𝐶ℎ𝑎𝑝𝑡𝑒𝑟 𝐸𝑖𝑔ℎ𝑡: 𝐼 𝑇𝑟𝑢𝑠𝑡 𝑌𝑜𝑢
Mando czuł się niezręcznie. Dziecko, które trzymał w ramionach, natomiast bawiło się całkiem nieźle i kompletnie nie zwracało uwagi na rozterki swojego aktualnego opiekunka. Może nawet tak było lepiej.
Din nie do końca rozumiał, dlaczego znajdywał się na Yavin. A przynajmniej nie potrafił pojąć, dlaczego zgodził się na pomysł Lynn, by skryli się, właśnie na tej planecie. Z jego punktu widzenia tylko bardziej narażała ich, samą siebie i bliskich, których tutaj miała. Było to ryzykowne, nawet jak na nią, a zdążył już się zorientować, że lubiła podejmować niepewne i niebezpieczne decyzje. Kierowała się sercem i wiedział, że chciała dobrze. Mimo wszystko jego logiczne i chłodne spojrzenie na całą sytuację nie pozwalało mu tego do końca zaakceptować.
Tak czy inaczej, uważał ją za kogoś w rodzaju przyjaciółki. Miał problem, by całkowicie określić ich relacje, bo przez ostatnie lata nie przywiązywał do żadnych z nich uwagi. Potrafił jednak dostrzec to, że Lynn była osobą godną zaufania. Nie wiedział o niej wiele, ani ona o nim, ale w ten sposób też nawiązała się między nimi nić porozumienia, którą szanował i potrafił docenić. Dlatego był zaniepokojony jej stanem, gdy wróciła od przyjaciółki. Nie wiedział, na co dokładnie chorowała jej znajoma, ale potrafił dostrzec jej łzy w oczach i smutek. Szybko się domyślił, że stan przyjaciółki Lynn był o wiele poważniejszy, niż on, a przede wszystkim ona mogliby sądzić. Chciał jej pomóc, jakoś wesprzeć słowem, czy obecnością, ale nie był pewien, czy mógł i czy potrafił. Miał nadzieję, że krótki uścisk, chociaż na moment w jakiś sposób ją wsparł, a sądził, że właśnie tego teraz potrzebował.
Zwłaszcza gdy usłyszał krzyki dobiegające z domu. Później jej córka wybiegła, nie oglądając się za niczym. Zatrzymała się na krótką chwilę i kiedy na niego spojrzała, zobaczył w jej oczach łzy, ból i wściekłość, co swoją drogą sprawiało, że mocno ją przypominała. Kerri zacisnęła pięści, wyminęła go, tak szybko jak to było tylko możliwe i pobiegła dalej w stronę lasu. Din miał wrażenie, że czymś zawinił, chociaż nie do końca mógł wiedzieć czym, zwłaszcza że jego jedyna interakcja z dziewczyną była wtedy, gdy Lynn ich przedstawiła. Może jednak chodziło o coś głębszego? Albo sam fakt, że w ogóle tam się znajdował? Nie miał bladego pojęcia, czy ojciec Kerri był ciągle w ich życiu i trudno mu było nawet o tym myśleć, bo już to, że Lynn miała córkę, było dla niego naprawdę zaskakujące.
Musiała być bardzo młoda, gdy ją urodziła.
Nie wiedział, co nim kierowało, ale postanowił wejść z powrotem do środka. Przeszedł przez drzwi i spokojnie zamknął je za sobą.
— Lynn? — Zawołał, ale właściwie nie musiał tego robić, bo kobieta zbiegła szybko z piętra.
Lynn miała nadzieję, że to Kerri wróciła, ale powinna spodziewać się, że jej córka była zbyt podobna do swojego ojca i nie było możliwości, by tak szybko się uspokoiła. Widok Dina sprawił, że próbowała się uśmiechnąć i udawać, że wszystko gra, ale nie mogła odeprzeć od siebie smutku spowodowanego tym, że to nie była Kerri.
— Jestem tutaj. Coś się stało?
— Wszystko w porządku. A u Ciebie?
Din miał ochotę pluć sobie w twarz, że zadał tak głupie pytanie. Wiadome było, że z Lynn nie było wszystko dobrze. Była załamana, nawet jeśli próbowała tego nie pokazywać.
— Bywało lepiej. Widziałeś może, w którą stronę pobiegła Kerri?
— W prawo. Wydaje mi się, że w stronę lasu?
Lynn westchnęła ciężko i przetarła twarz dłońmi. Była młoda – wszyscy jej to powtarzali – to dlaczego czuła się zmęczona, tak jakby przeżyła sto lat? Nie była w stanie utrzymać się dłużej na swoich nogach. Kucnęła, usiadła na drugim schodku schodów, opierając nogi o pierwszy, podparła brodę o dłoń, a łokieć o swoje kolana i spojrzała na Dina.
— Tak. W stronę lasu — skinęła głową. — To znaczy, że nie wróci tak szybko.
— Pokłóciłyście się.
To nie było pytanie, a czyste stwierdzenie. Lynn miała wrażenie, że Din w jakiś sposób czytał jej w myślach, ale może to wcale nie było takie trudne do odgadnięcia. Albo to, że faktycznie była okropną matką. Starała się, jak mogła, ale bez Cassiana, swoich rodziców i z ciągle nieobecnym rodzeństwem, to było dla niej wyjątkowo ciężkie.
Czasami naprawdę chciała się poddać i nie wiedziała, czy była tak silna, czy tak słaba, że jeszcze tego nie zrobiła.
— Kerri i ja... Mamy skomplikowaną relację.
Słowa jej córki były dla niej wyjątkowo bolesne. Wydarzenia sprzed dziesięciu lat były dla niej traumą nawet teraz, a Kerri otwierała na nowo rany, które i tak z trudem się goiły.
Lynn otarła nerwowo dłonie o siebie i zaczesała włosy do tyłu. Nie potrafiła powiedzieć, co Mando o niej teraz sądził, ale nie zdziwiłaby się gdyby myślał, że była żałosna. Sama tak o sobie myślała w tym momencie. Była pewna, że inne matki od razu by ruszyły w pogoń za swoim dzieckiem, bojąc się tego, co mogło się z nimi dziać. Ona jednak nie miała na to siły. Była zmęczona swoim życiem. I w gruncie rzeczy wiedziała, że obie potrzebowały chwili, by od siebie odpocząć. Kerri znała pobliskie tereny jak własną kieszeń i miała w sobie krew dwójki rebeliantów.
Nic złego nie powinno jej się stać.
— Jej ojciec — zaczęła wyjaśniać, chociaż nawet nie wiedziała, czy Mando chciał to słyszeć. — Zginął, gdy miała cztery lata. Od tamtej pory byłyśmy tylko we dwie.
— Chcesz o tym... pogadać?
Mando nie był pewny, czy robił dobrze, proponując jej coś takiego. Oznaczało to, że miał ją bliżej poznać. I może w jakiś sposób chciał się dowiedzieć o niej coś więcej. Ale w tym samym czasie uważał, że nie wyniknie z tego nic dobrego.
Dzieciak w jego ramionach wydał z siebie cichy głos. Wydawał się wyjątkowo optymistyczny, jakby sam zadecydował za Lynn. Ona uśmiechnęła się i wstała ze schodów ze słabym uśmiechem.
— Właściwie to, czemu nie? — Podeszła do niego i podrapała dziecko po głowie. To zakwiliło radośnie i uśmiechnęło się z zadowoleniem. Din dochodził do wniosku, że może w jakiś sposób miało ono uspokajający wpływ na Lynn, bo wydawała się odrobinę spokojniejsza. — Ale muszę do tego się napić.
Kilka minut później obydwoje siedzieli w głównym pomieszczeniu w fotelach naprzeciwko. Młody Yoda leżał na kolanach Lynn, a ona cały czas go głaskała. Obydwoje nie chcieli puścić siebie nawzajem. Din obserwował to z pewnego rodzaju zachwytem. Rozumiał, że taka więź mogła zaistnieć tylko między matką a dzieckiem. Dlatego uważał, że Lynn była naprawdę dobrą matką, a po drugie, że stworzenie, które na początku było wręcz przerażone, potrafiło odnaleźć spokój w jej ramionach.
(Jego również, jednak w tym momencie nie chodziło o niego).
Lynn pociągnęła krótki łyk alkoholu, a później spojrzała na nietkniętą szklankę Dina.
— Jak chcesz to mogę się odwrócić, albo zostawić cię na chwilę samego — zaproponowała, wskazując na jego napój. Szanowała jego kodeks i chciała, by o tym wiedział.
Nie wszyscy potrafili go zrozumieć. Gdyby teraz nie miał na sobie hełmu, tak Lynn bez problemu mogłaby zobaczyć, że jej słowa sprawiły, że się zarumienił.
— Dziękuję, ale nie musisz nigdzie odchodzić.
Lynn skinęła głową i odwróciła się do niego plecami. Ciekawość zżerała ją od środka, bo mimo wszystko ciągle zastanawiała się, jak Din mógł wyglądać pod swoją maską. Wyobrażała sobie, że nie mógł być wiele starszy albo młodszy od niej. Przynajmniej tak wnioskowała po jego głosie, ale nie mogła ufać temu na sto procent. Kiedy myślała o tym, jaki kolor włosów i oczu mógł posiadać, tak jedynie mogła wyobrażać go sobie z ciemnymi pasmami i brązowymi tęczówkami. Chociaż uważała, że to akurat miało związek z tym, że tak właśnie prezentował się Cassian. Przez lata próbowała znaleźć to samo spojrzenie u kogoś innego i do tej pory widziała je tylko u jednej osoby.
Kerri.
— Możesz się odwrócić — poinformował Din, a ona z powrotem siadła do niego przodem.
Gdyby nie wiedziała, że zaledwie sekundę wcześniej popijał swój alkohol, przysięgłaby, że nic nowego się nie stało. Organa wychyliła za jednym razem swoją szklankę. By dodać sobie trochę odwagi, ale by uspokoić własne nerwy. W tym momencie Din wydawał się ją stresować o wiele bardziej, niż wcześniej.
— Pamiętasz, jak opowiadałam ci, jak uciekłam z Alderaan? — Zapytała, krążąc kciukiem po szklance. Din skinął głową. — Chciałam wtedy dostać się jak najdalej od mojej planety, więc leciałam tak długo, jak tylko mogłam, aż w końcu rozbiłam się na Ferrix. Tam przygarnęła mnie pewna kobieta z synem. Cassian był ode mnie starszy i początkowo tylko się przyjaźniliśmy, ale później... Wydaje mi się, że to było nieuniknione. Byłam wtedy młoda i... — chciała powiedzieć, że głupia, ale słowo nie chciało przejść jej przez gardło. Całkowicie się z tym zgadzała. Była młoda i głupia, a przede wszystkim szaleńczo zakochana. Chciała się śmiać, bo uciekła przed ślubem tylko po to, by kilka lat później wyjść po cichu za mąż i zajść w ciążę. I to wszystko, kiedy nie miała nawet osiemnastu lat. — Czułam się wolna. Nie obowiązywała mnie żadna etykieta, musiałam pracować, by przetrwać i nie przeszkadzało mi to. Miałam obok siebie ludzi, których traktowałam jak rodzinę. Mimo wszystko to był ciężki okres, bo Cassian uwielbiał przyciągać kłopoty.
Uśmiechnęła się do siebie, gdy przypomniała sobie, jak niejednokrotnie wracał do domu z podbitym okiem, albo zakrwawionymi knykciami. Większość z nich była spowodowana tym, że ktoś wyraził się o niej w nieprzychylny sposób, a on musiał stanąć w obronie jej dobrego imienia. Wtedy to zawsze sprawiało, że miała motylki w brzuchu, bo Cassian chciał się o nią bić. Była tym jednocześnie przerażona, bo to ona najczęściej opatrywała wszystkie jego rany i za każdym razem było to coraz trudniejsze.
— Nie wnikając w szczegóły, w końcu naraził się Imperium do tego stopnia, że go ścigali. Byłam wtedy w ciąży z Kerri i to wszystko było wyjątkowo skomplikowane, a kiedy udało nam się wydostać z Ferrix, tak obydwoje przyłączyliśmy się do rebelii. Początkowo działał tylko Cassian, ale po porodzie i gdy Kerri była troszkę starsza, tak sama zaczęłam działać. Niektórzy do tej pory prędzej nazwą mnie Kapitan Andor, niż księżniczką Organą.
Pamiętała, jak niejednokrotnie przechadzała się po siedzibie rebeliantów właśnie na Yavin 4 i słyszała nawoływania. Gdy słyszała, jak wołają do niej Andor, czuła dumę i miała wrażenie, że tak właśnie to powinno wyglądać. Nie była ani Amidalą, ani Skywalkerem, ani Organą. Nie była do nikogo przywiązana swoją przeszłością i więzami krwi.
— Cassian od samego początku był zakochany w Kerri, a ona w nim. Gdyby mogli, to nigdy by się nie rozstawali. Nie wiem jakim cudem udało nam się ciągle być razem, próbować ją wychowywać i jeszcze do tego walczyć w rebelii. Aż w końcu... — zagryzła dolną wargę, przerywając na chwilę. Łzy cisnęły jej się do oczu, bo ciągle miała wyrzuty sumienia. To ona powinna zostać tamtego dnia na Scarif. Nie powinna się słuchać Cassiana, nigdy. — Mieliśmy misję. Napięcie rosło, próbowaliśmy potwierdzić plotki o budowaniu przez Imperium broni zdolnej zniszczyć całą planetę w ciągu kilku minut.
— Gwiazda Śmierci — mruknął cicho Mando, czym sam siebie zaskoczył. Nie chciał jej przerywać, bo widział, że to wszystko było dla niej wyjątkowo trudne. Miał nadzieję, że nie sprawił tym, że zrezygnuje ze swojej opowieści.
— Gwiazda Śmierci — skinęła głową. — Na Scarif znajdywał się projekt broni, gdzie ujęte były defekty, dzięki czemu można było ją zniszczyć. To była samobójcza misja i każdy z nas zdawał sobie z tego sprawę. Byłam świadoma, że istnieje większe prawdopodobieństwo na to, że nie wrócimy i w jakiś sposób byłam na to gotowa. Powtarzałam sobie, że jeśli mam być z Cassianem, to przecież nic złego się nie stanie, że nie było lepszej śmierci. Oczywiście myślałam o Kerri i nie chciałam, by została sierotą. Miała tylko cztery lata, gdy to wszystko miało miejsce.
— Ty przeżyłaś. Co się stało?
Din czuł, do czego zmierzała ta historia. Nie poprawiało to jego nastawienia, bo współczuł Lynn mocniej z każdą minutą. W jednej chwili straciła miłość swojego życia w wyjątkowo tragiczny sposób. Trudno było pogodzić się z takimi wydarzeniami.
— Cassian wymusił na mnie obietnicę, że wrócę do Kerri — opuściła swój wzrok i spojrzała na małego Yodę. Stworzenie zasnęło na jej kolanach i wyglądało wyjątkowo uroczo. Przypominało jej to czasy, gdy Kerri była mała i całymi godzinami potrafiła wpatrywać się w to jak śpi. Teraz szczytem było to, jak zauważyła, że jej córka miała lekko uchylone drzwi do swojego pokoju w nocy. — Więc wróciłam. Ledwo przeżyłam ucieczkę, nie tylko dlatego, że on poświęcił swoje życie, ale też, że ścigały mnie statki Imperium. Podróżowałam przez kilka dni, aż w końcu dotarłam do bazy. Kerri myślała, że to Cassian przeżył i kiedy mnie zobaczyła... Wiem, że to mnie obwinia za jego śmierć, bo ja wróciłam, a on nie. Uważa mnie za okropną matkę, jestem tego pewna.
— Nie wydaje mi się byś nią była — powiedział Mando, a ona spojrzała na niego. — Inaczej nie byłybyście w tym miejscu. Lynn, niemal sama zbudowałaś dla niej dom, w którym mogła spokojnie dorastać. Cokolwiek ci powiedziała, jestem pewien, że nie miała tego na myśli. W złości można powiedzieć wiele raniących słów.
— Nie słyszałeś jej, ani nie widziałeś jej wzroku — westchnęła ciężko, opierając się o fotel. — Nienawidzi mnie.
Din pokręcił głową. Było mu żal Lynn i mógł tylko się domyślać, co tak naprawdę musiała czuć przez te wszystkie lata.
— To tylko dziecko. Widziałem to, jak ucieszyła się na twój widok. Nie wydaje mi się, by cię nienawidziła. Chcesz dla niej, jak najlepiej, a skoro ja to potrafię dostrzec, to ona również.
— To miłe co mówisz — uśmiechnęła się do niego i w końcu zauważył jakąś zmianę w jej zachowaniu. Ciągle była przygnębiona, ale jej oczy zabłysnęły na nowo znajomym blaskiem. — Dziękuję, Din. I przepraszam, bo słuchanie o tym wszystkim, to na pewno była ostatnia rzecz, którą chciałeś...
— Sam ci to zaproponowałem — przerwał jej. — Możesz mi ufać. Wiem, że ja ci ufam.
Nie wiedziała, co się działo, ale coś w jego wyznaniu było, co sprawiło, że delikatnie się zarumieniła. Z początku myślała, że może miało to związek z wypitym alkoholem, ale rozumiała, że jeśli nawet, tak nie czułaby ciepła, które rozchodziło się po całym jej ciele. Było to przyjemne uczucie, które nie sądziła, że kiedykolwiek będzie miała jeszcze okazję poczuć.
(𝒏𝒐𝒕𝒆!)
w końcu wróciłam!
trochę to potrwało, ale historia Lynn i Dina nie mogła już dłużej leżeć nietknięta,
mam nadzieję, że Was nimi nie zawiodłam <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top