jeśli...

— Nic mi się nie stanie — przerwała jej od razu. — Biegniemy, tak szybko...

Nie zdążyła dokończyć, gdy na placu rozległ się wyjątkowo głośny i mocny wybuch. Lynn od razu zgarnęła swoją córkę i popchnęła ją do tyłu, osłaniając własnym ciałem. Coś uderzyło ją w plecy i ból ciągnął się przez cały jej kręgosłup. Promieniował również do jej klatki piersiowej, co sprawiło, że miała problemy, by złapać równomierny oddech. Każde zaczerpnięcie powietrza wiele ją kosztowało, ale mogła oddychać, a to było najważniejsze. Spojrzała do góry, by zorientować się, co tak naprawdę się wydarzyło. Pierwsze, co dostrzegła to chmurę ognia i dymu, które z początku zasłoniły jej cały widok. Później zauważyła, jak po jednej stronie stał Moff z blastarem w ręku, a bliżej wejścia do kantyny leżał Din i się nie ruszał.

Lynn chciała od razu do niego podbiec i sprawdzić, w jakim był stanie. Czuła jak oczy zaczęły zachodzić jej łzami, gdy tylko pomyślała, że mogłoby mu się stać coś poważnego. Nie dopuszczała do siebie myśli, że miałaby go stracić, zanim porozmawiają. Przede wszystkim jednak chodziło o to, że w krótkim czasie, potrafił zadomowić się w jej życiu, że nie wyobrażała go sobie dalej bez niego. Nie chciała go stracić. Nie mogła go stracić.

IG-11 z Grogu zbliżyli się do nich, a robot zwrócił się bezpośrednio do niej:

— To ostatni moment, by uciec. Będę was kryć.

Kobieta tylko spojrzała na niego, a później podciągnęła Kerri do góry i ruszyły biegiem w stronę wejścia. Lynn dostrzegła, jak Cara chwyciła nieprzytomnego Dina pod ramiona i wciągnęła z powrotem do kantyny. Karga wpadł do środka tuż za nimi, później ona i Kerri. Na koniec wszedł IG-11, a drzwi zatrzasnęły się, odgradzając ich od pozostałych przy życiu szturmowców.

Lynn od razu poczuła, jak ramiona Kerri oplotły się wokół jej ciała, a ona przyciągnęła ją do siebie i pocałowała w głowę.

— Nic ci nie jest? — Zapytała, kładąc dłonie na policzkach swojej córki. Kerri pokręciła głową, ciągle nieco ogłuszona. — Zrobili ci coś?

— Kilka razy mnie uderzyli... — odpowiedziała, a później jej wzrok spoczął na rannym Dinie. Cara zdążyła położyć go na podłodze i kręciła się wokół niego, gdy IG-11 próbował przebić się przez zabezpieczającą kratę do tunelu. — Czy on umrze?

Głos Kerri drżał i Lynn miała pewne podejrzenia, co mogło krążyć po jej głowie. Sama pamiętała pierwszy raz, gdy znalazła się w samym środku walki, a przecież była od niej tylko niewiele starsza. Wyrzucała sobie to, że chciała zapewnić swojej córce spokojne i beztroskie dzieciństwo, a kilka decyzji kompletnie to zaprzepaściło.

— Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

Lynn pocałowała jeszcze raz swoją córkę w głowę, a później we dwie podeszły do całego zbiegowiska. Cara pochylała się nad Dinem, a Lynn słysząc jego słaby głos, nawet się nie zastanawiała. Mimo obaw, że każdy mógł ją w tym momencie odtrącić – zwłaszcza on – i tak kucnęła obok i wyciągnęła ręce do przodu, by chociaż spróbować go uleczyć. On jednak złapał ją za rękę.

— Nie dam rady — powiedział słabo, a ona ze wszystkich sił powstrzymywała się przed łzami.

— Siedź cicho i daj mi się skupić. Mogę cię uleczyć, tylko potrzebuję chwilę.

Lynn wyszarpnęła rękę z jego uścisku i zaczęła dotykać każdej przestrzeni, która nie była okryta pancerzem. Było to trudne zadanie, ale nie miała zamiaru się łatwo poddać.

— Musicie iść. Ja nie dam rady — powtórzył.

— Bredzisz, bo oberwałeś w głowę.

Przeciągnęła dłoń pod jego hełm z tyłu głowy, a kiedy poczuła ciepłą maź między palcami, nie wróżyło to nic dobrego. Wysunęła rękę i dostrzegła ślady krwi. Wymieniła szybkie spojrzenie z Carą, która była tak samo zaniepokojona.

— Zostawcie mnie. Zajmij się dzieckiem, Lynn. Z tobą będzie bezpieczne — Din ściągnął z szyi rzemyk z metalowym wisiorem w kształcie głowy zwierzęcia. — Jak dotrzecie do bunkru, pokaż im to. Powiedz, że to od Dina Djarina, że znajda była pod moją opieką. Pomogą wam. Musisz go chronić.

Organa myślała intensywnie. Nie było idealnego wyjścia, ale to, co wiedziała na pewno, to że nie zostawi go samego. Jednak zanim zdołała mu odpowiedzieć, do środka kantyny wpadł gorący strumień ognia, który zaczął palić pomieszczenie. Kończył im się czas i jeśli chcieli uciec, to musieli zrobić to teraz.

Lynn spojrzała ponownie na Dina.

— To, co muszę zrobić, to cię uratować.

— Lynnea...

Postanowiła zignorować jego kolejne próby przekonania jej, by go zostawiła i spojrzała na IG-11, który kończył wypalać kratę w przejściu. Później odwróciła się do Cary, która ciągle klęczała obok niej i przekazała jej wisior Dina.

— Zaprowadź ich do Mandalorian...

— Mamo! — Krzyknęła Kerri, ale Lynn musiała najpierw wyjaśnić wszystko z Carą.

— Są pod twoją ochroną. Ja zostanę i uleczę Dina. Później do was dołączymy.

— Tylko nie próbuj zgrywać bohaterki — mruknęła Cara, ale nie było w tym żadnej uszczypliwości. Dune odebrała wisior, podniosła się i ruszyła w stronę reszty. Załapała Kerri za ramię, ale ta od razu się wyrwała.

— Nigdzie bez ciebie nie idę! — Nastolatka miała łzy w oczach. — Nie stracę i ciebie!

— Hej, co ci zawsze mówię? — Lynn próbowała ją uspokoić. — Nigdy mnie nie stracisz, a już na pewno nie dzisiaj. Idź z Carą, a my będziemy tuż za wami.

— Obiecujesz?

— Obiecuję. Teraz idźcie!

Zanim zdążyli wejść do tunelu w zniszczonym przejściu do kantyny, pojawił się szturmowiec. W dłoniach trzymał broń gazową, a kiedy nacisnął za spust, w ich stronę poleciała chmura dymu. Lynn uważała, że to był koniec, ale ogień nawet ich nie drasnął. Zaczął się rozpraszać, a następnie kumulować, aż w końcu Młody pokierował go w stronę imperialnego, doprowadzając do wybuchu. Grogu upadł wyczerpany, a IG-11 wziął go z powrotem na ręce.

— Idźcie! — Rozkazała Lynn ponownie. — Już!

Cara tym razem złapała mocniej Kerri za rękę i siłą przeciągnęła w stronę kraty. Cała grupa weszła do tunelu, a ona została sama z Dinem.

— Jesteś szalona! — Próbował krzyknąć, ale zamiast tego zacharczał krótko. — Kompletnie nieodpowiedzialna! Musisz stąd iść. Musisz mnie zostawić, Lynn. Obydwoje wiemy, że tego nie przeżyję.

— Bez mojej pomocy? Najprawdopodobniej — przybliżyła się do niego i położyła dłonie po obu stronach hełmu. — Zostaję. Nie pozwolę ci umrzeć. Nie mogę cię stracić.

— Umrę śmiercią wojownika. Tak każde obyczaj.

— Na twoje nieszczęście nie jestem Mandalorianem — spojrzała mu prosto w wizor i czuła jego intensywny wzrok. — Moje obyczaje są inne.

— Dlaczego to robisz?

Lynn zatrzymała się na chwilę. W tym pytaniu kryło się coś więcej. Nieme pytanie, którego się obawiała, mimo tego, że doskonale znała na nie odpowiedź.

— Jakbyś nie wiedział — przyznała cicho i prawdopodobnie, gdyby nie znajdowała się tak blisko, to nawet by jej nie usłyszał. — Masz ranę na głowie. Żeby ją uleczyć, muszę zrobić coś, co twój kodeks zabrania.

— Nie — zabronił od razu. — Wolę umrzeć.

— Wybacz, ale nawet najważniejsza przysięga nie sprawi, że powstrzymasz mnie przed uratowaniem ci życia. Ściągnę ten pieprzony hełm bez twojej zgody, jeśli będę zmuszona.

Din uniósł blaster do góry i wycelował w nią. Powinna bardziej przejąć się skierowaną w jej stronę bronią, ale nie wierzyła, by faktycznie chciał ją postrzelić.

— Jak spróbujesz, to zabiję. Dobrze wiesz, że to jest zabronione. Żadna żywa istota nie widziała mnie bez hełmu od przysięgi.

— Możesz mnie zabić, Din. Istnieje wiele powodów, dla których wręcz powinieneś to zrobić. Jednak tak jak mówiłam – nic mnie nie powstrzyma od uratowania ci życia. Ani byli imperialni, ani kawałek żelastwa, ani ty sam... Zwłaszcza gdy wiem, że mogę cię uzdrowić.

Din nie odpowiedział, a ona postanowiła zaryzykować. Pociągnęła hełm do góry, ale zatrzymała się, gdy metal odkrył fragment jego twarzy. Widziała zarys szczęki, a także nierówny zarost na jego brodzie. Przez jej głowę płynęło tysiące myśli, łącznie z wyrzutami sumienia i świadomością, że powinna uszanować jego kodeks i uratować go w jakiś inny sposób.

Uniosła hełm wyżej, a po chwili ujrzała twarz Dina na własne oczy. Było w tym coś nieracjonalnego, gdy rozumiała, że była pierwszą osobą, która widziała jego twarz od dzieciństwa. I w jakiś sposób czuła się z tym wyjątkowo, bo Din... Din Djarin był po prostu piękny. Chciała wyśmiać samą siebie, gdy przypominała sobie własne wyobrażenia na temat tego, jak wyglądał, a rzeczywistość przewyższała jakiekolwiek sny. Patrzył na nią brązowymi oczami, ale jak bardzo się spodziewała, tak nie widziała w nich ani grama nienawiści. Lynn była w stanie przyglądać mu się długimi godzinami, ale wiedziała, że nie mogła tego zrobić. Jego twarz była poraniona i zakrwawiona. To tylko pokazywało jej, że obrażenia były poważniejsze, niż to oceniła.

Odłożyła hełm na bok, a później ułożyła dłonie na jego policzkach i pochyliła się tak, że ich oczy znalazły się na tym samym poziomie.

— Muszę dotknąć, więc może zaboleć — uprzedziła go. Przesunęła palce do tyłu na zranione miejsce.

To była sekunda, gdy poczuła, jak Moc uwalnia się spod jej palców. Potrafiła wyczuć, że rana powoli się goiła, ale ona ciągle nie mogła pozbyć się z głowy tego, że faktycznie na niego patrzy, że on sam bacznie ją obserwuje, intensywniej, niż miało to miejsce, gdy patrzył na nią przez hełm. Jednak nie było to dla niej niezręczne. Czuła spokój i pewność, że znajdywała się w dokładnie w tym miejscu, w którym powinna. Że była bezpieczna i w końcu odnalazła dom dla swojego serca.

Później zrobiła coś, czego nie robiła od wielu lat – pocałowała go. Uważała, że kompletnie upadła na głowę, że odbierała całą ich relację w zupełnie inny sposób, niż powinna, dlatego sądziła, że niemal od razu ją odrzuci od siebie. Zrobi to w wyjątkowo delikatny sposób, tak by nie zranić jej uczuć, ale prędzej, czy później, to zrobi, bo nie widziała żadnej możliwości na to, by mógł czuć do niej coś więcej poza zwykłą sympatią. Ona sama nie była pewna, co tak właściwie czuła, ale wiedziała, że podobnie czuła się tylko wtedy, gdy była z Cassianem. A skoro wtedy była w nim szaleńczo zakochana, to czy w takim wypadku nie otwierała swojego serca na Dina? Albo już zdążyła je otworzyć i Djarin zakradł się w najdalsze zakamarki serca do tego stopnia, że naprawdę wierzyła, że była gotowa, by kogoś pokochać.

Din z początku nie zareagował w żaden sposób. Pocałunek – a właściwie krótkie zetknięcie warg – było dla niego kompletnym zaskoczeniem. Nie dlatego, że w ogóle się tego nie spodziewał. Sam przecież ją pocałował jeszcze na Brzeszczocie. Co prawda w mandaloriański sposób, o którym nie był pewny, czy ona wiedziała, ale się liczyło. Jednak od jakiegoś czasu przyłapywał się na tym, że myślał o Lynn w ten sposób – o tym, jak smakowałyby jej usta, jak wyglądałaby przy jego boku, jak jej oczy błyszczały za każdym razem, gdy mówiła i robiła coś, co kocha. Chciał myśleć, że to, co zrobiła na koniec rebelii, miało znaczenie, ale prawda była taka, że dla niego nie było to ważne. Uważał, że robiła to, co musiała i tylko to się liczyło. Jakkolwiek wyglądała jej zdrada, tak jedyne co czuł, to zawód, że mu o tym nie powiedziała. Nic więcej. I całą tę miłość, którą odkrył, że on też może poczuć, ale tylko przy jej boku.

Dlatego rozchylił usta i wyszedł jej naprzeciw. Pocałunek, który dzielili, był delikatny i niepewny. Jakby dokładnie badali to, czy to, co robili, faktycznie było dobre i powinno mieć miejsce. Jakby obawiali się, że każdy zły ruch sprawi, że cokolwiek było między nimi, tak pryśnie jak bańka mydlana. Później jednak nabrali jakiejś pewności, zwłaszcza wtedy gdy zorientowali się, że żadne z nich nie chcę się odsunąć. Lynn pochyliła się nieco bardziej nad nim i położyła wolną rękę na jego policzku, który był już niemal w całości wyleczony. Badała palcami jego rysy twarz, starając się w ten sposób zapamiętać, jak najwięcej, bo wiedziała, że to był pierwszy i ostatni raz, gdy nie tylko go widziała, ale miała okazję go dotknąć. Din uniósł rękę i nie bacząc na swój ból, czy jeszcze niewygojone rany, wplótł palce w jej włosy i jeszcze mocniej przywarł do jej ust.

Czas się dla nich zatrzymał i tej jednej chwili byli dla siebie najważniejsi.





(𝒏𝒐𝒕𝒆!) 

zajęło im tylko 18 rozdziałów, by faktycznie się pocałowali xd

do wszystkich, którzy by mieli obiekcje - u mnie Din hmm, powiedzmy, że ma "trochę mniejszy" problem z tym, by ściągnąć hełm i pokazać przed kimś (zdecydowanie tylko przed Lynn xd) swoją twarz

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top