(6) start over

Yavin 4, czwarty księżyc gazowego giganta o nazwie Yavin Prime ze wszystkich dwudziestu sześciu, właśnie budzi się do życia w ten leniwy, letni poranek. Pierwsze promienie słoneczne wkradają się przez lekko uchylone żaluzje, razem z ciepłym, tropikalnym powietrzem, które wpada do środka przez otwarte okna. Wieczorem zapewne nad całym miastem znowu zawisną chmury burzowe, które nieznacznie ostudzą wysokie temperatury, co pozwoli zmęczonym mieszkańcom zdrzemnąć się na parę godzin, pośród ciemności i względnego chłodu yavinowskiego księżyca.

Uwolniwszy się spod cienkiego materiału pościeli, Poe wyciąga chłodną rękę w kierunku drugiej połówki łóżka, odkrywając z niezadowoleniem, że jest ona pusta. Rozwiera ciężkie powieki, wyciągając się na materacu, po czym wychodzi z sypialni, idąc wąskim korytarzem prosto do kuchni. Już w progu wita go cichy śpiew Jilleane, która właśnie krząta się przy niewielkiej, drewnianej wysepce. Dameron bezszelestnie do niej podchodzi i bez żadnego uprzedzenia, chwyta ją w pasie i podrywa z podłogi, składając przy tym kilka pocałunków na jej odkrytej szyi.

– Chcesz mnie doprowadzić do zawału, Poe Dameronie? – mówi ona teatralnie urażonym głosem. Daje mu kuksańca w bok, zaraz po tym, jak mężczyzna odstawia ją z powrotem na ziemię.

– Nigdy w życiu, Jilleane Dameron – mówi on, okrążając wysepkę, z której przy okazji podkrada świeżo upieczoną bułkę. Bierze kęs pieczywa i rzuca, z pełnymi ustami. – Rozpieszczasz mnie swoim gotowaniem.

– Wiem – odpiera nieskromnie Jilli. Wysuwa delikatnie dolną wargę i zdmuchuje sobie z czoła kosmyk blond włosów, a następnie kontynuuje siekanie świeżych owoców. Poe przygląda jej się z lekkim uśmiechem błądzącym po jego ustach. – Pamiętasz, że dzisiaj na kolację wpada Asan i Rose, prawda?

Uśmiechnąwszy się do niej szerzej, pilot sięga po czystą szklankę i wypełnia ją świeżo wyciśniętym sokiem. Każdego ranka, widząc panią Dameron z rozwianymi włosami, w luźnej koszuli sięgającej jej ud i z lekko zaspanymi oczami, zakochuje się w niej jeszcze bardziej. I wie, że nic nie byłoby takie same, gdyby nie ona. To Jilleane trzyma go przy ziemi, to ona nadaje sens jego życiu, to ona jest jego kotwicą, miłością absolutną.

– Oczywiście – stwierdza natychmiast, upijając łyk kolorowego napoju. – Jakbym mógł o tym zapomnieć, skoro przypominasz mi o tym od jakiegoś tygodnia?

Kawałek kiwi leci w stronę Damerona, odbijając się od jego nagiego ramienia.

– Ej, a to za co?!

– Przypominam ci o tym, bo ostatnim razem, jak była u nas Rey, to spóźniłeś się dobrą godzinę.

– Manewry lotnicze trochę się przeciągnęły, przecież ci tłumaczyłem – mówi Dameron, dopiwszy resztki soku. Rusza w kierunku wyjścia. – Tym razem będę na czas. Obiecuję.

– Trzymam cię za słowo – oświadcza Jilleane. Lekko trąca go w plecy, gdy ten przemyka obok niej. – Poe?

– Tak?

Po wargach kobiety przebiega ciepły, pełen miłości uśmiech. Następnie Nova otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale zamiast jej głosu, w jego uszach zaczyna rozbrzmiewać potężny, niezwykle irytujący dźwięk, zmuszając go tym samym do szczelnego zamknięcia powiek.

I kiedy Dameron otwiera je na powrót, znów znajduje się w sypialni, tym razem jednak pośród czterech ścian pałacu w Theed, z uciążliwym budzikiem brzęczącym na szafce nocnej przy jego łóżku. Mężczyzna zrzuca urządzenie na dywan, a później z ledwością wychyla się poza materac, aby wyłączyć ten okropny dźwięk. BB-8 z drugiego końca pokoju posyła mu robocie, oceniające spojrzenie. Gdy wzrok Poego ląduje na krótkim rządku cyfr, mężczyzna niechętnie zmusza się do wyjścia spod pościeli. Niestety nadszedł ten dzień, kiedy międzygalaktyczny szczyt się oficjalnie skończył, a on musi stawić temu czoła z podniesioną głową. Musi wrócić do swojego starego życia, a raczej nowego, powojennego, ale jednak wciąż bazującego na tym, co dotychczas udało mu się zbudować.

Chwyciwszy za świeżą parę bokserek i koszulę, rusza pod prysznic, uprzednio witając się z BB-8 lekkim poklepaniem droida po brzuszku. Nie robi już tego w akompaniamencie śpiewającej w jego śnie Jilleane, ale w towarzystwie ciszy. Chłodna woda zmywa z niego wszelkie ślady, jakie poprzedniej nocy pozostawiła na jego ciele Nova. Żeby tylko to tak sprawnie działało ze  wszelkimi wspomnieniami, jakie kobieta zostawiła po sobie, myśli Dameron, uśmiechając się pod nosem, z lekkim przekąsem. Gdyby udało mu się pozbyć Jilli z jego głowy, być może wszystko byłoby łatwiejsze. Ale to też wyłącznie sfera domysłów.

Gdy ostatecznie udaje mu się dopiąć zamek w niewielkiej torbie podróżnej – czy to nie ironia, że bagaż zawsze się wydaje bardziej wypchany, gdy wracamy? – jego uszu dobiega dźwięk cichego pukania do drzwi. Pilot bez zastanowienia dobiega do nich, łudząc się, że to Nova, że zmieniła zdanie i przyszła się z nim pożegnać, chociaż poprzedniego wieczoru obiecali sobie, że nie będą robić żadnych scen i postarają się nie wchodzić sobie w drogę, żeby nie utrudniać rozstania. Jilleane gorąco pragnęła, aby rozeszli się szybko i cicho, tak, żeby nie mieli żadnych wspomnień, którymi pamięć mogłaby ich karmić w bezsenne noce. Jednak ku jego rozczarowaniu, w progu pojawia się Kaydel, z włosami upiętymi dokładnie tak, jak w młodości robiła to Leia Organa; lekki uśmiech na jej ustach zdradza ogarniającą ją ulgę na samą myśl o tym, że nareszcie mogą wracać do domu.

– Gotowy do drogi, generale?

– Mhm. Powiedzmy – rzuca Dameron obojętnym głosem. Odwraca się przez ramię, zwracając w stronę niewielkiego droida. – Chodź, BB-8, Rey i Finn na pewno na nas czekają.

Poe bez słowa zarzuca sobie torbę na ramię, a następnie ciężkim krokiem rusza za Connix. Droid toczy się wesoło między nimi, popiskując co chwilę, jakby on również starał się wyrazić radość na samą myśl o powrocie do bazy. Dameron posyła mu ciepły, trochę jednak smutny przy tym uśmiech.

Kiedy docierają do hangaru, gdzie uprzednio zostawili statek, Kaydel wyciąga dłoń w kierunku mężczyzny.

– Daj mi swoją torbę, no już.

– Co? Po co?

– Schowam ją z resztą bagaży, a ty idź pożegnać się z księżniczką Nova.

Oparłszy sobie dłonie na biodrach, Dameron przygryza nieznacznie wargę. Connix z kolei marszczy brwi, przyglądając się pilotowi z uwagą. Kilku gości szczytu międzygalaktycznego mija ich przy wejściu, posyłając im przyjazne uśmiechy. Poe i Kaydel skinają na nich głowami w ramach pozdrowienia.

– Co jest? – kontynuuje kobieta, kiedy upewnia się, że na powrót są sami.

– Jeśli ją teraz zobaczę, nie wiem, czy będę w stanie pozwolić jej tak zwyczajnie odejść – odpowiada Dameron całkowicie szczerze, zaciskając nieznacznie szczękę. – Nawet jeśli ani razu nie powiedziała mi, że mnie kocha.

Cichy, stłumiony śmiech wydobywa się z piersi Connix.

– Poe, istnieje na to milion innych sposób – oznajmia, układając mu dłoń na ramieniu. Dameron unosi na nią spojrzenie. – Nie chcę wspominać ani słowem o tym, że przez cały ten zjazd nie zrobiłeś absolutnie nic, aby zatrzymać Jilleane przy sobie. Ale uwierz, naprawdę nawet nie kiwnąłeś palcem. Więc chociaż teraz, ten ostatni raz, nie spieprz tego i pożegnaj się z nią w odpowiedni sposób.

– Ona mnie za to zabije. Obiecałem jej przecież, że tego nie zrobię.

Kaydel wzdycha teatralnie. Ogarnia ją przeogromna ochota, aby spoliczkować Poego za gadanie takich bzdur.

– Lepiej, żeby to ona cię zabiła, niż wszystkie „co by było, gdyby” – stwierdza, ponownie wyciągając w jego kierunku rękę. – No, dawaj tę torbę i biegnij do niej. Powiedz jej, to co czujesz i zobacz, co się stanie. Jeśli mam rację, to może ci się poszczęści, generale.

– A jeśli są już w drodze na Aleen?

– Nie są. Ich statek nadal tutaj stoi – zauważa Connix, wskazując palcem na oznakowaną królewskimi barwami maszynę Maxa Orio. – Zapewne wciąż są w pałacu.

– A jeśli ona rzeczywiście mnie nie kocha? – drąży Poe, próbując wykorzystać wszelkie znane sobie wymówki.

– Nie rozumiesz. Tu nie chodzi o to, czy ona cię kocha, bo to dość jasne, że cię kocha. Ona po prostu się boi i właśnie dlatego ucieka. Nie pozwól jej na to, bo sobie tego nigdy nie wybaczysz.

– Connix...

– Niech gwiazdy będą z tobą, Poe.

Tak, Kaydel zdecydowanie dodaje mu odwagi, chociaż tej przecież przez ostatnie lata walki z Najwyższym Porządkiem mu nie brakowało. Ale inaczej jest walczyć z wrogiem, a inaczej jest walczyć o uczucie ukochanej kobiety. Dameron zaciska tylko wargi w cienką linijkę i wręcza Connix swoją torbę podróżną. Przy okazji każe BB-8 trzymać się blisko niej, aby czasem nie zagubił się im po drodze. I bez słowa rzuca się biegiem z powrotem do pałacu, w poszukiwaniu Jilleane.

Jego nogi są ciężkie, niczym z betonu, gdy stawia kolejne kroki. Nie przestaje jednak biec, starając się jak najszybciej dotrzeć do głównej recepcji, gdzie być może powiedzą mu, jak znaleźć Maxa Orio i Jilleane Nova. Ostatnim razem zmarnował tyle czasu, zamiast zwyczajnie zapytać, dlatego teraz, ucząc się na błędach, kieruje się właśnie tam. Z nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone.

I w gruncie rzeczy czuje się jak wygrany na loterii, bo kiedy dociera na miejsce i dostrzega, jak Orio i Nova prowadzą konwersację z droidem administracyjnym na temat raportu z całego szczytu międzygalaktycznego. Głos Maxa bowiem niesie się po całym hallu, odbijając od wysokich kolumn i ręcznie zdobionego sufitu, tym samym zdradzając temat ich rozmowy. Jilleane stoi obok niego, w milczeniu, ze skórzaną teczką w dłoniach, lekko drżących, gdyby się dobrze przyjrzeć.

– O, generale Dameron, czy pan także chciałby otrzymać kopię raportu... – zaczyna spokojnie i uprzejmie droid, ale Poe kompletnie nie zwraca na niego uwagi.

– Jilleane, możemy porozmawiać?

Nova zatrzaskuje teczkę z hukiem, nie kryjąc zaskoczenia na bladej twarzy.

– Zaczynam myśleć, że jesteś jakimś masochistą.

– Spokojnie, ja załatwię tę papierkową robotę – wtrąca Max natychmiast, zabierając od niej teczkę. – Możecie spokojnie porozmawiać, jeśli masz na to ochotę.

– A co, jeśli nie mam? – warczy ona, bardziej w stronę Damerona, niż Orio. – Poe, obiecałeś mi coś.

– Kocham cię, Jilleane. I nic na to nie poradzę – wyznaje szczerze Poe. Nie zwraca uwagi na to, że ich rozmowie przysłuchuje się już nie tylko Max Orio i droid administracyjny, ale i też parę dodatkowych osób, które nieoczekiwanie pojawiły się w hallu głównym pałacu królewskiego. – Uwierz, nie miałem zamiaru zakochiwać się w tobie. Ale stało się i chcę, żebyś o tym wiedziała, rozumiesz?

Jasnowłosa kobieta milczy przez dłuższą chwilę, po czym w końcu ustępuje, robiąc kilka kroków do przodu. Cały czas milczy, czekając na kolejne słowa pilota.

– Raz pozwoliłem ci odejść, chociaż wiem, że nie powinienem. I teraz naprawiam ten błąd.

Jilleane przykłada mu palec do ust, wyraźne wzburzona. Jej klatka piersiowa pod cienkim materiałem jasnej koszuli porusza się nerwowo. Cholera, nie powinna ufać mu nawet za jednego kredyta, gdy obiecywał jej, że tego dnia nie stanie na jej drodze, aby się z nią pożegnać. Bo to zrobił, rzucając każde wypowiedziane wczoraj słowo prosto w serce eksplodującej gwiazdy.

– Przestań, proszę cię – szepcze ona.

– Zaklinam cię na wszystkie bóstwa, nie łam resztek mojego serca.

Kobieta cofa dłoń, a później odwraca się do niego plecami i krzyżuje ręce na piersi. Z trudem ukrywa łzy, jakie napływają do jej oczu. Wiedziała, że właśnie tak będzie to wyglądało, kiedy ona i Poe się dziś spotkają. Żadne z nich nie będzie chciało odejść, a przecież nie mają innego wyjścia. Dlatego jest tak wściekła na niego, że jeszcze bardziej im to rozstanie utrudnia. Po wczorajszej nocy – pięknej, pełnej czułości, słodkich pocałunków i szerokich uśmiechów – łatwiej było jej wrócić do swojego starego życia, bo postanowiła to traktować wyłącznie jak najpiękniejszy sen, jaki kiedykolwiek jej się przyśnił. A teraz Dameron pojawił się w tym pieprzonym hallu i sprawił, że sen ten stał się rzeczywistością, z którą ona, Jilleane Nova, musi się teraz zmierzyć.

Poe natomiast doskonale wie, że robiąc to, co ma zamiar za chwilę zrobić, stawia absolutnie wszystko na jedną kartę, ale doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli nie zrobi tego teraz, to nie będzie miał już ku temu okazji. Naboo stanie się grobowcem ich miłości, a on naprawdę na wieczność będzie skazany na samotne snucie różnych wizji przyszłości, gdzie on i Nova są razem. Dlatego po prostu chwyta za łańcuszek, który swobodnie zwisa z jego szyi, pod cienkim materiałem lnianej koszuli, po czym ściąga z niego pierścień, wcześniej należący do jego matki, Shary Bey. Dosłownie upada na kolana, prosto na zimną, marmurową posadzkę i pyta:

– Jilleane, wyjdziesz za mnie?

To jak uderzenie pioruna. Jak trzęsienie ziemi. Jak zachłyśnięcie się wodą. Wszystko dookoła niej jakby zamiera na moment, świat wstrzymuje oddech, czekając na jej odpowiedź. Nova dosłownie czuje, jak robi jej się zimno, a na plecy występują pojedyncze krople potu. I dopiero po jakimś czasie zwraca się z powrotem w kierunku Damerona, klęczącego przed nią, ze srebrnym pierścieniem w dłoni. Widok ten chwyta Jilleane za serce, wręcz je zgniata, chociaż kobieta nie daje po sobie tego poznać. Ma kamienny wyraz twarzy, dokładnie ten sam, gdy Poe zobaczył ją po raz pierwszy w murach starego budynku na Elrooden.

– Poe, proszę cię, nie rób tego... – mamrocze błagalnie. – Nie stawiaj mnie w takiej sytuacji. Nie każ mi wybierać. Muszę pracować, aby zapewnić wykształcenie Asanowi. Nie mogę go tak porzucić na Aleen. Jestem mu winna wiele rzeczy.

Max Orio postępuje o krok do przodu, stając praktycznie pomiędzy Jilleane a Dameronem. Cmoka cicho, jakby chciał tym gestem rozluźnić atmosferę, a następnie splata dłonie za plecami, mocniej zaciskając palce na materiale skórzanej teczki. Przenosi spojrzenie na jasnowłosą kobietę, próbując wyłapać w niej jakiejkolwiek emocje. I musi przyznać, że jej oczy, dla wprawnego obserwatora, zdradzają bez wątpienia wszystko. Są niczym otwarta księga, dla tych, którzy chcą ją czytać.

– Doskonale wiesz, co o tym myślę, Jilleane. I jeśli trzeba będzie, wstawię się za tobą do mojego ojca. Dla generała Damerona również znajdzie się godna praca, o ile postanowi przyjąć od nas taką ofertę – oznajmia najstarszy syn króla Orio. Jego głos jest spokojny, łagodny, miękki. – Pamiętaj, że Asan chciałby, abyś była szczęśliwa. Poza tym to dorosły chłopak, poradzi sobie, kiedy ty będziesz chciała rozpocząć własne życie. A o jego czesne nie musisz się martwić, ja to załatwię.

Słowa te poniekąd przelewają szalę, bo Nova nawet nie wie, w którym momencie po jej policzkach zaczynają spływać łzy. Ma tak ogromną ochotę wtulić się w Poego, a potem go pocałować, powiedzieć, że go kocha, ale ogromnie ją to przeraża, ten nadmiar uczuć wobec mężczyzny. Przez ostatnie lata wisiało nad nią widmo zaaranżowanego małżeństwa z tyranem Najwyższego Porządku, którym gardziła tak bardzo, jak to możliwe, ale wcale jej to nie przerażało. Wręcz przeciwnie, była gotowa na takie poświęcenie, jakby gdzieś wewnątrz siebie chciała cierpieć dla własnego narodu. A teraz, teraz kiedy ma przed sobą ukochanego mężczyznę, który szaleje za nią, który jest w stanie zrobić wszystko, pójść za nią do samego piekła, ona się waha, jak ostatnia idiotka.

Ale może to czas najwyższy, aby wyjść poza strefę komfortu? I stawić czoła wszelkim strachom, jakie jej towarzyszą?

Może to czas najwyższy na to, aby być stuprocentowo szczęśliwą.

– Jilleane, czy uczynisz mi ten honor i wyjdziesz za mnie? – pyta ponownie Dameron z wyraźnym drżeniem w głosie.

Gwałtowny, urwany oddech. Nova zbiera w sobie całą odwagę, aby finalnie mu odpowiedzieć. Nawet nie wie, w którym momencie jej serce, pełne gorącej i bezinteresownej miłości do klęczącego przed nią mężczyzny, nagle wylewa, występuje z brzegów, niczym rzeka.

– Tak, Poe. Wyjdę za ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top